2. Duch: Moje miasto, mój teren. Jestem Duchem - MarcinD
Proza » Fantastyka / Science Fiction » 2. Duch: Moje miasto, mój teren. Jestem Duchem
A A A

 Duch:

2. Moje miasto, mój teren. Jestem Duchem

Dziki pies, jakiego musiałem zlikwidować kilka dni temu, nie dawał mi spokoju. Dlatego zdecydowałem, że zrobię mały rekonesans okolic. Skąd najlepiej? Oczywiście z dużej wysokości. Opuściłem moją kryjówkę, mając na sobie niewielki plecak z najbardziej potrzebnymi rzeczami, ochronnym strojem FOO-1 na sobie i bronią: nieodłącznym karabinkiem FN P90 oraz zapasowym pistoletem Glock 17 przy pasie. Jak zawsze miałem też noże, jeden na lewym przedramieniu, schowany w rękawie, drugi na udzie. No i tym razem zabrałem też pokrowiec z wyborowym karabinem. Powinno wystarczyć. Ostrożnie zamknąłem za sobą drzwi do dobrze zamaskowanego, starego Rosomaka, po czym ruszyłem szybko wąskim korytarzem mojego labiryntu ze złomu, wsłuchując się w ciszę. Kierowałem się w stronę jedynego czynnego wyjścia, którym mogłem opuścić halę. Oczywiście, nie obyło się bez stałej procedury - około pół godziny zajęło mi obejście wszystkich zaspawanych drzwi i okien zasłoniętych płatami blachy. Nie mogłem sobie odpuścić ani dnia, bo zawsze mogło się okazać, że akurat właśnie tego dnia coś mogłoby wejść na mój teren. Szybko wydostałem się na zewnątrz hali elektrowni i rozejrzałem się wokół. Dzisiaj na niebie były szaro-bure chmury, zdawałem sobie sprawę, że jeżeli spadnie deszcz, ochronny strój będzie do wyrzucenia. Ale mam ich dużo. Ruszyłem przed siebie.
 
Sobie tylko znanymi ścieżkami wokół budynku dotarłem kilka minut później w pobliże starej chłodni kominowej. Nawet nie spojrzałem na oryginalne drabinki prowadzące na szczyt. Były stare i im nie ufałem, a poza tym jeszcze umyślnie je nadwątliłem, na wypadek, gdyby ktoś chciał popatrzeć na miasto z mojego gniazda. Miałem naprawdę dużo czasu, by wszystko sobie tu zorganizować. Poszedłem na bok, wzdłuż ściany chłodni i wszedłem do jej środka. Popatrzyłem w górę, na okrągły pierścień szaro-burego nieba, po czym szybko odnalazłem wzrokiem linę, zwisającą z samej góry. Podszedłem do niej i sprawdziłem, czy wszystko było w porządku. Cóż, tak wyglądało, pytanie, czy było tak na pewno? Przekonamy się. W sumie przecież każdy dzień jest dobry na śmierć. Ostrożnie i powoli zdjąłem linę z haka i chwyciłem ją mocno, czując, jak ciągnie mnie ku górze. Wsunąłem w pętlę na jej końcu czubek gumowego buta, chwyciłem mocno jedną dłonią linę i drugą nogą lekko wybiłem się w powietrze. Żołądek podszedł mi pod samo gardło, gdy lina pociągnęła mnie w górę z prędkością niejednej windy. Gdzieś w połowie drogi wyminąłem się z dużym workiem pełnym piasku, który był moją przeciwwagą, po czym znalazłem się na samym szczycie. Winda, którą sobie sam przygotowałem była całkiem niezła.
 
Zgrabnie przeskoczyłem na balkonik idący wokół całej chłodni na jej szczycie, zdjąłem plecak i szybko zlustrowałem niebo. Było na szczęście już jasno-szare, ciemne chmury gdzieś odpłynęły. Na jego tle o wiele lepiej widać było gargulce. Tutaj, na tej wysokości one były jedynym zagrożeniem dla mnie. Tak, gargulce chyba są najgorsze. Ptaki o szarych, prostych pióro-łuskach, mające zwykle przynajmniej cztery, pięć metrów rozpiętości skrzydeł. Drapieżne ptaki. A dlaczego akurat "gargulce"? Nie wiem, czy w ogóle ktoś je nazwał. Ale kiedyś obserwowałem jednego z nich przez ponad godzinę. Siedział na gzymsie jakiegoś budynku, całkowicie nieruchomy, a jego pióro-łuski przybrały szary kolor ścian. Wyglądał jak rzeźba, właśnie taka, jak postać gargulca na starych budynkach. Naprawdę paskudne, złe stworzenia, w dodatku potwornie inteligentne. Nie wiem, skąd się wzięły. Zabawne jednak jest to, że kształt ich głowy kojarzy mi się ze zwykłymi gołębiami. Czy to właśnie z nich się rozwinęły? Możliwe… W końcu jeśli dzikie psy pod wpływem mieszaniny genów, radiacji i skażenia wyglądały tak, jak wyglądały, to i zwykłe gołębie mogły wyewoluować w prawdziwe latające potwory.
 
Ułożyłem plecak przy barierce i odpiąłem z niego wąski, długi pokrowiec. To była moja druga, ulubiona broń jaką miałem. Karabin SR-25, z magazynkiem na 20 nabojów 7,62 x 51 mm NATO. Nie miał może nie wiadomo jak ogromnego zasięgu - maksymalny ograniczony był ledwie do kilometra, zaś skuteczny do sześciuset metrów, ale w mieście zupełnie wystarczał. Szybko oparłem gotowy do strzału karabin o plecak i do wizjera maski przyłożyłem lornetki. Nigdzie jednak nie było widać żywej duży. Byłem sam. Przez dłuższą chwilę krążyłem po szczycie chłodni, obserwując moje miasto ze szczytu nieba w różnych kierunkach, jego ulice, po których kiedyś jeździłem z ojcem, po których kiedyś kursowały autobusy, w którym kiedyś żyli ludzie. Teraz nie było nikogo. Widziałem za to dziesiątki, jeśli nie setki wraków aut, porozrzucanych byle jak bez ładu i składu przez wojskowe spychacze, zardzewiałych, spalonych, zniszczonych. Jedynie niemal półtora kilometra ode mnie w linii prostej, dostrzegłem wąską strużkę dymu, powoli pnącą się w górę. Tak, pamiętam, tam był stały obóz, w którym kiedyś mieszkałem. Dość regularnie ze sobą handlowaliśmy. Ale nie lubiłem się do nich zbliżać. Odwróciłem wzrok i przez dłuższą chwilę oglądałem perspektywę całego miasta.
 
Katedra Świętego Mikołaja, na którą popatrzyłem, jakoś ocalała mimo wstrząsów. Bez trudu wypatrzyłem na samym jej szczycie gniazdo gargulca. To była matka, opiekowała się dwoma młodymi. Przez chwilę obserwowałem ją, jak je tuli, otacza skrzydłami, karmi prosto ze swojego ostrego dzioba czymś, co upolowała. Nie chciałem się nawet zastanawiać co padło jej łupem. Zdawałem sobie sprawę, że ofiara mogła chodzić również na dwóch nogach. W pewnym momencie zwróciła głowę w moją stronę i nasz wzrok się spotkał. Byłem pewny, że mnie dostrzegła, że wyczuła na sobie moje spojrzenie. Z tego co mogłem zaobserwować, te ptaki miały doskonały wzrok. Patrzyliśmy na siebie, ja przez lornetki, ona swoimi wielkimi, czarnymi oczami. Ale to była moja… towarzyszka? Pół roku temu, gdy dokonywałem takiej samej inspekcji okolic, jak dzisiaj, też patrzyłem na jej gniazdo. Wtedy jeszcze były w nim jaja. Inny gargulec zaczął ją atakować. Niewiele myśląc, przyłożyłem do ramienia snajperkę i wystrzeliłem. Pocisk ledwo doleciał, niemal nie zranił agresora. Ale zwrócił jego uwagę. Ranna matka wróciła do swoich jaj, a atakujący ją gargulec rzucił się w moją stronę. Był piekielnie szybki, odległość pokonał w mniej kilka sekund. Miałem wtedy czas tylko na dwa strzały. Strąciłem go, a potem przez lunetę karabinu spojrzałem na gniazdo. I wtedy po raz pierwszy spojrzałem w oczy tamtemu gargulcowi. Miałem wrażenie, że ona doskonale mnie zapamiętała. I że zawarła ze mną ciche porozumienie, taki pakt o wzajemnej nieagresji.
 
No i stadion. Tam dopiero były prawdziwe "potwory". Popatrzyłem przez lornetki na stadion, pogrążony w ruinie, teraz wypełniony z małymi, kolorowymi namiocikami. Na początku to właśnie tam zgromadzili się uchodźcy z miasta i okolic. Wojsko jako tako zorganizowało tam tymczasowy obóz, ze szpitalem dla lżej rannych i chorych. W końcu mogło się tam zmieścić nieco ponad piętnaście tysięcy ludzi - nie licząc powierzchni murawy. Szybko jednak to miejsce okazało się śmiertelną pułapką - każdy z kwaśnych, trujących deszczy wypełniał go płynną trucizną. Mimo ostrzeżeń żołnierzy oraz lekarzy ludzie nie wynieśli się stamtąd i… cóż, było coraz gorzej. W pewnym momencie to żołnierze wynieśli się, zostawiając całe to miejsce swojemu losowi. Ludzie, którzy teraz tam mieszkali - Stadionowcy - cofnęli się przynajmniej do epoki brązu i to chyba pod każdym względem. Zrobili się po prostu dzicy i bezwzględni, polując niczym prymitywne ludy na co popadnie - nie wyłączając innych ludzi. Oglądając teren wokół stadionu zauważyłem kilku z nich. Opuścili właśnie stadion i ruszyli gdzieś w miasto. Pewnie na polowanie. Obserwowałem ich przygarbione sylwetki, pokraczne kroki, prymitywną broń zrobioną z czegokolwiek. Mutanci. Ilu ich tam było? Kilkunastu, może kilkudziesięciu, a może i setka? Najważniejsze, że chyba nikt nie miał tam broni palnej. A jednak ci - chyba jeszcze - ludzie byli bardzo niebezpieczni, ze swoimi maczugami i włóczniami ze złomu. Chorzy, wyniszczeni przez radiację i skażenia, za nic w świecie nie chcieli umierać, za to bardzo chętnie pomagali w tym innym. Kilka razy zdarzyło mi się przypadkiem na nich natrafić i zawsze musiałem ratować się błyskawiczną ucieczką. Ostatnio coraz częściej zdarzało się nawet to, że nie rozumieli gestu wymierzonej w nich broni. A ja nie chciałem przecież zabijać ludzi. Nawet takich, jak oni. Raz jeszcze popatrzyłem na stadion, ale grupka Dzikich zniknęła. Omijałem tamto miejsce, zwłaszcza, że było bardzo blisko. Stadionowcy zdawali sobie sprawę z mojej obecności w okolicy, mieli jednak tyle resztek rozsądku, by mnie ignorować, wiedząc, że polowanie na mnie byłoby dla nich bardzo kosztowne pod każdym względem. A ja odwdzięczałem się im tym samym - ignorowaniem i schodzeniem im z drogi. W końcu oderwałem wzrok od stadionu i raz jeszcze popatrzyłem na najbliższy teren. Cóż, wszędzie wokół była kompletna cisza.
 
Gdy już miałem wstać i się zebrać z powrotem, usłyszałem głośne wycie dzikiego psa. Oczywiście tutaj, na górze, nie mógł być żadnym zagrożeniem. Tym niemniej był w pobliżu. Raz jeszcze się rozejrzałem i zauważyłem go daleko poniżej, na długim, prostym odcinku drogi. Pędził z całych sił, najwyraźniej kogoś ścigając. Przesunąłem lornetki i zaraz po tym usłyszałem krótką serię strzałów. Bezbłędnie rozpoznałem Kałasznikowa. Zauważyłem dwóch ludzi, którzy rozpaczliwie uciekali przed polującym na nich drapieżnikiem i pokręciłem głową. Byli we dwójkę, zamiast zatrzymać się i podjąć walkę, woleli uciekać, strzelając na ślepo przez ramię. Zmrużyłem gniewnie oczy i postanowiłem dać im nauczkę. W końcu wdarli się na mój teren. Sięgnąłem po snajperkę i popatrzyłem na dachy okolicznych budynków. Na kilku cienkich masztach kolorowe strzępki materiału wisiały niemal pionowo. Doskonale, wiatru nie było w ogóle. Wymierzyłem karabinem w uciekającą dwójkę. Przesuwałem spokojnie lufę, ucząc się ich tempa, potem znów wziąłem poprawkę na cel. Uczyłem się szybkości, zrobiłem kolejną niewielką korektę i nacisnąłem spust.

Karabin kopnął mocno z hukiem, a ja w pierwszej chwili pomyślałem, że nie trafiłem. Cóż, pech, to był trudny strzał. Pod ostrym kątem w dół, w szybko poruszający się cel. Jednak po chwili zmieniłem zdanie, udało się. Po prostu pocisk uderzył metr, może dwa przed celem w stary asfalt, zrykoszetował i trafił prosto w brzuch. Poznałem to po tym, że obiekt znacząco zwolnił, a na starym asfalcie pojawiła się wciąż powiększająca się smuga brunatnej krwi. W końcu mój cel niemal zupełnie się zatrzymał, chwiał się chwilę i powoli przewrócił na bok. Cztery kończyny dzikiego psa drgały spazmatycznie i teraz dopiero zobaczyłem dużą, podłużną ranę po pocisku. Dwaj uciekający mężczyźni zatrzymali się, po czym rozejrzeli i jeden z nich pistoletem dobił konającego psa, a drugi pomachał ręką w geście pozdrowienia w bliżej nieokreślonym kierunku, zapewne chcąc mi podziękować. Oczywiście, nie oddałem gestu. Przecież jestem Duchem, jestem tu i tam, na moim terenie wszędzie wokół. Przynajmniej oni powinni tak myśleć.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
MarcinD · dnia 31.01.2019 10:07 · Czytań: 433 · Średnia ocena: 2,5 · Komentarzy: 12
Komentarze
StalowyKruk dnia 31.01.2019 14:23
O nie, przyjaźń z gołębiem.
Tak, to jest mój główny problem z tym tekstem.
Nie mam problemu z samą przyjaźnią, ale Duch w tej historii wychodzi na bohaterskiego obrońcę uciśnionych gołębi. To Twój tekst, ale moim zdaniem powinieneś to zmienić.
Primo, brzmi sztampowo.
Secundo, narusza zasady, które sam ustaliłeś. Nie napisałeś, żeby karabin był w jakikolwiek sposób wytłumiony, a Duch chce przecież pozostać w ukryciu. Każdy strzał to możliwe ujawnienie pozycji.
Tertio, obiecałeś, że nie będzie (za dużo) moralizowania.
Gołębia możesz sobie zatrzymać, ale uwiarygodnij historię. Proszę.
W takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem wydaje mi się zmiana opowieści w np. likwidowanie zagrożenia ze strony gargulców i przypadkowy ratunek jaj. Nie przepadam za przypadkami, ale dobrze umieszczone w historii mogą stanowić nawet siłę napędową.

Trzymaj się.
MarcinD dnia 31.01.2019 21:23
Hmm, też nie lubię gołębi ;-). Ale w tym konkretnym przypadku... Cóż, Duch zrobił tak, jak uważał za słuszne, zaatakował jednego z dwóch Gargulców, które były blisko. Nie zmienię tego, bo motyw zaprzyjaźnionego Gargulca tu i ówdzie będzie się powtarzał aż do samego końca.

Co do ukrywania się i odkrywania strzałem, cóż, być może w otwartym terenie pojedynczy strzał daje możliwość odgadnięcia kierunku, jednak w mieście - zrujnowanym, ale jednak mieście - strzał, zwłaszcza pojedynczego, po którym nie następują żadne inne, nie daje żadnych gwarancji odkrycia kierunku, echo odbite od budynków w okolicy miksuje dźwięk i kierunki. Zresztą ma to podkreślić końcówka, gdy jeden z mężczyzn macha ręką dziękując i chcąc sprowokować Ducha do ujawnienia się, ale ten właśnie ignoruje gest.

I jeszcze moralizowanie... Hmm, wydaje mi się, że nie było go za dużo. Raczej starałem się opisać świat i opisać wszystkie możliwe grupy/frakcje, jakie może spotkać Duch na swojej drodze. Nie chciałem moralizatorsko przekazać zepsucia (chyba chodzi Ci o motyw z mieszkańcami Stadionu?) a jedynie przedstawić fakty.

Dzięki za konstruktywny jak zawsze komentarz :-).
StalowyKruk dnia 31.01.2019 22:12
Od razu konstruktywny, po prostu piszę to co myślę ;)
Nigdy nie strzelałem w mieście, ale wydaję mi się, że przynajmniej orientacyjnie można określic kierunek, z którego pada strzał. Nie konkretną pozycję strzelca, ale okolicę, z której pochodził strzał. To ściąganie sobie pterodaktylo-gołębi do ogródka.

MarcinD napisał:
zaatakował jednego z dwóch Gargulców, które były blisko

W tekście to wygląda raczej, jakby ratował tego zagrożonego. Z mojego punktu widzenia czekanie byłoby mu na rękę. Jeden gołąb likwiduje drugiego, a potem można ustrzelić zwycięzcę.

A tak poza tym, źle się zrozumieliśmy. Nie jestem przeciwnikiem gołębi. Nie zwracam na nie uwagi, dopóki nie zaczynają kołować mi nad głową.
MarcinD dnia 31.01.2019 23:07
StalowyKruk napisał:
W tekście to wygląda raczej, jakby ratował tego zagrożonego.

Hmm, tak, poza tym Duch sam mówi, że strzelił "niewiele myśląc". Taki odruch strzelania w tego, kogo atakuje. W kolejnych częściach będę kładł większy nacisk na to, by pokazać, że Duch raczej unika konfrontacji i gdy tylko może, schodzi z pola widzenia, niż raczej dba o regularny odstrzał drapieżników ;-). Z pewnością zdroworozsądkowe, przemyślane podejście do akcji skończyłoby się czekaniem na wynik walki i ewentualną likwidacją zwycięzcy, tak, jak napisałeś. Ale wygrał odruch atakowania atakującego.

A jeśli chodzi o sam huk wystrzału, patrząc jeszcze, że był z dużej wysokości, echo rozeszło się daleko, odbijając wielokrotnie od budynków - będę o tym pamiętał następnym razem. Za to faktycznie nie pomyślałem o tym, że ewentualny strzał na dużej wysokości wzbudza ciekawość - co najmniej - fruwających drapieżników. Również zapamiętuję ku przyszłości.
Marek Adam Grabowski dnia 03.02.2019 09:14
Rozumiem, że muszę przeczytać pierwszą część, żeby zrozumieć całość, jednak zapowiada się ciekawie. Co do twojego pióra; niby nie ma błędów, ale jakoś ciężko się czyta.

Pozdrawiam!
MarcinD dnia 04.02.2019 08:10
Marek, zapraszam więc do pierwszej części. Mam nadzieję, że zarówno pierwsza, jak i następne będą dla Ciebie lżejsze :-).
Marek Adam Grabowski dnia 04.02.2019 09:08
Przeczytam.
al-szamanka dnia 06.08.2019 13:18
Trochę mieszasz czasy, a przecież piszesz w czasie przeszłym, a to hamuje nieco czytanie:
Cytat:
Dzi­siaj na nie­bie były sza­ro-bu­re chmu­ry,


Po niebie płynęły szarobure chmury,
Cytat:
Ale mam ich dużo.


miałem/posiadałem
Cytat:
Tak, gar­gul­ce chyba naj­gor­sze.


były
Cytat:
Pół roku temu, gdy do­ko­ny­wa­łem ta­kiej samej in­spek­cji oko­lic, jak dzi­siaj,


bez jak dzisiaj i jest ok


Cytat:
Mimo ostrze­żeń żoł­nie­rzy oraz le­ka­rzy lu­dzie nie wy­nie­śli się stam­tąd i… cóż, było coraz go­rzej. W pew­nym mo­men­cie to żoł­nie­rze wy­nie­śli się,


ludzie pozostali tam
Cytat:
A ja od­wdzię­cza­łem się im tym samym - igno­ro­wa­niem i scho­dze­niem im z drogi.


wywaliłabym pierwsze im

Uff, druga część zaliczona, posuwam się.
Dodajesz puzzle do obrazu świata po katastrofie.

pozdrawiam :)
Kapelusznik dnia 02.09.2019 13:30 Ocena: Przeciętne
Oh na litość wszystkich czarnych dziur...
Idiotyczna ilość dziur logicznych w tym odcinku:

Ile lat minęło? W poprzednim pisałeś że 3, a piszesz jakby minęło 30, o co chodzi?

Skąd bohater ma tyle strojów ochronnych? Skąd ma zapasy? Gdzie je trzyma? Chyba nie powiesz mi że Rosomak miał w sobie nieużywany sprzęt ochronny dla kilkudziesięciu osób i nikt, ale to nikt, w czasie odwrotu ich nie zabrał?

Osłabienie drabinek - ok, ale ten worek i winda to jakiś dowcip. Po pierwsze, jak ją resetuje? Musi w jakiś sposób zejść na dół i podciągnąć worek na górę i zabezpieczyć mechanizm, a skoro jest droga na dół, może być i użyta w drodze na górę. Po drugie - ile waży ten przeklęty worek? A musi ważyć od cholery, bo uniósł całego człowieka z idiotyczną ilością wyposażenia. Po trzecie - każda akcja budzi reakcję - jak nasz bohater poradził sobie z MOMENTUM? Worek go ciągnie dość szybko w górę, jak sam napisałeś, kiedy jest dość obciążony - co z systemem hamującym? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że bohater zwyczajnie wylatuje przez otwór i ląduje jak jakiś heros, przy okazji nie spadając w przepaść? Albo hamuje poprzez radosne roztrzaskanie sobie głowy o sufit? Bo lina musi być przecie przyczepiona do sklepienia, by wszystko działało.

Ptaki tak wielkie to idiotyzm - z wielu powodów! Po pierwsze - 3 lata, a takie mutacje? Nie ma to najmniejszego sensu. Ileś generacji musiałoby przejść by pojawiły się takie ptaszyska. Po drugie - NIE POJAWIŁYBY SIĘ NAWET Z MUTACJAMI - czemu? Ponieważ to świat post-apo, wielkie ciało i inteligentny umysł (co sam zaznaczyłeś) potrzebuje idiotycznej ilości pożywienia. Wielkie ptaki by nie przetrwały, przynajmniej nie tak duże. Jakieś sępy, padlinożercy i śmieciożercy - TAK - ale stricte mięsożercy? Nie. Trzecie - inteligencja tak ptaka-matki i rozejm z człowiekiem to zwyczajny fałsz. Lepiej by było zaznaczyć, że nie tyle zapamiętała jego pomoc, a możliwość zabicia kogoś z jej gatunku - to by ptak zapamiętał.

W ciągu 3, a nawet i 10 lat - ludzie nie cofnęli by się do epoki kamienia, czy brązu. Co więcej - to stadion, ludzie by nie przetrwali deszczy. Nawet jeśli straciliby większość technologii, nie straciliby całej.

Ludzie się nie wynieśli ze stadionu? Chyba kpisz! Jak wojsko uciekło z Czarnobyla, pozostało kilkadziesiąt osób może, na całą Zonę. Chcesz mi powiedzieć, że wystraszeni cywile, szukający ratunku, zostaliby na otwartym stadionie - KIEDY WOJSKO BIERZE NOGI ZA PAS?!? - W jakim świecie dzieje się ta akcja, na litość niebios?! Czy co druga osoba została zrodzona z związku między bratem i siostrą, że urodzili się tacy idioci??

Mutanty wśród ludzi? - za mało generacji.

Strzał całkowicie idiotyczny! Prawdopodobieństwo bliskie 0. Za bardzo starasz się stworzyć super-bohatera - opowieść przez to traci swój główny atut - tworzenie więzi między czytelnikiem i bohaterem. Przedstawiasz go tak, jakby przeklęty gad był nieśmiertelny i nietykalny. Nawet w mojej serii, super-żołnierz, człowiek który ma zaledwie jakieś 16 lat, został dosłownie WYHODOWANY by być bronią i żołnierzem - a i tak krwawi! I tak ucieka i się kryje, bo ludzkie ciało ma swoje ograniczenia. Dwa opowiadania, a ja nie czuję żadnego - powtórzę ŻADNEGO połączenia z bohaterem. W moich oczach jest kiepskim dowcipem, a to wielki cios dla opowieści.

Wiem że jestem bezlitosny w swojej ocenie, ale taki już jestem.
Pozdrawiam
Kapelusznik
MarcinD dnia 02.09.2019 21:35
Cytat:
Ile lat minęło? W poprzednim pisałeś że 3, a piszesz jakby minęło 30, o co chodzi?


W pierwszym rozdziale pada liczba trzech lat, chociaż ostatecznie będzie 5. Ale tak, określenie czasu, który ucieka muszę zdecydowanie poprawić - chociażby tym, że opustoszaly z dnia na dzień Czarnobyl po kilkudziesięciu latach trzyma się lepiej niż moje miasto. Pracuję nad tym, by to poprawić i urealnić.

Cytat:
Skąd bohater ma tyle strojów ochronnych? Skąd ma zapasy? Gdzie je trzyma? Chyba nie powiesz mi że Rosomak miał w sobie nieużywany sprzęt ochronny dla kilkudziesięciu osób i nikt, ale to nikt, w czasie odwrotu ich nie zabrał?


Ma swoje kryjówki i swoje miejsca w całym mieście, w promieniu, który jest w stanie obejść za jednego dnia, będzie to lepiej wyjaśnione w kolejnych odcinkach :-).

Cytat:
Osłabienie drabinek - ok, ale ten worek i winda to jakiś dowcip.


Oj, zdecydowanie, tutaj nie jest to przemyślane. W wersji nieopublikowanej zamiast nieszczęsnej windy jest już inne, ukryte wejście "klasyczne". Winda jest zbyt skomplikowanym urządzeniem, by taką zmontować.

Cytat:
Ptaki tak wielkie to idiotyzm - z wielu powodów!


Być może, ale jest też wiele powodów, by je zachować, chociaż w nieco mniej efektownej formie. Przyznaję, że trochę przesunąłem się w stronę potwornych niemalże pterodaktyli, które po ptostu by się nie pojawiły. Tutaj będę dążył raczej do tego, by wielkość zmieniła się w ilość - wszak w naszych miastach gołębie żyją grupowo i lataja nad rynkami w całych chmarach. Kieruję się z nimi w stronę czegoś na kształt ławicy ryb, tyle że w powietrzu :-).

Sam pomysł ze "Stadionowcami" mieszkającymi sobie na stadionie właśnie jest wsadzony trochę bardziej na siłę, tak, jak ich zezwierzęcenie. Raczej bardziej będzie tutaj pasować pójście w stronę negatywnych postaci z Mad Maxa - ludzi, którzy są po prostu najzwyklejszymi bandytami.

Jeśli zaś chodzi o ewakuację wojska oraz "branie nóg za pas", generalnie wystarczy popatrzeć co się dzieje w sytuacji filmów katastroficznych, gdzie chociażby zamieszki rozwijają się tak mocno, że ogarniają cały kraj - w teorii policjanci mający za zadanie pilnować porządku w pewnym momencie sami napadną na sklep, by ukraść pożywienie i pognać, by ratować swoich bliskich. Wiem, że brzmi to trochę naciąganie - ale to przez nie dość wystarczający opis tego, co się wydarzyło i dlaczego miasto obróciło się w ruinę. Z wojskiem jest podobnie, gdy urywa się kontakt z "górą" i przerwany jest łańcuch dowodzenia, gdy nie wiadomo, jakie są rozkazy, to prędzej czy później wszystko się posypie.

Cytat:
Wiem że jestem bezlitosny w swojej ocenie, ale taki już jestem.


A i dobrze. Lubię takie bezlitosne komentarze, bo są niesamowicie konstruktywne i dają dużą motywację, by poprawić tekst, a także stanowią bardzo dużą, wymierną pomoc dla autora. Więc spoko, dziękuję :-).

PS.:

Cytat:
Nawet w mojej serii, super-żołnierz, człowiek który ma zaledwie jakieś 16 lat, został dosłownie WYHODOWANY by być bronią i żołnierzem...


Zaciekawiłeś mnie. Przeczytam. Nie obiecuję, że szybko, bo doba ostatnio kurczy mi się porażająco szybko, ale przeczytam.

Pozdrawiam!
bruliben dnia 18.10.2019 20:34 Ocena: Dobre
Brakuje "niż", a poza tym

Był piekielnie szybki, odległość pokonał w mniej kilka sekund.

Bez "z"

teraz wypełniony z małymi, kolorowymi namiocikami.
I tylko to wypatrzyłem. Nie mam tak sokolego oka jak sam Duch. Zauważyłem, że przedmówcy wyłapali to i owo. Zawsze to jakiś przesiew zanim dziełko trafi do wydawcy :)).
Twój Duch jest jednak dobrym duchem (scenka na końcu). Czy wątek z obecnością ludzi z Kałachami zostanie pociągnięty dalej? Ciekawe czy ci sami ludzie staną się konkurencją dla Ducha?
MarcinD dnia 19.10.2019 08:33
bruliben napisał:
Czy wątek z obecnością ludzi z Kałachami zostanie pociągnięty dalej? Ciekawe czy ci sami ludzie staną się konkurencją dla Ducha?


Generalnie Duch będzie się spotykał od czasu do czasu z ludźmi, również z takimi uzbrojonymi, czasem w celach handlowych, czasem w celach wymiany ognia ;-). Mimo, że jest Duchem Miasta, Samotnikiem, to jednak nie jest w Mieście zupełnie sam.

Dziękuję za wyłapanie potknięć :-).
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, wprawdzie posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty