Gra część szósta - Kazjuno
Proza » Historie z dreszczykiem » Gra część szósta
A A A
Od autora: W poprzednich odcinkach było o uwikłaniu moich głównych aktorów realizowanego filmu w warszawski półświatek cichodajek, alfonsów i prostytutek oraz, o kontrolujących ów seks biznes peerelowskich służbach.
W poniższych rozdziałach będzie o dalszych losach tworzonego filmu i o jego autorze.
Twórcą tego filmu byłem osobiście i snuta tu wspomnieniowa opowieść bazuje dość rzetelnie na przeżytych przez autora wydarzeniach.

Zajmującego czytadełka, wraz z pozdrowieniami, życzę Wam Autorki i Autorzy oraz Czytelnicy.

Wasz pupilek, Kaz
Klasyfikacja wiekowa: +18

 

Rozdział 11 Trzeba skończyć film

 

Kiedyś, w czasie filmowania na ulicy, rzucił się na nas menel z harcerskim nożem – finką. Na szczęście był na tyle pijany, że po paru chwiejnych susach runął jak długi na chodnik. W popłochu uciekaliśmy z kamerą i dogoniła nas jedynie wiązanka wulgaryzmów, z której wynikało, że jak nas dopadnie, to staniemy się ofiarami analnego gwałtu. Jego wściekłość wywołała pracująca kamera, którą zbliżyliśmy do towarzyszącej mu kobiety o obrzękłej buraczkowej twarzy. Od pary degeneratów wionął odór denaturatu.

Niezłym aktorem, powiedziałbym, zdecydowanie lepszym od Moniki, okazał się Adam. Monika efektownie wypadła na ujęciach rozpoczynających film.Zagrała skąpo ubraną panienkę, kokietującą uwodzicielskimi pozami starszego wiekiem fotografa utrwalającego jej urodę. Potem miałem z nią niemało kłopotów. Kilkukrotnie po kłótniach z Adamem (grającym główną rolę męską)traciła nad sobą panowanie. Kiedyś musieliśmy przerwać zdjęcia w parku, bo określiła Adama kretynem i rzuciła w niego ubiegłorocznym kasztanem. On, zapewne stosując esbeckie instrukcje, nakazujące cichodaje trzymać w żelaznych ryzach, dał jej z liścia w twarz. Monika wpadła w histerię. Roztrzęsiona zarzuciła na siebie ortalionową kurteczkę, podniosła z ławki torebkę i pąsowa ze złości, opuściła plan zdjęciowy. Na odchodne krzyknęła z irytacją.

– Nie będę grała z… – i powstrzymała się, by go obelżywie nie określić.

– No dokończ – warknął – mogę ci poprawić z drugiej strony.

– Jak znajdziecie inną, to zrozumiecie, że jestem odpowiednią kandydatką na filmową gwiazdę!

Musieliśmy nakręcić tego dnia jeszcze dwa ujęcia, pobiegłem za naszą starletką, bo nazajutrz zaplanowaliśmy zdjęcia na kolejnej dyskotece. Zależało mi jednak, żeby wzięła udział w zdjęciach i była w dobrej formie. Odwiozłem ją na Ochotę i spędziłem z nią kilka nocnych godzin na schodowej klatce.

Choć wyraźnie miała ochotę na zwierzenia, nie zaprosiła mnie do mieszkania, chyba wstydząc się pijanej matki.

Właśnie wtedy opowiedziała mi o swoim dzieciństwie. Pewnie za sprawą relacji Adama, musiała mnie uważać za szemranego typa, skoro grubo po północy rozpoczęła mówić o swoich burzliwych erotycznych przygodach minionego roku. Bez żenady wymieniała znanych mi warszawskich z dyskotek cinkciarzy i alfonsów, z którymi uprawiała seks. Wyjaśnię tu, że poznawałem ich jako „bramkarz”. My dyskotekowi ochroniarze byliśmy wtedy w Warszawie swoistą elitą. Wystarczyło przy wejściu do nocnych lokali, pokazać przypinaną na czas pracy plakietkę Służba Porządkowa, by za darmo wchodzić do wszystkich przybytków rozrywki.

– Naprawdę znasz Malinowskiego? Tego, co jeździ Mustangiem? – zapytała z niedowierzaniem. – Waliłam się z nim w zeszłym roku w Sopocie. To było niesamowite, robiliśmy to w morzu.

Dobrze, że na schodach było ciemno, mogłem się zarumienić, jej opowieści mnie szokowały. Nawet odniosłem wrażenie, jakby i mnie chciała ośmielić, żebym ją przeleciał. Czułem niesmak. Pomyślałem: taka gówniara, a miała już tylu facetów.

Był z nią też inny problemem, chodziło o jej aktorstwo. Kiedy Joński włączał kamerę,

Monika, chcąc uchodzić za piękność, w nienaturalny sposób zwężała nos, co jak mogła sądzić uszlachetniało jej rysy. Stwarzało to wrażenie udawania damy z wyższych sfer. Tępiłem ją za przybieranie min, które w jej mniemaniu dodawały rody. 

Wydawały się sztuczne, więc musieliśmy powtarzać ujęcia.Już wiedziałem, że pochodzi z patologicznej rodziny. Chyba chcąc to ukryć, bezwiednie przybierała pretensjonalną minę.

Raz zdenerwował się stojący za kamerą Joński.

– Przestań zgrywać się na wielką damę i tak nie ukryjesz swoich proletariackich korzeni! – krzyknął, po zepsuciu kolejnego kawałka enerdowskiej taśmy.

Monika skoczyła na Andrzeja z zaciśniętymi pięściami, jakby chciała go bić. Wpadłem między nią i kamerzystę. Próbowałem ratować bezowocnie tracony czas.

– Zrozum – wysiliłem się na ugodowy ton. – Jesteś naprawdę ładną dziewczyną. Nawet wyjątkowo ładną – podkreśliłem. – Mnie i Andrzejowi zależy jednak, żebyś była bardziej naturalna. Może kiedyś zagrasz księżną Lubomirską, wtedy taka mina będzie okej, ale nie teraz, kiedy występujesz jako beztroska bywalczyni dyskotek.

W mojej wypowiedzi pewnie wyczuła krztynę ironii. Zamiast się uspokoić, usiadła i paliła papierosa za papierosem.

Tego popołudnia musieliśmy przerwać zdjęcia, ponownie nie była w stanie grać banalnego epizodu.

* * *

 

Zdjęcia ukończyliśmy na początku czerwca. Poza siedmiuset metrami taśmy ORWO, które wygrałem na konkursie w klubie Limes, przydzielono nam dodatkowe czterysta. Dzięki umowie klubu Limes z wojskową wytwórnią Czołówka wywołano naświetloną kopię roboczą.

W tym też czasie wywalono mnie na bruk z akademika przy ulicy Kopińskiej. Tam mieszkałem nielegalnie przez rok, a na wieczornych dyskotekach zarabiałem jako bramkarz. Kierownik bramki, zwalisty koszykarz,niesprawiedliwie zarzucił mi kradzież pieniędzy z kasy za bilety wstępu. Nie miałem gdzie mieszkać.

 

* * *

 

Postanowiłem wrócić na lato do Szczawna-Zdroju i tam wstępnie uporządkować ponad kilometr nakręconego filmu. W domu Rodziców pojawiłem się z walizkami zawierającymi obok ubrań, pudła z filmem, ręczną przeglądarką na korbkę i zatrzaskową sklejarką do łączenia perforowanej taśmy. Rozpakowując się, akcesoria filmowe schowałem pod łóżko.

O dziwo Ojciec przywitał mnie dość łaskawie. Przyglądał mi się badawczo i widząc moją zakłopotaną minę, zapytał.

– No jak Kaziu? Mam nadzieję, że wreszcie wywietrzały ci z głowy filmowe fanaberie?

– Trudno powiedzieć. Może jeszcze nie do końca, ale muszę to jeszcze przemyśleć – dodałem, specjalnie nadając głosowi niepewną tonację.

Już dawno nie zdrobnił mojego imienia tak przymilnym głosem. Obudziła się we mnie podejrzliwość, postanowiłem grać potulnego baranka.

Pomyślałem, że zreformował poprzednią taktykę wywierania na mnie krzykliwej presji i zamierza zamienić ją na łagodną perswazję. Pewnie niebawem powie, że pomoże załatwić mi pracę w wałbrzyskim przemyśle. Ma nadzieję, że życie skopało mi tyłek i zacząłem poważnie myśleć. A potem? Na pewno wróci do zgranej melodii. Będzie nalegał, żebym wznowił studia na politechnice w trybie wieczorowym. „Miałbyś swoje pieniądze i oszczędził sobie wstydliwego życia na naszym garnuszku. Żaden sąsiad nie pytałby mnie, czy dalej jesteś społecznym pasożytem i doisz matkę z pieniędzy?” – wyobrażałem sobie typowe dla Ojca zaklęcia. Nie wykluczałem jednak jego normalnej reakcji, Kiedy zacznę się migać od podjęcia pracy w śmierdzącej węglowym pyłem kopalni, czy cuchnącej dymem i fenolem koksowni, jak kiedyś złapie się za serce i będzie symulował zawał, albo nie wytrzyma i zacznie wrzeszczeć.

„Masz już nicponiu dwadzieścia sześć lat i toniesz w bagnie! Myślisz, że w tym kraju pozwolą ci, zrobić film na miarę ‘Przeminęło z wiatrem’?! Wybij to sobie z głowy. Co najwyżej, możesz zakłamywać historię. Kręcić pseudo dokument forsujący tezę, że katyńską zbrodnię popełnili Niemcy, a ci zza Buga to nasi wybawcy”.

Swoją drogą, znając takie argumenty Ojca, niejednokrotnie zastanawiałem się, czy jednak nie ma racji.

 

Razem ze mną na wakacje do rodzinnego uzdrowiska, zjechał serdeczny kolega o imieniu Andrzej (miał imię jak operator). On studiował w Warszawie budownictwo, łączyły nas wspomnienia wspólnych rozrywek i treningów kondycyjnych. Poza tenisem, w którym dostawałem od niego lanie na korcie,bo w juniorach należał do czołowych szczawieńskich tenisistów, był utalentowanym dżudoką. Wciągnięto go do szerokiej kadry olimpijskiej. Dużo Andrzejowi zawdzięczałem. On załatwił mi na cały rok dach nad głową. Mając znajomości w studenckiej radzie mieszkańców, umieścił mnie jako waleta w akademiku. Ponadto, przedstawiając jako drugoligowego boksera, załatwił pracę „bramkarza”. Andrzej był szefem „bramki” na dyskotekach w największym klubie studenckim Stodoła. Raz tylko się „odwdzięczyłem”, pomogłem mu i jego bramkarzom pacyfikować bandę chuliganów ze Śródmieścia. Złamałem wtedy kciuka.

Kiedy na przeglądarce pokazałem Andrzejowi tańczącą Monikę, był nią zachwycony. Nie zdziwiłem się, gdy parę miesięcy później nasza filmowa „gwiazda”, włączyła go do nieskromnego grona kochanków. Kolega ze Szczawna był przystojnym i atletycznie umięśnionym facetem.

 

Pierwszy tydzień w rodzinnym uzdrowisku spędzałem głównie na kortach. Pobyt w pełnym zieleni i uroczych pensjonatów, słynnym przed wojną europejskim kurorcie,po trudach pracy nad filmem wydawał się sielanką.Zaliczyłem krótki flirt z uroczą studentką medycyny, której udzieliłem paru lekcji tenisowych uderzeń. Mniej przyjemne były walki na korcie, na które naciągał mnie Andrzej. Mimo wkładanego wysiłku byłem dla niego treningowym workiem. Wracałem do domu zadowolony, jak ugrałem parę gemów.

Już po paru dniach zauważyłem, że Ojciec zaczął tracić cierpliwość.

– Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać – zaczepił mnie w holu, gdy wracałem zziajany po kolejnym tenisowym laniu od przyjaciela z Warszawy. – Właśnie rozmawiałem z panem Baranowiczem. Mógłby od zaraz cię przyjąć na młodszego kreślarza.

Ugięły się pode mną nogi.W czasie poprzedniego urlopu dziekańskiego, który wziąłem, chcąc rozwinąć pięściarską karierę, pod wpływem ojcowskich nacisków podjąłem pracę w tym właśnie biurze konstrukcyjnym. Zajęcie polegało na przymusowym wielogodzinnym nieróbstwie. Jedno co było wolno, to oprzeć się głową o deskę kreślarską i wzorem innych kreślarzy zapadać w rzadko przerywany sen. Zanim się zatrudniłem, trenując dwa razy dziennie, harowałem nad poprawą walorów bokserskich. A właśnie u Baranowicza przy desce kreślarskiej, cały trud wkładany w boks zaczął się rozpadać jak przegniła konstrukcja. Pamiętam, jak po powrocie z kopalni odechciewało się wszystkiego, także treningu. Trener wybrał mnie do klubowej kadry na mecz z reprezentacją bokserską garnizonu sowieckich żołnierzy w Legnicy.

Zamiast wypunktować kałmuka, który wprawdzie parł na mnie jak czołg T-34, a prawie nie miał pojęcie o boksie, wdałem się z nim w bijatykę. Małą satysfakcją było, że raz po mojej kontrze padł na matę. Zostałem zdyskwalifikowany, za ciosy rzekomo w tył głowy. Wiadomo – pomyślałem o decyzji stronniczego ringowego arbitra – „przedstawiciel niezwyciężonej armii nie mógł przegrać”. Odchorowałem zainkasowane w tej walce ciosy. Przez dwa tygodnie, budząc się z nerwowych drzemek z głową opartą o deskę kulmana, nie wiedziałem, czy świszczy mi bardziej w głowie, czy słyszę nieznośne wycie znajdującej się za oknem turbiny szybu wentylacyjnego. Raz wyrwałem ze snu dwóch, błogo drzemiących obok kreślarzy. Śniło mi się, że wyrywam się z łapsk klinczującego mnie kałmuka. Obudziłem się, kiedy przywaliłem w kulmana lewym sierpowym.

Nie tylko utrata bokserskiej formy była moim zmartwieniem. Spotykałem się jeszcze z seksi Ewusią i zawiodłem parę razy jako kochanek. Byłem przerażony, wydawało mi się, że zostałem impotentem?

To był koszmarny okres…

„Nie! Tylko żadna praca u Baranowicza”! – myślałem, kiedy natchniony ojciec objaśniał, czego mogę dokonać.

– W tobie Kazieńku nadzieja, bo twój brat... Cóż – Ojciec zaczerpnął powietrza, jak kiedyś usiłując podźwignąć sztangę, przez co coś strzyknęło mu w krzyżu. – On, zamiast zostać lekarzem, po AWF będzie magistrem od lania po mordzie. Był już na czwartym roku medycyny, Ech, co tu gadać. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd dla naszej rodziny.

Spojrzał na mnie błagalnie.

– Może jeszcze ty podtrzymasz rodzinną tradycję?

Tłumaczył, że zamiast spać oparty o deskę kulmana, mógłbym się uczyć, a pod kreślarską deską chować politechniczne podręczniki i po kryjomu wykształcić się na dyplomowanego inżyniera.

– Tak zrobił Ścipko. Znasz go, to mój kierownik mechanicznego warsztatu – wymienił nazwisko faceta o końskiej twarzy, który robił na mnie wrażenie debila. Teraz jest inżynierem. Ty byś tak nie potrafił? Przecież po wykształconych rodzicach masz predyspozycje, by także ukończyć wyższe studia – zakończył monolog.

Zobaczyłem, że ciężko sapie.

Przez następne dni Ojciec zerkał na mnie coraz bardziej podejrzliwie. Jakoś nie potrafiłem mu tego zrobić i powiedzieć, że olewam pomysł o inżynierskim dyplomie robionym po tajniacku na desce u Baranowicza. Byłoby mu przykro. Film miałem właściwie w proszku. Jedynie w godzinach przedpołudniowych, kiedy Ojciec bywał w pracy, porządkowałem nakręcone epizody. Już po paru podejściach odechciało mi się, żeby na przeglądarce na korbkę zajmować się ścinaniem dwugodzinnego materiału do zaplanowanych kilkunastu minut filmu. Równolegle należałoby budować dramaturgię montażem ujęć.Wiedziałem, że aby dokończyć film muszę wrócić do Warszawy. Może się uda usiąść przy prawdziwym stole montażowym w wytwórni na Chełmskiej? Były wakacje, klub Limes był zamknięty. Tkwiłem w Szczawnie coraz bardziej zadołowany jałową wegetacją. Zacząłem unikać ciągle namawiającego mnie na tenisowe sparingi Andrzeja. On się na korcie zwyczajnie nade mną pastwił. Już wolałem wielokilometrowe marszobiegi. Przypominały mi czasy bokserskich wzlotów. Wtedy i ja podczas paru walk demolowałem przeciwników. Stawałem się oprawcą i wstyd się przyznać, ale kiedy za to mnie chwalono, czułem się fantastycznie.

Z końcem lipca na deptaku koło pijalni wód mineralnych spotkałem jednego z chłopaków, których jako bokserski instruktor dwa lata wcześniej uczyłem boksować. Miał ksywę Figofago.

– Spaceruję, żeby wyrwać jakąś dupę – odpowiedział na zapytanie, co go sprowadziło do Szczawna.

Ze szczuplutkiego chłopaczka przeobraził się w mężczyznę. Zapytałem, czy jeszcze boksuje.

– No jasne – powiedział – dodał, że pracuje przy rozładunku wagonów. Musiałem się skrzywić, bo szybko zaczął wyjaśniać.

– Nie pamiętasz filmu Między linami ringów? Podobało mi się, jak trener powiedział w więzieniu do Roky Graciano, żeby się nie obijał i nosił wiadra z piaskiem. Graciano posłuchał trenera i został mistrzem świata. Ostatnio robię jak Rocky, wzmacniam ogólne umięśnienie, w dodatku na dniówkę zarabiam siedem stówek. Jak chcesz, mogę ci załatwić robotę na wagonach – przekonywał mnie Figofago.

 

Posłuchałam go. Ojciec nie musi wiedzieć, jak zarabiam, wreszcie nie będę siedział na jego i Matki garnuszku. Do wagonowej łopatologii namówiłem też Andrzeja. Przemówił do niego argument o reprezentacji szwedzkich tenisistów, których trenerzy wysyłali na wyrąb lasów.

– Wzmocnili się treningiem nieswoistym, dlatego są najlepsi na świecie – zakończyłem trafiającą do niego argumentację.

Podobnym wywodem, do rozładunku wagonów zachęciłem brata, który jako bokserski instruktor, kończył zaocznie lekceważone przez Ojca studia.

Już po paru godzinach szuflowania piasku zaczęły wysiadać niewyrobione do pracy łopatą mięśnie. Puchłem ja, puchł dżudoka – tenisista Andrzej, wymiękał brat bokser. Jedynie Figofago w równym tempie machał ciągle szuflą.Był gospodarskim synem, którego ojciec miał dwie krowy i pięć świń,z ciężką robotą miał do czynienia od dziecka.

– Gdybyście wiedzieli, ile ważą widły pełne gnoju? Piasek to pikuś – powiedział, chyba chcąc nas pocieszyć.

Naszej pracy z przymrużonym cynicznie okiem, przyglądał się otyły brygadzista. Nie wiedziałem czemu, już parę razy znikał za wagonem.

„Ma zapalenie pęcherza, może rozwolnienie”? – pomyślałem.

Kiedy ponownie się pojawiał, jego twarz zdawała się coraz bardziej buraczkowa. Wreszcie krzyknął do Figofago.

– Skąd wytrzasnąłeś takich patafianów! Nie jesteśta mężczyźni – zwrócił się do mnie, brata i Andrzeja. Pracujeta jak rozkraczone pizdy! Moje ludzie rozwalają taki wagon w trzy godziny.

– Panie Nawęźlak, co pan chce? Mają wyciągnąć chuje i rozwalać nimi wagon, żeby udowodnić, że są mężczyznami? Przecież się starają.

– Ty nie być taki mądry, bo jak cię kopnę w jaja, to już nigdy nie wliziesz na babę! – krzyknął Nawęźlak i zbliżył się do Figofago.

Poczuliśmy, zionący od brygadzisty odór wódki.

– Zabieraj stąd tych piździelców, bo jak nie, to sam ich popędzę.

Nagle, chwiejnymi susami doskoczył do Andrzeja i chwycił, jakby miał zamiar wyrzucić go z wagonu na platformę poniżej stojącej ciężarówki.

Zobaczyliśmy wysoko frunące nogi Nawęźlaka, po czym lecący brygadzista wbił się twarzą w piasek. To było podręcznikowe wykonanie rzutu: osoto gari.

Gdy brygadzista podniósł głowę, ryknęliśmy śmiechem. Miał twarz oklejoną piaskiem, teraz plując i wycierając rękawem rozmazany na twarzy piach, wycofał się na pakę ciężarówki.

– Jurek, jedź na milicję! – krzyknął do przyglądającego się awanturze kierowcy. – Napadły na mnie chuligany, będziesz świadkiem.

 

Tak, po kilku godzinach machania łopatami, zakończyliśmy nieswoisty trening kondycyjny, którego dodatkową korzyścią miał być niezły zarobek. Od kilku dni Ojciec się do mnie nie odzywał. Był początek sierpnia, kiedy w sypialni Rodziców rozległo się natrętne dzwonienie telefonu.

– Kazek! Kaaaazek! – usłyszałem wołanie Ojca. – Do ciebie międzymiastowa z Warszawy – krzyczał, jakby wybuchł pożar.

Nie od razu, ale zrozumiałem, że podszyty przerażeniem głos Rodzica był krzykiem rozpaczy. Wtedy zapewne zdał sobie sprawę, że zamiar wbicia mnie do szuflady z etykietką inżynier magister rozleciał się jak kopnięty z całej siły zamek z piasku.

– Jakiś idiota pyta, czy może rozmawiać z reżyserem Kazimierzem Junosza – powiedział, podając mi słuchawkę.

Usłyszałem głos mojego operatora. Andrzej Joński, radosnym głosem zachęcał mnie do szybkiego powrotu do Warszawy.

– Spotkało nas wyróżnienie. Zostaliśmy zaproszeni do Studenckiego Centrum Filmowego w Stodole. Mają tam stół montażowy, możemy ukończyć film...

 

 

 

Rozdział 12 Reedukacja

 

Nie po raz pierwszy na wyjazd do Warszawy wyprosiłem od Matki półtora tysiaka. Rzecz jasna, w tajemnicy przed Ojcem i Bratem.Zamieszkałem w gościnnym pokoju akademika polibudy na placu Narutowicza, jednak opłaty były słone. Już od pierwszego dnia po przyjeździe do stolicy zajechałem do nowo otwartego, nowoczesnego budynku Stodoły przy ulicy Batorego. Tam w obszernym pomieszczeniu dla sekcji filmowej stały dwa profesjonalne stoły montażowe. Szef Studenckiego Centrum Filmowego Jurek Karpiński początkowo patrzył na mnie podejrzliwie, zgodził się jednak, abym od razu mógł rozpocząć pracę nad filmem. Na podzielonych częściach filmowego materiału miałem z grubsza uporządkowane fabularne epizody. Wreszcie zacząłem montować sceny uliczne, praca ruszyła z kopyta.

Zmartwieniem był szybko chudnący portfel i groziło mi wylądowanie na ulicy.Rozważałem ewentualność zamieszkania u szanowanej przez Ojca dalekiej ciotki z Żoliborza. Miała jednak aspiracje sprowadzenia mnie na „właściwe tory”. Parokrotnie mi wytykała, że jestem zakałą rodziny. Nie chciałem, aby wiedziała o mojej filmowej działalności. Pewnie pozyskałaby argument,dowodzący, że brak mi piątej klepki. Byłem zrozpaczony. Pozostały dwie alternatywy: albo uwieść jakąś właścicielkę mieszkania – choćby była ostatnią wywłoką – albo wracać do rodziców, jako życiowy bankrut?

Przypomniałem sobie starszą od siebie cycatą kelnerkę z restauracji przy dworcu Warszawa Główna. Zachodziłem tam czasem po wieczorkach tanecznych coś przekąsić, a ona obdarowywała mnie zalotnymi spojrzeniami. Przynajmniej mógłbym bez zahamowań położyć się z nią do łóżka.

– Coś się panu stało w rękę? – zapytała kiedyś, patrząc na moją dłoń owiązaną brudnawym bandażem.

Właśnie kładła przede mną wątróbkę z ziemniakami i kiszoną kapustą.

– Podrapał mnie kot –skłamałem, zatajając powinność wykidajły, która wymusiła, żebym puknął w zęby dyskotekowego chuligana.

– Od takiego zadrapania można dostać zakażenia – powiedziała.

Już na końcu języka miałem propozycję, że po pracy odprowadzę ją do domu i poproszę o zrobienie mi świeżego opatrunku. Jednak zabrakło mi odwagi.

Po kolacji dałem jej osiem złotych napiwku, a gdy się wzbraniała z przyjęciem pieniędzy, powiedziałem:

– Przepraszam, ale jakoś chcę wyrazić wdzięczność, w końcu obsłużyła mnie urocza kobieta.

Na jej twarzy pojawił się rumieniec. Gdy wsypałem jej do kieszeni fartuszka garstkę monet, pogłaskała mnie po przybrudzonym bandażu.

– Pan też jest uroczym facetem – zrewanżowała się, odchodząc.

Potem przez dłuższy czas nie zachodziłem do kolejowej restauracji. Nie szczególnie byłem zainteresowany romansem ze starszą od siebie kelnerką. Robiliśmy z Jońskim próbne zdjęcia ładnym licealistkom, zainteresowanym wystąpieniem w filmie. Uważały mnie za filmowego twórcę. Co by pomyślały, widząc mnie idącego pod rękę ze starszą, wprawdzie mającą czym oddychać i na czym siedzieć, kelnerką z dworcowej restauracji?

Teraz miałem gdzieś wymuskane licealistki, które zwracały się do mnie: „panie reżyserze to, panie reżyserze tamto...”. Trzeba było walczyć o dach nad głową. Pewnego wieczoru ogolony, w świeżej, wyprasowanej koszuli ruszyłem na dworzec Warszawa Główna, żeby bajerować kelnerkę o powabnych krągłościach. Usiadłem przy ciemnym piwie i czekałem, aż skończy pracę. Koło północy przy bufecie pojawił się rosły facet o twarzy przypominającej buldoga. Jeszcze miałem złudzenia, Wyszedłem przed opustoszały w nocy dworzec. „Zaczekam, aż pozbędzie się tego typa”? Jednak nadzieje na zamieszkanie u niej prysły jak mydlana bańka. Schowałem się za ogłoszeniowy słup i patrzyłem na kelnerkę kręcącą pękatymi pośladkami, oddalającą się z facetem o antypatycznej facjacie.

 

Jak zdobyć dach nad głową, podpowiedziała gardząca mną ciotka z Żoliborza. Jej trójka dzieci pilnie się uczyła, starszy syn kończył medycynę, a mnie uważały za życiowe dno.

– Nie masz gdzie mieszkać? – Zaatakowała mnie ciotka, w wejściu do swego mieszkania.

Poczułem zapach szpitalnej pralni, charakterystyczny dla tej rodziny. Tam używano wyłącznie szarego mydła. Już miałem zamiar odwrócić się bez słowa i odejść, kiedy nieco łagodniejszym głosem zaproponowała wypicie herbaty. Nie zdradzając filmowych planów, powiedziałem, że przez pewien czas muszę zostać w Warszawie. Herbata miała żółtawe zabarwienie, a jej smak niczym się nie różnił od oszczędnie osłodzonej letniej wody. Ciotka, w istocie daleka krewna, zaczęła świdrować mnie wzrokiem. Chwilę gapiła się, jakby chciała mnie hipnotyzować, by po chwili ponownie wyjść do kuchni.

Przypomniałem sobie rodzinne plotki. Mówiono, że i ona przed laty marzyła o filmowej karierze. Musiała przeżyć zawód, bo nie znosiła środowisk twórczych. Kiedyś z nienawiścią zaatakowała kuzynkę, gdy siostra cioteczna zdecydowała się wyjść za mąż za znakomitego polskiego aktora Tadeusza Łomnickiego.

„Ten kurwiarz miał już trzy żony”! – darła się jak opętana na wystraszoną córkę siostry mojej Matki.

Wróciła, wymachując poplamioną tłuszczem gazetą. Teraz patrzyła na mnie jak jastrząb, na ranną, niezdolną do ucieczki polną mysz. Miałem ochotę bez słowa wyjść z jej mieszkania. Na pożegnanie zatrzasnąć drzwi tak mocno, żeby z okiennych parapetów pospadały doniczki. Jednak intrygowała mnie poplamiona gazeta.

– Wiem, że chcesz pisać, ale jeśli myślisz, że to zajęcie dla lekkoduchów i chuliganów, którzy zamiast się uczyć, zbijają bąki? To jesteś w błędzie. Chcesz być pisarzem? Proszę bardzo, ale poznaj od podstaw życie.

Poczułem ulgę, że przynajmniej nie wie o moim filmie.

– To, co mam robić?

– Najpierw zarób na swoje utrzymanie i nie bądź społecznym pasożytem.

Z ironicznym uśmiechem otworzyła potłuszczoną gazetę i pokazała ogłoszenie o wolnych etatach dla niewykwalifikowanych robotników budowlanych. Zapewne była zwolenniczką komunistycznych metod karania nierobów ciężką pracą fizyczną.

– Masz szansę na łóżko w robotniczym hotelu…

 

* * *

 

Po wyjściu od ciotki nie wsiadłem na Placu Wilsona do tramwaju jadącego w stronę Śródmieścia. Był chłodny wieczór, z drzew spadały pierwsze liście, twarz nawilżała mi zimna mżawka. Idąc w stronę Placu Inwalidów, przyspieszyłem kroku.Zaczęła mnie rozgrzewać myśl o poddaniu się nieswoistemu treningowi, podobnemu do rozładunku wagonów. Pomyślałem, że pójście w ślady Figofago, nie byłoby złe. Rano wzmacniałbym mięśnie, a popołudniami i wieczorem pracował nad dokończeniem montażowego filmu.

Ciężkie okazały się tylko pierwsze tygodnie na wielkiej budowie osiedla Ursynów. Udało mi się przywyknąć do wyładunku z ciężarówek worków z cementem, pracy przy betoniarce, lub wożenia taczką do wind bloczków z gazobetonu. Możliwości zarobkowe, dla mnie, robiącego poprzednio cinkciarskie geszefty, były mizerne. Przyjąłem więc wyszydzaną przez komunistyczne władze maksymę bumelantów. „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiaki się należy”. Nabrałem wprawy w znikaniu z zasięgu wzroku majstrów i brygadzistów. Zasadę bumelantów i nierobów wcielałem w życie dosłownie. W budynkach z wielkiej płyty szukałem zakamarka z kaloryferem (ogrzewano budynki, żeby szybciej wysychały kładzione tynki), mościłem legowisko styropianem i przykryty waciakiem zapadałem w błogi sen. Dla picu, że niby solidnie pracuję, ochoczo zgłaszałem się w godzinach rannych do wyładunku ciężarówek lub pojeżdżenia obciążoną taczką. Działałem zgodnie z zasadą podnoszącego bokserskie walory Figofago. Jeszcze nie dawno byłem bramkarzem, wtedy ćwiczyłem na siłowni, szkoliłem kulturystów w boksie, czasem z nimi sparowałem. Musiałem być w formie, nieraz trzeba było pacyfikować chuliganów. Teraz zapewniłem sobie kurację, chroniącą mnie przed sflaczeniem mięśni. Wraz z innymi robotnikami rozładowywałem ciężarówki, machałem łopatą, albo z furią waliłem kilofem. Dozowałem sobie wysiłek, co najwyżej dwu – trzygodzinny, rzadko musiałem pracować dłużej. Starałem się, żeby brygadzista widział, jak zapalczywie pracuję. Po „treningu” wyczekiwałem na odpowiedni moment i czmychałem do jednej z upatrzonych kryjówek. Chwilami ten czas, który zdaniem ciotki z Żoliborza miał być dla mnie karą za pasożytnictwo, nieuctwo i inne przywary, których potrafiłaby wyliczać całą litanię, okazywał się całkiem znośny. Zdarzały się pogodne dni, kiedy czułem się jak na wakacjach. Już w drodze do pracy, zbliżając się do szarego krajobrazu budowanego osiedla z ciemnymi oczodołami, nieoszklonych jeszcze okien, ogarniała mnie radość na myśl o zaczynającym się dniu.Po ciemnej nocy na horyzoncie czerwienią malował się brzask, a ja szedłem podekscytowany jak na biwak. Wiedziałem, że po mięśniowym wysiłku, ukryty w niedawno wyszukanych zaroślach, rozłożony na zastępującej pierzynę bujnej suchej trawie, rozpalę małe ognisko. Upiekę na patyku kiełbasę, która z ćwiartką trzeszczącego świeżością chleba, popijana zbożową kawą, będzie bardzo smaczna. Potem, dogrzewany tlącymi się szczapkami drewna i głaskany promieniami późnojesiennego słońca zapadnę w drzemkę. Jako tępiony przez komunę bumelant, budziłem się z satysfakcją hazardzisty, który oszukał życiowe przeznaczenie, by nie stać się przegranym ponurakiem. Czułem się wolny i właśnie wtedy rodziły mi się w głowie zabawne lub zaskakujące filmowe pomysły. Niektóre dotyczyły montowanego materiału filmowego, inne postanowiłem zapisywać. Mogły się przydać w przyszłości. Zacząłem nosić do pracy plastikowy kalendarzyk i kolorowy długopis. Notowałem co ciekawsze wytwory wyobraźni…

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazjuno · dnia 22.07.2019 12:38 · Czytań: 582 · Średnia ocena: 4,75 · Komentarzy: 20
Komentarze
JOLA S. dnia 23.07.2019 09:00 Ocena: Świetne!
Kazjuno,

Czy ta część zaspakaja w zupełności moją ciekawość?

Hmm, wszystkiego tu dużo.

Mam ochotę klaskać, wyć, gwizdać, nosić Cię na rękach.

Śpiewasz pięknie, jesteś najlepszy, ale na koniec chyba pozbawiasz mnie

złudzeń.

Czyżby to wszystko to wytwór wyobraźni?

Pędzę zrobić sobie kawę. Z bolącą głową nie da się trzeźwo myśleć.

Wrócę, poluzuję i zacznę od początku.

Buziaki i proszę Cię o nieczytanie wszystkiego i odpowiedź, bo nie będę mogła kontynuować moich wypocin :)
Kazjuno dnia 23.07.2019 12:19
Wybacz JOLU S.
Nie mam teraz zbyt wiele czasu. Rzuciłaś we mnie taką MOCNĄ mieszanką wrażeń, by wreszcie napisać o "pozbawieniu Cię złudzeń" (co nie jest dla mnie w pełni czytelne /?/), trudno mi się w sposób jasny do tego odnieść.
Z jednej strony komplementy od których może się zakręcić w głowie. Nabawić się psychicznego schorzenia - czyli wpaść w megalomanię... No i to "pozbawienie Cię złudzeń..."

Ale ad rem. Jest to opowiadanie wspomnieniowe, czyli wspominam prawdziwe okoliczności, w których przyszło mi zrealizować najlepszy swój film. (W SCF oraz poza Stodołą zrealizowałem jeszcze 3 krótkometrażowe filmy, ale określę je: "o mniejszym ciężarze gatunkowym";).

Mam pewne wyrzuty sumienia, co do zdefiniowania swego już nie żyjącego Ojca, w istocie jako Tatuńcia - idiotę. Był to mądry facet, aczkolwiek naprawdę bardzo chciał, abym poszedł w jego ślady i został inżynierem, (Sam - chyba chcąc sobie podnieść prestiż - obronił jeszcze pracę doktorską).

Więc, sam nie wiem Jolu co tu doraźnie dodać. Cóż, podkreślę jednak wyraźnie: opisane tu wydarzenia są oparte (prawie jota w jotę) na moich przeżyciach.

Dziękuję serdecznie za wpis.

Ściskam Cię mocno i serdecznie pozdrawiam, Kaz
JOLA S. dnia 23.07.2019 12:56 Ocena: Świetne!
Drogi Kazjuno,

coś się wkradło, zakręciło, narobiło zamieszania i odleciało. To telefon przegnał moje myśli, daleko od tego, co czytałam.

Źle mnie zrozumiałeś, oczywiście pamiętam, że to są Twoje wspomnienia. Zakłopotana drapię się po uchu.

Potrzebuję kilku minut, by podjąć wątek. Tekst uśmiecha się do mnie. Opieram się wygodnie na krześle, nabieram haust powietrza i zaczynamy:

świetnie się z Tobą bawię.:) Poruszam się wśród tajemnic, do których dotąd nie miałam dostępu. Uświadomiłam sobie, czytając, że oglądam "gotowce", z pozycji kinomanki rozpartej w fotelu.

Ty byłeś nijako wewnątrz, doświadczenia masz inne, bogatsze, liczą się bardziej niż moje.
Przez swoje przeżycia wartko prowadzisz czytelnika i ta sensacyjna otoczka. To robi na mnie wrażenie.
Tekst napisany jest lekko, dowcipny, ale wyczuwam w nim miejscami delikatną nutę melancholii, czuję jej dotyk. Tak, często portrety zastępujemy lustrem. :|

Reasumując, w gawędzeniu nie mogę się z Tobą mierzyć i nawet nie próbuję. Jesteś nieodgadnionym przypadkiem, z którym nie miałam wcześniej do czynienia. :)

Kończę, prosząc - nie miej mi za złe wcześniejszego komentarza. ;)

Serdeczności. Zmykam kurować dalej głowę. :) :)

JOLA S.
Kazjuno dnia 23.07.2019 13:46
Dzięki serdeczne, Droga Jolu

Co rusz odrywam się od pracy, którą mam wykonać na jutro i wracam do rozmowy z Tobą.
(Ta praca to zamówiona do Zamku Książ chałtura - robię grafiki z widoczkami zamku).

Nie przejmuj się, nigdzie mnie nie dotknęłaś.

Bardzo sobie cenię Twoje miłe słowa.

Co do nutki melancholii - może i masz rację/?/.

Ściskam i pozdrawiam, Kaz
wiosna dnia 23.07.2019 15:44
Kazjuno dziś ciężej mi się czytało niż poprzednio. Może mam gorszy dzień. Jednakże opisywana rzeczywistość robi wrażenie, może tempo akcji mogłoby być nieco szybsze, ale nie jestem znawcą w tym temacie.
Żal mi Moniki, a antypatia do Adama wzrosła - damski bokser. Przykre, że dziewczyna tak się stoczyła.:(
Fajna scena w pracy z Figofago:) W każdym razie z chęcią przeczytam ciąg dalszy:)

Mam kilka uwag, ale nie wszystko kopiuję, bo musiałabym sporo czasu poświęcić, aby jeszcze raz przeczytać tekst.
Niekiedy zapominasz o spacjach.

Cytat:
Roz­trzę­sio­na za­rzu­ci­ła na sie­bie or­ta­lio­no­wą kur­tecz­kę, pod­nio­sła z ławki to­reb­kę i trzę­sąc się ze zło­ści, opu­ści­ła plan zdję­cio­wy. Na od­chod­ne wy­krzy­cza­ła do nas ze zło­ścią.

warto popracować nad powyższym zdaniem, aby uniknąć powtórek
Cytat:
– No do­kończ – wark­nął. – mogę ci po­pra­wić z dru­giej stro­ny.

Moim zdaniem bez kropki po warknął*
Cytat:
– Jak znaj­dzie­cie inną, to zro­zu­mie­cie, że je­stem od­po­wied­nią kan­dy­dat­ką na fil­mo­wą gwiaz­dę!

Jak znajdą inną, to może okazać się zupełnie inaczej. Pomyśl nad tym zdaniem, choć wiem, że to jest wypowiedź bohaterki, a ona może mówić jak chce ;)
Cytat:
Nie za­pro­si­ła mnie do miesz­ka­nia, chyba wsty­dząc się pi­ja­nej matki. Wy­raź­nie miała ocho­tę na zwie­rze­nia.

Może... Choć wyraźnie miała ochotę na zwierzenia, nie zaprosiła mnie do mieszkania, chyba wstydząc się pijanej matki.
Cytat:
Był z nią też inny pro­ble­mem, cho­dzi­ło o jej ak­tor­stwo. Kiedy Joń­ski włą­czał ka­me­rę, Mo­ni­ka, chcąc ucho­dzić za pięk­ność, w nie­na­tu­ral­ny spo­sób zwę­ża­ła nos, co w jej mnie­ma­niu miało spra­wić wra­że­nie, że jest dys­tyn­go­wa­ną damą. Stwa­rza­ło to wra­że­nie uda­wa­nia dys­tyn­go­wa­nej damy. Tę­pi­łem ją za przy­bie­ra­nie min, które w jej wy­obra­że­niu miały dodać urody. Wy­da­wa­ły się sztucz­ne, więc mu­sie­li­śmy po­wta­rzać uję­cia.Już wie­dzia­łem, że po­cho­dzi z pa­to­lo­gicz­nej ro­dzi­ny. Chyba chcąc to ukryć, bez­wied­nie przy­bie­ra­ła pre­ten­sjo­nal­ną minę.


Pomyśl nad tą częścią. Choćby tu... chcąc uchodzić za piękność czy dystyngowaną damę? Piękna to ona już była z tego, co opisujesz. Poza tym sprawić wrażenie* i zaraz stwarzało to wrażenie*
Cytat:
dwie al­ter­na­ty­wy: albo uwieźć jakąś wła­ści­ciel­kę miesz­ka­nia

myślę, że chodzi o uwieść*, trafiła Ci się literówka:)
Co do pikniku na budowie, czyli rozpalenia ogniska w krzakach, to naprawdę mnie dziwi, że nikt z szefostwa tego nie zauważył ;) Świetna praca:)
Cytat:
usiąść przy praw­dzi­wym stole mon­ta­żo­wy w wy­twór­ni

literówka - montażowym*

Pozdrawiam:)
Kazjuno dnia 23.07.2019 17:54
Bardzo Ci Wiosno dziękuję za przeczytanie tekstu.
Także wdzięczny jestem za włożoną pracę, która, pomoże mi poprawić ten kawałek. (Napisałem w trybie przyszłym, bo dzisiaj uwag nie naniosę. Brak czasu).
Każda z Twych korekt jest słuszna.
Uwierz Wiosno! Czasem co nieco ubarwiam (na przykład byłem świadkiem jak Adam dał w twarz Monice, ale to było przy innej okazji, kiedy będąc pod wpływem alkoholu krzyknęła.
- Tak! waliłam się z... (kimś tam) nie pamiętam z kim...

Lecz pikniki na budowie robiłem naprawdę, parę było zaiste wakacyjnych. Teren budowy był ogromny. Można było znaleźć kawałek namiastki uroczego zakątka.
A że olewałem obowiązki? Odwrócę slogan "jaka praca taka płaca" - zabrzmi: "jaka płaca taka praca". Pracowałem później na budowach w RFN. Tam nie było lipy, harowałem jak wół.

Czy się Monika stoczyła? Bo ja wiem?
Została wspaniale zarabiającą modelką we Wiedniu. Kiedy ją spotkałem po latach, przynajmniej robiła wrażenie kobiety sukcesu. Wyszła za mąż za właściciela prestiżowej agencji modelek.
Chyba rzeczywiście "wyprostowała się" moralnie. Wszyscy wspólni znajomi mówili o niej z sympatią i respektem.
Ale uprzedzam fakty. O tym będzie pod koniec tego długiego opowiadania, a ja zbliżając się do zakończenia, niepotrzebnie to odkrywam.

Masz rację, też jak Ty uważam powyższe 2 rozdziały za słabsze. Utraciłem tempo.

Pozdrawiam gorąco, Kaz
Madawydar dnia 25.07.2019 13:18 Ocena: Świetne!
Tak oto rodzi się bestseller na PP.
Kazjuno dnia 25.07.2019 13:42
Dzięki Madawydarze za krzepiące zdanie.
Nie znasz jakichś pigułek na "wodę sodową"?
Coś mi syczy w głowie.

Pozdrawiam, Kaz
Madawydar dnia 25.07.2019 14:13 Ocena: Świetne!
Spoko. Na razie nie widzę u Ciebie objawów "uderzenia wody sodowej do głowy". Ale takiej prawdziwej wody sodowej "Stołowej" z saturatora albo z butli z syfonem to bym w te upały się napił.
Marek Adam Grabowski dnia 25.07.2019 16:06
Na początek przepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale ostatnio mam sajgon. Generalnie bardzo dobre, chyba nawet lepsze niż wcześniejsze części (też niezłe). Trochę się można dowiedzieć o tym jak powstawało amatorskie kino w PRL-u.

Pozdrawiam

Ps. Z Placu Wilsona do Placu Inwalidów, to niemal moja okolica.
Kazjuno dnia 25.07.2019 16:13
Szczególnie po Twoim komentarzu - Madawydarze - coś we łbie jednak syknęło. Ale poczułem coś jeszcze gorszego.
Najpierw zaczęło swędzieć w łopatkach. Wystraszyłem się myśląc, że rośnie mi garb, ale to była namiastka dwóch opierzonych kości

Opowiem Ci krótką anegdotkę:

W moim klubie tenisowym pojawił się chłopak o wielkim sportowym talencie. Niestety szybko obrósł w piórka. W mojej rodzinnej wsi - Szczawnie Zdroju - stał się rozpoznawalną postacią. Jego mecze ściągały tłumy fanów. Lecz chłopak miał gdzieś sportowy reżim. Najchętniej wysiadywał w popularnej knajpie Zdrojowej i nie odmawiał składanych mu przez kiboli hołdów w postaci 45% napitków. Już kilka razy klubowy trener, biegał po uzdrowiskowych wyszynkach i za kołnierz wyciągał go na treningi.
Raz i ja pojawiłem się w Zdrojowej. Wybitny talent zaprosił mnie do stolika.
- Mam cię ty skurwysynu! - usłyszałem rozwścieczonego trenera, który wyrósł jak spod ziemi. Złapał za łokieć tenisistę, podnoszącego do ust pięćdziesiątkę. - Och ty łajzo! - krzyknął na tenisową chlubę Szczawna. - Pamiętaj jedno. Jak chujowi przyprawić skrzydła to orłem nie zostanie! - rozdarł się na zatłoczoną knajpę.

Więc chyba rozumiesz, że wystraszyłem się swędzenia w łopatkach.
Kto by chciał być rozpoznawanym jako "skrzydlaty... i tak dalej"?
Przedwczesne komplementy są zawsze niebezpieczne.

Ech... sodowa z saturatora. Na dzisiejszą pogodę? To byłoby TO!

Smacznych bąbelek, Kaz



Witam, Marku Adamie Grabowski
Dzięki serdeczne za miłe słowa. Przynajmniej Ty zachowujesz się powściągliwie - nie wywołując syku w głowie i swędzenia w łopatkach. (Zrozumiesz, o co chodzi jeśli rzucisz okiem na ostanie komentarze).
Blisko Wisły leży klub Spójnia wraz z tenisowymi kortami. Bywam tam dość często i machaniem rakietą hamuję groźny proces flaczenia mięśni. Może się kiedyś spotkamy. Krótko, jadąc nad morze, spędzę w Warszawie parę dni. Może zobaczysz mnie przez okno.
Pokiwaj dłonią i krzyknij: CZEŚĆ GRAFOMANIE! - będę wiedział, że to Ty. Wcale się nie pogniewam...
Pozdrówka, Kaz
Marek Adam Grabowski dnia 25.07.2019 19:42
Chyba kojarzę miejsce. Do zobaczenia!
Skuul dnia 27.07.2019 20:38 Ocena: Bardzo dobre
Ciekawe zacząłem od tej części, ale wciągnęło pewnie rzucę okiem na poprzednie, dzięki za podzielenie się, o/
Kazjuno dnia 27.07.2019 21:50
Dzięki Skuul
Oczywiście, zachęcam Cię z całego serca do czytania poprzednich i następnych kawałków.
W poczekalni czekają już kolejne dwa rozdziały.
No i dzięki za bardzo dobrą cenzurkę

Pozdrawiam, Kaz
Usunięty dnia 28.07.2019 17:52
Hej,

jak zwykle na tyle dobrze napisane, że nawet nie przeszkadza mi jednowymiarowość postaci. W zasadzie jest tylko cień wielowymiarowości w przypadku ciotki z Żoliborza.
Aha. I jeszcze jedno. Ni wiem, co chciałeś osiągnąć, pisząc to. Bo ktoś tam zarzuca Ci, że jesteś bumelant, aspołeczny typ, a z treści da się wyczuć coś zupełnie innego. Ok, tak wtedy czułeś, ale w ten sposób osoby, które Ci to zarzucały, wychodzą ciut na idiotów. Jeśli chcesz pokazać świat oczyma człowieka, który jest nieświadomy własnej osoby, to ok, widać taka wizja pisarza, ale jeśli chciałbyś pokazać również racje innych, należałoby nieco zmienić, może dodać. To tak moim zdaniem.

Pozdrawiam.
Kazjuno dnia 28.07.2019 21:15
Szanowny Antosiu, na pewno nie będę zmieniał form definiowania swoich bohaterów, chociaż zanim prezentuję rozdziały na PP wiele modyfikuję, a nawet po opublikowaniu tu kolejnych części, także niejedno zmieniam.
Sorry, że czytasz skróconą odpowiedź.
Jestem wściekły, bo napisałem długi elaborat i sam nie wiem kiedy mi go wcięło.
Na razie serdecznie jeszcze raz dziękuję.
I pozdrawiam, Kaz
al-szamanka dnia 29.07.2019 14:32 Ocena: Świetne!
Tę część przeczytałam już w dniu publikacji, ale niestety, maraton pracny wyssał ze mnie wszystkie siły niezbędne do pukania w klawiaturę.
I muszę się powielić z komentarzem.
Do czego w międzyczasie chyba się już przyzwyczaiłeś.
Ten kawałek też jest ekscytujący!
Czytam i wybałuszam oczy - tyle informacji, tyle nowości - dziwny, nieznany świat.
Chociaż muszę powiedzieć, że na przykład układy na budowach załapałam.
Może dlatego, że z drżeniem serca obserwowałam NIEposuwającą się pracę przy budowie liceum, w którym miałam zamiar się uczyć.
Jakoś się udało, a chłopcy jeszcze dwa lata potem odkryli zakamuflowany skład pustych butelek, których sprzedaż wzbogaciła ich kasę papierosiano-piwną.

Mam wrażenie, że Twój jeden dzień bardziej napakowany był życiem, niż u innych cały rok.
W każdym bądź razie napakowany czymś innym niż u zwykłego zjadacza chleba.
Ja takiego tempa na pewno bym nie wytrzymała.
I jak zwykle przeraża mnie Twoja beztroska, bo nawet bez wymieniania imion czy nazwisk, Twoi bohaterowie rozpoznają się w tekście na 100%.
Co to będzie jak im ktoś doniesie?

Czekam na cdn. i pozdrawiam ciepło :)
Kazjuno dnia 29.07.2019 20:16
Dzięki Przemiła Al-Szamanko - Panienko z Dobrego Domu.

Nie odpisałem od razu, bo musiałem wyjść. Ale uwierz - cieszy mnie każda z Twoich wizyt i bardzo je sobie cenię.
Nie przeraża mnie możliwość zemsty ze strony identyfikujących się w tekście bohaterów. Powtarzam NIE PRZERAŻA.
Skłamałbym natomiast twierdząc, że nie niepokoi. Sam nie wiem co z tym fantem zrobić. Na pewno w wersji książkowej zmienię nazwiska. Mógłbym to zrobić i teraz. Jest taka automatyczna funkcja w Wordzie i Office Writerze, tylko jestem trochę leniem i abnegatem komputerowym. Jakoś ciężko się za to zabrać. Zresztą masz rację, pewnie nie wystarczy zmiana nazwisk.
Najbardziej bałbym się, gdyby tekst wpadł w ręce Moniki. Niestety (zgodnie z prawdą) przedstawiłem ją jako... kurewkę. A okazywała się nie raz sympatyczną kumpelą - naprawdę ją polubiłem. Zresztą o niej jeszcze będzie, mam już gotowe następne rozdziały. Dwa już są w poczekalni PP.
Czy mój dzień był bardzo napakowany życiem? Bo ja wiem? Byłem młodszy, nie bałem się wyzwań jak większość młodych.

Jeszcze raz Ci dziękuję za wizytę i najwspanialszą z ocen.
Także pozdrawiam bardzo ciepło, Kaz
Miladora dnia 28.04.2020 14:50
Albo zacząłeś się rozkręcać, Kaziu, albo lepiej Ci wychodzi pisanie o sobie niż o licznych znajomych znajomej, bo opowieść toczy się płynnie i ciekawie. :)

Cytat:
bo nawet bez wymieniania imion czy nazwisk, Twoi bohaterowie rozpoznają się w tekście na 100%.

To prawda. Też chciałam zapytać, czy nie obawiasz się protestu ze strony opisywanych przez Ciebie osób. Dlatego, choć (jak mówisz) jesteś leniem - zmień im nazwiska.
Bo masz rację - rodzina Moniki, starszej już dzisiaj pani, zapewne mającej dzieci i wnuki, nie byłaby zachwycona czytaniem o jej przeszłości jako prostytutki. Ona sama również nie.
Mogłaby nawet pozwać Cię do sądu za zniesławienie.

Kazjuno napisał:
Mógłbym to zrobić i teraz.

Więc zrób, bo nie wiadomo, kto czyta te teksty. A nuż jacyś znajomi z przeszłości?

Do miłego. :)

PS. Nie musisz używać dużych liter w słowach Matka, Ojciec.
Kazjuno dnia 28.04.2020 18:10
Też, Milu, prężę się na baczność i jako miłośnik batalistyki (którą od dziecka wpajał we mnie ojciec, oficer września 1939) wykrzykuję. Tak jest!

Wiem jednak, o istnieniu programu, który w Wordzie i chyba Libre Office daje możliwość łatwej zamiany nazwisk. Spróbuję ten myk wykorzystać.

Dzięki Ci za czytanie i miłe słowa.

Serdecznie pozdrawiam, Kazio
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, wprawdzie posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty