Czuł że coś jest nie tak. Zwyczajne wrzaski chorych zostały zastąpione odgłosami walki i wrzaskami, lecz nie ludzi cierpiących długo, jakich przywykł słyszeć, ale rozdartych nagłym uderzeniem bólu. Uniósł głowę. Jego cela wyglądała jak zawsze. Niewielka kamienna klitka z wiechciem siana w jednym rogu, a dziurą na nieczystości w drugim. Przez niewielki świetlik wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Jednak coś się zmieniło. Ból dotąd rozsadzający mu głowę, drążący każdą kość, kłujący każdy kawałeczek skóry i wypełniający każdą sekundę istnienia czystą esencją cierpienia, po prostu zniknął. Było to o tyle ciekawe doświadczenie, że postanowił zastanowić się jak ma na imię. Po chwili z wściekłością uznał, że nie pamięta. Nie pamiętał niczego poza bólem i celą. W zasadzie zdolność wściekania się była dobrym znakiem, uznał. W zamyśleniu spojrzał na swoją lewą dłoń i zobaczył to.
We wnętrzu dłoni dziwny symbol jarzył się delikatnie szkarłatem. Na oczach człowieka z celi przygasł, pozostając jednak na miejscu. Nie był wypalony. Stanowił część ciała, jakby jego własne tkanki postanowiły go uformować. Powiódł palcem wzdłuż czerwonych linii. Żadna z nich nie była ani wypukła, ani wklęsła. Gdy czerwony blask przeminął, w znaku nie było już niczego specjalnego, jednak z każdym spojrzeniem na dziwaczne podskórne formacje, człowieka przechodził dreszcz niepokoju.
W tym momencie żelazna klapka zasłaniająca niewielkie okienko w drzwiach otworzyła się i ktoś zajrzał do środka. Po chwili pojawiły się odgłosy grzebania w zamku i drzwi otwarły się.
Do środka weszło dwóch mężczyzn. Ubrani byli identycznie. Ciemnoszare koszule i spodnie, czarne skórzane kaftany oraz wysokie buty, o absurdalnie długich sznurowadłach zawiązanych prawie pod kolanami. Do tego jeszcze skórzane ochraniacze na ramionach, przedramionach i udach.
– To chyba on – szepnął jeden. Jego towarzysz przytaknął i kucnął przy człowieku z celi.
– Haknirze – mówił powoli i wyraźnie. – Pamiętasz kim jesteśmy? Kim ty jesteś?
Człowiek z celi spojrzał na niego z ukosa. Nie przypominał sobie tych ludzi. Ale imię brzmiało znajomo. To jakiś postęp. Mimo to nie odezwał się ani słowem.
Po przedłużającym się milczeniu pierwszy z osobników położył dłoń na ramieniu swojego towarzysza i pokręcił głową.
– Przykro mi, że to musi się tak skończyć, Haknirze – powiedział cicho, wyciągając nóż.
Człowiek z celi rzucił mu się do gardła, lecz drugi z napastników zdążył go złapać. Nożownik skorzystał z okazji i wbił ostrze między żebra Haknira.
Odczekali, aż ustaną pośmiertne drgawki, ostrożnie ułożyli ciało na ziemi i zamknęli mu oczy.
***
Pierwszy pojawił się ból. Ból ciągłego uderzania w coś głową. Zresztą plecy też nie miały się najlepiej. W końcu zdecydował się otworzyć oczy. Zobaczył przed sobą niewiarygodnie wysokiego człowieka, ciągnącego go za nogi. Po schodach. Spróbował coś powiedzieć, ale z jego ust wydostał się tylko chrapliwy dźwięk i zaraz potem rozkaszlał się. Osobnik trzymający jego nogi drgnął i puścił je zaskoczony.
– Dlaczego schody? – wydusił z siebie wreszcie Haknir.
Wysoki człowiek w dziwnej szacie, częściowo zrobionej z kolczugi, zmarszczył brwi.
– Myślałem, że jesteś martwy – powiedział. Szybko się uspokoił, biorąc pod uwagę sytuację. Niedoszły trup nie narzekał. Ostatnim, co chciał usłyszeć były wrzaski. Z pewnością nie pomogłyby na ból głowy.
– Zwłokom też należy się szacunek.
– Wybacz – dziwny człowiek uniósł ręce w obronnym geście. – Nazywam się Qenarin. Jestem jednym ze strażników tej… placówki. Chyba równie dobrze możemy cię wypisać. Hmm. Osadzony z celi pięćdziesiąt trzy? Jeśli możesz wstać, zaprowadzę cię do twojego depozytu.
***
– Co to za miejsce? – zapytał Haknir, grzebiąc w szafce.
– Jedna z twierdz, w których przetrzymujemy chorych. Dla bezpieczeństwa ich i otoczenia. Głównie otoczenia – powiedział Qenarin.
– Choroba? – Haknir spojrzał na swoją dłoń.
– Zaraza Bestii. Klątwa, zmieniająca ludzi w potwory. Nikt nie ma pojęcia jak działa, jak się rozprzestrzenia, ani skąd się właściwie wzięła. Pewnym jest jednak – ciągnął opiekun zarażonych, – że jest nieuleczalna. Większość zarażonych mutuje w krwiożercze potwory, jednak część wykazuje pewną, również niewyjaśnioną, odporność i unika degeneracji. Często występuję amnezja. Pamięć wraca po kilku tygodniach. Zazwyczaj chorzy nie unikają też pewnych zmian fizycznych, najczęściej dotyczących cech powierzchownych. Wielu zmieniają się oczy. Zupełnie jak u ciebie.
Haknir drgnął i rozejrzał się za czymś, w czym mógłby się przejrzeć. Qenarin podsunął mu niewielkie lusterko. Niedawny więzień podniósł je do twarzy i spojrzał w swoje odbicie.
Twarz sama w sobie nie była wyjątkowa. Jednakże czujne oko mogło wychwycić pewien interesujący szczegół w postaci rysów charakterystycznych dla ludzi dalekiej północy. Nie skośnookich mieszkańców śnieżnych pustkowi, lecz dostojnych wojów dumnie noszących brody z ewentualnym dodatkiem ostatniego obiadu. Do tego obrazu pasowały także gęste włosy, o kolorze oscylującym między ciemnym blondem a jasnym brązem. Zapewne prezentowałyby się lepiej, gdyby nie były pozlepiane w strąki i nierówne. Musiał spędzić w celi sporo czasu. Najbardziej uwagę Haknira przykuły jednak oczy. W miejscach źrenic jarzyły się żółtopomarańczowe punkciki, przypominające żar. Fascynujące i przerażające jednocześnie.
Potarł porośnięty szczeciną podbródek.
– Macie tu może coś w czym mogę się umyć i ogolić?
– Możesz dostać wiadro z wodą. Nie licz na gorącą kąpiel.
– Może być.
Gdy Haknir mył się i golił, strażnik opowiadał.
– Nie mamy żadnych twoich danych. Kiedy tu trafiłeś, byłeś, delikatnie mówiąc, niezbyt przytomny. Przyprowadził cię dziwny człowiek. Wysoki, w znoszonym, brązowym płaszczu, wielkim kapeluszu oraz z przydymionymi, okrągłymi okularkami i chustą na twarzy. Nie powiedział za wiele. Nikt z nas nie odważył się też na konkretne pytania.
– Wielki i straszny człowiek w kapeluszu?
– Nie żartuj sobie. Na tym świecie dzieją się rzeczy dziwne i straszne.
Haknir skończył się golić i wyciągnął ze swojej szafki jakieś ubranie. Solidne, skórzane spodnie, prawie biała koszula, skórzany napierśnik i buty podróżne. Poza tym była tam też broń. Miecz o ząbkowanym ostrzu i sztylet połączony z łańcuchem, na którego drugim końcu znajdował się mały ciężarek.
– Ciekawe – skomentował Qenarin.
– O co chodzi?
– Mógłbym przysiąc, że ludzie, którzy zaatakowali twierdzę mieli coś podobnego.
Haknir obejrzał dokładnie sztylet.
– Nie wygląda na pospolitą broń – przyznał.
– Właśnie. Miałeś z nimi cos wspólnego?
– Znali moje imię.
– No to sprawy robię się poważne.
Haknir uniósł brwi.
– Ilu było napastników?
– Koło tuzina – odparł Qenarin. – Poszli sobie, zanim zdążyliśmy się przegrupować i przypuścić kontratak. Zginął tylko jeden strażnik, ale strat wśród poddanych kwarantannie chorych jeszcze nie znamy. Dodam tylko, że mówimy tu o liczbach rzędu nawet ćwierci setki.
– Niedobrze.
– Właśnie, jak tylko odzyskasz swoją tożsamość, spodziewaj się rachunku.
– Co?
– Koszty pogrzebów, dodatkowych zabezpieczeń i zniszczonej reputacji.
– Zamierzasz mi w tym pomóc? Znaczy, w odzyskaniu pamięci – zmienił temat Haknir. Nie zamierzał nikomu płacić.
Strażnik potarł brodę.
– Chyba mam pewien pomysł. Chodź za mną – powiedział i ruszył w kierunku drzwi. Haknir, kończąc zapinać sprzączki napierśnika podążył za nim.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt