skroplami dnia 23.05.2019 15:50 Ocena: Świetne!
Po kilkunastu minutach siedzenia i odszukiwania drogi "do siebie" bo w dziwnym stanie ducha człowiek, chcę podziękować tylko słowa nie chcą wrócić, gdzieś zapodziane, zarażone wierszem, bezsilne z wrażenia.
I pół godziny przeszłością już, ale pełną..
Ostatnio po przeczytaniu czegoś co dusi za serce i głębiej, po prostu przeklinam, z podziwu.
Tu, nie mogę wydobyć głosu.
Ok, ściskam wiersz zamiast autorki, i mocniej przytulam, i mój jest.
Nie, nic z tego, odwrotnie, ja jestem jego.
Tragizm, piękno, miłość, koniec już prawie i pewność końca, tylko dzwonek jeszcze.
A powietrze wciąż drży i drży przesiąknięte niezmiennością początku, na końcu.
Miłość to dyrygent/dyrygentka i serca posłusznie pod jej batutą muzyką nas wypełniają.
Zmęczone często jednak nut zapominają, dźwięki gasną, żal je grzebie w sobie, smutek zakwita i różnie bywa.
W wierszu miłość jak na początku, niewidocznym dla nas, tak na prawie końcu, odsłoniętym przez autorkę, i na samym końcu napisanym domysłem czytelnika.
Tak, godzina już, i nadal g... napisałem nie oddające nagłego, w drugim kierunku, przepływu w sercu krwi z "winy" tego co wiersz i wnętrza, nie jedno, jego.
Więc nie szukam już, poddaję się przyznając. Jeden z najpiękniejszych wierszy o miłości, upływie czasu i chorobie jednocześnie, splecione z sobą w warkocz niezwykły, inne filmowe "Love story" na ekranowej kartce papieru ale tchnące życiem prawdziwym na jego skraju. Zamiast kropki z wiązadeł wersów jest cisza bo strach, która huczy w nas głośno, głośniej, najgłośniej i nagle wiesz, że to wiersz dyrygentem/dyrygentką z batutą a orkiestra jego treścią w naszych sercach też gra.