Gabriel Dobosz – „Miejskie noce”
Zmarszczki na zmęczonej twarzy matki. Długi warkocz jej włosów, szarpany nerwowo, jak zawsze, gdy była wzburzona.
– Ty niczego się nie boisz...! – zaczęła mówić gniewnie, a on, siedząc zgarbiony przy stole, popatrzył w kąt izby.
Zawsze tam patrzył, gdy był karcony, a jego umysł uciekał od kary, kontemplując ścianę wiekowego budynku. To było bezpieczne miejsce, azyl pomiędzy pełnym dezaprobaty obliczem matki i jej słowami, a tym, co wisiało wyżej na przybitym gwoździu, a na co wcale nie miał ochoty spoglądać.
Czasem miał wrażenie, że to się nigdy nie wydarzyło, że wspomnienia dzieciństwa w rodzinnym domu na wsi były tylko konfabulacją, zrodzonym w jego głowie obrazem anegdoty z cudzego życia, którą ktoś mu opowiedział. Jakby od zawsze mieszkał w mieście. Wsiąkł w nie tak dogłębnie, że przecież nie mogło być inaczej.
Myślał o tym, wychodząc w noc i wciągając głęboko do płuc zapach spalin. Szum ruchu ulicznego, nieustający nawet o tak późnej porze, przepełnił jego wnętrze, pobudził do pracy serce, jakby też było mechanicznym silnikiem i wyło tęsknie do swych braci mknących po ulicach. Żwawo ruszył przed siebie, a gumowe podeszwy butów nie wydały przy tym najmniejszego dźwięku na betonowym chodniku. Czarna skórzana kurtka wtopiła go w otoczenie.
Przemykał ciemnymi ulicami. Mówi się, że w miastach nigdy nie zapada noc, ale to nieprawda. Mrok był mu ojcem, którego nigdy nie miał, prowadził go i krył litościwie pod swym płaszczem przez całą drogę. W nim czuł się pewnie, tylko tutaj był prawdziwie sobą. Bo to nie tylko była nieprawda, ale wręcz wierutna bzdura. Bywały wszak takie zapomniane miejsca, których nigdy nie sięgnął nawet pojedynczy promień światła.
Stuk-stuk, stuk-stuk. Drobne kroki butów na obcasach. Niemal bezwiednie ruszył do źródła dźwięku. Szum miasta wzmógł się, bo oto dołączyła do niego ze swą szemrzącą melodią szalejąca w żyłach krew.
Zobaczył ją w wąskiej uliczce przy pogrążonej w nocnej ciszy kamienicy. Wysoka i wiotka dziewczyna kroczyła ostrożnie; latarnia nad chodnikiem nie działała i tylko słaba żarówka nad wejściem do budynku bohatersko stawiała czoła mrokowi. W kilku susach pokonał dzielący go od niej dystans. Nawet nie zdążyła odwrócić głowy, a już stał za jej plecami. Wydała tylko przerażony, podobny do mysiego pisk, a już złapał ją wpół i pociągnął ku ciemnemu zaułkowi, gdzie stały kontenery na śmieci.
– Co...?! – zapiszczała znów. Urwała, gdy pstryknął głośno mechanizm i poczuła na swym gardle zimną stal wyskakującego z ukrycia ostrza.
– Csiii... – zasyczał do jej ucha, wtulając twarz w gęste włosy.
Były przyjemne i miękkie. Ich zachłannie wciągnięta w nozdrza woń natychmiast przeniknęła go, rozchodząc się kojącym ciepłem po całym ciele.
– Weź, proszę... tylko nie rób mi... krzywdy – Nie mogła złapać tchu. Serce tak jej waliło, że czuł to nawet przez jej gruby płaszcz.
Podaną mu torebkę z cichym warknięciem cisnął pod kontener. Wolną ręką objął dziewczynę mocniej w pasie i przyciągnął ku sobie. Wieczne pomrukiwanie miasta umilkło. Teraz słyszał tylko jej urywany oddech, czuł jego parowanie w zimnym powietrzu. Biodrami przylgnął niecierpliwie do jej pośladków i nagle cały świat nabrał twardości.
– Proszę... – jęknęła cichutko, lecz to nie powstrzymało jego ręki, która już rozpięła zamek i dostała się pod płaszcz.
Mrok zgęstniał, wszystko w nim utonęło. Zostało tylko uległe, sparaliżowane strachem ciało z ukrytym, czekającym, aż go odkryje, kształtem. Całe jego.
– Joanno – wysapał jej wprost do ucha.
Zadygotała gwałtowniej.
– Znasz... mnie?
– Jak mógłbym nie znać? Przeżyłem z tobą całe życie. Zestarzałem się przy tobie. Jesteś moja, Joanno, i zrobisz, co zechcę.
Chwycił łapczywie i aż wydał ciche westchnienie, gniotąc palcami młodą, miękką skórę. Wtedy ciemności przeszył ostry, męski głos.
– Zostaw!
Rozejrzał się, owładnięty nagłą paniką. Ktoś stał przy wejściu do kamienicy. W lichym świetle dostrzegł mężczyznę w szaro-czarnej kurtce ze świecącymi elementami i kapturze na głowie.
– Zostaw, powiedziałem! Puść ją i spierdalaj stąd!
Widzi mnie, pomyślał gorączkowo. Dojrzał mnie w ciemnościach. Zaborczo otoczył dziewczynę ciaśniejszym chwytem i począł wycofywać się między kontenery na śmieci.
– Pomocy! – wymamrotała, lecz natychmiast przycisnął mocniej ostrze, prawie przecinając skórę.
– To ślepa uliczka, nigdzie nie uciekniesz – oznajmił mężczyzna, podążając za nimi w bezpiecznej odległości.
Popatrzył w zaułek, ale nie potrafił dojrzeć w mroku, czy facet mówił prawdę. Zaklął w myśli.
– Złapią cię. Coś ty sobie myślał? Wszystkich takich jak ty kara nie ominie.
Nóż zdawał się nic nie ważyć w jego dłoni. Jak łatwo, jak lekko byłoby...
Mężczyzna dał krok naprzód. Dziewczyna krzyknęła.
– Za takie coś zgnijesz w pierdlu na zawsze. Dostaniesz najwyższy wyrok i nikt się nie będzie z tobą patyczkował! – Twardy, pewny głos obcego był bezlitosny.
Miotał się bezradnie z trzymaną mocno dziewczyną. Wytrzeszczonymi oczami próbował przyjrzeć się mężczyźnie, ale teraz, kiedy oddalił się on nieco od źródła światła, dostrzegał tylko zarys jego sylwetki i jasne paski na kurtce. Twarz intruza pod kapturem spowijały ciemności nocy.
– Dlaczego ze mną nie spróbujesz, tchórzliwy skurwysynu? – mówił ów dalej i sięgnął po coś do paska.
Co on robi? – pomyślał, czując, jak pomimo zimna poci mu się uzbrojona w nóż dłoń. Czy to nie jest czasem...?
Pstryknęła włączana latarka i nagle krąg jaskrawego światła zalał jego i dziewczynę.
– Boisz się?! – warknął obcy, świecąc mu prosto w twarz.
Naraz w głowie odezwał się głos pochylonej nad nim matki:
– Ty niczego się nie boisz... nawet Jego!
I siedząc potulnie przy stole, popatrzył znów w kąt, przesunął wzrokiem po ścianie domu, a potem, powoli, wyżej i wyżej. Jęcząc żałośnie, spojrzał na zawieszony na gwoździu stary krzyż.
Nóż wypadł mu z dłoni. Odskoczył natychmiast i rzucił się do biegu, wyjąc jak zranione zwierzę.
Byle dalej, byle głębiej w mrok.
Zaprzestał nocnych wyjść. Wstyd było mu się przyznać nawet przed samym sobą, ale bał się człowieka w szaro-czarnej kurtce. W tamtym świetle zdawało mu się, że mężczyzna przejrzał go na wskroś, ujrzał takiego, jakim był, bez litościwej kurtyny ciemności.
Najgorsze było to, że nieznajomy miał rację. W końcu go złapią. Tym razem uciekł, następnym może już nie zdołać. O karze, która by go czekała, gdyby stanął przed obliczem sędziego, wolał nawet nie myśleć. Musiał z tym skończyć, ryzyko było zbyt wielkie.
Noc jednak kusiła niczym zalotna kochanka, zapraszała, by wyszedł ze swego tak rzadko opuszczanego domu. Uległ wreszcie, lecz obiecał sobie, że będzie ostrożniejszy. W markecie budowlanym kupił roboczą kurtkę z odblaskami i spodnie, a także przypinaną do paska saszetkę, latarkę oraz trochę narzędzi. Ubrany w ten sposób mógł z powodzeniem uchodzić za montera prowadzącego nocne prace przy elektryce albo kanalizacji. Kiedyś czytał o przeprowadzonym gdzieś eksperymencie, dowodzącym że obecność ludzi w takim stroju prawie nigdy nie budzi niczyich podejrzeń.
Tak wyposażony, kolejny raz wniknął w cień miasta. Przemykał pogrążonymi w głębokim śnie ulicami, słuchał odległych ech nocnego życia. Bezszelestny, szybki i gotowy do działania, głęboko wdychał zatrute wyziewy odpoczywającego po kolejnym szalonym dniu kolosa z betonu i szkła, czując, jak napełnia go na nowo pewność siebie.
Wyjrzał zza węgła i nie dostrzegłszy nikogo, ruszył wąską uliczką. W oknach budynku królowała ciemność. Tylko nad wejściem paliła się słaba lampka oświetlająca numer domu. Właśnie szedł na granicy jej zasięgu, gdy nagle błogą ciszę zmąciły odgłosy szamotaniny. Jego uszu dobiegł stłumiony pisk i dwa głosy.
Zamarł, starając się przebić wzrokiem mrok i rzeczywiście zdawało mu się, że coś widzi. Dwie postacie u wylotu zaułka przy kamienicy. Podszedł ostrożnie. W wątłym świetle lampki rozpoznał męską i kobiecą sylwetkę. Wyglądało to na napad, w ręku mężczyzny błyszczał jakiś metalowy przedmiot. Przykładał go pochwyconej od tyłu kobiecie do gardła.
– Zostaw! – krzyknął do niego, wchodząc w krąg światła, by być widocznym.
Napastnik drgnął, wydawał się zaskoczony. Amator, pomyślał, nawet nie usłyszał jego kroków.
– Zostaw, powiedziałem! Puść ją i spierdalaj stąd! – powiedział znów głośno.
Tamten najwyraźniej nie wiedział, co zrobić. Pewien sukcesu, nie spodziewał się, że ktoś może przyjść z pomocą napadniętej. Rozejrzał się, a potem pociągnął przerażoną dziewczynę trochę dalej w głąb zaułka.
– Pomocy! – jęknęła, a on nie bardzo wiedział, jak ma jej pomóc. Nie miał broni, a napastnik owszem. Ruszył za nimi.
– To ślepa uliczka, nigdzie nie uciekniesz – spróbował blefu.
Co zadziwiające, jego wypowiedziane pewnym głosem słowa podziałały. Człowiek z nożem zatrzymał się.
– Złapią cię. Coś ty sobie myślał? Wszystkich takich jak ty kara nie ominie.
Napastnik wyraźnie stracił pewność siebie. Nie był przygotowany na taki przebieg zdarzeń. Wykorzystując tę chwilową przewagę, mówił do niego dalej ostrym głosem:
– Za takie coś zgnijesz w pierdlu na zawsze. Dostaniesz najwyższy wyrok i nikt się nie będzie z tobą patyczkował!
Serce biło mu jak oszalałe. Zdawał sobie sprawę, że skryty w mroku człowiek może w każdej chwili puścić kobietę i jego obrać za cel ataku. Im dłużej trwała konfrontacja, tym bardziej prawdopodobny stawał się taki jej przebieg. Nic nie przychodziło mu do głowy, powiedział zatem cokolwiek, byle nie oddawać inicjatywy.
– Dlaczego ze mną nie spróbujesz, tchórzliwy skurwysynu? – Nagle wpadł na pomysł. Drżącą ręką sięgnął do paska. Światło zapalonej latarki natychmiast wydobyło z ciemności napastnika i jego ofiarę. – Boisz się?! – wrzasnął do niego.
Przez chwilę ujrzał wyraźnie twarz człowieka z nożem. Co dziwne, to blade oblicze o zmrużonych, porażonych nagłym blaskiem oczach wydało mu się dziwnie znajome. Trwało to jednak ledwie sekundę, gdyż mężczyzna porzucił nóż i rzucił się do ucieczki, krzycząc coś. Dziewczyna zaś osunęła się na kolana. Doskoczył do niej z latarką.
– Nic ci nie zrobił? – zapytał, omiatając ją promieniem światła.
Była szczupła i wysoka, prawie dorównywała mu wzrostem. Wśród rozsypanych bezładnie pukli ciemno-blond włosów dostrzegł jej drobną, wykrzywioną przerażeniem twarz. Na szyi na szczęście nie było widać śladów zranienia. Wstała z jego pomocą.
– Jezu... to było... – wymamrotała, ciągle w szoku.
– Spokojnie, on już uciekł. To jakiś ludzki śmieć, pewnie ćpun – Dostrzegł leżącą przy kontenerze na śmieci torebkę i podał jej. – Powinnaś bardziej uważać. Nierozsądnie jest chodzić tak samej po nocy.
Dochodziła do siebie z trudem. W końcu jednak przyjrzała mu się bliżej.
– Skąd się tu wziąłeś? Przyszedłeś naprawić światło? – zapytała nieco głupio, wskazując na niedziałającą latarnię ponad ich głowami.
Odchrząknął.
– Widzę, że nic ci nie jest. Pójdę już.
Właściwie nie wiedział, dlaczego się w to wmieszał. Nie myślał, po prostu działał.
– Zaczekaj. Ja... dziękuję ci. Wygląda na to, że... to znaczy, gdybyś się nie pojawił... – Rozłożyła bezradnie ręce. – On mógłby...
Mógłby i zrobiłby to, dokończył za nią w myślach. Teraz, gdy odzyskała nieco panowanie nad sobą, ujrzał dokładniej jej twarz. Nie była piękna – zbyt kanciasta i z rzadkimi brwiami – ale było w niej coś ujmującego.
– Zgłoś to na policję. Najlepiej od razu – poradził, gotów do odejścia.
– Jak masz na imię?
Zaskoczyło go to pytanie. Nagle zdał sobie sprawę, że sam też ma nerwy napięte jak postronki i dopiero teraz jego serce zaczęło zwalniać po niespodziewanym zdarzeniu.
– Piotr.
– Piotr, czyli skała – powiedziała z bladym uśmiechem. – Jestem Joanna. Słuchaj... może wejdziesz na chwilę? Mieszkam tu. Może... no, wiesz, ugoszczę cię czymś w podzięce... albo chociaż zamówię taksówkę? Chyba nie zamierzasz iść pieszo? On... może tu wciąż być gdzieś.
Wahał się. Zauważyła to.
– Nie no, jasne, rozumiem... późno już. Dziękuję ci raz jeszcze, chyba po prostu...
– Chętnie wstąpię – powiedział niespodziewanie dla samego siebie.
Uśmiechnęła się lekko. Zauważył, że robią się jej przy tym urocze dołeczki.
– Tak? No to chodźmy, jest zimno. Napijemy się herbaty z miodem... albo lepiej czegoś mocniejszego, może po tym przestanę wreszcie się trząść. Słuchaj, Piotr – zmarszczyła brwi. Przypatrzyła mu się uważnie w świetle ciągle włączonej latarki – czy my się przypadkiem nie znamy skądś?
Patrząc w oczy Joanny, na moment ujrzał ją zupełnie inną.
Siedzieli razem przy kominku w jego rodzinnym domu na wsi. Jej twarz nie była gładka jak teraz. Miała już zmarszczki, a włosy wyraźnie jej posiwiały. Pozostał tylko uśmiech, ten sam przez lata, z tymi samymi dołeczkami.
On także uśmiechnął się, otrząsając z dziwnej wizji. W tę zimną noc poszedł za dziewczyną w kierunku wejścia do kamienicy; do palącego się tam słabego, jakże słabego w tym królestwie ciemności światła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt