Wszystko dzieje się po coś - Skorek80
Publicystyka » Artykuły » Wszystko dzieje się po coś
A A A

WSZYSTKO DZIEJE SIĘ PO COŚ

 

            Czy rzeczywiście wszystko dzieje się po coś? Myślę, że tak. Skąd to przekonanie? Jakiś czas temu nastąpił w moim życiu nadzwyczajny przełom, który dał mi dużo do myślenia i znacząco zmienił mój światopogląd, podejście do drugiego człowieka oraz samej siebie. Co takiego się wydarzyło? Oto moja historia.

          Kilka lat temu znalazłam się na ostrym życiowym zakręcie. Pracowałam w ponurym biurze w firmie, która jedynie wymagała od pracowników. O szacunku i motywacji nie było mowy. Frustracja była więc nieunikniona. Kiedy przyszła i rozpanoszyła się na dobre, co więcej trwała bezustannie, a światełko w tunelu, zwiastujące szansę na poprawę sytuacji jakoś nie chciało się zapalić, coś we mnie pękło. Powiedziałam sobie i pracodawcy „Dość!”, rzuciłam papierami i odeszłam. I wtedy wszystko w moim życiu zaczęło się sypać.

            Szukałam nowej pracy miesiącami. Bezskutecznie. Wysyłałam kolejne aplikacje na różne stanowiska, nawet te poniżej moich kwalifikacji. Bo wiadomo, że tonący brzytwy się chwyta. Często napływały mi do głowy różne myśli oraz wspomnienia z niektórych rozmów kwalifikacyjnych. Było ich już tyle, że naprawdę im dalej w las, tym trudniej udawało mi się wywnioskować cokolwiek z reakcji rekrutującego. Czasami byłam wręcz pewna, że zostanę zaproszona do drugiego etapu albo, że praca jest moja, a niestety potem przychodziło rozczarowanie.

           Jednym słowem, bezrobocie było horrorem. Każdy dzień był niepewny. Był niewiadomą. Zagadką, co przyniesie jutro, którego w żaden sposób nie dało się przewidzieć. To męczyło. Męczyło okrutnie i nie dawało spokoju nawet na chwilę. Dni stawały się coraz bardziej mroczne, nawet kiedy świeciło piękne słońce i można było pójść na spacer czy posiedzieć w ogrodzie. Słońce nie świeciło niestety dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc po zmroku zaczynał się mój koszmar. Czas, w którym wszystkie upiorne myśli zlatywały się do mojej głowy jak roje natrętnych much do lepu. I tkwiły tak, oblepiając mój rozum nieraz do białego rana. Cierpiałam na uporczywą bezsenność i bywały noce, że nie udało mi się zmrużyć oka, a złe myśli dręczyły i nie było szans, że się od nich uwolnię. Wisielczy nastrój przychodził coraz częściej i ani myślał wynieść się z mojego umysłu.

          Całkiem już przestałam się lubić. Patrzenie w lustro stało się makabryczną wizją. Miałam wrażenie, że na skutek bezrobocia przybyło mi milion nowych zmarszczek i postarzałam się o dziesięć lat. Nie umiałam już nawet zdobyć się na uśmiech, widząc swoje lustrzane odbicie. Bo i do kogo miałabym się niby uśmiechać? Do niedojdy, która nie może znaleźć pracy i nie umie poradzić sobie z depresją? Do ofiary losu, która z dnia na dzień wygląda coraz starzej i tyje w oczach? Co zrobił ze mną czas bezrobocia? Wyglądałam gorzej niż kiedykolwiek! O dżinsach sprzed roku mogłam zapomnieć. Kiedy to się stało? Jak to możliwe, żeby aż tyle przytyć w ciągu kilku miesięcy? Przerażające! Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłam? No, właśnie, możliwe. Jak większość dni spędza się w domu, w rozciągniętych dresach albo nie wychodząc z piżamy, to trudno jest zauważyć przybywające kilogramy. A potem jest szok! Przecież ja nawet nie chciałam wtedy wiedzieć ile ważę. Taka wiedza mogłaby mnie co najwyżej wpędzić w jeszcze głębszy dół!

           Zaczęłam analizować mój stan. Czy ja naprawdę żarłam jak świnia i dlatego tak tyłam? Otóż nie, bo zdarzały się dni, kiedy w ogóle nic nie jadłam. A potem nagle zaczynałam odczuwać morderczy głód i zapychałam żołądek czymkolwiek, niekoniecznie czymś zdrowym. Do tego dołóżmy jeszcze bezsenność. Każdy dietetyk nam to powie, że jak chcemy schudnąć, musimy się wysypiać. Zaburzenia snu wpływają bowiem negatywnie na walkę z nadwagą. No i bądź tu mądra i gub kilogramy zamiast ich przybierać! Poza tym, na skutek depresji, z trzech treningów łyżwiarskich w tygodniu, zrobiły się (i to w porywach!) cztery w ciągu miesiąca. A i one przestały mnie cieszyć, bo ruszałam się raczej jak wóz z węglem, aniżeli energiczna łyżwiarka. O ćwiczeniach w domu w ogóle nie było mowy. Brak siły i ciągłe uczucie zmęczenia skutecznie uniemożliwiały jakąkolwiek aktywność fizyczną. Szczególnie, kiedy za oknem było szaro i buro, padał deszcz, chandra brała nade mną górę i nie było szans nawet na krótki spacer. Doszło więc do tego, że wstydziłam się pokazać ludziom na oczy. Może dlatego też zaczęłam stronić od koleżanek?

           Zastanawiałam się jak poradzić sobie z huśtawką nastrojów i bezsennością? Bo to te dwie cholery mnie gubiły i odsuwały od ludzi, ćwiczeń i spożywania regularnych posiłków. Ileż to razy wieczorem obiecywałam sobie, że od jutra nie ma to tamto – biorę się za siebie i nie dam się depresji? I co? O poranku znów z trudem zwlekałam się z łóżka, odprawiałam rytuał poszukiwania pracy, a potem dzień znowu potoczył się nie po mojej myśli. Znów nie miałam apetytu, znów zabrakło mi energii, znów bołały mnie wszystkie stawy…

           Niestety nikt w magiczny sposób nie mógł uwolnić mnie z kokonu depresji i przygnębienia. Ja sama też nie mogłam sprawić, że pstryknę palcami i ot tak znów siebie polubię i zacznę żyć pełnią życia. Musiałam więc znaleźć jakiś złoty środek, żeby się do końca nie załamać i iść przed siebie, nawet kiedy wiał mi w oczy silny wiatr. Nie wiedziałam jak dalej potoczą się moje losy i co zrobię, żeby znaleźć zatrudnienie i odzyskać równowagę? Trwało to ponad rok i wspominam ten okres jako najmroczniejszy czas w moim życiu.

         Nagle i zupełnie przypadkowo zrobiłam badania w kierunku chorób tarczycy i cukrzycy. I wyszło szydło z worka! Winowajcą okazało się Hashimoto – autoimmunologiczna choroba tarczycy. Nic jeszcze wtedy o niej nie wiedziałam, więc myślałam, że wystarczy zacząć brać lekarstwa i wszystko wróci do normy. Niestety, bardzo się myliłam. Zaczęłam więc zgłębiać moją wiedzę w tym kierunku, gdyż bez zmian w dotychczasowym stylu życia, normalne funkcjoniwanie z tą chorobą, która dosłownie rozwala człowiekowi życie, nie jest możliwe. Czasami jest tak jakbyśmy byli tylko powłoką wykorzystywaną przez jakiegoś obrzydliwego, złowrogiego aliena, który stworzył sobie prywatne centrum dowodzenia w naszej głowie i bezlitośnie pastwił się nad nami od środka, zadając fizyczny i psychiczny ból. Choroby tarczycy to temat rzeka, więc zamiast się rozpisywać, proponuję obejrzenie krótkiego, ale bardzo esencjonalnego filmiku, nakręconego przez Patrycję Sawicką (dostęp do filmiku znajduje się na końcu artykułu).

          Okazało się, że absolutną podstawą jest odpowiednia dieta. Jednakże wyeliminowanie nieodpowiednich produktów oraz prawidłowe bilansowanie posiłków dla laika jest zadaniem ogromnie trudnym. Na szczęście trafiłam na fantastyczną dietetyczkę, a dieta, którą mi zaproponowała stała się nie tylko dietą, ale nowym stylem życia, który to okazał się dla mnie zbawienny. Odkąd zaczęłam stosować się do nowych wytycznych, nie tylko widoczny był spadek zbędnych kilogramów, poprawa wyglądu skóry, ale napływ energii oraz całkowita zmiana nastroju.

          Znów zaczęłam się uśmiechać i cieszyć życiem. Wróciłam na lodowisko i zaczęłam codziennie biegać. Czułam jak z dnia na dzień zaczynam na nowo lubić siebie i otaczający mnie świat. Zaczęłam zauważać więcej pozytywnych rzeczy i przestałam się wreszcie nad sobą użalać. Ba! Dotarło nawet do mnie, że jeszcze wiele mogę w życiu osiągnąć, tylko muszę znaleźć swoją drogę do sukcesu.

         Z takim nastawieniem postanowiłam nie szukać już więcej pracy, tylko spróbować swoich sił we własnym biznesie i robić nareszcie to, co sprawia mi przyjemność. Pośredniak skierował mnie na kurs otwierania nowego biznesu i towarzyszące temu warsztaty. Napisałam biznesplan, który został zaakceptowany. Pozostało więc działać. Założyłam  więc sklepik internetowy z moimi ręcznej roboty pracami. Kiedy wreszcie coś się ruszyło i zaczęłam sprzedawać, całkiem znienacka przytrafiła mi się kolejna poważna choroba – porażenie nerwu twarzowego, czyli paraliż prawej strony twarzy, tak jakby mi ją ktoś wyprasował żelazkiem, wygładził wszystkie zmarszczki, zablokował mimikę i mruganie okiem. Oprócz nienormalnego wyrazu twarzy, było to ogromne obciążenie neurologiczne, więc musiałam się pożegnać z rozwijaniem własnej firmy na czas rekonwalescencji i rehabilitacji, a trwało to prawie rok.

          I tu właśnie nastąpił ten, wcześniej wspomniany, przełom! Posłusznie stosowałam się do zaleceń lekarzy oraz fizjoterapeutki i zapomniałam o materialnej stronie życia. Dużo odpoczywałam, ćwiczyłam twarz przed lustrem i wyganiałam z umysłu wszystkie, nawet najmniejsze ponure myśli, które mogłyby mi przysporzyć zbędnego stresu, a ten przecież mógł działać na mój stan zdrowia destrukcyjnie.

         Miałam mnóstwo czasu na rozmyślania. Na refleksję nad życiem, sobą, otaczającym światem. Czasu w bród było też na zatrzymanie się i rozejrzenie dookoła oraz docenienie wszystkiego, co w życiu piękne. Dotarło do mnie, że przecież jest tylu ludzi, którzy nie mają ręki czy nogi, czy też cierpią z powodu poważniejszych niepełnosprawności. Dlaczego więc mój problem neurologiczny, który przecież nie będzie trwał wiecznie, miałaby dać mi prawo do użalania się nad sobą? Zrozumiałam, że tak naprawdę jestem szczęściarą, która ma fajną rodzinę, oddanych przyjaciół i nie ma takiej siły, która zatrzymałaby mnie przed dążeniem do sukcesu. Zabawne, że kobietę trzydziestoparoletnią cieszyły, powracające na jej prawą stronę twarzy, zmarszczki. Zwiastowały bowiem poprawę funkcjonowania nerwu, więc chciałam jak najszybciej odzyskać je wszystkie i być znowu w pełni sprawna.

         Niestety droga do pełnej sprawności była długa. Odkąd pamiętam, byłam osobą niesamowicie niecierpliwą, a wręcz w gorącej wodzie kąpaną. Toteż walka z chorobą okazała się trudna. Napotkałam wtedy na tejże drodze mojego life coacha – niesamowitą kobietę, która pomogła mi zrozumieć, że wszystko dzieje się po coś. Tak, tak – nagła choroba i borykanie się z nią jak najbardziej wydarzyło się u mnie po coś. Po co? By dać mi najdłuższą w moim życiu, ale i najskuteczniejszą lekcję cierpliwości. By zmienić na dobre mój światopogląd, dodać mi wiary w siebie i własne możliwości. By nauczyć mnie doceniać piękno tego, co mnie otacza – zapachu kwitnących drzew i kwiatów, śpiewu ptaków, kolorów nieba i tęczy, blasku słońca i księżyca, dotyku wiatru i smaku deszczu. Doceniać życzliwych mi ludzi i ignorować tych, którzy mogliby wpływać na mnie negatywnie. Uwierzyłam w to, że moje życie jest w moich i tylko moich rękach. Mam możliwość wyboru w każdej sytuacji i tylko ode mnie zależy jaką podejmę decyzje i jakie będą jej konsekwencje.

          Dokonała się we mnie poważna przemiana duchowa - metamorfoza, która pożądnie zweryfikowała moją hierarchię wartości i poukładała ją na nowo. Szybko pojawiła się więc chęć pomocy innym. Tym, którzy już wiedzą co chcieliby w życiu zmienić, ale nie bardzo wiedzą jak czy też takim, którzy kompletnie nie wiedzą od czego zacząć swoją transformację. Postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym i zostałam life coachem, który łączy coaching konwencjonalny z technikami terapeutycznej sztuki w procesie przemiany swoich klientów. Na mnie to podziałało, działa na moich dotychczasowych podopiecznych i podziała też na każdego, kto zechce zmienić swoje życie na lepsze. Nie trzeba być wcale artystą, by zaprzyjaźnić się ze sztuką. Bo każdy może być kreatywny! Doskonale wiem, jak bardzo potrzebne jest wsparcie, motywacja i determinacja przy podejmowaniu nowych wyzwań oraz w dążeniu do osiągnięcia wyznaczonych celów. Oddając się pod opiekę coacha, droga do sukcesu staje się prostsza, łatwiejsza i przyjemniejsza. Tym, którzy nie są pewni czy potrzebują zmian, jak również tym, którzy są pewni, że ich chcą, polecam zacząć od stworzenia indywidualnej mapy marzeń, która powinna nieco rozjaśnić wizję własnych potrzeb.

         Dziś z ręką na sercu mogę zadeklarować, że choroba w moim życiu na pewno pojawiła się po coś. I to coś niesamowicie wielkiego kalibru. Wiele mnie nauczyła, a nauka, którą wyciągnęłam z tego życiowego doświadczenia wykreowała moją ścieżkę kariery. Wspaniale jest robić to, co się kocha!

         Dajcie znać w komentarzach czy doświadczyliście w swoim życiu jakiegoś znaczącego przełomu. Co to było? Czy też sądzicie, że wszystko dzieje się po coś? Podzielcie się swoimi opiniami.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Skorek80 · dnia 21.05.2019 05:04 · Czytań: 689 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Komentarze
retro dnia 22.05.2019 11:18
Podoba mi się artykuł, bo jest bardzo pozytywny. W schematyczny sposób obrazuje myśl przewodnią (będącą także tytułem) książki Tak miało być Dyera.

Ostatnio sporo o tym myślałam, o tym co nas spotyka i czy na pewno wszystko jest nam potrzebne do czegoś. Obawiam się, że nie, bo nie każdy jest na tyle silny, aby to udźwignąć. Nie każdy pójdzie z otwartymi ramionami w techniki stosowane przez życiowych optymistów. Nie każdy zakrzyknie głośne hurrrra, gdy kolejne kłody rzucane są mu pod nogi. Większość się załamie. Chociaż nie! Chciałabym napisać, że większość się podniesie i dumnie stawi czoła przeciwnościom losu. Tak, ta wersja jest lepsza i jej się trzymajmy.

Cieszy to, że Tobie się udało, co zasługuje na szacunek i uznanie.

Pozdrawiam,
z życzeniami dalszych życiowych sukcesów.
Darcon dnia 22.05.2019 13:45
Na początek kilka drobnych uwag do tekstu. W końcu to portal pisarski. ;)
Tak naprawdę widzę błędy tylko w dwóch pierwszych akapitach, ale to częsta przypadłość. Wiele osób ma problemy z dobrym i równym startem artykułu, opowiadania, czy miniatury. Sam nie jestem wyjątkiem. :) Ale warto nad tym pracować.
Cytat:
Jakiś czas temu na­stą­pił w moim życiu nad­zwy­czaj­ny prze­łom, który dał mi dużo do my­śle­nia i zna­czą­co zmie­nił mój świa­to­po­gląd,
Czy przełom może być zwyczajny? W takim kontekście? Raczej nie. To samo tyczy się znaczącej zmiany. Gdyby nie była znacząca, pewnie w ogóle nie byłoby o czym pisać. ;)
Cytat:
Pra­co­wa­łam w po­nu­rym biu­rze w fir­mie, która je­dy­nie wy­ma­ga­ła od pra­cow­ni­ków.
Czego wymagała? Domyślam się, ale to zbyt duży skrót myślowy.
Cytat:
Fru­stra­cja była więc nie­unik­nio­na. Kiedy przy­szła i roz­pa­no­szy­ła się na dobre,
Nie pasuje mi taka metafora i początek drugiego zdania, przestawiłbym szyk w zadaniach, ale to subiektywna opinia.


Co do samej treści artykułu - podobają mi się Twoje wnioski, choć ten główny, tytułowy, zupełnie nie. :) Sam jestem na początku drogi po podjęciu ważnej decyzji i sporo mnie to kosztowało. I czasu i przygotowań i zmiany mentalności, a i finanse nie będą bez znaczenia. Dlatego rozumiem, o czym piszesz. Podobał mi się zwłaszcza ten fragment:
Cytat:
Czasu w bród było też na za­trzy­ma­nie się i ro­zej­rze­nie do­oko­ła oraz do­ce­nie­nie wszyst­kie­go, co w życiu pięk­ne. Do­tar­ło do mnie, że prze­cież jest tylu ludzi, któ­rzy nie mają ręki czy nogi, czy też cier­pią z po­wo­du po­waż­niej­szych nie­peł­no­spraw­no­ści. Dla­cze­go więc mój pro­blem neu­ro­lo­gicz­ny, który prze­cież nie bę­dzie trwał wiecz­nie, mia­ła­by dać mi prawo do uża­la­nia się nad sobą? Zro­zu­mia­łam, że tak na­praw­dę je­stem szczę­ścia­rą, która ma fajną ro­dzi­nę, od­da­nych przy­ja­ciół i nie ma ta­kiej siły, która za­trzy­ma­ła­by mnie przed dą­że­niem do suk­ce­su.

To dowód, że rzeczywiście "coś" przeszłaś i miałaś czas, a przede wszystkim chęci, zastanowić się nad sobą. Mnie, po części, także otworzyła oczy poważna choroba w rodzinie. I osobiście uważam, że zbyt dużo ludzi użala się nad sobą z zupełnie nieadekwatnych powodów. Wyolbrzymiając mocno własne problemy, w odcięciu od świata i rzeczywistości. Trochę jest w tym winy "kultu jednostki", jaki ostatnio, moim zdaniem, mocno się promuje. Te wszystkie hasła "realizuj siebie", "liczysz się ty" i tak dalej. Ale to temat na inną dyskusję...
Wracając do Twojego artykułu - świetnie, że znalazłaś swoją drogę, choć z "naczelnym" zdaniem i zarazem tytułem artykułu, nie zgadzam się.
To my sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie i nim kierujemy. Bez względu na to, jakie i ile rzuca nam kłód pod nogi. Mówienie typu "wszystko dzieje się po coś", pozwala nam zrzucać odpowiedzialność za nas na przysłowiowy los. A los tak chciał, tak się miało stać, tak miało być itd. A to cecha ludzi słabych - wyszukiwanie powodu, od nas niezależnego, by móc obarczyć go odpowiedzialnością za nasze życie.
Cenię ludzi, którzy mają świadomość, że wszystko, co "się w życiu spierdoliło", nie spierdoliło się samo, tylko my sami jesteśmy temu winni. Wykluczam tu oczywiście nieszczęścia w postaci chorób, śmierci, spowodowanych wypadków przez osoby trzecie itp. na co oczywiście nie mamy wpływu. Ale co PÓŹNIEJ zrobimy, to już zupełnie inna sprawa...

Pozdrawiam i życzę sukcesu.

Ps. Podeślij jakiś link na priv. Ostatnio z racji studiów mam trochę do czynienia z life coachingiem, coachingiem, mentoringiem i w ogóle psychologią. Może już gdzieś na Ciebie trafiłem. :)
d.urbanska dnia 23.05.2019 17:54
Droga autorko z górnej półki Cytat: "metamorfoza, która pożądnie zweryfikowała moją hierarchię wartości"
Poza tym całość wymęczona jakaś i nie przemawia do mnie. Ale to pogląd subiektywny. Pozdrawiam
Usunięty dnia 23.05.2019 18:41
Wiem, że czas, który opisujesz, był dla Ciebie ciężki. I jestem w stanie docenić, jak z tego wybrnęłaś. Więc szacunek. Każdy ma swoją drogę.
Odniosę się jednak do samego artykułu. Przykro mi, ale dla mnie to prawie reklama coachingu. Przypominają mi się amerykańskie filmiki propagandowe i tym podobne, przesycone "cukrem", środki wyrazu. Od razu mam przed oczyma Amway. Oczywiście tam co innego chwalono, ale sama idea jest taka sama. Bo co tu mamy? Kobietę, która doświadczyła załamania, depresji, choroby i dzielnie z tego wyszła. Przykro mi, ale podobne zdarzenia dotykały dużej części społeczeństwa. Owszem, nie wszyscy poradzili sobie tak dobrze jak Ty, i rozumiem, że chcesz podzielić się swoim sposobem, ale według mnie to za mało na dobry tekst. Zbyt dużo czytałem i oglądałem, i słuchałem podobnych historii. Dla mnie nie wystarczy, że ktoś opowie swoją ciężką historię, musi jeszcze nią wstrząsnąć! A u Ciebie tego wstrząsu nie było. Ok, nie wszyscy tak bardzo pragną wstrząsu jak ja, ale tak się składa, że to ja piszę opinię.
Nie wspomnę o tym, że wzbiera mi się pod gardłem, kiedy słyszę na temat pozytywnego myślenia. I wszystkiego, co napędzane jest przez modę. A ten artykuł idealnie wpasowuje się w aktualne trendy modowe.
Poza tym tytuł mi kompletnie nie pasuje do treści. Jakbyś nie miała pomysłu na tytuł i przeszukała FB, wynajdując pierwsze lepsze hasło dotyczące pozytywnego myślenia.
Poza tym sama treść tytułu jest absurdalna. Czy osoby, które zostały zamordowane, też mogłyby powiedzieć, że wszystko się dzieje po coś? Tylko nie mów o reinkarnacji, bo mnożąc byty, można z łatwością wyjaśnić wszystko, co przyjdzie do głowy.

Co do strony technicznej. Powinnaś popracować nad interpunkcją, bo jest słabiutka. Z powtórzeniami jest lepiej, ale nie idealnie:
Cytat:
Jed­nym sło­wem, bez­ro­bo­cie było hor­ro­rem. Każdy dzień był nie­pew­ny. Był nie­wia­do­mą.

3 x było/był
Ale muszę powiedzieć, że tekst napisany jest naprawdę dobrze. I za warsztat masz dużego plusa.

Pozdrawiam.
Skorek80 dnia 28.05.2019 03:43
Nie widzę tutaj opcji, żeby każdemu z osobna odpowiedzieć na kometarz. Muszę więc zrobić to zbiorowo.
Dziękuję Wam wszystkim za komentarze – zarówno pozytywne, jak i negatywne – wszystkie są pożyteczne i budujące. Dzięki wielkie, moi drodzy!
Teraz, chciałabym odpowiedzieć Wam po kolei:
@retro: Wiem, że nie każdy pójdzie w techniki optymistów, bo sama jakiś czas temu bym w nie nie uwierzyła. Jedyne, co mogę tutaj powiedzieć na pewno, to to, że sami musimy czegoś przełomowego doświadczyć i tylko od nas zależy czy da nam to znaczącą lekcję. Jeszcze więcej zależy od samych nas czy ta lekcja nas czegoś nauczy. Mnie nauczyła i dlatego chciałam się tym z Wami podzielić. Życzę Ci wielu sukcesów, wiary w siebie i kolejnych, owocnych tekstów.
Pozdrawiam
gitesik dnia 29.06.2019 21:23
Dziękuję.

W temacie formy moje kryteria i spostrzeżenia są za-co do uwag przedmówców,
a treść mnie zainspirowała do nowego przekazu w tekście.
Już go widzę oczyma wyobraźni i myślę że, niedługo spadnie, jak dojrzałe jabłko gruszkowe do zjedzenia podczas spaceru w sadzie.

Hej :yes: :yes:
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty