Coś, co kiedyś mogłoby się stać prologiem powieści - WKT
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Coś, co kiedyś mogłoby się stać prologiem powieści
A A A
Od autora: Hejho,
tytuł mówi sam za siebie - przymierzam się (nie wiem który już raz, choć idzie lepiej niż zwykle) do stworzenia pierwszej, własnej, samodzielnej powieści osadzonej w realiach fantasy. Doszedłem jednak do etapu, w którym - moim zdaniem - potrzebuję jakiejś opinii drugiej strony. Coś, co mnie naprowadzi lub potwierdzi kierunek w którym idę.

Mamy tu prolog. I jak to z prologami bywa, powinien stanowić jakąś introdukcję do następnych rozdziałów. Ma na celu również pewne wprowadzenie do świata oraz zapoznanie czytelnika z głównym antagonistą. No i oczywiście powinien zachęcać do przewracania kolejnych kartek, w teorii przynajmniej.

Dajcie znać co o tym myślicie. Czy jest logiczne treściowo i poprawne pod względem formy? Czy nie za nudne aby, i czy coś z tego może kiedyś wyjść? I czy zakończenie nie jest zbytnio "urwane"?

Pozdrowienia!

Głupcy sądzili, że Percival Zorn zaspokoił swoje ambicje, spoczął na laurach, by pogrążyć się dekadencji typowej dla wielu arystokratów, którzy pierwsze sto lat życia mieli już dawno za sobą. Ich argument – z którym trudno było z resztą dyskutować – opierał się głównie na tym, że lord Zorn zdobył w swoim długim życiu niemal absolutnie wszystko.

Naturalnie jako młodzieniec z arystokratycznego rodu miał ku temu odpowiednią pozycję i możliwości. Dostęp do najlepszego wykształcenia oraz nigdy nie kończący się strumień złota płynącego z rodowej sakwy to nieocenione atuty, jednak nigdy nie mogły się równać z nadzwyczajnym zmysłem obserwacji, ujmującą osobowością oraz zdolnością do planowania na wiele lat, czy nawet dekad, wprzód. W życiu Percivala Zorna nie było zbyt wiele miejsca na przypadek.

Już w młodości jego elokwencja zawstydzała najbieglejszych oratorów, a śmiałe tezy i niecodzienny punkt widzenia trwożyły i szokowały znawców filozofii. Do legendy przeszło stwierdzenie Thaviusa Fimmera, słynnego tancerza ostrzy, pełniącego rolę nauczyciela szermierki młodego Percivala: „Nie jestem pewien, kto tu jest mistrzem, a kto uczniem.” Choć zdanie te rzekomo było wypowiedziane półżartem, Zorn szybko dowiódł swoich umiejętności zarówno jako pojedynkowicz, jak i żołnierz. Sam twierdził, że przemoc nigdy go nie pociągała, jednak ciągnący się za nim krwawy szlak zdawał się zadawać temu kłam. A był to dopiero początek, bowiem po kilku latach kariery oficerskiej, Zorn postanowił rzucić się w wir polityki...

Rodowe koneksje bez trudu pozwoliły mu objąć funkcję – początkowo - inspektora, a później głównego nadsekretarza Arveńskiego Departamentu Administracji, jednak oba stanowiska miały raczej tytularne znaczenie, i były typowymi ciepłymi posadkami dla młodych synów arystokratycznych rodów, którzy pragnęli udawać przed światem, że robią coś znaczącego.

Takie położenie w najmniejszym stopniu nie satysfakcjonowało przyszłego lorda Zorn, dla którego jedynym wartym uwagi celem była senatorska toga. Musiały minąć cztery ciężkie lata, wypełnione intrygami, szantażem, łapówkami, a także zwykłymi skrytobójstwami, zanim – wtedy już dwudziestosiedmioletni – Percival Zorn mógł zasiąść w senacie, jako jego najmłodszy przedstawiciel w całej historii Republiki.

Dalej poszło już z górki - kolejne tytuły i okazje wpadały młodemu senatorowi w ręce niemal same z siebie. Wśród nich znalazł się niebawem również tytuł lorda rodu, po tym, jak jego stary właściciel – wraz z wyznaczonym wedle tradycji następcą – popełnił samobójstwo poprzez dźgnięcie się w serce dwadzieścia siedem razy...

Od tamtej pory Percival był zmuszony do balansowania pomiędzy meandrami wielkiej polityki a obowiązkami przywódcy rodu Zorn, który jak można się domyśleć, również zaczął świetnie prosperować i zwiększać swoje wpływy. Percival rządził twardą ręką, a w połączeniu z jego przebiegłością i sprytem, stał się najpotężniejszym człowiekiem w całej Republice.

Po pięćdziesięciu latach piastowania godności senatora (lub lorda-senatora, jak nazywano tych, którzy dzierżyli obydwa tytułu) wydawało się, że Percival jest gotów do obwołania się primusem Republiki. Nawet, gdyby wszystkie pozostałe rody zjednoczyły się przeciwko niemu, co oczywiście w praktyce nie było możliwe, prywatna armia Zorna uchodziła za niepokonaną, ten zaś dysponował jeszcze jedną bronią, z którą nie mogła się mierzyć żadna siła w Republice – strachem.

Każdy kto naraził się Zornowi, kto był nieprzekupny, odporny na jego perswazję lub po prostu niedostatecznie skłonny do współpracy, tracił życie, majątek lub w najlepszym przypadku przywileje i reputację.

Nikt nie mógł stawić mu czoła.

I w tym właśnie momencie Percival Zorn się wycofał. Z dnia na dzień, wyjechał z Arven i niemal zupełnie przestał się interesować tym, co dzieje się w stolicy i samym senacie, pozostawiając w strukturach władzy lukę, którą przez długi czas nikt nie odważył się wypełnić.

Rozeszły się absurdalne plotki, że lord Zorn porzucił władzę, żeby poświęcić się sztuce. W istocie przez jakiś czas do Lindem – największego miasta rodu – zjeżdżało wielu artystów, liczących na mecenat wciąż najpotężniejszego w Republice człowieka, lecz większość z nich wracała z niczym, nawet nie dostępując zaszczytu spotkania z lordem.

Kolejna fala plotek mówiła o złym stanie zdrowia Zorna, lub nawet o szaleństwie, które miało wziąć go w swe posiadanie. W istocie bajecznie drogie zabiegi alchemiczne, którym ochoczo poddawali się arystokraci - aby zachować młodość i ponadprzeciętną siłę - wiązały się z tego typu ryzykiem. Percival nie byłby również pierwszym człowiekiem, któremu władza i związana z nią presja mogły odebrać zmysły – wielu uważało, że ten zwyczajnie się załamał.

I jakby na potwierdzenia zdania tych ostatnich, Percival Zorn zniknął dokumentnie, rozpłynął się całkowicie bez śladu. Mimo świetnie zorganizowanych siatek szpiegowskich poszczególnych rodów, a nawet okrytego złą sławą Arveńskiego Departamentu Inwigilacji, który również przejawiał sprawą wielkie (choć subtelne) zainteresowanie, w Republice nie było żadnego człowieka, który miałby jakiekolwiek pojęcie o losie lorda Zorn. Choć teorii było naturalnie wiele...

Nie był to dobry czas dla reszty rodu. Zornowie powoli, choć konsekwentnie, tracili wpływy i wyraźne przewodnictwo wobec innych wielkich arystokratycznych domów. Brak przywódcy oraz ustalonej sukcesji groził nawet wybuchem wojny domowej, w razie której senat byłby zmuszony interweniować. I tylko świadomość tego, że mogłoby to oznaczać koniec rodu Zorn, powstrzymało jego członków od rzucenia się sobie do gardeł... na wystarczająco długi czas.

Percival wrócił po jedenastu latach jakby nigdy nic, nie tłumacząc się rzecz jasna nikomu ze swojej nieobecności ani nawet nie przejmując się zanadto jej konsekwencjami. Kilka razy zawitał do Arven, jednak w najmniejszym stopniu nie był zainteresowany powrotem do senackich przepychanek – za to odbył parę prywatnych rozmów z pracownikami Departamentu Pamięci, Instytutu Ferlinga, a także miejskiego uniwersytetu. Technologia i inżynieria znalazły się najwidoczniej w jego nowym centrum zainteresowań.

Dla wielu ludzi był to ostateczny dowód załamania nerwowego, albo ucieczki w skrajny ekscentryzm, niegdyś potężnego lorda, choć ci bardziej wytrawni gracze wiedzieli lepiej. Rozkwit technologiczny Republiki osiągnął niespotykaną wcześniej skalę, i stawało się coraz bardziej oczywiste, że to naukowcy i inżynierowie będą wytyczali kierunek, w jakim podąży życie jej mieszkańców. Linie kolejowe, sieci radiograficzne, odkrycia alchemiczne i coraz to nowsze, większe i bardziej niszczycielskie machiny bojowe zaczynały stanowić zwyczajne tło codzienności. Romans władzy i technologii trwał w najlepsze, i w każdej chwili mógł zaowocować polityczną eksplozją o katastrofalnych skutkach. Cała ta atmosfera technicznego postępu była nieustannie podsycana wizjami czołowych naukowców, wynalazców, samozwańczych wizjonerów, a także często zwykłych hochsztaplerów i oportunistów, którzy snuli obraz przyszłości jako mechanicznej utopii opartej na sile pary i energii zaklętej w karbonicie.

Potęgę rodów zaczęto mierzyć nie w kontekście wojskowych kontyngentów i zasobności skarbców, lecz liczbą ciężkich sterowców bojowych, placówek badawczych i dóbr naturalnych, którymi te dysponowały. Nie bez znaczenia były również głośne nazwiska naukowego półświatka, które stały się obiektem pożądania nie tylko arystokratycznych frakcji, ale i samych władz stolicy oraz senatu jako niezależnej strony.

Te i inne myśli zaprzątały myśli Percivala Zorna w drodze do zamku Dumheist. Podróż do Kresu Nadziei – bo tak również nazywano te owiane złą sławą miejsce – nastręczała wielu problemów natury logistycznej. Choć nikt nie rościł sobie prawa do zamczyska, wszystkie okoliczne ziemie należały do rodu Gunther, którego członkowie darzyli Zornów raczej chłodną niechęcią. Za to z wielkim upodobaniem obserwowali wszystkich zmierzających w stronę Dumheist podróżników – i nie tylko oni, bowiem sam Kres Nadziei przyciągał uwagę wielu różnej maści łowców głów, szpiegów, szemranych badaczy i zwykłych desperatów albo szaleńców. Większość miała nadzieję na spotkanie z gospodarzem zamku, lub chociaż dojrzeniem jakiegoś przejawu jego obecności - pozostali zasadniczo pilnowali tych pierwszych, szukając okazji lub chociaż informacji na temat tego, kto interesuje się tym miejscem – szczególnie, gdyby któryś spośród „pielgrzymów” miał okazać się kimś ważnym. Kimś takim jak Percival Zorn.

Prawo oficjalnie zakazywało zbliżania się do Dumheist każdemu, kto nie miałby bezpośredniego zezwolenia senatu, w praktyce wydawane tylko biegłym z Instytutu Ferlinga oraz służbom specjalnym. Co prawda był to jeden z tych przepisów, na które władze patrzyły przez palce, lecz jego złamanie przez członka szlacheckiego rodu mogło stać się ważnym katalizatorem w nigdy nieustających politycznych rozgrywkach. I od czasu do czasu tak właśnie się działo.

Biorąc to wszystko pod uwagę, podróż incognito mogła się wydawać najlepszym rozwiązaniem – przynajmniej dla arystokraty – jednak lord Zorn szybko odrzucił ten pomysł. Tak jak i wszystkie inne jego decyzje, i ta wynikała z chłodnej kalkulacji zysków i strat. Zachowanie tajemnicy przed światem nie było nawet w połowie tak ważne, jak chęć zwrócenia na siebie uwagi mieszkańca zamku, a ten zdawał się być niezwykle wybrednym gospodarzem, nie zważającym na status społeczny, dokonania i bogactwo. Jedyną dźwignią nacisku mogło być wzbudzenie zainteresowania, czyli zrobienie czegoś, czego nikt wcześniej nie zrobił.

A to właśnie było prawdziwą specjalnością Percivala Zorna.

Wejście z hukiem i zrobienie zamieszania zdawało się być najlepszym wyborem, a lord wielkiego rodu miał ku temu wszelkie możliwości. Największy problem polegał na tym, że drednot nie był zbyt wygodnym środkiem transportu.

Ogromne żelazne drednoty będące w rzeczywistości okrętami lądowymi siały postrach na polach walki, miażdżąc swoimi gąsienicami wszystko co napotkały na swojej drodze, łącznie z murami i fortyfikacjami. Jeśli nawet sam widok wielkich molochów nie zmusiłby wrogiej armii do odwrotu - co zresztą nie zdarzało się wcale rzadko - robiły to przerażająco skutecznie salwy burtowej artylerii zsyłającej na przeciwników deszcz ognia i śmierci.

Wnętrze kadłuba przypominało małe miasteczko i zarazem ul rozwścieczonych os. Tuziny robotników, operatorów, ładowniczych i techników uwijały się jak w ukropie, wprawiając w ruch machinę rozmiaru niewielkiej góry. Drednot stanowił nie tylko wzbudzającą strach niszczycielską siłę, ale też dowód postępu nowoczesnej myśli technicznej, wskazówkę jak daleko może zajść człowiek i cywilizacja – choć wielu sceptyków nazywało to również wielkim początkiem jeszcze większego upadku.

Zorn ulokował się na balkonie powyżej mostka, na stanowisku obserwacyjnym normalnie zarezerwowanym dla wachtowych. Zamek Dumheist początkowo stanowił tylko niewyraźną skazę na linii horyzontu, lecz z każdą chwilą systematycznie rósł w oczach. Dookoła rozciągały się pustkowia, spieczone słońcem piaszczyste równiny na tle których Kres Nadziei zdawał się być nienaturalną anomalią krajobrazu.

Percival wprawdzie zapoznał się zarówno z naukowymi opracowaniami jak i raportami własnych ludzi, oglądał również szkice tego miejsca, lecz mimo to widok budowli i tak wzbudził jego rozczarowanie. Nazwanie zamku ruiną było sporym niedopowiedzeniem, to raczej kupa rozpadającego się gruzu, która lata świetności miała dawno za sobą już w czasach młodości Republiki. Rozmiary hałd ociosanych skał stanowił jednak dowód ogromu dawnej konstrukcji oraz rozmachu budowniczych, kimkolwiek byli. W dawnych czasach te miejsce musiało budzić podziw i trwogę – w obecny pozostała już tylko trwoga, lecz z zupełnie innych powodów.

Z całego zamku ocalała właściwie tylko jedna wieża, w zdumiewająco nienaruszonym stanie. Świadectwo nadnaturalnych mocy było w tym przypadku brutalnie oczywiste.

Zorn dopiero po dłuższej chwili dostrzegł rozpościerające się tuż poza granicami gruzowiska niewielkie namiotowe miasteczko, zamieszkałe przez pielgrzymów i lokalnych wyrzutków. To właśnie tu rodziły się nowe idee, koterie i sekty, w tym również popularny w ostatnich czasach ruch technomantów – kultystów czczących wszelkie mechaniczne urządzenia z fanatyzmem niewidzianym od czasów barbarii.

- Lordzie? - przez szum silników drednota dał się dosłyszeć głuchy głos dochodzący z rury akustycznej połączonej z mostkiem. Większość arystokratów mogłaby poczuć się obrażona taką formą komunikacji, jednak Zorn był pragmatycznym człowiekiem, a zbędne formalności szybko go nużyły – Jesteśmy na miejscu – podjął głos bezbarwnym tonem.

Oczywiście nie była to pusta informacja, operatorzy dawali w ten sposób do zrozumienia, że czekają na kolejne rozkazy.

- Schodzę – Percival rzucił ruinom ostatnie spojrzenie i zupełnie ignorując drabinę wskoczył do otworu prowadzącego w głąb machiny. Kilka chwil później dotarł na mostek i bez słowa przejął ster od oficera dyżurnego.

- Zwiększyć ciśnienie w kotłach od dwa do siedem – zakomenderował – postawić w stan gotowości grupę uderzeniową i ogłosić żółty alarm.

Kilkunastoosobowa obsługa mostka rzuciła się do wypełniania swoich zadań z niejakim podekscytowaniem. Żółty alarm oznaczał możliwość walki, i choć naturalnie w okolicy nie było żadnych wrogich oddziałów, plan Percivala zakładał jej podjęcie mimo tej drobnej niedogodności.

Przesunął dźwignię na pozycję „cała naprzód” i skierował pojazd prosto w środek obozu. Nawet stąd widział zbierających się tam ludzi, którzy początkowo obserwowali z niedowierzaniem zbliżającą się machinę, by wreszcie rzucić się do namiotów w daremnej próbie ratowania dobytku. Zorn jednak nie dał im na to zbyt wiele czasu.

Drednot z rykiem przetoczył się przez obóz, nie pozostawiając złudzeń co do losu tych, którzy nie zdążyli się z niego wycofać. Gąsienice przystosowane do miażdżenia wrogich armii i umocnień, nie napotkały poważniejszego oporu.

Przez głowę Percivala przeszła myśl, że destrukcja namiotowego miasteczka była niemal mimowolna i bezwiedna, zupełnie jak śmierć mrówki, która przypadkowo znalazła się na drodze człowieka. Gdyby nie ogłoszono żółtego alarmu, większa część załogi drednota mogłaby nawet nie być świadoma rzezi, jaka miała właśnie miejsce.

Tych ludzi i tak nie powinno tu być – wyszeptał lord, by uciszyć resztki tego, co w lepszym świecie ktoś mógłby nazwać sumieniem.

Zorn przestawił dźwignię gwałtownie zatrzymując całą maszynerię.

Czas przejść do trudniejszej części planu.

*

Kurz jeszcze całkiem nie opadł, gdy z drednota wylała się fala żołnierzy. Muszkieterzy zgodnie ze standardową procedurą uformowali półkole wokół rufowego włazu, kierując najeżone bagnetami lufy w stronę tego, co jeszcze chwilę temu było obozem. Następnie z wnętrza pojazdu wyłonili się tworzący grupę uderzeniową osobiści gwardziści lorda, a dopiero później oficerzy wraz z samym Zornem.

Jego alchemicznie ulepszone ciało nadawało mu wygląd przystojnego czterdziestolatka, o dostojnych lecz może nazbyt surowych rysach twarzy. Nieznaczny blask oczu, jaki można było dostrzec w rzucanym przez drednota cieniu był częstym symptomem mutacji alchemicznych, szczególnie tych o typowo bojowych zastosowaniach. Percivala otaczały świetnie wyszkolone i uzbrojone oddziały, lecz już sam w sobie dysponował siłą małej armii.

Po rozdzieleniu dyspozycji ruszył pewnym krokiem w towarzystwie zaledwie kilku zaufanych gwardzistów. Z dołu ruiny przypominały skrzyżowanie labiryntu i prehistorycznego pola bitwy, jednak jedyna ocalała wieża stanowiła znakomity punkt nawigacyjny. Tam zresztą się kierowali.

Z raportów z którymi Zorn zapoznał się przed podróżą wynikało, że wiele osób odważyło się wejść do samej wieży, lub chociaż podjęło taką próbę. Część ludzi rozmyślała się w ostatniej chwili lub wręcz wpadała w histerię tuż po przekroczeniu jej progu. Spośród tych, którzy weszli do środka, większość wracała z rozczarowaniem i zapewnieniami, że budowla jest całkowicie opuszczona. Odnotowano również przypadki, w których ludzie wspinali się na jej szczyt tylko po to, by się z niej rzucić, albo też wchodzili i znikali bez śladu.

Ale byli również tacy, którzy rzekomo znaleźli to, czego szukali, choć Zornowi - ani zapewne nikomu w całej Republice - nie udało się ustalić żadnej prawidłowości, która mogłaby to wytłumaczyć. I choć przyczyny dla których niektórym udzielano audiencji pozostawały zagadką, ich konsekwencje miały jedną wspólną cechę: potrafiły diametralnie zmienić czyjeś życie. Plotki mówiły, że większość osób zapisanych na kartach historii Republiki przekroczyły próg wieży na chwilę przed tym, zanim osiągnęli swoją prawdziwą wielkość. Percival nie dawał temu do końca wiary, ale udało mu się potwierdzić, że przynajmniej część pogłosek zawiera w sobie ziarno prawdy. Nie ulegało wątpliwości, że wieżę zwiedził swojego czasu słynny taumaturg Ferling, a także Izmal Varethi, który zapoczątkował jedną z najpotężniejszych arystokratycznych dynastii w całej Republice.

A ja? Gdzie mnie zawiedzie droga, na którą właśnie wkraczam? - z tą myślą Percival pchnął wejściowe wrota. Nie stawiły najmniejszego oporu, otworzyły się bezgłośnie, niemal zapraszająco.

Mrok z wnętrza wieży zdawała się wręcz promieniować.

Po raz pierwszy od wielu lat nie wiedział co go czeka... i było to wspaniałe uczucie.

- Nikogo nie wpuszczać – rzucił do gwardzistów – ani nie wypuszczać – dodał po chwili namysłu.

Żołnierze spojrzeli się po sobie niepewnie, lecz lata rygorystycznej służby i dyscypliny zrobiły swoje. Żaden nie pytał, żaden też nie zakwestionował polecenia, po prostu rozstawili się po obu stronach wejścia omiatając czujnym spojrzeniem najbliższe okolice.

Percival wkroczył w ciemności, a te wzięły go w swoje objęcia.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
WKT · dnia 12.09.2019 11:47 · Czytań: 213 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:34
Najnowszy:pkruszy