1. Duch: Intruz w moim domu - MarcinD
Proza » Fantastyka / Science Fiction » 1. Duch: Intruz w moim domu
A A A
Od autora: To opowiadanie kiedyś było już tutaj, pod innym tytułem. Teraz wraca, poprawione, przeredagowane, inne. Mam nadzieję, że lepsze. Opowiadanie to wciąż jest jeszcze w trakcie tworzenia, więc być może w kolejnych częściach pojawią się wątki, dialogi czy wydarzenia, które wynikają z faktów, które wydarzyły się wcześniej, ale których nie opisałem, bo zostały dodane później. Muszę też sprawiedliwie przyznać, że - chociaż teraz, po pokazaniu Wam pierwszej części - będę "pełną parą" pracował nad "Duchem", kolejne rozdziały nie będą pojawiać się tak szybko, jak te związane z moją "Dziewczyną".

Jest to również zupełnie inny klimat, myślę, że nie zaspoileruję, jeżeli wyznam, że skoncentrowałem się na "postapo", można to już odgadnąć w tej pierwszej części. Cóż... po prostu zapraszam :-).

 

Duch

1. Intruz w moim domu

Nie lubię takich dni. Takich, jak dzisiaj, kiedy wszystko idzie świetnie. Wiem z doświadczenia, że to oznacza tylko tyle, że wszystko co złe, zwali się na samym końcu. A dzisiejszy dzień jest naprawdę wspaniały.
 
Na niebie od samego rana nie było widać ani jednej gęstej, szarej i deszczowej chmury. Słońce bez większego problemu przebijało się przez delikatnie szarą warstwę chmur, pyłów i Bóg jeden wie czego jeszcze wiszących gdzieś na granicy atmosfery i kosmosu. Mogłem więc dzisiaj odpuścić sobie znienawidzoną, wojskową pelerynę i założyć tylko ochronne FOO-1 wraz z pełnotwarzową maską z jednym bocznym filtrem. Na ochronnej kurtce miałem niewielki plecak z małym zbiornikiem na wodę pitną i drobne fanty, które udało mi się znaleźć w zrujnowanym mieście. Teraz, przy każdym kroku czułem plastikową rurkę na szyi, ale dzięki temu by się napić, wystarczyło tylko przez maskę docisnąć ją do ust. Pod plecakiem miałem założoną kamizelkę taktyczną z ładownicami do trzymanego w dłoniach ulubionego karabinka FN P90. Nie miałem kamizelki kuloodpornej, przecież nie walczyłem z ludźmi… zazwyczaj. Licznik geigera, wiszący u pasa, zatrzeszczał cichutko, ale niespecjalnie groźnie. Zamarłem na moment, zerkając na niego, ale poziom skażenia był niziutki. Na dobrą sprawę mógłbym nawet zdjąć strój i zostać w samym mundurze bojowym oraz masce, organizm poradziłby sobie z dzisiejszą dawką. Widocznie pogoda na zewnątrz mi sprzyjała. To też mnie drażniło. Naprawdę, tym razem wszystko szło aż za dobrze.
 
Zrobiłem pełne koło o średnicy kilku kilometrów wokół mojej kryjówki, sprawdzając wszystkie pułapki, potykacze i przeszkody. Niemal wszystkie były nietknięte, chyba nawet Stadionowcy nie byli tak głupi, by ich nie ominąć. Jedynie przy dwóch pułapkach zauważyłem ślady, ale to były zwierzęta, chyba sarniaki, patrząc na ślady. Ja nie zostawiałem żadnych śladów. Nauczyłem poruszać się jak duch. Bo rzeczywiście dla niektórych byłem Duchem. Moja eskapada trwała ponad siedem godzin. Spacerek od pomnika Reksia aż po handlową galerię Gemini bocznymi drogami był niebezpieczną podróżą. Zwłaszcza, że musiałem szeroko omijać pewne miejsca. Teraz już miałem przed sobą ostatnią prostą wzdłuż ulicy nazwanej od autora wierszyka o Lokomotywie. Przy tej ulicy znajdowała się moja kryjówka, mój dom.
 
Była nią stara, dawno nie używana hali elektrowni, w której żołnierze stacjonujący w Moim Mieście na stałe zorganizował polowy szpital. Tworząc go, zaspawali większość okien, uszczelnili je maksymalnie, zamknęli na stałe wszystkie wejścia do środka poza jednym, w którym utworzyli śluzę do czyszczenia ubrań i powietrza. A wcześniej w wewnątrz hali zaparkowali… Rosomaka. Wojskowego, pancernego Rosomaka, w wersji przeznaczonej do ewakuacji medycznej.
 
Gdy wróciłem do tego miejsca, było już oczywiście opuszczone i niemal zupełnie rozkradzione, a po jakichkolwiek oddziałach wojskowych w całym mieście nie było śladu. Jedynie Rosomak był nietknięty, z jakiegoś powodu został zignorowany, być może dlatego, że osypał się na niego fragment ściany i jakieś stare instalacje, ale ja przecież wiedziałem, że to pojazd pancerny! Wątpiłem, by kilkadziesiąt kilogramów cegieł na nim w jakikolwiek sposób mu zagrażało. Jedynym problemem było to, że podwozie nie wytrzymało i załamało się, a wóz osiadł na brzuchu. Ale ja przecież nie zamierzałem nigdzie nim odjeżdżać. Myślę teraz, że to on dużej mierze umożliwił mi przeżycie. Ten zaparkowany już na zawsze Rosomak stał się moim domem. Musiałem tylko dobrze się przygotować. W ciągu pół roku dodatkowo ukryłem cały pojazd możliwie najlepiej, korzystając z resztek wyposażenia elektrowni i szeroko pojętego złomu, jaki znalazłem w okolicy. Z racji tego, że Rosomak stał przodem do ściany, poprawiłem również jego tylne drzwi, by były dobrze zabezpieczone i zamykane zarówno od środka, jak i od zewnątrz w tylko mi znany sposób. Dzięki temu mogłem zamykać się na noc i spokojnie wychodzić w miasto, wiedząc, że nikt nie dostanie się do wnętrza pojazdu. Zagraciłem również całą halę, tworząc mały labirynt, a drogę prowadzącą przez niego znałem tylko ja. To była moja kryjówka, mój nowy, bezpieczny dom.
 
Teraz patrzyłem z daleka na drzwi prowadzące do wnętrza hali i czułem, że coś było nie tak. Nie wiedziałem co, ale instynkt mówił mi, że gdzieś tam czaiło się zagrożenie. Najpierw długo obserwowałem drzwi przez kolimatorowy celownik mojej broni, potem wreszcie sięgnąłem po wojskowe lornetki. Wtedy dostrzegłem, że drzwi prowadzące do wejścia hali były minimalnie uchylone. Niewiele, może ze dwadzieścia centymetrów. Patrzyłem na nie pod takim kątem, że faktycznie nie mogłem tego wcześniej dojrzeć. Zmrużyłem oczy, a potem popatrzyłem na puszkę coca-coli leżącą pod nimi. Leżała na boku, nie stała do góry nogami, to też był sygnał, że została dotknięta. Nie mogła się przewrócić sama pod wpływem wiatru, ani potoczyć, była mocno obciążona - kiedyś do połowy zalałem ją wojskowym, szybkoschnącym betonem właśnie w tym celu, by służyła za prosty znacznik. Wiedziałem, że do mojego domu wdarł się intruz. Odetchnąłem ciężko, sprawdziłem, czy magazynek karabinka jest pełny, czy zabezpieczenie jest odblokowane, po czym powoli podniosłem się zza kupy gruzu po drugiej stronie ulicy. Przemknąłem szybko przez stary, popękany asfalt omijając kilka wypalonych, porośniętych wraków bliżej nie zidentyfikowanych aut i po kilku chwilach byłem przy drzwiach. Tuż przy nich, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz, leżało sporo piachu. To też był mój system alarmowy. Wychodząc, starałem się go trochę wygładzić, by były widoczne ślady ewentualnych intruzów. Tym razem były. Uklęknąłem na kolano prawym ramieniem blokując otwierane na zewnątrz drzwi i popatrzyłem na ślady. Poczułem, jak moje nerki eksplodowały adrenaliną. Chyba wolałbym mimo wszystko ujrzeć ślady butów. Niestety, na cienkiej warstwie piasku widziałem ślady łap. Przysunąłem lewą dłoń w bojowej rękawiczce do odcisku i porównałem na szybko, po czym zmrużyłem oczy. Wielka bestia. Cztery wyraźne palce z długimi pazurami oraz ślad po środku stopy. Cały odcisk był wielkości mojej dłoni. Przesunąłem się nieco, przyłożyłem karabinek do ramienia i ostrożnie zajrzałem do środka hali. Przede mną miałem śluzę z podwójnymi drzwiami, to było zupełnie puste pomieszczenie o długości trzech i szerokości dwóch metrów. Kiedyś były tutaj prysznice spłukujące skażony pył. Teraz miałem tutaj tylko ubrania na zmianę, gdybym musiał wracać do domu po deszczowej pogodzie. Dzisiaj mnie to nie spotkało, więc szybko tylko zrzuciłem plecak i wślizgnąłem się do środka mojej hali.
 
Znałem od dawna każdy dźwięk mojego budynku i jestem pewny, że słyszałem dzisiaj coś więcej, niż zwykle. Powoli szedłem wzdłuż ściany, omiatając lufą automatu cały teren przede mną. Wokół mnie piętrzyły się sterty złomu i gruzu. Wiedziałem jednak, że ledwo się trzymały i najlżejszy ciężar na ich szczycie czy chociażby na ostro pochylonej ścianie wywołałby osunięcie elementów i hałas. Atak z góry więc mi nie groził. Na wizjerze maski zaczęła osadzać się już para, przypominając o potrzebie wymiany pochłaniaczy. Ale wiem, że w skrytkach na terenie miasta jest tego naprawdę mnóstwo, a ja tutaj, w Kryjówce, również miałem kilka zapasowych. Ściągnąłem maskę z twarzy na szyję, tutaj, w hali, jej nie potrzebowałem. Nagle gdzieś z boku usłyszałem trzask, jakby ktoś coś potrącił i coś niewielkiego spadło na ziemię. Nawet nie pomyślałem o tym, by się odwrócić w tamtą stronę, moje ciało samo zrobiło to za mnie. Moje odruchy w ciągu tych kilku lat stały się szybkie niczym odruchy pierwotnego myśliwego. Nie zobaczyłem na razie nic, ale na pewno słyszałem. Zmrużyłem gniewnie oczy, wiedziałem, że gdzieś tam, za zalegającym złomem, za resztą instalacji elektrowni coś było. Coś, lub ktoś. Nie, nie ktoś, ślady przecież wyraźnie wskazywały na dzikiego psa. Usłyszałem delikatne dźwięki, ale nie byłem w stanie ich zidentyfikować. Cholerne FOO-1! Zaryzykowałem, docisnąłem prawą ręką broń do ramienia i lewą zerwałem kaptur z gładko ogolonej głowy, by zaraz z powrotem chwycić karabinek dwoma rękami. Teraz słyszałem o wiele lepiej. Słyszałem delikatne węszenie, drapanie pazurów. Tak, jak przypuszczałem, to był dziki pies. Chociaż z tym "prawdziwym" psem nie miał już wiele wspólnego.
 
Na początku, tuż po Katastrofie, największym zagrożeniem były jedynie psy. "Jedynie", bo zdziczały, przerażony i wściekły z głodu jamnik stawał się bestią, która rzucała się na wszystko, co żyje. Bez najmniejszego problemu mógł poharatać łydkę, pozbawiając ją połowy mięśnia. Jamnik! A co dopiero większy pies. Wbrew pozorom nawet głupie Yorki były groźne, bo małe, wredne i głodne, potrafiły doskonale się przyczaić. I skoczyć do ataku niespodziewanie gdzieś z góry na plecy czy kark. Tak, psy były wielkim problemem. Na początku, gdy żyłem jeszcze w grupie ludzi, którzy przetrwali, organizowaliśmy polowania na te dzikie kundle. Raz, dla naszego bezpieczeństwa, dwa… cóż, my też musieliśmy coś jeść. Tylko że atomowa zima, połączona z ogromną radiacją to aż nadto. Po psach pojawiły się inne… zwierzęta. Z pobliskich gór przyszły wygłodzone wilki. Najpierw, póki w mieście było relatywnie sporo zwierząt, jakoś współistniały ze sobą, nawet się mieszając. Mieszanka ich genów, ze sporym dodatkiem skażonego powietrza, wody i ziemi zrobiła swoje. Powstały dziwaczne hybrydy, niektóre zupełnie nieudane inne - wprost przeciwnie. Potem było gorzej. Zaczęło brakować im pożywienia. Zaczęły więc polować nie tylko na ludzi, ale i na siebie nawzajem. Przez to natura wyeliminowała najsłabsze jednostki. Jakie to wygodne rozwiązanie, prawda? Zostają najlepsi. Teraz dzikie psy są o wiele większe, wzrostem nierzadko przewyższające dawne kuce. Ja tak je nazywam, chociaż przypominają swoich przodków tylko z sylwetki. Są zwykle pozbawione sierści, pokryte szarą, ciemną skórą, która jest tak gruba, że walka nożem jest z góry skazana na porażkę. Fantastycznie przystosowały się do życia w skażonym mieście i boleśnie potrafią pokazać, że ludzie nie są już na szczycie żywieniowej piramidy.
 
Ostrożnie, powoli, szedłem wzdłuż ściany mojego labiryntu, starając się poruszać bezszelestnie. Nie słyszałem teraz psa, ale instynktownie czułem, że gdzieś tutaj jest. Nagle coś przemknęło szybko po prawej stronie, na samej krawędzi mojego pola widzenia. Potem znów gdzieś usłyszałem jakieś stuknięcie i wreszcie powoli, skradając się niczym pająk, wyszedłem zza osłony. Rozejrzałem się i na moment poczułem dreszcz. Skląłem się w myślach, dałem mu podejść o wiele za blisko. Poprowadził mnie dokładnie tak, jak chciał. Po prostu na mnie czekał! Rosły, potężny dziki pies, mający chyba z metr trzydzieści stanął zaledwie pięć, może sześć metrów ode mnie. Ponad osiemdziesiąt kilogramów mięśni i instynkt zabójcy. Widziałem, że był gotowy do ataku; tylne, potężne łapy miał ugięte, gotowe wypchnąć go w błyskawicznym skoku, przednie rozłożone szeroko a długi, pełny ostrych jak brzytwa, zębów pysk, był częściowo rozwarty. Dostrzegłem wyraźnie pojedyncze krople śliny. Już zdążył poślinić się na mój widok!. Pół roku temu taki pies zaatakował mnie z zaskoczenia i zdążył swoimi zębami złamać ostrze mojego bojowego noża. Tym razem miałem więcej szczęścia - gdyby nie automat przystawiony do ramienia, nie byłoby dla mnie ratunku, nie zdążyłbym niczego zrobić, nawet zdjąć cholernej blokady. Dlatego karabinek zawsze jest odblokowany. Po prostu nauczyłem się tak go nosić, trzymać i używać. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym szybkim, zdecydowanym ruchem zerwałem spust. O ułamek za późno; pocisk, wymierzony prosto w głowę potwora, wszedł tuż za nią, w plecy. Przeszedł przez niego na wylot, a pies niemal nie zwolnił, biegnąc z ujadaniem. Jednak trzy lata to bardzo dużo czasu na naukę przetrwania, szczególnie, gdy jest się na niższym szczeblu pokarmowej drabiny jako ofiara polowań. Moje ciało samo wiedziało co robić, wiedziało, że nieskoordynowane drgnięcie nawet jednego pojedynczego mięśnia można skończyć się tragicznie. Same ręce, niemal bez udziału myśli, zrobiły idealną poprawkę i wielki budynek znów wypełnił huk wystrzału. Tym razem pocisk trafił idealnie, prosto w prawe oko, rozerwał się wewnątrz podłużnej czaszki i swoją energią sprawił, że wilk dosłownie fiknął kozła w tył, lądując na plecach. Co nieprawdopodobne, jeszcze przez kilka chwil drgał w konwulsjach, a ja podszedłem do niego dopiero kilka chwil po tym, jak znieruchomiał całkowicie. Był zdecydowanie martwy, ogromna dziura z tyłu głowy, z wyrzuconą na zewnątrz czerwono-szarą breją jednoznacznie o tym świadczyła. Dobrze, ale jeżeli był jeden, mogło być ich więcej. W moim świecie były tylko potwory i ja. Ruszyłem dobrze znanymi ścieżkami na kontrolę reszty hali. Znów musiałem sprawdzić wszystkie wejścia.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
MarcinD · dnia 08.01.2019 10:01 · Czytań: 473 · Średnia ocena: 3,75 · Komentarzy: 9
Komentarze
StalowyKruk dnia 09.01.2019 19:26
Postapo. Nie, klasyczne postapo. A przynajmniej klasyczne z mojego punktu widzenia. Nie wiem, co istniało w czasach przed metrem. Nigdy do końca nie przekonałem się do tego gatunku. Może dlatego, że zazwyczaj bierze się trochę zbyt poważnie. W każdym razie, wykonałeś tu kawał dobrej roboty. Dobrze się czyta. Zdaje mi się, że widziałem u gdzieś powtórzenie, ale teraz już go nie znajdę. I tak nie mam czujności Darcona ;)
Wydało mi się dziwne, że mutanta nazywałeś cały czas psem, tylko po to, by na końcu określić go bez wyjaśnienia wilkiem, ale to tyle.
W gruncie rzeczy podobało mi się bardziej, niż zebrane w książkę opowiadania fanów metra (nie wszystkie, kilka było naprawdę fajnych) i na plus zaznaczam, że w przeciwieństwie do nich nie próbowałeś (jak na razie) moralizować.
Trzymaj się.
MarcinD dnia 09.01.2019 21:59
Dzięki :-). Cóż, przyznam szczerze, że cały świat "Metra" bardzo lubię, chociaż tworząc "Ducha" wzorowałem się nieco (bardzo nieco, minimalnie wręcz...) na zupełnie innej serii. Nazwanie dzikiego psa wilkiem jest moją pomyłką, przyznaję. Koncepcja świata przewiduje, że będą do końca dzikimi psami, nie wilkami. Do poprawki ten element ;-).

A co do moralizowania... Będę się tego starał unikać na większą skalę, bo cóż, sam nie lubię za bardzo przesadnej moralizacji ;-).

Dzięki :-).
al-szamanka dnia 05.08.2019 14:41 Ocena: Świetne!
Cytat:
Była nią stara, dawno nie uży­wa­na hali(a) elek­trow­ni

Cytat:
Myślę teraz, że to on (w) dużej mie­rze umoż­li­wił mi prze­ży­cie.

Cytat:
Prze­mkną­łem szyb­ko przez stary, po­pę­ka­ny as­falt(,) omi­ja­jąc kilka wy­pa­lo­nych

Cytat:
Wi­dzia­łem, że był go­to­wy do ataku; tylne, po­tęż­ne łapy miał ugię­te, go­to­we wy­pchnąć go w bły­ska­wicz­nym skoku, przed­nie roz­ło­żo­ne sze­ro­ko a długi, pełny ostrych jak brzy­twa, zębów pysk, był czę­ścio­wo roz­war­ty.

Tu by się przydało pograć przecinkami
... szeroko, a długi, pełny ostrych jak brzytwa zębów pysk był...

Jak widzisz, zaczęłam od początku.
Zobaczymy ile dni będę potrzebować, aby dojść do ostatniego.

pozdrawiam :)
MarcinD dnia 06.08.2019 09:17
al-szamanka napisał/a:
Jak widzisz, zaczęłam od początku.Zobaczymy ile dni będę potrzebować, aby dojść do ostatniego.


Widzę. I jest mi niezmiernie miło :-). Zapraszam do czytania kolejnych odcinków. Ale muszę też od razu przyznać, że 9-tka nie jest ostatnią, opowiadanie się dopiero jeszcze pisze, chociaż staram się regularnie dorzucać kolejne odcinki. Mam nadzieję, że całość spodoba Ci się na tyle, że zostaniesz do ostatniego mojego zdania :-).

Dziękuję Ci również za szczegółowe wskazanie potknięć w tekście :-).
Kapelusznik dnia 02.09.2019 12:20 Ocena: Dobre
Czytając nie znalazłem błędów ortograficznych, czy interpunkcyjnych - ale sam mam z nimi wielkie problemy, więc to pół biedy.

Mam jednak znaczące problemy z logiką świata - a brak logiki irytuje mnie najbardziej.
Oto lista spraw która mi się nie zgadza:

Piękna pogoda po wojnie nuklearnej, a na samym końcu piszesz że minęły TRZY LATA! Nie ma to najmniejszego sensu! Apokalipsa na skalę światową na znacznie dłużej pozostawiłaby znaczące ślady - pył by zasłaniał słońce, a poziom promieniowania byłby idiotyczny - choćby właśnie przez pył, rozniesiony na wszystkie strony świata.

Dalej - Rosomak nie został rozłożony na części? To bardzo duży "przypadek", chyba wymuszony przez autora na rzecz fabuły. Pojazd pancerny nie zostałby wydobyty spod gruzu, tylko gdyby kilka ton by na niego spadło, a nie kilkadziesiąt kilogramów, jak sam napisałeś. Podwozie by się też nie złamało przy takiej wadze. A nawet jeśli uznamy, że rosomak utknął pod ścianą, złamało się zawieszenie i ogólnie, nikt go już nie użyje w boju - i tak by zabrano wszystko co się da - pancerne drzwi, ekwipunek wewnątrz pojazdu itd.

Bohater wydaje mi się całkowicie przesadzony - dajesz mu umiejętności na samym starcie, co sprawia że trudniej można przedstawić progres i rozwój postaci - znaczy - w moich opowiadaniach mój bohater też jest overpowered, ale tam mam konflikt wewnętrzny i moralny i to on gra pierwsze skrzypce - tutaj mamy samotnika w świecie post-apo i brak społeczeństwa i tym samym problemów społecznych w pobliżu - jestem ciekawy czy, albo jak to rozwiążesz.

Co do samych umiejętności - bohater z mojej perspektywy jest całkowicie zielony. Robi ciekawe zabezpieczenia itd. Ale: używa oczywistej kryjówki jako domu - mało kto to był w mieście, by zapomniał o cholernym ROSOMAKU, pod zawaloną ścianą. To oczywista kryjówka, aż dziw że nikt się o nią nie bije. Dalej - dlaczego drzwi do jego "labiryntu" może otworzyć cholerny kundel? Czy nie powinien mieć zabezpieczeń by dzikie zwierzęta zatrzymać? Wystarczy założyć, że kiedy spał, sfora psów weszła do hali i urządziła tam sobie leże. On się rano budzi i NIESPODZIANKA - tuzin wygłodniałych kundli czeka tuż pod drzwiami - bo przecież by go wywęszyły. Na koniec - napisałeś że na rosomaka przewróciła się ściana - czy nie sprawia to że jest... no wiesz... WIELKA DZIURA W ŚCIANIE? Kto o zdrowym umyśle, zamieszkałby w Rosomaku, w hali, która ma wielkie otwarte 24h/d wejście w boku?

W jaki sposób zęby złamały nóż bojowy - nie wiem - bardziej logicznie byłoby że nóż złamał się, kiedy próbował nim roztrzaskać łeb atakującej bestii.Mutacje wywołane przez radioaktywność są najczęściej negatywnie - deformacje, słabszy organizm itd. jedyny plus to odporność na radioaktywność - więc nie wiem czemu dzikie psy miałby naraz zamienić się w miniaturki supermana.

Szansa że w środowisku post-apo psy żyłyby jako samotniki, jest mało prawdopodobne, ale to mogę ci ewentualnie odpuścić.

Skąd nasz bohater bierze amunicję? Znaczy P90 to dobra broń, ale skąd bierze zapasy? Ma osobny bunkier, handluje, czy poprzez wolę autora, magazynki magicznie spadają z nieba? Bo akcja dzieje się w Polsce, jak Rosomak, a u nas mało broni palnej i amunicji dla cywili, więc mam nadzieję że będziesz miał dobre wyjaśnienie.

To wszystkie moje uwagi. Klimat dobry, ale jak zaznaczyłem, zbyt dużo dziur jak na mój gust.
Pozdrawiam
Kapelusznik
MarcinD dnia 02.09.2019 21:14
Dziękuję za komentarze - wszystkie cztery, przyznam, że przeczytałem. I cóż, czuję się rozłożony na łopatki po kończącym walkę ciosie, albo i całej serii. Ale przyznam też, że Twoje trafienia były niezwykle skuteczne, idealnie punktujące w moje wszystkie błędy i błądki, jakie popełniłem. Zamierzam więc wstać z desek i odpowiedzieć Ci na słuszne skądinąd zarzuty, a ponieważ chcę to zrobić co najmniej tak skrupulatnie, jak Ty, będę odpowiadał na każdy Twój komentarz z osobna. No dobra, nie przedłużając...

Cytat:
Piękna pogoda po wojnie nuklearnej, a na samym końcu piszesz że minęły TRZY LATA! Nie ma to najmniejszego sensu!


Zgadza się, nie ma. W trakcie pisania opowiadania pewne rzeczy zmieniałem, stąd różnice w czasie (o tym później). Poza tym nie piszę o wojnie nuklearnej, a o atomowej zimie - co też zostanie wyjaśnione dużo później, bo w założeniach fabularnych nie było wojny atomowej, choć broń atomowa brała udział w zniszczeniach.

Kwestia Rosomaka - generalnie chodziło mi o to, że uciekając z obozu, w którym bohater przetrwał, zupełnym przypadkiem natknął się na zamkniętą halę, w której stał sobie porzucony przez wojsko Rosomak - tyle było moich założeń. Przyznam jednak szczerze, że mając wreszcie okazję naprawdę odwiedzić halę, o której pisałem w opowiadaniu i zobaczyć na własne oczy uznałem, że nie ma sensu. Proszę, w kolejnych częściach nie zwracaj uwagi na nonsens tegoż miejsca i pojazdu - zostanie całkowicie zmienione miejsce kryjówki, wraz z wszystkimi założeniami, o których napisałeś. Cóż, tworzenie scenerii w oparciu o Google Street View oraz plany i zdjęcia z Internetu nie zawsze gwarantuje sukces. Miejsce kryjówki zostanie całkowicie i zupełnie zbudowane od nowa i nie będzie śladu po Rosomaku, jakkolwiek by nie był on kuszącą ciekawostką ;-).

Co do wielkiej dziury w ścianie - chodziło mi raczej o to, że na pojazd będący całkowicie zablokowany wewnątrz hali opadła ściana działowa z wnętrza hali, czego nie opisałem zbyt dokładnie - ale zostawmy już ten temat z uwagi na akapit wyżej i moje plany całkowitej zmiany kryjówki.

Cytat:
W jaki sposób zęby złamały nóż bojowy - nie wiem - bardziej logicznie byłoby że nóż złamał się, kiedy próbował nim roztrzaskać łeb atakującej bestii.


Albo że ostrze pękło, zakleszczone pomiędzy żebrami, gdy pies mimo obrażeń wciąż się rzucał. Tak, to jest nonsens, wojskowe noże bojowe są raczej tak stworzone, że nie powinno dać się ich zbyt łatwo złamać ;-).

Skąd nasz bohater bierze amunicję? Znaczy P90 to dobra broń, ale skąd bierze zapasy? Ma osobny bunkier, handluje, czy poprzez wolę autora, magazynki magicznie spadają z nieba? Bo akcja dzieje się w Polsce, jak Rosomak, a u nas mało broni palnej i amunicji dla cywili, więc mam nadzieję że będziesz miał dobre wyjaśnienie.

Myślę, że mam. Mam nadzieję, że mimo Twoich wątpliwości w czwartym komentarzu nadal będziesz czytał, więc nie chcę o tym pisać, ale znalazłem sposób na to, by Duch miał odpowiednie zapasy, w sposób skrupulatny wydzielany zarówno dla siebie jak i na handel :-).

Dziękuję za skrupulatny komentarz :-). Mam nadzieję, że chociaż część Twoich wątpliwości rozwiałem. Napiszę też, że zwykłem w ten sposób tworzyć teksty - piszę je gdzieś u siebie, czy to na komputerze, czy to w chmurze, wrzucając na Portal kolejne rozdziały. Często jest tak, że w kolejnych coś mi nie pasuje i zmieniam szczegóły w poprzednich, już opublikowanych, stąd tutaj, na Portalu, pojawiają się nieścisłości :-).
Madawydar dnia 11.09.2019 10:44 Ocena: Bardzo dobre
Przeczytałem najpierw 10 odcinek, a potem zaciekawiony treścią opowiadania cofnąłem się do pierwszej części. W obydwóch fragmentach duch musi walczyć w swoim domu po powrocie z miasta. Czyta się dobrze, fabuła wciąga, pomimo tego, że walka z różnymi potworami czy mutantami to tema już oklepany. Nie wiem, może dobra narracja powoduje, że nudno nie jest.
bruliben dnia 13.10.2019 21:56 Ocena: Dobre
Taaak, dobra narracja sama wystawia sobie pozytywny stopień. Czytając miałem przed oczami filM "Jestem legendą". Wątek z mutantami jest podobny i łączy oba dziełka.
Uśmiechnąłem się przy krwiożerczych jamnikach i terrierach. Niebezpieczny jamnik jakoś nie mieści się w głowie jako, że mam 15-letnią suczkę tej rasy bojaźliwą jak skurczybyk!
Ciekawy wątek z Rosomakiem. Wielki plus dla "przeżywalność" KTO, jeśli w twojej narracji zdołał przetrwać, choć w jednym egzemplarzu do post atomowej epoki.
MarcinD dnia 14.10.2019 07:24
bruliben napisał:
Czytając miałem przed oczami filM "Jestem legendą".

Oglądałem, przyznaję. że troszkę było inspiracji.

bruliben napisał:
...mam 15-letnią suczkę tej rasy bojaźliwą jak skurczybyk!

Bojaźliwa, czy nie, wiesz... Wystarczy głód ;-).

bruliben napisał:
Ciekawy wątek z Rosomakiem

Generalnie zastanawiałem się, gdzie "schować" głównego bohatera. Rosomak to niezły pomysł - pancerny, zamykany od środka, w dodatku specjalnie w tej a nie innej wersji, więc z odpowiednim wyposażeniem.

Choć przyznaję, że całość została już "u mnie" przeredagowana i miejsce jest nieco inne :-).

Dziękuję za ocenkę i zapraszam do kolejnych kawałków "Ducha" :-).
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty