13. Duch: Po raz kolejny zabiłem - MarcinD
Proza » Fantastyka / Science Fiction » 13. Duch: Po raz kolejny zabiłem
A A A

Duch:

13: Po raz kolejny zabiłem

Po tym, jak uciekłem z miejsca spotkania, szybko pobiegłem do mojej najbliższej kryjówki. Mieściła się w częściowo zawalonej kamienicy, w kotłowni. Stary, duży kaflowy piec na węgiel świetnie się do tego nadawał. Wiedziałem, że szykuje mi się strzelanina, więc musiałem pozbyć się mojego FOO-1, za bardzo krępowało moje ruchy. Byłem zły, że zostawiłem mój plecak, ale cóż, zawsze można spróbować po niego wrócić, gdy będzie po wszystkim. Poza tym i tak nie było w nim niczego, czego bym nie miał w innych kryjówkach. Gdy wbiegłem do kotłowni, szybko zdjąłem z siebie kurtkę i spodnie od FOO-1, wyciągając nogawki z wysokich, wojskowych butów. Roznsznurowałem je i wsunąłem do nich nogawki od wojskowych spodni. Cóż, mam nadzieję, że będę miał szczęście i nie będzie padać, ale na razie popołudnie zapowiadało się pogodnie. Kurtkę położyłem na zakurzonej, starej podłodze, na niej położyłem spodnie i sięgnąłem do wnętrza pieca. W kamizelce taktycznej miałem tylko jeden zapasowy magazynek do mojej FN-ki i jeden do pistoletu. To było zdecydowanie za mało na szykującą się wymianę ognia. Szybko wyciągnąłem z pieca trzy dodatkowe magazynki do broni automatycznej i dwa do pistoletu. Potem jeszcze do bocznych kieszeni spodni wcisnąłem dwa zestawy medyczne i jedną paczkę MRE. Musiałem się zabezpieczyć, wiedząc, że gdzieś na moim terenie krąży kilkunastu ludzi.
 
Opuściłem szybko teren kamienicy od północy i szybko przebiegłem przez ulicę. Miałem przed sobą osiedle niewielkich budynków, częściowo zburzonych. Gdzieś za nimi było kiedyś przedszkole, po lewej widniały ruiny apteki. I gdzieś tam rozległy się pierwsze strzały, potem, jakby w odpowiedzi na nie, kolejne. I rozpoczęła się regularna wymiana ognia. To mnie trochę zaskoczyło, myślałem, że to ja będę jedynym celem. A może ktoś się pomylił? Albo bronił przed psami? Nieważne. Ruszyłem przed siebie szybkim truchtem, nisko pochylony, z bronią przy ramieniu, gotową do strzału. Gdy dobiegłem do pierwszej z brzegu kamienicy, miałem wrażenie, że strzelanina jest tuż za nią. Znałem te budynki jak własną kieszeń, ale mimo to przystanąłem na progu głównych drzwi. Dziki pies zawsze mógłby akurat teraz wpaść na pomysł poszukania czegoś do jedzenia wewnątrz. Albo stado szaraków mogło akurat ten dom wybrać na swoje gniazdko. Kucnąłem i patrzyłem przez chwilę w ciemny korytarz, kończący się po drugiej stronie kamienicy. Właśnie stamtąd dobiegały mnie strzały. Powoli zacząłem skradać się w tamtym kierunku. Gdy po prawej stronie minąłem schody prowadzące na piętro, zawahałem się na moment i po chwili jednak ruszyłem w górę. Stare, betonowe schody były potwornie wydeptane i śliskie chyba jeszcze przed Katastrofą, a teraz, przysypane gruzem i pokryte kurzem sprawiały jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Musiałem iść powoli i ostrożnie, miałem wrażenie że na piętro wchodziłem całe wieki. Wreszcie doszedłem, minąłem wyłamane drzwi do pierwszego i drugiego mieszkania, po czym ostrożnie wyjrzałem przez wybite okno. Miałem rację, strzelanina miała miejsce tuż za kamienicą. Trzy skulone, ludzkie cienie kucały za resztkami przewróconych ścian i raz po raz mierzyły gdzieś przed siebie. Zorientowałem się, że na moją kamienicę, za moimi plecami, zaczęło świecić zachodzące słońce, mężczyźni nie mogli mnie dostrzec. Spokojnie odwiesiłem automat i sięgnąłem po lornetkę. Gdy przyjrzałem się im z bliska, poznałem ich. To byli ludzie, którzy towarzyszyli Bolesławowi, oraz trzeci, którego wcześniej nie widziałem, ale kojarzyłem go z obozu Mariusza. Popatrzyłem teraz w stronę, w którą strzelali. Zza auta, co kilka chwil wysuwał się Bolesław i oddawał po kilka strzałów, by zaraz schować się, ale moim zdaniem i tak był na straconej pozycji. Zmrużyłem gniewnie oczy. Przecież byli razem? A może nie? Może Bolesław tylko miał mnie wystawić, ale w ostatniej chwili postanowił dać mi szansę, gdy powiedziałem mu o dziewczynach? Zresztą, to nie miało znaczenia. Koniec końców w pewnym momencie pozwolił mi uciec. Odłożyłem lornetkę i sięgnąłem po mój karabinek. Przyłożyłem broń do ramienia i znów popatrzyłem na trójkę mężczyzn. Widziałem wyraźnie, że się naradzali, a po chwili dwaj z nich nagle wysunęli się zza osłony i rozpoczęli zaporowy ogień. W tym samym momencie trzeci z nich pobiegł gdzieś na bok, zapewne chcąc oskrzydlić Bolesława. To była moja szansa; przesunąłem lufę i wymierzyłem przez kolimatorowy celownik. Wstrzymałem oddech i przełamałem opór spustu. Karabinek kopnął mocno, ale trafiłem w cel. Pojedynczy pocisk 5,7 × 28 mm trafił bezbłędnie w lewy obojczyk mężczyzny znajdującego się bliżej mnie, po czym jego seria urwała się, a ja szybko zdążyłem schować się za mur. Odpełzłem nieco od niej, wiedziałem, że pociski Kałasznikowa mogą przebić nawet ścianę. Słyszałem za oknem, że druga seria urwała się, a potem rozległy się przekleństwa. Jednak wiedziałem, że teraz być może byłem obserwowany. Wciąż jednak za moją kamienicą zachodziło słońce, kryjąc mnie w cieniu. Cofnąłem się pod samą ścianę i powoli wstałem. Zobaczyłem, że ostatni mężczyzna, kucający za osłoną, rozgląda się na boki, raz po raz przerzucając wzrok od kamienicy do kamienicy na około, patrząc po oknach. Domyślałem się, że kompletnie nie miał pojęcia, skąd padł strzał. Spokojnie przyłożyłem karabinek do ramienia, wymierzyłem w niego i wstrzymałem oddech. W tym momencie odwrócił się w stronę mojej kamienicy, jakaś chmura gdzieś daleko na zachodzie zasłoniła słońce, a ja, stojący wewnątrz mieszkania na tle szarej od kurzu ściany w ciemnym, niemal czarnym ubraniu, byłem doskonale widoczny. Zaczął unosić karabin w moją stronę. Jednak krótki ruch palca trwa krócej. Rozległ się pojedynczy strzał, mężczyzna dostał prosto w klatkę piersiową i runął do tyłu rozkładając szeroko ręce. Opuściłem karabinek powoli i zakląłem. Po raz kolejny zabiłem. Gdzie był ten trzeci? Ostrożnie podszedłem do okna, ale w miejscu ich kryjówki byli tylko dwaj… dwa ciała. Ostrożnie popatrzyłem w miejsce, z którego ostrzeliwał się Bolesław i gwałtownie uniosłem broń do ramienia. Bolesław siedział na ziemi, opierając się plecami o drzwi samochodu, zza którego jeszcze przed chwilą bronił, a kilka kroków przed nim stał trzeci mężczyzna. Mierzył do niego z pistoletu, a jego Kałasznikow wisiał na ramieniu. Zacisnąłem dłonie na karabinku. Wychyliłem się nieco bardziej z okna i zobaczyłem, że Bolesław na piersi miał sporą plamę krwi. Poprawiłem nieco ustawienie broni i przełamałem opór spustu. Broń kopnęła, a ja natychmiast schowałem się do środka pokoju, kątem oka widząc tylko, jak trzeci mężczyzna pada na ziemię. Szybko, ale ostrożnie ruszyłem ku schodom.
 
Gdy tylko dobiegłem do Bolesława, zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie za bardzo mu pomóc. Na ułamek sekundy zerknąłem tylko na leżącego obok mężczyznę, ale… celowałem w jego plecy, pocisk trafił kilka centymetrów poniżej karku. Trzeci. Wzdrygnąłem się na tą myśl. Położyłem karabinek obok i sięgnąłem po nóż, ale gdy rozciąłem kurtkę i koszulę na piersi Bolesława, opuściłem ręce. Dwie rany postrzałowe dużego kalibru w okolicy pępka, dostał z Kałasznikowa. Oddychał ciężko, widziałem, jak się dusił, mimo, że już dawno zdjął maskę. Z każdym oddechem z jego ran wypływała krew. Widziałem, że usiłował coś powiedzieć, ale nie był w stanie.
- Nie mów nic - powiedziałem, widząc jego ciężkie spojrzenie. - Nie będę umiał ci pomóc, wiesz o tym? - zapytałem. Niemal niezauważalnie skinął głową. Wyciągnąłem z bocznej kieszeni spodni pakiet medyczny, a z niego dwie autostrzykawki z morfiną. Wbiłem jedną po drugiej zaraz obok trafień, rzuciłem gdzieś na bok puste i niepotrzebne, westchnąłem ciężko, gdy jego oczy odpłynęły w głąb czaszki. To była ostatnia przysługa, jaką mogłem mu oddać. Niestety, nic więcej nie mogłem zrobić, a co gorsze, musiałem teraz zadbać o siebie - gdzieś blisko było jeszcze kilkunastu ludzi, którzy zamierzali przeszukać moje magazyny, mój teren. Ale wiedziałem, że to załatwię już po swojemu. Szybko podniosłem karabinek, po czym raz jeszcze popatrzyłem na Bolesława. Jego klatka piersiowa jeszcze się unosiła w powolnych oddechach, chociaż oczy były już kompletnie nieprzytomne. Prawdopodobnie przeżywał właśnie swój ostatni, morfinowy odjazd. Nagle gdzieś daleko, za kamienicami, rozległo się głośne, ponure wycie. Dzikie psy. Szybko popatrzyłem w tamtym kierunku, a potem z powrotem na Bolesława. Potem popatrzyłem dokładnie na jego klatkę piersiową, wreszcie przyłożyłem dwa palce do jego szyi. Pod jego skórą nie wyczułem najdrobniejszego ruchu. Opuściłem głowę cicho, a potem westchnąłem. I znów gdzieś daleko, za sobą, usłyszałem głośne, ponure, wycie dzikiego psa. Zapewne zwietrzył już świeżą krew. Albo usłyszał strzały. Te sprytne bestie nauczyły się już, że huk wystrzału niemal zawsze oznaczał świeże mięso. Zmrużyłem gniewnie oczy i postanowiłem, że nie pozwolę na to, by mojego dawnego znajomego ot tak po prostu zeżarły psy. Szybko wstałem i podszedłem do samochodu, o który się opierał. To był jakiś minivan, kiedyś może żółty, z kształtu chyba przypominał któryś z modeli Seata, chyba Alteę. Jakimś cudem szyby były całe, chociaż były pokryte warstwą z kurzu, popiołu i cholera wie czego jeszcze liczącą przynajmniej kilkanaście milimetrów. Może po prostu to był osad z kwaśnych opadów? Sięgnąłem po klamkę, ale oczywiście drzwi nie otworzyły się. Chyba nie dlatego, że zamek był zablokowany, odniosłem wrażenie, że raczej drgnęły, ale tylko tak, jakby coś trzymało je od środka. Zupełnie, jakby uszczelki przymarzły zimą. Szybko wyciągnąłem nóż i nie bez oporów wbiłem ostrze pomiędzy drzwi i karoserię. Kilka razy przesunąłem go w górę i w dół, za każdym razem wydrapując resztki całkowicie sparciałych uszczelek. Wreszcie przesunąłem wzdłuż całych drzwi i te ustąpiły powoli. Ledwo zdążyłem uskoczyć, gdy ze środka wysypał się z okropnym chrzęstem starych kości szkielet, jeszcze ubrany w jakieś resztki ubrania. Kiedyś takie widoki robiły na mnie jakieś wrażenie. Ale to było kiedyś. Teraz zwyczajnie był to po prostu element mojego świata. Upiorna dekoracja. Tak jak dziecięcy fotelik na tylnej kanapie, z którego wciąż wystawały malutkie, dziecięce buciki. Wzruszyłem tylko ramionami, otworzyłem drzwi na całą szerokość, po czym podszedłem do Bolesława. Był może i niższy ode mnie, ale zdecydowanie grubszy i obawiałem się, czy będę w stanie go podnieść, ale gdy stanąłem za nim i chwyciłem go pod ramiona, o dziwo wydał mi się lekki. A może to była kwestia mojej siły? W końcu lata takiego życia jak moje było niezłą siłownią. Podniosłem go niemal w całości i zacząłem powoli ciągnąć w stronę samochodu. Z pewnym trudem, ale jednak posadziłem go na przednim fotelu pasażera i w ostatniej chwili złapałem za ramię, by nie przewrócił się na bok. Potem, również nie bez trudu, do wnętrza auta wsunąłem jego nogi i starannie zamknąłem drzwi. Teraz dopiero odetchnąłem ciężko, czując, jak palą mnie ramiona. Ale naprawdę czułem, że nie mogłem go ot tak po prostu zostawić. Słysząc po raz trzeci głośne wycie dzikiego psa, rozejrzałem się i dostrzegłem go daleko przed sobą. Na moment zwierzę zatrzymało się, jakieś dwieście, może dwieście pięćdziesiąt metrów ode mnie, uniosło nos wysoko w górę, łapiąc zapach, po czym po raz kolejny zawyło głośno. Uklęknąłem na kolano, oparłem spokojnie karabinek o ramię i przełączyłem na serię. Coś czułem, że tym razem nie skończy się na pojedynczym, "czystym" strzale, moje mięśnie wyraźnie drżały, czułem zmęczenie, wiedziałem, że to nie będzie jeden strzał. W tym momencie pies rzucił się w moją stronę. Mierzyłem do niego przez chwilę, po czym nieznacznie opuściłem lufę broni. Pierwsze dwa pociski trafiły przed nim i zrykoszetowały gdzieś bokiem, jednak podrzut zrobił swoje i lufa nieco się podniosła. Kolejne trzy pociski pomknęły prosto w pędzącego psa. Widziałem, jak fiknął kozła, po czym upadł, skowycząc głośno. Odetchnąłem ciężko i popatrzyłem do wnętrza wozu. Bolesław osunął się na bok i leżał na obu przednich fotelach. Zabrałem jego hełm, a z ziemi podniosłem karabin Kałasznikowa. Zastrzelony przeze mnie mężczyzna miał przy pasie bagnet i również zabrałem tą broń. Z rozmachem wbiłem bagnet w maskę wozu, aż po rękojeść. Potem starannie zamocowałem Kałasznikowa na bagnecie i wyciągnąłem magazynek z gniazda i nabój z zamka. Wreszcie na kolbie karabinu zawiesiłem kask, jaki nosił Bolesław i przywiązałem go za kabłąk chroniący spust. Wtedy dopiero ruszyłem szybko w stronę najbliższej kamienicy. Słońce zaczynało zachodzić, a noc nie była dobrym czasem na poruszanie się po mieście.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
MarcinD · dnia 08.10.2019 11:30 · Czytań: 343 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
al-szamanka dnia 11.10.2019 12:00
Przetrwanie w tak skrajnych warunkach jak te, po Katastrofie, muszą powodować zniszczenie chociażby najmniejszej cząstki człowieczeństwa.
Reguły stają się jasne, ale i brutalne.
Ty, albo ja.
Jeżeli świat przetrwa, to trzeba będzie ogromnego wysiłku, aby to odkręcić.
Czy Duch odegra tu główną rolę?

pozdrawiam :)
MarcinD dnia 11.10.2019 14:56
al-szamanka napisał/a:
Czy Duch odegra tu główną rolę?


Nie powiem :p . Ale to prawda, że w takich sytuacjach świat staje się brutalnie czarno-biały. Ze starcia tylko jeden może wyjść cało. O ile oczywiście całe starcie jest oczywiste i bez podstępów.
bruliben dnia 04.12.2019 20:08 Ocena: Bardzo dobre
Znów musiał zabijać... No cóż, siła wyższa. W obronie przyjaciela, jedynego, biorąc pod uwagę deficyt takich ludzi jak Bolesław. Mam dwie uwagi: jedna dot. rany Ducha, która przedtem dokuczała mu, a nagle przestała. I to mimo sporego wysiłku przy taszczeniu Bolesława do wnętrza pick-upa. Pomysł z wbiciem bagnetu i zamontowaniem Kałacha stary jak świat, który wojnami kiedyś stał. Takie obrazki, najświeższe, które pamiętam np. Wietnam. Nie znaczy wcale, że to głupi sposób uhonorowania śmierci towarzysza, tylko, że to piękny klasyk i fajnie, że wykorzystałeś ten pomysł w swojej narracji. Po śmierci Bolesława sytuacja bezpieczeństwa Ducha uległa pogorszeniu. B. był jego rzecznikiem i mógł różnymi fortelami opóźnić frontalny atak ze strony wrogów Ducha.

Pozdr.,
Bruli
MarcinD dnia 04.12.2019 20:56
Cytat:
...jedna dot. rany Ducha, która przedtem dokuczała mu, a nagle przestała


Adrenalina czyni cuda ;-). Ale faktycznie, powinno być choćby wspomnienie, że ta operacja była bardzo trudna z uwagi na nogę :-).

Cytat:
Pomysł z wbiciem bagnetu i zamontowaniem Kałacha stary jak świat, który wojnami kiedyś stał.


Wiem, że to stary numer, ale właśnie też mam nieodmiennie podobne odczucia - że zasadniczo zawsze to wygląda dobrze ;-).

Cytat:
...mógł różnymi fortelami opóźnić frontalny atak ze strony wrogów Ducha.


Pytanie, czy frontalny atak na Ducha jest jeszcze potrzebny? :smilewinkgrin:
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:34
Najnowszy:pkruszy