Gra część jedenasta - Kazjuno
Proza » Historie z dreszczykiem » Gra część jedenasta
A A A
Od autora: W minionych dwóch rozdziałach było co nieco o próbach adoptowania się narratora/głównego bohatera do peerelowskiej rzeczywistości po życiowej klęsce. A była nią nieudana próba filmowej kariery. Narrator wybiera życie ściganego przez władzę przestępcy. Zajmuje się z bratem cinkciarstwem i we własnym mniemaniu, uszczuplając finanse okupowanego przez ZSRR kraju postępuje słusznie. Przyczynia się do szybszego upadku znienawidzonego komunistycznego systemu.
W poniższych dwóch rozdziałach narrator opowie, co sprawiło, że został pisarzem. Szuka odpowiedzi na pytanie: czy mogła na to wpłynąć jego pierwsza miłość? Będzie znowu o boksie i wpływie pięściarstwa na życie autora. Wreszcie wyjawi jak niemały na niego wpływ miała znajomość z byłym rywalem o dziewczynę, a później bokserskim przeciwnikiem Romkiem Waszkiewiczem. Romek staje się jego autorytetem, dopinguje do twórczości literackiej.
Jestem prawie pewien, że nie zanudzę Koleżanek i Kolegów, jak ja parających się piórem, także odwiedzających Portal Pisarski Czytelników. Pozdrawiam, Kaz
Klasyfikacja wiekowa: +18

Rozdział 21 Czy pisarstwo mogło się wziąć z zabawy?

 

Terror komunistów, po wprowadzeniu stanu wojennego, położył kres naszemu cinkciarstwu. Wszędzie węszyli esbeccy agenci. Wystraszony producent goździków Wańka stracił zainteresowanie kupnem dewiz. W ekspresie Paryż-Moskwa zaroiło się od tajniaków. Zatrudniłem się w Empiku jako lektor angielskiego. Mimo braku nauczycielskiego certyfikatu, wobec posuchy na anglistów przydzielono mi kilka grup początkujących. Także trafiło się parę godzin w przykopalnianym domu kultury, więc dochody jakieś były.

Pierwszym w rodzinie fanem mojego pisarstwa, został Brat. Sam też zaczął próbować pisać. Nie wypominałem mu tego, jednak przypomniałem sobie, jak się ode mnie opędzał. Bezskutecznie namawiałem go, żeby zamienić nasze wcześniejsze zabawy, na pisanie. Chodziło mi o zmaterializowanie wytworów naszej wyobraźni. Teraz miałem satysfakcję, w końcu pisarstwo stało się w pewnym sensie kontynuacją naszych dziecięcych zabaw.

Czemu akuratnie w nas zaistniała chęć tworzenia? Na pewno zainicjowały to dziecięce zabawy… Pamiętałem, z jaką pasją odgrywaliśmy przed sobą przeróżne scenki, kreując onomatopeiczne spektakle. Były mieszaniną pantomimy, udawania dźwięków imitujących strzały, jęków trafionych pociskami ofiar, albo dialogów kleconych przez wymyślanych bohaterów. Te solowe spektakle dla jednego widza, w których naprzemiennie stawaliśmy się aktorem i widzem, tworzyliśmy głównie pod wpływem oglądanych filmów. Do poniemieckiego kina Zorza chodziliśmy najczęściej z Ojcem. Pierwsze amerykańskie, francuskie i inne sprowadzone zza „żelaznej kurtyny” filmy, dewaluowały kinematografię radziecką epoki socrealizmu. U schyłku lat pięćdziesiątych, pojawiło się na ekranach kilka dzieł polskiej szkoły filmowej. Wrażenia doznawane w kinie mocno działały na wyobraźnię. Wyświetlono też parę westernów, a to sprawiło, że naszymi idolami stali się rewolwerowcy.

Naśladownictwo kowbojskich manier i stylu bycia podglądaliśmy u zbierających się przed kinem chuliganów. Nie raz dyskretnie się im przyglądaliśmy i... podziwiali ich wygląd. Natomiast raziło ich przetykane wulgaryzmami słownictwo i chamstwo. Kiedyś jeden z nich, wyróżniający się modnym ubiorem, ubliżył ładnej dziewczynie. Długonoga blondynka oglądająca w holu kina filmowe fotosy podrapała się w okolicy podbrzusza.

– Co laleczko, wydrapujemy z pizdy resztki zużytego kondona? – zapytał, wywołując salwę śmiechu stojących z nim kumpli.

Dziewczyna oblała się pąsem i speszona odeszła. Grubiaństwo starszych chłopaków wywołało we mnie niesmak. Parę minut potem zobaczyłem blondynkę na zewnątrz kina. Wycierała chusteczką zapłakane oczy. Autor obelżywych słów już kilka razy zwracał naszą uwagę. Wyróżniał się nie tylko amerykańskimi dżinsami, także odwagą. On pierwszy, trzymając ręce w kieszeniach rozwianego prochowca, z nonszalancką miną, wyskakiwał przed kinem z pędzącego tramwaju. Dopiero po nim, z pomostu hamującego wagonu wyskakiwali jego kumple.

Imponowali nam ci młodzieńcy, wyklinani przez komunistyczne media, szkolnych nauczycieli i potępiani przez księdza z ambony. Jednak tylko oni mieli odwagę gwizdać w czasie wyświetlania propagandowych kronik filmowych, które zachwalały zacieśnianie przyjaźni z sowieckim okupantem i osiągnięcia socjalizmu. Nie w smak nam były słowa Ojca, określającego tych rozrabiaków kapuścianymi głąbami.

Pamiętam, jak właśnie ci, będący solą w oczach władz młodzieńcy, wykazali się odwagą, ratując życie. Kończył się rok szkolny, był upalny dzień i nauczyciele zabrali kilka klas na spacer, na Wzgórze Gedymina. Minęliśmy opalających się na kocach rozrabiaków spod kina, kiedy nasz wychowawca, odezwał się do atrakcyjnej nauczycielki od prac ręcznych.

– Tych nierobów, to wysłałbym do kamieniołomów. Przynajmniej byłby z nich pożytek.

Nieszczęście wydarzyło się przy zbiorniku wodnym o pochyłych betonowych brzegach. Zobaczyłem chłopaka z czwartej klasy zjeżdżającego do środka jak ze ślizgawki. Zniknął pod wodą, by po chwili się wynurzyć. Nie umiejąc pływać, plaskał rękoma o powierzchnię wody. Tonął na naszych oczach.

– Ratunku! Ratunku! Mój braciszek się tonie! Ratujcie! Jeszcze chwila i będzie nieżywy! – krzyczała siostra chłopca.

Nie przybiegł na pomoc nauczyciel zaszyty, gdzieś w zaroślach z panią od ręcznych robótek. Sparaliżowani strachem staliśmy bezradnie, gdy tonący słabł, znikał i wypływał na powierzchnię. Zwabieni krzykiem nadbiegli bikiniarze. Akcję ratunkową podjęli natychmiast. Zatrzeszczała przechylona przez nich w stronę rozległej toni zbiornika długa gałąź leszczyny. Jeden z nich (rozpoznałem w nim chojraka, który w kinie ubliżył blondynce) trzymając się pochylonej gałęzi, zsunął się do wody i wyciągnął nieprzytomnego chłopca.Młodzieńcy, potępiani jako wrzody na ciele społeczeństwa, fachowo zaaplikowali ofierze sztuczne oddychanie.Niedoszły topielec szybko odzyskał przytomność.

Ratunkową akcję chuliganów spod kina pamiętam, jakby wydarzyła się wczoraj. Zaimponowali mi. Chciałem wyglądać jak oni, nosić wypuszczane z obcisłych spodni hawajskie koszule, różnić się od poszarzałych i stłamszonych lichą wegetacją obywateli PRL-u. Chuliganom dopisywał dobry humor, prześcigali się w dowcipnych powiedzonkach, towarzyszyły im ładne dziewczyny. Jednak bikiniarska inność i swoista subkultura nie uchodziła uwadze władzy. Była wyzwaniem dla milicji, która pacyfikowała ich biciem szturmowymi pałami. Część niesfornych młokosów, zamykali w aresztach, niektórych w zakładach karnych. Te wiadomo, zamiast wychowywać, demoralizowały. Na wolność wychodzili przeistoczeni w kryminalistów. Wielu wpadało w alkoholizm. Innym młodzieńcze fantazje z głów wybijali kaprale w Ludowym Wojsku Polskim. Sprawdzonymi katorżniczymi ćwiczeniami, musztrą oraz wtłaczaną przez politruków indoktrynacją, stopniowo ich odmóżdżali. Niejeden wpadał w czasie wojskowej służby w depresję. Niektórzy porywali się na próby samobójcze, czasem skuteczne. Twardzieli rozmiękczano w karnych batalionach w Orzyszu. Jednak większość tych jeszcze niedawno upodabniających się do filmowych gwiazdorów chłopaków wychodziła z wojska, zmieniona nie do poznania. Stawali się poszarzali jak reszta społeczeństwa. Przerobieni na mięso armatnie tracili spontaniczność i uprzedni urok. Armia skutecznie wybiła im z głów ciągoty do modnych ubiorów.

 

* * *

 

Jako dzieciaki zamykaliśmy się z Bratem w pokoju, improwizując nasze przedstawienia. Z naszego pokoju musiały docierać przedziwne odgłosy.

Raz, gdy byliśmy już w łóżku, wpadła Matka.

– Co ci się stało syneczku?! – krzyknęła przerażona, zapalając światło.

Pewnie usłyszała stęknięcie, a potem charczenie, jakby któryś z nas się dusił. Na moim łóżku trzęsła się kołdra. W panicznym odruchu zerwała okrycie. Chichotałem, powstrzymując się od głośnego śmiechu. Obok Radek udawał twarde chrapanie.

– Chcesz gówniarzu doprowadzić matkę do obłędu? Potem do zakładu dla obłąkanych?! – rozdarł się ojciec, wpadając do nas z gołymi nogami. Jedną ręką podtrzymywał bluzę pidżamy, drugą zamachnął się, by zdzielić mnie kułakiem w plecy.

– Opowiadaliśmy sobie o Indiańskim Wojowniku. Sam ojciec zabrał nas na ten film – tłumaczyłem, gdy tymczasem matka zatrzymała mającą mnie zdzielić pięść.

Nasza zabawa była mu nie w smak z innego powodu niż matce. Niepokoiło go u nas rozkojarzenie, życie w odrealnionym świecie. Bardziej rzeczowy ode mnie wydawał się Ojcu Radek. Z czasem coraz mniej chętnie uczestniczył w udawaniu wyimaginowanych bohaterów. Rówieśnicy zaczynali interesować się dziewczynami, a udawanie kogoś, kim nie był traktował jako dziecinadę. Niekiedy z nudów jednak mi ulegał.

– Mateusz – musiała syknąć raz matka, wypowiadając imię Ojca. – Chodź posłuchać – pewnie szepnęła z niepokojem, podchodząc na palcach do zamkniętych drzwi, za którymi od paru godzin usiłowałem zabawić Brata spektaklem dla dorosłych.

Nagle otwarły się drzwi i zobaczyłem zdenerwowaną Rodzicielkę.

– Kazek najpierw udawał strzelaninę, a teraz naśladuje głos kopulującej kobiety – pisnęła do wbiegającego Ojca.

– Dość tych idiotyzmów! – krzyknął Ojciec zirytowany oderwaniem go od interesującego słuchowiska z Wolnej Europy. – Kiedy wy wreszcie dorośniecie? – warknął. – Nie znacie ciekawszych sposobów na spędzanie wolnego czasu? Kazkowi się nie dziwię. Wiadomo jest maminsynkiem, ale tobie Radek? Weźmy to na przykład! Co to w ogóle jest? – pokazał ręką na ścianę obwieszoną rysunkami.

Wykonałem je kredkami. Przeważnie przedstawiały sceny batalistyczne.

– Czy myślisz, że kiedyś zostaniesz malarzem? To żadna przyszłość... Chcesz zostać zwariowanym artystą… potem narkomanem i moralnym dnem? Nie wiesz, że Fryderyk Drugi – twórca potęgi militarnej Prus – kazał ze swego dworu przegonić na zbitą mordę malarzy i poetów? Bandę pasożytów, nierobów i wolnomyślicieli.

– Sama Mama zachwycała się tymi rysunkami – zaoponowałem.

– Bo kocha cię ślepą miłością. Najchętniej by Kaziunia oprawiła w watę i wsadziła do złotej ramki – szydził ze mnie ojciec.

 

 

 

 

Rozdział 22 Platoniczna miłość i jej konsekwencje.

 

W piątej klasie po raz pierwszy się zakochałem. Na większość chłopaków z podstawówki padł urok, którym promieniowała Stenia Świst – prześliczna dziewczyna z mojej klasy. Poza tym, mając zniewalającą barwę głosu oraz talent wokalny,oczarowywała wszystkich.Krystalicznie czystym sopranem okraszała szkolne akademie. (Wiadomo,jej występy odbywały się wyłącznie z okazji rocznicy bolszewickiej rewolucji, zdobycia Berlina przez czerwonoarmistów lub na cześć pierwszomajowego święta). Ślicznotka wiedziała dobrze, że zawładnęła także moimi uczuciami. Byłem chłopcem zbyt szczupłym, lecz słyszałem, jak jej koleżanki mówiły, że mam niebrzydkie rysy twarzy i długie rzęsy. Wszyscy wiedzieli, że mieszkam w eleganckiej willi i jakimi ważniakami byli Rodzice. Czasem na przerwach szkolna piękność dosiadała się do mojej ławki, pytając, jak odrobiłem zadanie z matematyki. Kiedy indziej, prosząc, bym pokazał jej pistolet na wodę, „pozwalała” poczęstować się czekoladką. W takich chwilach, czując przyjemny zapach jej włosów, wpadałem w nieznane dotąd zmysłowe upojenie. Potem do późna nie mogłem zasnąć. Marzyłem, aby być silnym i odważnym. W wyobraźni przeżywałem karkołomne sytuacje, niebezpieczne dla życia Steni, z których potrafiłbym ją wybawić.Właśnie taką sytuację wyobraziłem sobie pod wpływem propagandowego radzieckiego filmu. Ekranowe dzieło miało wzbudzać odrazę widzów do kościoła katolickiego. Film pokazywał zbrodnie średniowiecznych inkwizytorów. Brutalne sceny przedstawiały śledztwo prowadzone pod nadzorem zakonnika, unoszącego krzyż z wyrzeźbionym Chrystusem. Muskularny kat biczował, gruchotał kołem i przypalał ładną dziewczynę, wymuszając na niej przyznanie się do rzekomych kontaktów z diabłem. Skąpo ubrana, ociekająca krwią ofiara o twarzy przypominającej Stenię, wzbudziła we mnie skojarzenia erotyczne. Chyba z powodu niedawno doznanego szoku, jaki wywołały u mnie pierwszy raz w życiu oglądane pornograficzne zdjęcia. Film kończyła scena cierpień niewinnej dziewczyny palonej żywcem na stosie.

Wyobraziłem sobie absurdalną sytuację: przepycham się uzbrojony przez tłum gapiów w przedstawionej na filmie średniowiecznej scenerii. Ma się odbyć palenie Steni na stosie. Lufę sowieckiego pistoletu maszynowego pepesza skierowuję na umięśnionych oprawców prowadzących Stenię na stos. Naciskam spust dwukrotnie, serie drgającego w dłoniach automatu kładą konwojentów trupem. Z zimną krwią strzelam do idącego z przodu zakonnika z krzyżem. Pryska krew, z krzyża sypią się drzazgi. Zmasakrowana Stenia opada na kolana, twarz przytula do mojej dłoni.

 

Wakacje po piątej klasie spędziłem z Rodzicami i Bratem jak prawie co roku w Sopocie. Już w dniu uroczystego rozpoczęcia szóstej klasy, na widok Steni Świst zaparło mi dech. Wyglądała prześlicznie. Złocista opalenizna jej twarzy kontrastowała z jaskrawą bielą kołnierzyka szkolnej bluzeczki. Opinający w talii paseczek, uwydatniał rozwinięte już w niej kobiece kształty. Wydawała się piękniejsza niż kiedykolwiek. Moje wygaszone wakacyjną rozłąką uczucie rozgorzało ponownie, znacznie silniej niż przedtem.

– Ty chyba ogłuchłeś. – Zdenerwował się krewki Ojciec, widząc, że gapię się rozmarzony w okno.

– Daj mu spokój – w mojej obronie pośpieszyła Matka.

Pewnie intuicyjnie wyczuwała mój stan umysłu.

Pierwsza miłość trwała niezmiennie miesiącami, minął kolejny rok i pewnego wiosennego dnia, dwie siódme klasy zapakowano do dwóch autokarów. Już poprzedniego dnia przed wycieczką Stenia obdarzyła mnie powłóczystym spojrzeniem, przez co długo nie mogłem zasnąć. Pojechaliśmy do wrocławskiej opery na spektakl Balladyna. Duże wrażenie wywarło na mnie piękno barokowego wystroju wnętrza widowni. Złocone bariery wielopiętrowych balkonów, przyciemnione kolorowe światła ślizgające się po wyszywanej złocisto-srebrzystymi nićmi kurtynie, tworzyły tło jeszcze wyraziściej eksponujące urodę Steni. Byłem w stanie gorączkowego romantycznego uniesienia. Niestety pomiędzy mną a nią rozsiadła się jej koleżanka. Wreszcie, niczym głuchy grzmot nadchodzącej burzy nastąpiło uderzenie dźwięków orkiestry umieszczonej pod sceną. Rozpoczynająca się uwertura, zaparła mi na chwilę oddech. Czując bliskość Steni, zapewne wypuściłem w jej kierunku telepatyczne fluidy o mocy czarów. Stanowiły skondensowany ładunek moich uczuć, potwierdzany ognistymi spojrzeniami. Musiała to zauważyć, bo zrewanżowała się spojrzeniem, przyprawiającym mnie o namiętne dreszcze.

Po widowisku w operze zajmowaliśmy miejsca w gotowym do powrotu autobusie. Przepychałem się za Stenią. Od zajmującej miejsce przy oknie dziewczyny, oddzieliła mnie otyła córka mleczarki. Już miała rozwalić swoje tłuste cztery litery obok Steni, gdy ją wypchnąłem i zająłem upragniony fotelik. Oburzona córka mleczarki sztyletowała mnie wzrokiem kilka długich sekund.

– Co, się gapisz – syknąłem agresywnie. – Tu masz puste siedzenie. – Pokazałem wolne miejsce po drugiej stronie autobusu.

W czasie wydającej się trwać nieskończenie długo jazdy spełniło się moje szczęście. Jednak mimo ciemności i możliwości doświadczenia choćby namiastki fizycznego kontaktu, zdrętwiałem, przeżywając spory dyskomfort. Już po kilkunastu minutach Stenia ułożyła mi głowę na ramieniu. Tak dała mi do zrozumienia, że odwzajemnia uczucie. Jest teraz moja, chce być ze mną jak najbliżej. Ja jednak zachowywałem się jak ostatni dupek… Zamiast ją przytulić, choćby dyskretnie ująć jej dłoń, przytulić biorąc pod rękę, zesztywniałem,jakbym połknął kij od szczotki. Wyczuwałem, że zakochani w niej chłopcy, skręcają się z zazdrości. Na pewno w chwilach, gdy wnętrze autobusu rozświetlały mijane miejskie latarnie, wstawali z siedzeń, dzieląc się zjadliwymi uwagami. Ponadto przez całą drogę cierpiałem z powodu kompleksu na tle własnej szczupłości. „Przecież ją może uwierać stercząca z mojego barku kość obojczyka”...

Konsekwencje „miłosnego zbliżenia”nastąpiły nazajutrz na długiej przerwie. Poczułem się nieswojo, gdy stojący na szkolnym podwórzu z kilkoma chłopakami Zbychu Pieteska, przywołał mnie ruchem dłoni. Ten szesnastoletni już mężczyzna miał nawet ładną twarz, a pod nosem cień zwiastujący pojawianie się wąsa. Był wyjątkowym tępakiem i trzy razy kiblował, powtarzając kolejne klasy. Do tego był agresywny i trenował zapasy. Imponował równie prymitywnym, jak on nieukom opowieściami o erotycznych przeżyciach. Rok wcześniej mnie poniżył.

– Spierdalaj stąd dzieciaku – warknął, gdy zbliżyłem się zaciekawiony jego relacją o seksualnym zbliżeniu z kobietą, której mąż pracował na nocnej kopalnianej szychcie.

Oddaliłem się, lecz szokowały mnie docierające jego słowa. Nie całkiem je rozumiałem.

– Jebałem jak reks – mówił Pieteska. – Raz pizda, raz sralnik. Pizda, sralnik, pizda, sralnik. Fikała nogami, jakby chciała biegać po suficie. – Chcąc urealnić opowieść, wykonywał tyłkiem kopulacyjne ruchy.

 

Po wycieczce do opery Zbychu patrzył na mnie inaczej jakby z respektem. Miał przyklejony chytry uśmieszek. Zbliżyłem się do niego.Gryzł wystającą z ust zapałkę.

– To jak? – zapytał męskim barytonem.

– Co jak? – Nie wiedziałem, o co mu chodzi.

– No opowiedz, jaką cipę ma Steńka? Przecie chyba wsadziłeś jej palec do pizdy.

Poczułem uderzenie krwi do mózgu. W oczach zrobiło mi się biało. Wiedziałem, że nie dam mu rady. Schyliłem się, chcąc wyrwać z ziemi kamień. Wydrapałem jedynie parę kamyczków i cisnąłem z całej siły w Pieteskę.

– Ty świnio, bydlaku! – wykrzyczałem.

Pieteska zbliżył się na lekko ugiętych nogach. Zaczął jak bokser balansować tułowiem z wściekłym wyrazem twarzy. Wiedziałem, że w bójce nie mam z nim szans.

Rzuciłem się do ucieczki, on za mną w pościg. Wybiegliśmy ze szkolnego podwórza, minęli parę ulic i przecznic, Gnałem jak szalony w stronę wzgórza Gedymina. Chyba po dwóch kilometrach zacząłem puchnąć. Za plecami dyszał Zbig.

– Zabiję, kurwa, gnoju – wysapał.

Wiedziałem, że nie żartuje, ale zmęczenie odbierało oddech. Biegliśmy już chyba dwa kilometry, kiedy zatrzymałem się półprzytomny ze zmęczenia. On też ciężko oddychał. Podszedł i co sił walnął mnie pięścią w usta. Zawrócił i odszedł. Chyba ostatni raz w życiu popłakałem się jak dzieciak. Wytarłem krew i zamiast do szkoły ruszyłem do domu.

Od czasu pobicia przez Pieteskę unikałem spojrzeń Steni. Przygniatała mnie świadomość histerycznej reakcji na słowa Zbycha, potem tchórzliwej ucieczki. Będąc pewien, że wiedziała o moim upokorzeniu, wstydziłem się do niej podejść i omijałem ją szerokim łukiem. Dopiero na tanecznej zabawie z okazji zakończenia podstawówki sama poprosiła mnie do tańca. Tańczyłem drętwo. Czując spojrzenia kolegów, byłem skrępowany. Nie potrafiłem się zdobyć na najmniejszy gest, pokazujący jak bardzo mi na niej zależy.

 

Nie potrafiłem się uwolnić od miłości do Steni. Kiedy zaczęliśmy uczęszczać do różnych szkół średnich, wychodziłem wcześniej do szkoły, żeby zdążyć na autobus, którym jechała ONA. Dojeżdżaliśmy do Wałbrzycha. Stenia do liceum pedagogicznego, ja do ogólniaka. Raz poszedłem do jej szkoły na taneczny wieczorek. Na pewno się domyśliła, że znalazłem się tam z jej powodu. Na zabawie podpierałem ścianę. Nie miałem odwagi poprosić uwielbianej dziewczyny do tańca. Pewnie wcale tego nie chciała, przecież mogła podejść. Chyba polowała na starszego chłopaka. Może już miała za sobą namiętne pocałunki i wyczuwała, że jestem zbyt nieśmiały, bym mógł jej dostarczyć podobnych wrażeń.

 

Rok po niefortunnej potańcówce zaczepiła mnie w autobusie. Byłem zaskoczony.

– Koniecznie musisz iść dzisiaj do szkoły? – zapytała.

– Bo ja wiem? – Patrzyłem na nią zdziwiony. – Wcale nie muszę. – Zreflektowałem się, że namawia mnie na wspólne wagary.

Zaczęło mi bić mocniej serce.

Wysiedliśmy koło Dworca Miasto. Tam codziennie traciłem ją z oczu, ona ruszała do swojej szkoły piechotą, mnie czekała jeszcze jazda trolejbusem. Spacerowym krokiem weszliśmy do holu kolejowego dworca. Stenia nadal powalała urodą, prezentowała się jak młodziutka piękna kobieta. Zobaczyłem z jaką zazdrością zerkali na mnie dwaj, czekający pewnie na pociąg żołnierze.

– Chodź, zapraszam na kawę. – zaproponowałem wizytę w przydworcowej restauracji.

Zamówiłem dwie kawy po turecku i po pączku.

– Pamiętasz wycieczkę do opery? – przerwała chwilę milczenia.

– Nigdy jej nie zapomnę – odpowiedziałem i zdziwiłem się, że wyznałem to tak pewnie.

– Zmieniłeś się, lepiej wyglądasz – pochwaliła mnie.

– Ty jesteś jak zawsze… – jakoś nie potrafiłem dodać „piękna”.

– Co to znaczy? – Podniosła oczy z kokieterią.

– Chyba wiesz, że wyróżniasz się i wyróżniałaś rzadko spotykaną urodą.

– Kochałeś się we mnie?

– Na pewno to wiesz – powiedziałem.

Cisnęło mi się na usta, by dodać, że kocham ją tak jak wtedy, Ale rozmowa zaczynała mnie krępować. Chciałem zapytać, czy coś do mnie czuła. Nie zdobyłem się na to. Jeszcze nie byłem nigdy na wagarach. Kiedy zaproponowała, abyśmy wsiedli do pociągu i pojechali na wycieczkę do Wrocławia, zacząłem wymiękać. W kieszeni zostało mi tylko parę złotych. „Czy to starczy na podróż”?Stenia mogła nie mieć pieniędzy. Wychowywała się bez ojca, jej matka była skromną pracownicą w szczawieńskim uzdrowisku. Wykrętnie odradziłem Steni pomysł wspólnej podróży. Chyba jednak miała przy sobie pieniądze. Później żałowałem, że nie zapytałem o to wprost. Po rozstaniu długo jej nie widziałem. Zobaczyłem ją kilka lat później w Świnoujściu. Szła samotnie promenadą, kiedy do niej podbiegłem. Stanęła przerażona, chyba wystraszył ją mój wygląd. Miałem za sobą parę lat boksowania, kilka chuligańskich ekscesów, pierwsze cinkciarskie doświadczenia. To zaostrzyło moje rysy, nie wyglądałem już na chłopca z dobrego domu. Nie dała się zaprosić na kawę, zresztą była już mężatką.

Wrócę jednak do spotkania, kiedy Stenia zaproponowała wspólny wyjazd do Wrocławia. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, dlaczego korzystnie odebrała mój wygląd. Może to cios otrzymany od Pieteski sprawił, że zacząłem pracować nad rozwojem fizycznym...

 

* * *

 

W przeciwieństwie do Matki Ojciec łaskawym okiem postrzegał toczone między mną a Bratem bijatyki. Najczęściej były to zmagania zapaśnicze, rzadziej biliśmy się na pięści. Chyba Rodzic musiał w duchu zacierać dłonie. „Wreszcie przestali opowiadać sobie brednie, zaczynają nabierać cech żołnierzy” – krzepił go u nas widok siniaków, zadrapań albo krwawiącej wargi”. Dłużej od Radka bawiłem się rysowaniem, on już ignorował onomatopeiczne zabawy we wzajemne „przedstawienia”. Zaczął pompować mięśnie, wykonaną przez Ojca na koksowni sztangą. Kiedy dzięki lepiej rozwiniętym mięśniom zaczął mi spuszczać regularny łomot, sam zacząłem ćwiczyć sztangielkami, sztangą i innym znoszonym do naszego pokoju złomem. Pierwsze bokserskie rękawice uszyła nam pomoc domowa pani Zyta. Były to wypchane watą poduszki z kieszeniami, do których wsuwaliśmy i zaciskali dłonie. W suterynie domu pojawiła się pierwsza skórzana pięściarska gruszka. Niedługo po podstawówce Ojciec kupił nam nowe pachnące skórą dwunastouncjowe rękawice. Zaczęliśmy jeździć na treningi do bokserskiego klubu Handlowiec. W rezultacie lewym dyszlem rozkwasiłem nos wybitnie utalentowanemu sportowo zabijace, przyszłemu kryminaliście Jarkowi Menowskiemu. Mimo że w rewanżu przegrałem, wkrótce stoczyłem dramatyczny pojedynek, który wzmocnił wiarę we własne siły.

To właśnie wtedy zaczepiła mnie Stenia w autobusie i zaproponowała, wspólny wyjazd do Wrocławia. Więc na pewno, dzięki treningowi ze sztangą, później treningowi bokserskiemu, zmężniałem i nabrałem pewności siebie. Ponadto szyku dodawała mi znakomitej jakości belgijska kurtka, którą kupiłem w komisie za wyłudzone od Matki pieniądze. Pewnie upodobniłem się do bikiniarzy spod kina Zorza. Chyba dlatego Stenia uznała, że dojrzałem, aby wreszcie zostać jej chłopakiem, może i kochankiem…

 

Niedługo potem pokrzepiła mnie na duchu walka wspomniana na początku tej opowieści. Stoczyłem ją z pasjonatem boksu znacznie ode mnie cięższym Romkiem Waszkiewiczem. Ruszył na mnie z taką furią, że omal nie wygrał przez nokaut. Wytrzymałem bombardowanie, a gdy dostał zadyszki, trafiłem paroma prostymi, skłaniając go do poddania się. Pomyślałem, że chciał mnie zniszczyć, bo mogła tkwić w nim zadra, jak w Zbychu Pietesce i wielu chłopakach, że to właśnie na mnie spłynęło uczucie Steni. Jednak po walce Romek zachował się wspaniale. Wyraził uznanie za moje postępy w boksie, to było dla mnie ważne. Ktoś uznawany za kawał silnego chłopa umocnił przekonanie, że trenowanie boksu zamienia mnie na mężczyznę.

 

* * *

 

Nieraz przypominałem sobie o Romku Waszkiewiczu. Kiedy go spotkałem po kilku latach, od pięściarskiej bijatyki w suterynie domu Rodziców, był już kimś. Widziałem go w telewizji. Poza funkcją szefa studenckiego ZMS-u, w warszawskich uczelniach, robił karierę naukową. Wprawdzie poczułem niesmak, słysząc jego partyjniacki bełkot, gdy wypowiadał się w Sali Kongresowej o zaangażowaniu studenckiej młodzieży w budowę socjalizmu. Należał jednak do kadry dydaktycznej na Uniwersytecie Warszawskim. A to wzbudzało mój respekt. Gdzieś w tyle głowy tkwiły mi słowa Ojca, który niepochlebnie mówił o pięściarzach, a wygłaszał pochlebstwa na temat naukowców. Ze wzgardą wypowiadał się o naszej z Radkiem pasji.

– Kim są wasi bokserscy idole? – nasz Rodzic mówił się o wychwalanych przez media ringowych czempionach. – Przecież to ludzie o ptasich móżdżkach. – Nie tu. – Pokazywał na swój sflaczały biceps. – A tu. – Pukał się palcem w głowę. – Intelekt to prawdziwy skarb człowieka. Dla mnie – mawiał w uniesieniu, jakby głosił chwałę dla świętości obrazu częstochowskiej Matki Boskiej – największą elitą są wykładowcy wyższych uczelni. (Chyba wtedy zaczynał pisanie rozprawy doktorskiej).

Znałem bokserów i w duchu przyznawałem Ojcu rację. Mierził mnie u nich przeważnie niski umysłowy poziom, Przypomniałem sobie jak kiedyś na obozie kondycyjnym, na temat Powstania Warszawskiego wypowiadał się młodzieżowy mistrz Polski Cebula.

„Ja to wszystkich oficerów z AK postawiłbym pod ścianą i zapierdolił z kałacha. A tych generałów z rządu w Londynie, co kazali sie bić z giermancami, żeby ruskie nie zajeli Warszawy? Tych to nabiłbym na źeźnickie haki, poucinał jem chuje i powsadzał do pysków”. To przez nich giermance zabili dwieście tysiency cywilów, kobit i dzieci”.

Cebula niedawno wyszedł z wojska i wiedziałem, że ten prostacki osąd, wdrukowali mu w łepetynę propagandowi politrucy. Nie próbowałem kwestionować wypowiedzi tego osła, choć nasączony przez Doktora Broma etosem bohaterskiego Powstania, czułem się dotknięty.

 

Kiedy przed dziesięciu laty spotkałem Romka Waszkiewicza na tarasie kawiarni Harenda, miałem za sobą pierwsze, w miarę dobrze napisane opowiadanie. Chciałem być pisarzem, ale w tamtym czasie niewiele wskazywało na możliwość spełnienia tego pragnienia. Relegowany z wydziału architektury za bójkę byłem nikim. Ojciec, którego uważałem za autorytet, odradzał mi pisarstwo. A ja uczepiłem się pisania jak tonący deski. Chciałem usprawiedliwić, przed sobą, rodziną i znajomymi pasmo doznanych niepowodzeń. Nic nie wyszło z wydziału mechanicznego polibudy, który przerywałem dla boksu. Nie udała się bokserska kariera, a jej najgłośniejszym „sukcesem” stało się połamanie szczęki studentowi kulturyście. Za swój „wyczyn” wyfrunąłem z kolejnego fakultetu – wydziału architektury na politechnice. Potem jako czarna owca w rodzinie imałem się różnych prac. No i wreszcie nastąpiła pierwsza faza cinkciarstwa, a potem film. Właśnie między pierwszym, niezbyt udanym czasem prób pisarskich, a okresem, gdy zająłem się filmem, spotkałem Romka Waszkiewicza. Od czasu stoczonej z nim walki darzyłem go sympatią.

Pijąc ze mną kawę na hotelowym tarasie naprzeciwko pomnika Kopernika, po raz kolejny wzmocnił moje morale. Jego słowa wydały mi się nie mniej ważne, niż te, którymi pochwalił za postępy w boksie. Gdzieś wyczytałem, że istotną cechą pisarza ma być jego silna osobowość. Właśnie po chwili rozmowy powiedział; „Od czasu podstawówki bardzo rozwinąłeś osobowość”.

Krzepiące słowa Romka wryły się mocno w pamięć. Na pewno wspomnienie o koledze, który został kimś, dopingowało do uprawiania pisarstwa.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazjuno · dnia 21.10.2019 13:40 · Czytań: 493 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 13
Komentarze
wiosna dnia 22.10.2019 09:51
Nie zanudziłeś:) Przeczytałam z zainteresowaniem. Uważam, że to jedna z lepszych części "Gry"


Czasem nie robisz spacji po kropce, ale to drobiazg. Co do interpunkcji, to się nie wypowiadam, bo zrobią to osoby, które mają ją w małym palcu. Poniżej kilka spraw, ale też niewiele znaczących. Jeśli jest coś więcej to mi umknęło, ponieważ się zaczytałam:)

Cytat:
Nie raz dys­kret­nie się im przy­glą­da­li­śmy i... po­dzi­wia­li ich wy­gląd. Na­to­miast ra­zi­ło ich

Nieraz* i może przeredagujesz drugie zdanie, aby uniknąć powtórzenia ich*
Cytat:
reszt­ki zu­ży­te­go kon­do­na?

Cytat:
– Ra­tun­ku! Ra­tun­ku! Mój bra­ci­szek się tonie! Ra­tuj­cie! Jesz­cze chwi­la i bę­dzie nie­ży­wy! – krzy­cza­ła sio­stra chłop­ca.

Wiem, że dziewczynka była w szoku, więc mogła tak powiedzieć, czyli się tonie*, ale czy na pewno? I "Jeszcze chwila i będzie nieżywy* jakoś sztucznie brzmi, ale nie neguję, że tak właśnie krzyczała.
Cytat:
za­mie­nia mnie na męż­czy­znę.
moze zmienią mnie w mężczyznę?
Cytat:
– Kim są wasi bok­ser­scy idole? – nasz Ro­dzic mówił się o wy­chwa­la­nych

się* się przyplątało:)
Ale tata wcześniej cieszył się, że zaczynacie z bratem trenować i mężnieć:)
Cytat:
Naj­chęt­niej by Ka­ziu­nia opra­wi­ła w watę i wsa­dzi­ła do zło­tej ramki – szy­dził ze mnie oj­ciec.

oprawić w watę? W ramki to słyszałam. Jednakże to zdanie bohatera i pewnie tak właśnie powiedział.
Cytat:
Przy­po­mi­na­ły po prze­gra­nej ba­ta­lii, sto­czo­nej, żeby zo­stać fil­mow­cem.

chyba nie po* a o*

Pozdrawiam Kaz:) Dziękuję za świetną lekturę:)
Kazjuno dnia 22.10.2019 10:45
Przemiła Wiosno.
Wielkie dzięki za przeczytanie i bardzo krzepiące słowa. Tym bardziej jestem wdzięczny, że tekst jest długi, więc poświęciłaś mi nie mało czasu.
Też dziękuję za Twój trud redakcyjny, czyli celnie wyłuskane usterki. Oczywiście naniosę poprawki.

Nie mam wpływu jedynie na spacje. Zawsze pojawiają się złączone wyrazy w moich tekstach i dziwię się, że nie ma ich w "oryginale". (Chyba się pojawiają, bo zamieszczam za długie teksty). Też będę je likwidował w tym portalowym wydaniu.
Teraz nie mam czasu. Zobowiązałem się zawieźć kolegę na operację oka. Może poprawki wstawię wieczorem.
Trochę pozmieniałem ostatni dłuższy akapit. Jest przegadany i trochę bełkotliwy. Już go zmieniłem.

Ściskam serdecznie i ciepło pozdrawiam, Kaz
JOLA S. dnia 22.10.2019 13:51
Kazjuno,

wziąłeś się dawno za pisarstwo i dobrze, nawet bardzo.
Piszesz otwartym tekstem o obrazach jakie masz jeszcze przed oczami.
Dominuje w nich rzeczowość, uchwytna w stawianiu kwestii, w stylistyce. Czasem tkwi ironia, czasem czytelnik znajduje lęki.
To literatura prawdziwa. Przeglądasz się w niej jak w lustrze.
Czytałam z zainteresowaniem, nierzadko chichocząc.
Lekko wchodzisz piórem do mojego mętnego łba.

To uczciwa relacja. :)

Pozdrawiam gorąco
Madawydar dnia 22.10.2019 14:11 Ocena: Świetne!
Ten odcinek czyta się "od deski do deski" z zapartym tchem. Jest barwnie, dzięki licznym interesującym wątkom z życia bohatera powieści, a ten o pierwszej szkolnej miłości przywołał również moje własne wspomnienia z tego zakresu. Jolka miała na imię.
Zaciekawienie budzi we mnie końcowy cel życiowej drogi narratora owiany jeszcze tajemnicą oraz podziwiam wiele ścieżek do niego prowadzących: boks, film, cinkciarstwo, pisarstwo, nauczyciel, a nawet niewykwalifikowany pracownik fizyczny.
Pozdrawiam

Ahoj
Marek Adam Grabowski dnia 22.10.2019 20:06
Nieco zmieniłeś temat. Ale te wspomnienia z dzieciństwa są bardzo ciekawe. Moim zdaniem powinny być jako część pierwsza, ale to szczegół techniczny. Może mógłbym jeszcze coś zauważyć, ale jestem już zmęczony i dlatego uwagi są odgraniczone.

Pozdrawiam
mike17 dnia 22.10.2019 20:20
Nie mogę się zgodzić z teorią, że w stanie wojennym wygasło cingciarstwo.
W hotelu "Solec" miałem masę kumplusów, którzy się parali do lat '90.
Kiedy piliśmy z Himilsbachem, wiele przewałek miało miejsce.

Kwitło kurestwo i handel szmuglowanymi ciuchami.
Olbrychski skuwał się do nieprzytomności.

Dobra ta Twoja opowieść.
Z jajcem.
Nawet z dwoma.
Czyta się klawo, bez przestojów, na luzie, a to oznacza, że tekst git :)

Ziomalskie klimaty nie są mi obce.
Dość wcześnie dorosłem.
Dość wcześnie poznałem, co to kobieta.
I w handelku też się robiło.

Stwarzasz specyficzny klimat.
Stary i oldskulowy.
Poprzez to tekst żyje i jest wiarygodny.
Temu się po prostu wierzy.

To sum up,

Jako naturszczyk, wyrabiasz się doskonale :)
Jako obserwator zjawisk ulotnych również.
Umiesz rysować życie.
Nadać mu kształt i uwydatnić postacie.

Zatem czego więcej chcieć?

Zapraszam Cię do mojej ostatniej miniatury - GDZIEKOLWIEK JESTEŚ.

Trzym się, Kaziu!
Kazjuno dnia 22.10.2019 20:49
Droga Jolu.
Hola, hola! Co znowu za mętnego łba? Właśnie imponujesz mi bystrością, umiejętnością precyzyjnego definiowania spostrzeżeń. To rzadko spotykany dar od Niebios. Ponadto wielki atut w pisarstwie. a pisać umiesz świetnie.
Dzięki za komplementy, które są dla mnie zawsze dla mnie dopingiem.
Serdecznie ściskam i pozdrawiam, Kaz

Madawydarze, Kapitanie Żeglugi Wielkiej
Napisałeś bardzo sympatyczny komentarz. Jestem bardzo wdzięczny. Myślę, że Jolka była nie mniej piękna od Steni Świst. Może nawet nie dałeś takiej plamy jak ja w autobusie? Ech, wstyd mi po dzień dzisiejszy, że takim byłem dupkiem...
Jaki był cel końcowy? {Przynajmniej tej opowieści), Dowiesz się wkrótce. Muszę wreszcie wyznać, dzięki jakiemu przestępstwu zostałem kilku sezonowym celebrytą.
Pozdrawiam serdecznie po marynarsku.
Ahoj



MARKU ADAMIE GRABOWSKI

Zacznę od podziękowań. Jestem Ci jak zawsze wdzięczny za przeczytanie i wpis. Odpowiadam na uwagę. Otóż, Szanowny Marku, pisanie o dzieciństwie w powyższym tekście jest celowe. Ja po prostu zataczam koło, czyli kończąc opowieść wracam do prapoczątku, który zawarłem w pierwszym rozdziale GRY. Pewnie czytelnicy zapomnieli, o czym napisałem w pierwszej części tej opowieści i czas im to przypomnieć.
Dlaczego? Otóż napisałem, że zostałem celebrytą, ponieważ popełniłem przestępstwo. Wprawdzie innymi słowami ale na początku opisałem o Romku Waszkiewiczu i stoczonej z nim bokserskiej walce. Przypominam o tym, bo właśnie JEGO już profesora Uniwersytetu Warszawskiego wkrótce spotkam i ON zostanie wspólnikiem przestępstwa, które sprawiło, że zostałem słynną osobą w Wałbrzychu. Dowiesz się o tym w następnych kończących opowieść rozdziałach.

Jeszcze raz dzięki. Serdecznie pozdrawiam, Kaz
PS Nie zapominaj Marku o poprawieniu swojego warsztatu. Masz świetną wyobraźnię, a to najważniejsze u pisarza. Nie gniewaj się na mój mentorski ton. Czytaj i analizuj komentarze Wiosny, Al Szamanki, Joli S. Te dziewczyny znają się na pisarstwie i można się od nich dużo nauczyć. Głowa do góry!


WITAJ WITAJ! MIKE 17, stary druhu.

Ech, aż mnie zatkało, tak pięknie do mnie napisałeś. Wielokrotne dzięki!

Masz rację. Wprowadzenie stanu wojennego nie było końcem cinkciarstwa. Ty urzędowałeś w warszawskim orbisowskim Solcu, ja bywałem na dancingach w prowincjonalnym orbisowskim hotelu Sudety. W Sudetach bałem się cynkować, podobnie w ekspresie Paryż Moskwa. Znałem wszystkich wałbrzyskich cinkciarzy i wiedziałem, że są na układach z MO i SB. W naszym ciemnogrodzie wszyscy się znali, a nie mieliśmy z Bratem ochoty zostać esbeckimi kapusiami. Esbekom donosiły wszystkie lokalne dewizowe kurwy. Należało się mieć na baczności. Więc odpuściliśmy cynkowanie w naszym mieście. Trafiło się oczywiście parę wymian waluty, ale z doskoku, sporadycznych. Wyjątkowo trefnym miejscem stał się pociąg z Paryża. Też parę razy udało się tam coś wyrwać, ale parę razy byliśmy o krok od wpadki. Więc generalnie zrobiła się kicha.
Nastał też czas, że dostałem zakaz wstępu na dancingi do Sudet. Na podwójnym gazie stawałem się nerwowy, robiła mi się ołowiana łapka i paru oponentów zaliczyło glebę. (Sorry, że się przechwalam - ale to dawna przeszłość, zwyciężyła we mnie bogobojność i z czasem stałem się uosobieniem poczciwca).

Oczywiście przeczytam GDZIEKOLWIEK JESTEŚ.
Jeszcze raz dzięki za czytanie i wpis.

Pozdrawiam Majki
al-szamanka dnia 24.10.2019 17:25 Ocena: Świetne!
Jak zwykle przeczytałam wstrzymując oddech.
Tak ciekawie opowiadasz.
Zadziwia mnie, że wszystko tak dokładnie pamiętasz.
Ja, oprócz paru nazwisk koleżeństwa z roku zapomniałam wszystkich, a co dopiero ludzi z ogólniaka czy podstawówki.
Wybacz, ale wspomnienia o miłości do Steni rozbawiły mnie.
Bo przypomniałam sobie własne perypetie - wyobraź sobie, że dopiero 15 lat temu dowiedziałam się, że czterech kolegów wręcz głupiało z mojego powodu, dokładnie jak Ty przy Steni... a ja w ogóle nie miałam o tym pojęcia, żaden z nich nie odważył się mi tego powiedzieć...
Oj, te chłopy!

No i ciekawi mnie.
Czy tylko Ty wyleciałeś ze studiów za rozbój, czy Twój przeciwnik też?
Wtedy różnie bywało, zależy jakie kto miał plecy.

Znowu fajnie się czytało.
Pozdrawiam ciepło :)
Kazjuno dnia 24.10.2019 18:42
Wreszcie i Ty!
Bardzo lubię Ciebie i Twoje komentarze. Jest w Tobie jakieś ciepło, coś też tak ujmującego, że wcale się nie dziwię, że będąc do tego urodziwa, zamieniałaś chłopaków w zakochanych w sobie obłąkańców.
Co tu gadać, na pewno bez powodu do nicka nie dodałaś "szamanki". Jak to szamanka potrafisz czarować, a właściwie oczarowywać.
Bardzo mi pochlebia, że czytasz moją opowieść, jeszcze do tego obdarzasz komplementami.

Opowiem Ci jak to było z bójką na architekturze. Więc był to bal - otrzęsiny pierwszego roku, ja byłem na drugim. Przyjechała do mnie Ewusia, o której wspominałem w tej opowieści. Dziewczyna tak piękna i seksowna, że pojawienie się jej na balu było jedną z największych sensacji wieczoru. Impreza się odbywała w budynku przystani żeglarskiej przy Odrze i inną atrakcją wieczoru poza Ewusią był znakomity wówczas zespół wrocławski Romuald & Roman, ich muzyka stworzyła wspaniałą atmosferę. Ukłuła mnie zazdrość, kiedy moją dziewczynę poprosił do tańca właśnie on. Napakowany przystojniak, o którym wiedziałem, że w odwiedzanej przez studentów piwiarni przechwala się przed wspólnymi kolesiami, jak to na pęczki zalicza dziwki. Mało..., kiedyś do mnie podskoczył. Był wieczór i prowadził pod rękę znajomą ładną dziewczynę. Ukłoniłem się jej, a on podpity od razu do mnie wyskoczył, grożąc, że mi puknie. Podobnie jak on słabość do alkoholu miała moja wałbrzyska piękność. Po skończonym bloku tańców straciłem ją z oczu. Wreszcie zobaczyłem pakera idącego w stronę stolika, gdzie siedziała samotnie. Paker niósł tacę, a na niej dziesięć kieliszków z wódką.
Zagotowałem się, podszedłem i powiedziałem, żeby zabierał tę wódkę. Gdy się obruszył, zaproponowałem solówkę. Na architekturze nie wielu wiedziało, że byłem bokserem, też nie wiedział tego paker. Zaczął się ze mnie wyśmiewać. Ale wyszedł ze mną na piętro, tam był pusty korytarz. Byłem wyższy ale znacznie od niego szczuplejszy. Nawet nie zdjął marynarki, tylko podciągnął rękawy obnażając umięśnione przedramiona. Wskoczyłem w niego prawym sierpowym. Rozległo się chrupnięcie jakby ktoś pięścią roztrzaskał włoskiego orzecha. Jego szczęka doznała czterokrotnego złamania i przemieszczenia. On był studentem czwartego roku, bardzo dobrym. Już w poniedziałek dowiedziałem się, że jestem zawieszony. Odbył się nade mną sąd na uczelni, dostałem też sądowy wyrok w zawieszeniu. Wyrzucono mnie z wilczym biletem. On był ofiarą, więc pokarałem go tylko ja. A śliczna Ewusia? Rzuciła mnie za pół roku dla kolejnego supermena, tym razem kryminalisty, kolegi z dzieciństwa. (W powyższym opowiadaniu opisywałem go jako Jarka Menowskiego).
Myślę, że zaspokoiłem Twoją ciekawość, urocza Al Szamanko.
Pozdrawiam serdecznie, jak tylko potrafię.
al-szamanka dnia 24.10.2019 18:53 Ocena: Świetne!
Moim zdaniem wyrok był niesprawiedliwy.
W pojedynku jest dwóch, więc obaj powinni być sądzeni (albo nie) tak samo.
Gdybyś dał się się sprać wyrzuciliby jego?
I, haha, Kaz, bez przesady... nie urodziwa, tylko zupełnie przeciętna :D

pozdrawiam :)
Kazjuno dnia 24.10.2019 18:59
To przynajmniej jesteś przeurocza...
Nie po to go namówiłem na solówkę, żeby się dać sprać...
Miladora dnia 08.05.2020 23:51
No to jestem po następnej części, Kaz. :)

Jak widzę, nie uwzględniłeś jeszcze sugestii Al-szamanki.
W takim razie pamiętaj o nich, bo ma rację.
Cytat:
Mój bra­ci­szek się tonie! Ra­tuj­cie! Jesz­cze chwi­la i bę­dzie nie­ży­wy! – krzy­cza­ła sio­stra chłop­ca.

Do kosza. Tak nikt nie woła o pomoc w sytuacji zagrożenia życia.

Cytat:
po­tra­fił­bym ją wy­ba­wić.Wła­śnie taką

Pamiętaj o spacjach - w tekście masz sporo takich błędów.

Cytat:
na­bił­bym na źeź­nic­kie haki,

Specjalnie napisałeś nieortograficznie?
Radzę poprawić.

No i oczywiście masz przestępstwa przecinkowe na koncie. Sporo ich.
Ale interpunkcję najlepiej sprawdzać na koniec.

Miłego. :)
Kazjuno dnia 09.05.2020 08:47
Milu, serdeczne dzięki. Nie zapomnę też o uwagach Al-szamanki.
(Także ona była mi bardzo pomocna. Zauważyłem, że się przyjaźnicie. Nie pojawia się ostatnio w PP, bo poświęciła się walce o ratowanie swoich podopiecznych przed koronawirusem. W zakładzie opiekuńczym pracuje bardzo ciężko na pierwszej linii frontu, po kilkanaście godzin dziennie. Trzymam za nią kciuki).

Wracając do twoich uwag, jestem w kropie co do tej:
Cytat:
Mój bra­ci­szek się tonie! Ra­tuj­cie! Jesz­cze chwi­la i bę­dzie nie­ży­wy! – krzy­cza­ła sio­stra chłop­ca.
.
Chciałbym jakoś wyrazić rozpacz dziewczynki. Wydarzenia z trzeciej klasy podstawówki już nie pamiętam, ale chyba jej pisk usłyszeli opalający się bikiniarze. Spróbuję może jakoś inaczej.

Do następnego, serdecznie pozdrawiam, Kaz

Poniższą onomatopeję napisałem celowo, chcąc uwypuklić prymitywną wypowiedź boksera.
Cytat:
na­bił­bym na źeź­nic­kie haki,
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty