takie czasy że dziś miłość to eufemizm
usłyszeć kocham Cię to naiwny optymizm
trwanie trawi związki martwe jak Powązki
bo miłość to wyrafinowana morderczyni
jak zatruta woda w studni na pustyni
nie możesz nie pić bo umrzesz z pragnienia
ale pijąc tylko przedłużasz cierpienia
z skażonego źródła nie wypływa woda życia
naiwni próbują potem umierają z przepicia
mają w sobie jej tyle że ucieka oczami
twarz zalewa im łzami w usta spływa strugami
potem dławi kroplami niszczycielska fala tsunami
wypłukuje myśli wciąż czyści i czyści
zostawia w głowie pustkę po sobie
daje przytłaczający ciężar bytu
sporadyczne powody do zachwytu
potem żale wpisywane do zeszytu
same przeszkody na drodze do szczęścia szczytu
ciężko o jakąś rozmowę bez zgrzytu
tak zepsute życie jak zepsuty mak
ma narkotycznie lepko gorzki smak
wizja takiej codzienności przyprawia o mdłości
całokształt rzeczywistości dobija i złości
ta groteska jedności poczucie bezsilności wizja nicości
tych myśli już dość i samotności notorycznej obojętności
czy nie mam dla Ciebie już żadnej wartości
ani możliwości okazywania miłości
wszystko co robię odbierane jak by naprzeciw Tobie
pomimo to wciąż kreślę nowe plany
właśnie za te próby karany
w beznadzieje ubrany z nadziej obdzierany
bo gdyby był by mi znany
jakiś sposób wyrafinowany
żeby opanować rozkochiwania arkany
może wtedy nasz los był by udany
puki co jestem poddany emocjonalnej kwarantannie
na ziemie sprowadzony brutalnie
finalnie wszystko wyszło fatalnie
i czy moje istnienie ma dla Ciebie jakieś znaczenie
to strapienie które ciąży jak kamienie
mam marzenie by poczuć szczęścia promienie
miłości uderzenie nasze ponowne zbliżenie
to było by przełomowe wydarzenie
spełnione pragnienie niczym odkupienie
wyzwolenie z cienia zapomnienia
ale zamiast tego mamy utrapienia
podziały na Twoje i moje
czy tylko życia znoje są nasze
czuje się jak attache
konflikty rozpalam i gaszę
szwarccharakter pokroju apasze
pomimo to próbuje pertraktować
chciał bym znów spróbować
ale brakuje nam do porozumienia płaszczyzny
każda rozmowa to na nowo rozdrapywane blizny
Twój uczuciowy atawizm
nie pojęty dla mnie jego mechanizm
całej tej sytuacji tragizm nie wierze że to fatalizm
nie wierze że to nam pisane uczucia udawane
moje tu deklamowane Twoje utracone jak wymazane dane
zginęły i została tylko irytacja że moja egzaltacja
ciągnie nas w dół jak grawitacja
stopniowa niechęci eskalacja
czy my to tylko abstrakcja
już sam nie wiem co to za relacja
nieunikniona związku anihilacja
cięgle nękają mnie mych starań ruminacje
stara które wywołują u Ciebie abominacje
ambiwalencja uczuć rozdziera mnie na pół
meandryczne myśli ciągnął w dół
i co z tego że nadzieja umiera ostatnia
skoro konającym jest znana tylko apatia
oni martwią się karmą i beznadzieją
bo martwi nie karmią się nadzieją