Spóźniony autobus - R1 - Karen Lety
Proza » Obyczajowe » Spóźniony autobus - R1
A A A
Od autora: część niepełnej całości...

(Każdy komentarz z propozycją korekty czy też wskazaniem tekstu do zmiany, poprawy, usunięcia lub nawet najkrótszy [fajne... nie fajne... daj sobie spokój... niezła baza... ciekawe co dalej...] będzie przeze mnie mile widziany. Dziękuję.)
Klasyfikacja wiekowa: +18

= Wtorek - 06.02.2018 r. =

- A myślisz, że co ja robię od tygodnia? - zaśmiałem się do telefonu. - Ślęczę nad twoim zleceniem. Nie nad naszym, jak mi to od początku usilnie próbujesz wmówić, tylko nad twoim.

- Dawid nie wchodźmy w szczegóły. Oboje wiemy, że z nas dwóch ty jesteś lepszy w te klocki. A na tej robocie obje skorzystamy - bronił się Patryk.

- Taaak, niby jak? - droczyłem się z przyjacielem.

Zerknąłem na zegarek. Była 12.56. Autobus miejski, na który czekałem spacerując w tę i spowrotem wzdłuż przystanku, spóźniał się już 12 minut. Ale pomimo korków, spóźniających się autobusów, smogu i setek turystów, lubiłem mieszkać w Krakowie.

- No przecież wiesz, że dobrze wykonane zlecenie oznacza zadowolonego klienta, a zadowolony klient wraca z kolejnym zleceniem. I tak to się kręci.

- Ale to jest twój klient, ja jestem tylko podwykonawcą.

- Ale oficjalnym - upierał się. - Oj no weź, nie męcz mnie, mam ci zacząć kadzić jaki to jesteś wspaniały, uzdolniony i niepowtarzalny?

- O nie, błagam, tylko nie te twoje wyświechtane komplementy. I tak nie wierzę w ani jedno twoje słowo, łgarzu jeden - roześmiałem się. - Dobra, powiedz temu swojemu klientowi, że będzie miał grafikę na przyszły poniedziałek.

- Dzięki ci - w głosie Patryka usłyszałem wyraźną ulgę. - To trzymaj się i do zobaczyska w weekend mój mistrzu.

- No na razie, pajacu jeden.

Zakończyłem połączenie i wsunąłem telefon do kieszeni torby z laptopem, zawieszonej na ramieniu. Postawiłem kołnierz płaszcza, bezskutecznie próbując osłonić się przed lutowym mroźnym wiatrem, który co chwilę z uporem maniaka rozwiewał moją blond czuprynę.

Chociaż zima obeszła się z miastem w tym roku dość łagodnie, nie zasypując go hałdami śniegu, to od kilkunastu dni mroźny wiatr nie dawał za wygraną.

Schowałem dłonie w kieszeniach płaszcza i rozpocząłem kolejny spacer wzdłuż krawężnika przystanku autobusowego, na którym oczekiwało ze mną kilkanaście osób.

Po kilku chwilach do zatoczki wjechał nie wyczekiwany autobus, a biała furgonetka. Choć nazwanie ją białą było mocną przesadą. Samochód był ubrudzony błotem, pośniegowymi zaciekami, pyłem i cholera wie czym jeszcze. Szaro - brązowa breja skutecznie maskowała jego oryginalny kolor jak i numer rejestracyjny.  

Kierowca zaparkował samochód na samym końcu długiego zajazdu dla autobusów i stał tam z włączonym silnikiem. I kiedy już miałem się odwrócić, by wznowić wypatrywanie mojego środka lokomocji, boczne przesuwne drzwi pojazdu otworzyły się i coś zostało przez nie wypchnięte. Po chwili drzwi zamknięto, a samochód odjechał jak gdyby nigdy nic.

Skupiłem spojrzenie na tym czymś, co leżało na chodniku. Dzieliło mnie od tego jakieś 10 metrów. Pomyślałem, że ktoś zupełnie beztrosko i czując się całkowicie bezkarnym, zostawił śmieci w beżowym brudnym worku. Ale gdy ów worek poruszył się, przemknęło mi przez myśl, że oto na moich oczach, jakiś człowiek bez grama empatii pozbył się psa, kota lub innego zwierzaka, który uznał za zbędny w swoim życiu. 

Westchnąłem i zacząłem powolnym krokiem iść w kierunku worka wiedząc już, że nie dotrę dziś do biura na czas, gdyż przyjdzie mi zaczekać z tym bezbronnym i Bogu ducha winnym stworzeniem, na przyjazd odpowiednich służb.

Przebyłem może połowę dzielącej nas odległości, kiedy mój osąd zaczął rozsypywać się jak karciany domek.

To nie był beżowy worek skrywający miotające się żywe stworzenie.

Kilka metrów ode mnie, na zmarzniętym chodniku upstrzonym białymi zaciekami roztopionej soli, leżała kobieta.

Naga. 

Leżała na prawym boku, w pozycji embrionalnej, z wygiętymi w moim kierunku plecami. 

W ułamkach sekund pokonałem dzielącą nas odległość, a kiedy przyklęknąłem przed nią, moim oczom ukazał się widok żywcem wyjęty z najgorszego koszmaru.

Kobieta miała założony na głowę brudny szary płócienny worek. Ręce miała związane trytytką, która paskudnie pokaleczyła jej całe nadgarstki. Palce lewej dłoni miała owinięte kawałkiem czarnej folii streczowej.

- O kurwa - wyrwało mi się z zaciśniętego gardła.

Prawie dostałem zawału, kiedy kobieta znów się poruszyła i od razu zaczęła się czołgać po chodniku, byle tylko się ode mnie odsunąć.

- Hej, czekaj, zaczekaj chwilę - poprosiłem najspokojniej jak potrafiłem i spróbowałem dotknąć jej ramienia.

Jej reakcja była natychmiastowa: spowrotem zwinęła się w kłębek i przestała ruszać.

W tym czasie z zaciekawieniem zaczęli do nas podchodzić ludzie czekający na przystanku autobusowym.

Spojrzałem na nich, na ich oczy, które skakały z niezdrową ciekawością po nagim ciele.

Myśl! Rób coś! - wrzasnąłem na siebie w myślach.

Położyłem torbę z laptopem na chodniku, szybko zdjąłem płaszcz i trzymając go w garści, powiedziałem do nieznajomej.

- Nic ci nie zrobię. Leżysz naga na chodniku. Pozwól, że przykryję cię teraz moim płaszczem.

Kiedy nie zaobserwowałem niczego co wyglądałoby jak sprzeciw, powoli przystąpiłem do działania. Zrobiłem to dosłownie w ostatniej chwili nim stanął przy nas rosły młody człowiek, z typie chuligana stadionowego.

- Ja pierdziele, co jej się stało? - jego pytanie nie było skierowane do nikogo konkretnego, włącznie ze mną, ale głos miał pełen szczerej troski, który był ogromnym kontrastem dla jego groźnego wyglądu.

- Nie mam pojęcia. Ale mam prośbę, czy mógłbyś choć spróbować zniechęcić tych ludzi, by tu nie podchodzili? - kiwnąłem głową w kierunku zbliżającego się tłumu.

- Jasne - powiedział i już go nie było. - Proszę nie podchodzić, nie ma na co się gapić, ludzie rozejdźcie się, no już, odejdźcie stąd… - nawoływał zagarniając powietrze szeroko rozłożonymi rękoma, jakby zaganiał kury do kurnika.

Nie wiem co bardziej podziałało, stanowczy głos tego chłopaka czy jego wygląd, ale ludzie ustąpili i nieco się cofnęli. Jednakże nie ukrywali swojego rozczarowania, że ktoś ich powstrzymał przed oglądaniem z bliska taniej sensacji i teraz zażarcie dyskutowali wciąż patrząc w naszym kierunku.

Teraz karetka! Dzwoń po pomoc! - krzyczał mój wewnętrzny organizator.

Z torby wyjąłem telefon i wybrałem numer alarmowy.

- Pogotowie ratunkowe, dyspozytor Magdalena Dobosz, słucham - usłyszałem spokojny kobiecy głos.

- Jestem w Krakowie, na przystanku autobusowym Rondo Ofiar Katynia w stronę centrum miasta. Jedna poszkodowana osoba. Kobieta, przytomna, ale myślę, że jest w ciężkim stanie. Ktoś wyrzucił ją z samochodu. Widzę sporo ran na ciele, dużo siniaków i otarć na skórze. Ma założony worek na głowę i związane ręce, z czego jedną dłoń owiniętą folią streczową - zrobiłem pauzę, zastanawiając się czy ma to znaczenie, ale szybko doszedłem do wniosku, że ma. - I jest zupełnie naga. Jeśli można, to uwzględnijcie to wysyłając ekipę ratowników. Ja nazywam się Dawid Stefański, mój numer telefonu to 608379995.

- Przyjęłam zgłoszenie. Wysyłam karetkę. Prosze pozostać przy poszkodowanej do czasu przyjazdu ratowników i nie rozłączać się.

- Oczywiście, zaczekam.

Włączyłem w telefonie tryb głośnomówiący i odłożyłem go na chodnik, a sam przysiadłem na jednej nodze przybierając nieco wygodniejsza pozycję, w oczekiwaniu na ratowników.

- Hej, słyszysz mnie - zwróciłem się do leżącej. - Mam propozycję, może zdejmę ci ten worek z głowy byś mogła zobaczyć jakie jest dziś błękitne niebo?

Jezu, co ty bredzisz człowieku.

Żadnego sprzeciwu ani ruchu.

Powolutku dotknąłem tkaniny na jej głowie. Worek był mokry i trochę lepił się do palców.

- Wsunę ci teraz pod szyję dłoń i uniosę głowę by zdjąć to z ciebie, dobrze?

Nadal nic. 

Więc najdelikatniej jak mogłem, zsunąłem tą okropność i odłożyłem koło telefonu. 

Ujrzałem blado - siną twarz młodej kobiety. Zgadywałem, że nie miała więcej jak 30 lat. Prawe oko było ukryte pod krwawym i mocno spuchniętym sińcem, ale lewe powoli i ostrożnie uchyliła i popatrzyła na mnie najpiękniejszą zieloną tęczówką jaką dane mi było w życiu oglądać. Twarz miała pokrytą pajęczyną zadrapań oraz różnych rozmiarów i stanów wygojenia siniaków, które niczym pstrokata apaszka okalały jej całą szyję i spływały w kierunku dekoltu. Nie trzeba było mieć żadnego dyplomu by domyśleć się, że ktoś ją co najmniej dotkliwie pobił. Bo cholera wie jakie inne obrażenia kryło jej skatowane ciało.

- Witaj - przywitałem się.

Uznałem, że użycie słów “dzień dobry” byłoby co najmniej nietaktowne.

Nie poczułem rozczarowania, gdy nie usłyszałem odpowiedzi, ale za to spojrzała gdzieś za mnie, w niebo, jakby sprawdzała czy faktycznie jest błękitnie, jak mówiłem.

- Widzisz, nie kłamałem. Dziś jest wyjątkowo piękne niebo jak na tę porę roku.

Wróciła do mnie spojrzeniem, a ja popatrzyłam na jej skrępowane nadgarstki.

- To skoro pozbyliśmy się worka, to może i z tym sobie poradzimy? - kiwnąłem głową w kierunku jej dłoni, które odrobinę wystawały spod mojego płaszcza.

Nie odezwała się słowem tylko przeciągle mrugnęła lewym okiem. Wziąłem to za zgodę.

- Z tylnej kieszeni spodni wyciągnę teraz mały składany nóż, którym przetnę to co masz wokół nadgarstków - uprzedzałem wyjaśnieniem każdy mój ruch, by jej nie wystraszyć, jak to nieopatrznie zrobiłem na samym początku.

Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Odrobinę zsunąłem płaszcz ukazując jej dłonie i kiedy ona nie spuszczała ze mnie zielonego spojrzenia, najostrożniej jak potrafiłem by nie urazić jej rannych nadgarstków, jednym zdecydowanym ruchem przeciąłem opaskę zaciskową. Odłożywszy plastik na płócienny worek, spowrotem naciągnąłem na dłonie dziewczyny płaszcz, a nóż złożyłem i schowałem do kieszeni.

Patrzyliśmy na siebie bez słowa, gdy ona znów spojrzała gdzieś za mnie. Podążyłem za jej spojrzeniem i zobaczyłem odlatujące stado gołębi, które zapewne sekundę wcześniej przeleciało nad nami.

- Widziałaś? - spytałem, gdy znów na siebie patrzyliśmy. - To gołębie. Pełno ich w tym mieście. Podobno są wizytówką Krakowa. Ja nie wiem czy wizytówką, ale na pewno są jego charakterystyczną częścią. 

Gadałem od rzeczy, byle tylko utrzymać z nią kontakt, choć właśnie zdałem sobie sprawę z faktu, że ona może nie rozumieć ani jednego mojego słowa, gdyż może nie mówić po polsku. Ale wtedy zrobiła coś, czym rozwiała moje nowe wątpliwości.

- Gołąb - szepnęła bardzo zachrypniętym głosem, którego dźwięk przywołał mi na myśl skojarzenie głosu człowieka, który nie mówił od bardzo dawna.

- Tak, to był gołąb - słysząc jej głos, byłem tak szczęśliwy jakbym wygrał na loterii.

A moja radość wspięła się na wyżyny, kiedy do moich uszu doleciał dźwięk syreny karetki pogotowia. Szybko się opanowałem i spokojnie uprzedziłem dziewczynę, co się będzie teraz działo.

- Jedzie tu karetka. Za chwilę podejdą do ciebie ratownicy, którzy będą chcieli ci pomóc. Mogą nie mieć tyle czasu co ja, by najpierw wyjaśniać ci co będą robić. Ale chodź to zabrzmi irracjonalnie, zaufaj mi, oni nie zrobią ci krzywdy. Więc nie bój się - poprosiłem, mimo iż wiedziałem jak idiotycznie to zabrzmiało.

Kobieta z pewnością przeszła przez jakieś piekło, a ja ją proszę by nie bała się ratowników medycznych. Przypuszczałem, że w tych okolicznościach mogła bać się każdego. Przede mną też chciała uciec, gdy tylko usłyszała mój głos i poczuła muśnięcie na ramieniu.

Ale ona znów przeciągle mrugnęła zdrowym okiem, zupełnie jak gdyby zgadzała się z moją prośbą.

- Nie wiem kto ci to wszystko zrobił, ale jesteś najdzielniejszą osobą jaką w życiu spotkałem - wygłosiłem jednym tchem i przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w kącikach jej ust pojawiło się mgnienie czegoś, co mogłoby być zarodkiem uśmiechu.

Karetka zatrzymała się przy krawężniku i wypadło z niej dwoje ratowników, w tym jednym z nich była kobieta.

Wstałem, zabrałem swoje rzeczy, płócienny worek oraz trytytkę i odsunąłem się na bok robiąc miejsce medykom. Dyspozytorce, z którą cały czas utrzymywałem połączenie telefoniczne, podziękowałem za kobietę w ekipie ratunkowej i zakończyłem połączenie.

- Dzień dobry. Słyszy mnie pani? - spytała ratowniczka. - Mam na imię Sylwia - przedstawiła się jednocześnie badając szyję i kark poszkodowanej. Gdy nie wyczuła nic niepokojącego, mówiła dalej. - Zabiorę teraz ten płaszcz i położymy panią na noszach, dobrze?

- Odpowiada twierdząco mrugając lewym okiem - podpowiedziałem Sylwii, która obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem.

- To pan do nas dzwonił?

- Tak.

- Prawidłowo się pan zachował. Dobrze, że ją pan przykrył - powiedziała przebiegając spojrzeniem po mojej niebieskiej bluzie.

- Chyba każdy zachowałby się tak na moim miejscu.

- Proszę mi wierzyć, że nie każdy, a już na pewno mało kto pomyślałby by poprosić o kobietę w ekipie - obdarzyła mnie uśmiechem i wróciła do opieki nad pacjentką.

Razem z kolegą ułożyli dziewczynę, która na szczęście nie protestowała, na miękkich noszach i unieśli je, a wtedy spod spodu wysunęła się konstrukcja z kółkami. Podjechali do karetki i wtedy zawołała mnie Sylwia.

- To chyba pana - powiedziała podając mi płaszcz.

- Tak, dziękuję - popatrzyłem na nieznajomą, która leżała na noszach okryta zielonym kocem, którego kolor nie był nawet w najmniejszym stopniu podobny do koloru jej oczu. - Dbajcie o nią - poprosiłem Sylwię.

- Oczywiście.

- Aha, i przekażcie to policji. Domyślam się, że będziecie się z nimi kontaktować. Gdyby były potrzebne jakieś moje zeznania czy coś, to namiary na mnie ma wasza dyspozytorka - powiedziałem podając ostrożnie worek i trytytkę.

- Tak, dziękuję - odebrała ode mnie przedmioty i schowała je do białego woreczka z zapięciem strunowym. - Wydajesz się być zorientowany jak to wszystko działa - stwierdziła, mając zapewne na myśli przechowanie przeze mnie przekazywanych przedmiotów.

- Bywało się tu i tam - odpowiedziałem wymijająco.

I kiedy już miałem się odwrócić i odejść, spod zielonego koca wysunęły się chude dłonie i złapały mnie za ramię z siłą, której bynajmniej się nie spodziewałem.

Sylwia widząc to, domyśliła się, iż dziewczyna jest pewnie przerażona na samą myśl, że za chwilę człowiek, który się nią zaopiekował, zniknie. Więc zrobiła to, co było w tej chwili najlepsze dla pacjentki.

- Zapraszam pana - powiedziała i wskazała wnętrze karetki.

Nie zastanawiając się nawet chwili, wsiadłem do samochodu.

Kierowca upewniwszy się, że ma wszystkich na pokładzie, włączył sygnalizację dźwiękową i ruszyliśmy w drogę do szpitala.

Podczas jazdy Sylwia i drugi ratownik uwijali się bardzo sprawnie, ale wszystko co trzeba było zrobić bezpośrednio pacjentce, wykonywała Sylwia. Dużo i dość szybko mówiła, ale wyjaśniała wszystko co i dlaczego robi oraz co zrobi za chwilę. Nie zawsze czekała na mrugnięcie zielonookiej, ale w sumie nie miało to żadnego znaczenia, gdyż dziewczyna i tak cały czas patrzyła na mnie. Nie mogła być już wczepiona w moje ramię, bo Sylwia musiała swobodnie poruszać się w karetce, ale spojrzenie miała niczym przyklejone do mojej twarzy.

Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed wejściem do szpitala. 

Podczas szybkiego marszu korytarzem szpitala, dołączył do nas szpakowaty lekarz, który wysłuchał relacji Sylwii na temat stanu zdrowia przywiezionej pacjentki.

Kiedy stanęliśmy przed drzwiami windy, Sylwia szepnęła do mnie cicho:

- Dalej cię nie wpuszczą.

Spojrzałem na licznik przy windzie. Jeszcze trzy piętra i będzie na parterze.

Zbliżyłem się do nieznajomej na tyle, na ile pozwolił mi otaczający ją tłum białych fartuchów.

- Wiesz, że nie pozwolą mi dalej iść? - zapytałem.

Mrugnęła.

- Będziesz dzielna jeszcze przez jakiś czas? - gdzieś w klatce piersiowej, poczułem dziwaczne ukłucie.

Mrugnęła.

- Jeśli tylko mi pozwolą, to przyjdę do ciebie.

Po chwili trwającej wieczność, mrugnęła.

- No to mamy umowę - uśmiechnąłem się.

Piszczący dźwięk zwiastujący przyjazd windy, obwieścił koniec naszej rozmowy i dzisiejszego spotkania.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Karen Lety · dnia 30.08.2019 09:34 · Czytań: 304 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:76
Najnowszy:wrodinam