Nie pamiętałam, w jaki sposób znalazłam się we własnym łóżku na szczycie „Opuszczonej wieży”, co początkowo pomogło mi we wmówieniu sobie, iż to wszystko było jedynie snem, lecz wiara we własne słowa malała z każdym kolejnym elementem otoczenia, jaki udało mi się zauważyć w narastającym blasku poranka. Najbardziej dobitnym faktem okazał się niezaprzeczalny brak kończyny, utrudniający poruszanie się po zdemolowanym pomieszczeniu, które prawie na pewno pozostawiłam w swego rodzaju porządku. W niedużej odległości od otworu, po drzwiach leżały roztrzaskane meble, częściowo poplamione czymś przypominającym czarny barwnik. Podłoga w środkowej części komnaty, również zawalona pozostałościami wyposażenia nosiła liczne odpryski, z czego niektóre były otoczone krwawymi plamami. Gdy weszłam do oddzielonej ścianką czytelni, dostrzegłam coś, co wywołało u mnie odruch wymiotny. Na dywanie leżało ramie w poszarpanym rękawie, do złudzenia przypominającym ten, który zwykł przylegać do reszty mojego stroju. Powoli wycofałam się do głównej sali i zasłoniłam kotarę. Nie mogłam na to patrzeć, mimo iż to nie pierwsza kończyna, jaką przyszło mi oglądać w podobnym stanie.
Nie będąc w stanie dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, wydobyłam ze schowka skradzione dawno urządzenie do przemieszczania się po linach i niewiele myśląc, wyskoczyłam przez okno w części sypialnej mojej siedziby.
Przymocowany do ramienia mechanizm natychmiastowo przywarł do liny i pozwolił mi na gładki lot ponad niskimi budynkami.
Dopiero w połowie drogi zdałam sobie sprawę, że moja porywczość mogła zaprowadzić mnie szybką drogą na bruk u podnóża baszty. Uwzględniając pobojowisko wewnątrz, lina mogła być zwyczajnie zerwana...
Pomimo czarnych myśli udało mi się dotrzeć bezpiecznie na dach pobliskiej piekarni, gdzie zatoczyłam się po lądowaniu, nie mogąc złapać równowagi, a następnie z gracją godną doświadczonej złodziejki, wpadłam przez otwarty świetlik, łoskotem budząc lokatorów, sąsiadów i prawdopodobnie połowę populacji pobliskiego cmentarza.
Początkowo myślałam, że jestem bezpieczna, lecz dźwięk odbezpieczania broni był jak kubeł zimnej wody przywracający do rzeczywistości.
- Popełniłeś błąd włamywaczu.
Następny po właścicielu głos zabrał jego jednostrzałowiec, siłą perswazji rozjaśniając mrok na ułamek sekundy. Najwyraźniej tyle wystarczyło, by zadziałał mój instynkt, a pozostałości prawej ręki uniosły się w desperackim geście obronnym.
Gdy przybiegła kobieta z latarnią, zastała mnie oraz mojego oponenta, z niedowierzaniem gapiących się na pocisk zatrzymany przez eteryczne odbicie mojej utraconej dłoni. Biedaczka osunęła się na ziemię, ręka zniknęła, pocisk uderzył o drewnianą posadzkę, a pulchny mężczyzna rzucił się, by zamknąć mnie w niedzwiedzim uścisku, powtarzając przez łzy „Zaraia, ty żyjesz!”
Niecałą godzinę później siedziałam w jadalni naprzeciwko niedoszłego oprawcy, łapczywie opróżniając kubek kawy.
- Cała ta historia nie trzyma się kupy – przerwałam nagle dłuższe milczenie – przecież siedzę tu z tobą ledwie draśnięta.
- Powtarzam ci po raz kolejny Zari, zostałaś stracona na moich oczach. Niech to Norustus – wstał od stołu i zaczął przerzucać stos papierów na biurku w głębi salonu – byłem tam, gdy cię wieszano, zresztą tak jak i połowa miasta.
- Skoro zostałam powieszona, to jak wytłumaczysz utratę ręki? - demonstracyjnie pomachałam kikutem w jego stronę.
Ignorując pytanie, podszedł do mnie i rzucił mi przed nos plik dokumentów, prawie rozlewając zawartość nowego kubka, który jego żona zdążyła donieść w międzyczasie.
- Przyjrzyj się dacie – rzucił beznamiętnie, wracając na swoje miejsce.
Na pierwszej stronie widniał wielki napis „Legendarna Cień schwytana we własnej norze!”, nad nim znalazłam datę 28 dzień półnowiu.
- To było miesiąc temu...
- Dokładnie, od miesiąca nie żyjesz i nagle pojawiasz się w moim domu – Złapał się za siwiejącą głowę i zastygł zamyślony.
Nie mogłam powiedzieć nic, co poprawiłoby atmosferę lub przynajmniej usprawiedliwiłoby moją nieobecność. Sama byłam ciekawa, co takiego zaszło i dlaczego mam jedynie mglisty obraz sytuacji, w których grałam pierwsze skrzypce.
Trzask ognia w kominku miło kontrastował z milczeniem, jakie nastało między mną i Orenem, a przerwać je zdołała dopiero kobieta przy kości, stawiająca na blacie świeże bułki oraz maselniczkę.
- Tyle czasu minęło, odkąd ostatnio jedliśmy razem śniadanie...
- Dziękuję Jenny – zdołałam powiedzieć między kęsami – brakowało mi tego.
Gdy skończyłam delektować się mistrzowskim pieczywem, zauważyłam, że Oren niczego nie zjadł i od jakiegoś czasu intensywnie mi się przyglądał. Gdy tylko kobieta opuściła pomieszczenie, pan domu wstał i zaszedł mnie od tyłu. Nie podejrzewając go o złe intencje, postanowiłam nie reagować. Po krótkiej chwili poczułam, że odgarnął moje włosy i zamarł, wciąż je trzymając.
- Kim jesteś – wycedził przez zęby.
- Zaraja... Jestem Za...
Nie zdążyłam dokończyć, gdyż moja głowa niespodziewanie zetknęła się ze stołem, lekko mnie oszałamiając. Fizycznie nie miałam szans z szarookim, siła jaką dawały mu klejnoty w jego oczach, gwarantowała mu przewagę pomimo braku znacznego umięśnienia.
- Zapytam jeszcze raz – przemówił spokojnym głosem, podkreślając powagę sytuacji wzmocnionym chwytem – Kim tak naprawdę jesteś?
Nie byłam w stanie wygrać, nie patrząc mu w oczy, a on doskonale o tym wiedział. Tylko dlaczego tak właściwie przypuścił na mnie atak? Co takiego zauważył na moim karku?
Potok myśli zakończyło szarpnięcie, brutalnie odrywając moją głowę od blatu. Udało mi się w tym momencie złapać kontakt wzrokowy z przestraszoną Jenny i namieszać jej w głowie, tak by rozproszyła męża. Mój plan okazał się jednak nieodpowiedni w zaistniałej sytuacji, gdyż dawny przyjaciel zaczął miarowo deformować moją twarz o twarde deski. Ból zagłuszył wszelkie myśli i narastał wciąż i wciąż, aż nagle zniknął.
O tym, że żyję, upewnił mnie policzek wymierzony mi przez mojego sobowtóra.
- Zniszczyłaś porządek tego wymiaru w niebywałym stylu siostro...
Uchyliłam delikatnie oko, obawiając się cierpienia po masakrze przeprowadzonej na moim obliczu, lecz wszystko wydawało się sprawne jak przed laniem.
Kiedy uświadomiłam sobie, gdzie się znajduję, pożałowałam, że nie zostałam z Orenem. Leżałam na zakurzonej posadzce skarbca, otoczona swoimi kopiami o twarzach wyrażających skrajnie różne emocje.
- Witaj w domu – powiedziała ta stojąca najbliżej – może, zanim znów nałożysz bransoletę, będziesz skłonna przedyskutować z nami kilka spraw?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt