Do Częstochowy wiedzie nas szlak - jelcz392
Publicystyka » Reportaże » Do Częstochowy wiedzie nas szlak
A A A

4 sierpnia 1988, czwartek

Dzień zapowiadał się pogodnie. Pod Farą, jak zwykle w ten dzień, pełno ludzi. Msza rozpoczęła się o wpół do siódmej. Mariusza Stopy nie mogłem wypatrzyć w tłumie. Podczas mszy dziesięć par wstępowało w związek małżeński. Potem mieli iść razem z nami na pielgrzymkę. Moim zdaniem, taki ślub na pokaz nie ma żadnego sensu. Ja tam wolę normalne wesele, a nie takie kombinowane.

Wyszliśmy o 845. Mimo usilnych starań, nie dostrzegłem mojego kolegi Stopy. Wśród grupy św. Stanisława same obce twarze, co najwyżej widziane przelotnie na ulicy, ale większość obca. Idzie z nami, tzn. z pielgrzymką, ks. biskup Edward Białogłowski, tzw. biskup pielgrzym. Stopa razem z Agnieszką dołączyli dopiero na rondzie koło hotelu Rzeszów. Długo się nie naszli, bo na wysokości Staromiejskiej odłączyli się i poszli do przodu,  do Urszuli, bo miała postój w Mrowli, a on się przecież nie nażarł i jak to, żeby w swojej wsi nic nie zjeść? Wiecznie głodny człowiek. Nie wiem czemu, ale humor coś mi nie dopisuje.

Pierwszy, przymusowy postój był przed przejazdem kolejowym w Miłocinie, a taki planowy o 1030 w Rudnej. Były jakieś ciasta i picie, ale jak się bydło rzuciło, to pięć minut i nawet okruszki nie zostały. Normalnie żenada, jakby nie można było w domu się najeść. Dopiero w Mrowli dołączyłem do Stopy. Zauważyłem go całkiem przypadkiem, bo wlazł gdzieś w środek grupy, a ja wlokłem się na końcu.

Obiad jedliśmy w Bratkowicach koło pieczarkarni. Była zupa jarzynowa. Potem odłączyliśmy się od grupy i poszliśmy na wieś odlać się i umyć gdzieś garnuszki. Tam, gdzie się załatwialiśmy były takie fajne pieski w klatce. Stopa tak się nimi zachwycał, że gdyby mógł, to pewnie by tam został razem z tymi pieskami. Zaglądnęliśmy też do pawilonu, a potem czekając na przystanku na grupę, przegryźliśmy co nieco. Przyglądali się nam jacyś gówniarze i  jakiś gość z panienką na Simsonie.

Od Bratkowic szedł z nami biskup. Coś tam mówił o kościele w ZSRR, ale nie słuchałem zbyt uważnie. Potem był godzinny postój w lesie. Ksiądz Czekolada ( wtedy jeszcze Sęp) chodził i sępił żarcie. Przyjechali do nas ksiądz Cwaniaczek czyli Jacek Zawisza razem ze Źrebcem Janem i Władysławem.  Renata Kloc kazała nam napić się wody z kałuży. Małpa! W czasie drogi na nocleg ksiądz mówił, że pielgrzyma nic nie obchodzi, bo o jedzeniu i spaniu myśli ksiądz kwatermistrz. A ja dodałem półgłosem „ i ja też”.

Spaliśmy w Czarnej 50. Od bagaży do noclegu dobry kilometr. Ale przynajmniej w domu była łazienka i ciepła woda, ale kibel był już na polu. Mieliśmy niezłe towarzystwo; świnie i krowy koncertowały dość długo, kaczki latały niczym pershingi, a w nocy pies tak ujadał, że myślałem, że wstanę i w końcu go zatłukę. W stodole miało nas spać 50 osób, ale część poszła na strych, a poza tym dziesiątki są niepełne. Wieczorem jakaś kobieta przyniosła mężowi kurtkę, a jak już się ściemniło, to przyjechało paru cwaniaczków na Simsonach. Poszukujemy chętnej dziewczyny do robienia nam kanapek. 

Stopa twierdzi, że jest dużo znajomych z poprzednich lat. Ja tam za wiele osób nie pamiętam, bo idę dopiero drugi raz. Kojarzę jedynie braci bokserów, tego Ślimaka od Frygi, Aśkę, znajomą młodej Magierskiej, tego Krzyśka i Kropę, jego dziewczynę, a także Beatę , która śpiewa „Dzieckiem bożym jestem ja”. Znam tez Lidkę, Agatę, Tomka, co nosi pieszczochę na ręku i ze dwóch porządkowych. A tak w ogóle, to w grupie jest 310 kobiet i 120 ludzi. Czyli nas, chłopów.

5 sierpnia 1988, piątek

Wstaliśmy nie o czwartej, tak jak było zapowiedziane wcześniej, ale o piątej. Umyliśmy się trochę. Oczywiście musieliśmy zanieść bagaże, a potem wrócić się na miejsce zbiórki. Ale i tak przechodziliśmy potem drugi raz koło tych bagaży, bo akurat tak wypadła droga. Pojawiły się pierwsze ofiary niewyspania. Przechodziliśmy niedaleko Kamionki, czyli całkiem znajome okolice. Były ze trzy postoje, zjedliśmy pasztet, a w Ociece kupiliśmy kartki pielgrzymkowe i korzystając z okazji kilka napisałem. Potem poszliśmy do Przecławia na obiad i na mszę. Szliśmy nieco krócej niż w poprzednich latach, inną, lepszą drogą. Msza była na jakimś polu, w największym słońcu, ale my znaleźliśmy sobie miejsce w cieniu.

Obiad zjedliśmy w Andrzeju, bo akurat tam nie było kolejki. Litrem zupy zapchaliśmy się porządnie. Stopa nawet wylał resztę, bo już nie mógł zjeść. Potem poszliśmy na miasto wysrać się. Trafiliśmy dobrze, bo w kiblu był nawet papier. Potem Stopa zerwał kwiatki dla jakiejś Gośki na osiemnastkę. Tak w ogóle to znał tych dziewczyn do cholery i trochę, aż się w końcu pogubiłem w tym wszystkim. Napisaliśmy znowu kartki i Stopa wręczył je jakimś ślicznotkom, żeby wrzuciły do skrzynki. Na następnym postoju przykolegowała się do nas krowa, a Stopa dostał od Gośki czekoladowego cukierka.

W Łączkach Brzeskich wyszła do nas delegacja z parafii, a ksiądz pokropił nas wodą święconą. Dziś szliśmy najdalej, bo aż 36 kilometrów. Za to jutro idziemy tylko 24 kilometry. Po rozdaniu bagaży okazało się, że nasz nocleg wypadł oczywiście na końcu wsi, „prosto do końca i na prawo”. Tak z dobry kilometr i to pod wzniesienie. Miałem dość, Mariusz zresztą też. Ale za to spaliśmy jak lordy, w domu i to w piątkę, bo taką liczną mamy dziesiątkę. Były dwie leżanki (jedną znieśliśmy ze strychu), materac - spał Stopa i koc, na którym spałem ja. Na kolację był żurek z grzybami i z jajkiem. Mieliśmy dwóch kumpli: Marcina, syna gospodyni i syna pani Grzechowej, sąsiadki. Stopa dał im na pamiątkę kartki pielgrzymkowe. Potem kąpaliśmy się w wannie; ja jeszcze w ciepłej wodzie, reszta już w zimnej. Pewnie specjalnie bojler odłączyli, żeby się za długo nie chlapać. Usnęliśmy gdzieś koło dwudziestej trzeciej.

 

 

6 sierpnia 1988, sobota. Dzień modlitw za ojczyznę

Rano wstaliśmy gdzieś po szóstej. Gospodyni zrobiła kanapki z konserwą i ogórkiem kiszonym. Tak żeśmy się guzdrali, że o 715 siedzieliśmy jeszcze w domu, a to była godzina naszego wyjścia. Ale poczekali na nas. Zresztą po przejściu kilkuset metrów był postój wyrównawczy, który trwał z godzinę. Potem przyjechał dyrektor pielgrzymki i się okazało, że mogliśmy śmiało spać do ósmej, tylko nasi księża uznali sobie, że to by było za dużo, jak na pielgrzymów. Świństwo i tyle. Na tym postoju Stopa w dalszym ciągu pisał kartki, a ja suszyłem skarpetki.

Dziś mamy dyżur przy tubach, tzn. mamy je nieść.  Jak na razie spokój w tym temacie. Tu należy wspomnieć o naszych „naczelnych inżynierach” Adasiu i Józku. Chłopcy mają już tak po siedemdziesiątce, ale żywotności im nie brakuje. Adaś jest niski, chudy, cichy, podporządkowany koledze. Bardzo cichutko mówi.  Jego twarz mogłaby sugerować, że zaraz padnie na zawał. Ale chyba faktycznie podupadł na zdrowiu w porównaniu z poprzednimi latami. Wygląda trochę jakby dopiero co wyszedł z Oświęcimia. Znam go z widzenia, bo dużo udziela się przy pracach w kościele. Józek, którego nazwaliśmy Mengele, jest wysoki, szczupły, ma dużo energii. Dyryguje Adasiem ( i nie tylko nim), ale też nim się opiekuje i stąd może ta ksywka. Obaj sprawują pieczę nad sprzętem nagłaśniającym, coś tam przy nim grzebią, naprawiają i dlatego zostali inżynierami. Utkwił mi w pamięci fragment ich rozmowy, nie wiem na jaki temat, gdzie Adaś mówi do Józka „ nie nada, Józek, nie nada”, a na to Józek „potrza, Adaś, potrza”. Często cytowaliśmy z Mariuszem te dwa zdania, zawsze śmiejąc się przy tym.

Msza była w Radomyślu Wielkim o godzinie dziesiątej. Najpierw siedzieliśmy w cieniu, na krawężniku, ale potem przenieśliśmy się na schody, bo było nam zimno. Na mszy, o dziwo, nie spaliśmy. Kazanie było polityczne. Było też odnowienie ślubów przez dwie siostry zakonne. A te nasze trzy „urocze” siostrzyczki, co idą z nami są wprost cudowne. Jedynie ta Mariola jest do rzeczy, bo Marysia i Ania to takie „bóg wi co”. Tylko by innych uspokajały. Może im się wydaje, że zaraz zostaną świętymi. Nie tak prędko.

Po mszy był obiad w ogrodzie. Wpadłem jako jeden z pierwszych i zdobyłem krupnik. Garnuszki umyła nam jakaś uczynna siostra. Po zupie zjedliśmy jeszcze konserwę. Dałem dziewczynom cukierki, a w zamian dostałem obwarzanka. Później nastąpiła chwila refleksji, w której przeszkodziła nam Kryśka. Daliśmy jej konserwę. Zrobiła kilka kanapek dla siebie, a resztę dla nas. Wysłaliśmy po jednej kartce i poszliśmy dalej. Po następnym postoju wziąłem tubę. Po raz pierwszy szliśmy z przodu. Po kolejnym postoju tubę wziął Stopa. Oczywiście od początku towarzyszyły nam krytyczne uwagi Józka.

Przed osiemnastą rozpoczęło się nabożeństwo za ojczyznę na takiej polanie z krzyżami. My oczywiście siedliśmy w cieniu, w lesie. Potem dosiedli się do nas księża powracający z papieroska. Byli to Dubiel i ksiądz Czekolada. Stopa dał im swoją podkładkę pod tyłek, a sam usiadł na kocu. Nabożeństwo było według Mariusza nawet ciekawe, byli nawet goście z RFN i USA, ale ja, niestety, nie uważałem. Księża, nieco znużeni, zaczęli układać się do snu. Poukładałem Czekoladzie szyszki i gałęzie na plecaku, a potem nalepiłem mu kartkę na plecach „Uwaga! Zamienię czekoladę na rower”. Na tym rowerze to szalał bodajże dzień wcześniej. Niestety, szybko się kapnął i zepsuł nam trochę zabawę.

Potem poszliśmy na nocleg do takiej wsi leżącej nieco w bok. Zapowiedzieli, że będzie ognisko. Na noclegu łazienka, zupa i kelnerki w prażonkach ( takie spodnie z marmurkowego dżinsu). Stopa zgubił tu nóż i od tej pory był zdany na moje humory. Po kolacji i umyciu się poszliśmy na ognisko. Było nawet fajnie. Były numery z „mamusiu umieram” i chyba ze dwa z Laskowika i Loży 44.

Na noclegu nie było komu zgasić światła, choć spały z nami cztery dziesiątki, mn. gitarzyści. Poszliśmy spać przed 2300.

7 sierpnia 1988, niedziela. Dzień modlitw o prawidłowe czczenie niedzieli

Rano w staliśmy wpół do piątej. Gospodyni zaspała i nie zdążyła zrobić barszczu, jedynie kanapki z kiełbasą. I tak dziwne, że się jej chciało robić żarcie dla tylu ludzi.

Na pierwszym postoju zjedliśmy konserwę razem z Markiem, bratem Anki, który ma Practikę i studiuje w Dreźnie. Msza była o dziewiątej w Szczucinie. Anka siedziała razem z nami. Zaczęła narzekać, że bolą ją kolana. No i długo się nie naszła, bo jeszcze tego samego dnia zwinął ją bacutil, czyli służby sanitarne. Resztę pielgrzymki przejechała w samochodzie. Na dodatek miała czyraka na brodzie i trudno było jej się śmiać, a śmiać się lubiła, to trzeba przyznać.

Po mszy ustawiła się kolejka do zupy, ale wyczaiłem zupę bez kolejki i dzięki temu szybko posililiśmy się. Później poszliśmy na miasto. Stopa jak zwykle pisał kartki na schodach księgarni, a ja poszedłem na lody. Kolejka była nielicha, ale kupiłem sobie loda za stówę. Gdy wychodziliśmy już z miasta, to robili całej pielgrzymce zdjęcia z mostu.

Na postoju Stopa osępił Kryśkę i jej koleżanki z jaj i sera. One nawet miały solniczkę! Potem poszedł na chwilę do Gośki, a na następnym postoju zjedliśmy pasztet razem z Anką, a pusta puszkę wsadziliśmy jej do plecaka.

Nocleg, o dziwo, wypadł tym razem naprzeciwko bagaży. Śpią z nami takie przychlasty, że łeb pęka ze śmiechu. Gdzieś koło ósmej poszliśmy na spotkanie bezogniskowe za stodołą. Powtórzyli numer z „mamusiu umieram”. Potem były inne kawałki, ale cienkie i improwizowane na bieżąco. Chcieliśmy wystawić swojego zawodnika, tego przychlasta Mariusza z domu dziecka, ale nam nie dali.

U naszych gospodarzy był pies na pantografie. W poprzek podwórka był rozciągnięty długi pręt, a do niego był podwiązany na drucie pies. Jak biegł to hałasował gorzej niż traktor. Pierwszy raz widziałem takie cudo. Poszliśmy spać o 2200.

 

8 sierpnia 1988, poniedziałek. Dzień modlitw za pijaków

Wstaliśmy o 445, bo po co wcześniej, skoro bagaże pod nosem? Przykolegowały się do nas siostry z PCK i dały nam do niesienia torbę sanitarną. To znaczy niósł Stopa, bo on jest ambitny. A niech mu tam na zdrowie. Na postoju zjedliśmy konserwę. Potem Stopa zrobił unik i wymiksował się od dalszego niesienia torby.

W Nowym Korczynie była msza o 830. Po mszy wyczaiłem zupę na mieście i dałem cynk Stopie. Niech też chłop skorzysta. Zjedliśmy też kanapki, a ja wziąłem biały chleb do dżemu. Potem polewaliśmy się wodą przy studni, a potem usiedliśmy na krawężniku i prawie że przespaliśmy wyjście o 1015, bo grupy wychodziły inna drogą. Po drodze mijaliśmy cmentarz z I wojny światowej na 1845 osób. Następny postój wypadł na wsi, za kościołem, ale poszliśmy na oranżadę, a potem szliśmy sobie jak pany przez wieś. Na kolejnym postoju przysnęliśmy nieco. Koło nas rozlokowały się te dwie, co potem chciały forsę pożyczać. Pojawiły się zdjęcia czarno-białe. Kupiliśmy po jednym, 200 złotych za sztukę i z powodu tych zdjęć nie zdążyliśmy na wymarsz naszej grupy i musieliśmy iść z Janem. Akurat była konferencja i miał ją ten sam ksiądz, co przed chwilą u nas. Temat, rzecz jasna, ten sam, co wcale nas nie ucieszyło.

Przed Wiślicą był obiad na ogrodzie. Stanisława oczywiście wepchnęli na słońce, ale my wleźliśmy do cienia, do Alberta i posililiśmy się jego zupą. Stopa dostał od kumpla bochenek świeżutkiego chleba. Dostaliśmy obrazki od franciszkanina. Jakiś księżulo z Alberta coś mamrotał, że znowu mu się Stanisław wpakował, ale mało nas to obeszło. Potem Stopa został, a ja poszedłem wylać się i na miasto.

W mieście niektóre grupy miały nabożeństwo przy kościele. Poszedłem do sklepu, kupiłem irysy i batona. Pół batona zjadłem, a pół zostawiłem dla Mariusza. Następnie opłukałem się przy hydrancie i jak szła nasza grupa, to dałem Stopie znak i też się opryskał. Po drodze nęciliśmy ludzi papierkiem z batona. Na postoju, który wypadł na jakiejś górce, przyssały się do mnie jakieś niewiasty z Dębowca i osępiły mnie z cukierków i z picia. Na kolejnym postoju poszliśmy na „y”, a potem opiliśmy się wody i obczailiśmy dwa pomidory.

Jeszcze wcześniej, w drodze z Wiślicy, w zamian za kwiatka, osępiliśmy jednego księdza z obrazików. Chcieliśmy jeszcze osępić drugiego, tego rudego, ale to chytre było jak nie wiem co i nic nam nie dał. Ale przynajmniej zawarłem znajomość z księdzem Obrazikiem.

Po przyjściu na nocleg, ksiądz Obrazik nieświadomie wprowadził nas w błąd i poszliśmy w złym kierunku. Faktycznie nasz nocleg wypadł dwa kilometry od wsi. Ale za to była łazienka i kanapki, a także dwaj artyści, wszystko żrący synowie gospodarza. Jak nam powiedzieli gospodarze, u nich krucho jest z wodą i dla nas musieli specjalnie dowozić.

Wieczorem część gości poszła do gospodarzy i coś tam śpiewali, a my opowiadaliśmy sobie kawały.

9 sierpnia 1988, wtorek    

Wstaliśmy o 445, a wyjście było o 515, ale zdążyliśmy napić się jeszcze herbaty. Potem szliśmy bezpośrednio na mszę, która rozpoczęła się o 830 na takiej górze, zaminowanej co kawałek krowimi plackami. Dobrze było widać, ale jak ktoś źle się usadowił, to mógł zjechać na dół. Po mszy było „pospolite ruszenie” czyli liczyli ludzi, żeby wiedzieć, ilu przystępuje do komunii.

W trakcie marszu była konferencja. Ksiądz Marian z Jarosławia mówił o cudzołóstwie. To był ciekawy temat, więc wszyscy słuchali uważnie. Później były wolne głosy i Anemik zaginał biskupów, coś tam ich krytykował, a potem jakaś baba wzięła księży w obronę. Następnie skręciliśmy do lasu i czas był ku temu najwyższy, bo słońce jarało prosto na nas. W lesie był postój. Kryśka zabrała nam ciastka i cukierki. Obiad był w Michałowie, tam gdzie jest słynna stadnina koni. Ale my tym razem olaliśmy obiad i poszliśmy moczyć nogi w fontannie. Ludzi się tam szwendało co niemiara i każdy oczywiście mówił co innego. Jedni, żeby moczyć nogi, bo to dobrze robi, a drudzy, że z tego bierze się reumatyzm. To oczywiście baby były takie uczone. My, rzecz jasna, moczyliśmy nogi dalej. Stopa wysłał w końcu kartki, a ściślej dał do wysłania.

Na kolejnym postoju zmąciłem wodę w studni i wszyscy musieli czekać, aż się ustoi. Potem jacyś goście lali wodę ze szlaufa, bo było gorąco, a inżynier Józek Mengele był temu przeciwny i coś tam krzyczał do polewających, ale kto by się Józkiem przejmował.

Na następnym postoju rozmawialiśmy z Gienkiem i Zbyszkiem. Koło nas siedziała grupa Jana i jak przechodził biskup, to jakiś ksiądz z Jana rzucił hasło „grupa świętego Jana pozdrawia księdza biskupa”, a Gienek na to, że ksiądz podlizuje się biskupowi.

Nocleg był w Nadarzycach. Co za cholerna wieś! Nie dość, że są tylko trzy jabłonki we wsi, to jeszcze szczurów od gradobicia. To była przerąbana noc. Takie dwa najodważniejsze szczurołapy poszły spać do kuchni, ale przynajmniej się wyspali, bo my nie.

Wieczorem było takie spotkanie na tematy historii Polski, ale nie poszliśmy, bo zanim się wyguzdraliśmy, to zrobiło się trochę późno. Tak się nam tylko wydawało, bo spotkanie skończyło się po północy.

10 sierpnia 1988, środa

Jeszcze wieczorem Mariusz poprosił o rower dla takiego gościa, co szedł z Urszulą. Nie wiem, po co mu był ten rower, ale rano my do wyjścia, a tu ani gościa, ani roweru. Gospodarze w humorze nieszczególnym. Dopiero jak wychodziliśmy, to ten chłopak wrócił.

Wyjście było o szóstej. Szliśmy bezpośrednio do Wodzisławia na mszę. Pielgrzymkę przywitała wierszykiem mała dziewczynka. Kazanie było interesujące; o wierze i trochę o polityce. Tak twierdzi Stopa, bo ja, mimo iż siedzieliśmy na słońcu, trochę drzemałem. I nic dziwnego; przez te szczury prawie nie spałem w nocy.

Po mszy Igor (ten od roweru) przyniósł Stopie zdjęcia, a ja poszedłem na „y”. Trafiłem akurat na wyżerkę. Były dwa wolne miejsca, dla dwóch braci. Reszta to były siostry. Potem wysrałem się w końcu, napiłem oranżady z żuka, kupiłem plakietki z pielgrzymki ze Stalowej Woli i chwyciłem za tubę, bo znowu wypadł nam dyżur. Stopa oczywiście gdzieś wsiąkł. Dopiero jak ruszyliśmy, to się odnalazł. Idąc ze zdumieniem stwierdziłem, że nic mi nie ryczy nad uchem. Tuby po prostu wysiadły. Jeszcze w trakcie marszu zwinięto kable i tubę nieśliśmy na ramieniu. Inżynier Mengele pojechał do Sędziszowa naprawiać wzmacniacz. Naprawili, ale na następnym postoju jakaś lebiega znowu go uszkodziła. Jako ekipa techniczna zostaliśmy, a grupa poszła dalej. Ożarliśmy się przy okazji takich świeżutkich bułeczek, które właśnie  ktoś przyniósł. Potem skodą  dogoniliśmy grupę, a mnie trafił się do niesienia taki akumulator, ciężki jak cholera. Niosłem go do samego Sędziszowa.

W Sędziszowie zjedliśmy kapuśniaku i położyliśmy się w zagajniku. Potem przyszła Ewa i przysiadła się do nas. Na placu było jakieś nabożeństwo, ale my nie braliśmy w nim udziału, zresztą nie tylko my. Prosto z nabożeństwa poszliśmy na nocleg. O osiemnastej byliśmy na miejscu. Mieliśmy obsługę w postaci córek gospodarza. Zrobiliśmy generalne mycie głów. Potem Stopa pojechał rowerem do sklepu po oranżadę i cukierki dla wczorajszych „szczurołapów”. Później poszliśmy na ognisko. Dowiedzieliśmy się przy okazji, że Beata Magierska, córka naszej dyrektorki właśnie dziś wyszła za mąż. I to za Marka Ślempa, księdza, który uczył nas niedawno religii…

11 sierpnia 1988, czwartek  

Ponieważ do jedenastej w nocy opowiadaliśmy sobie kawały, z tego też powodu wstaliśmy o 515, kwadrans przed wyjściem i potem wszystko było na dobieg. Na postoju zjedliśmy rybę. Tuby już działają. Pojawiły się kolorowe zdjęcia po 800 zł. Najpierw zarzekaliśmy się, że nie kupimy, ale w końcu kupiliśmy.

Na następnej przerwie Stopa poszedł z noga do PCK. Miał lekkie nadwerężenie ścięgien. Mnie z kolei bolał brzuch. Nic tylko bacutil się kłania. Potem Stopa wziął torbę PCK i niósł ją do Nakła, gdzie była msza. Chciałem zdobyć jakąś oranżadę, ale za dużo było chętnych. Na mszy siedzieliśmy pod studnią z urwanym wiadrem. Kazanie miał ksiądz z Irlandii (mówił po polsku). Niestety, przespałem całe kazanie, bo miałem zbyt wygodną pozycję. Po podniesieniu zemdlała dziewczyna naszego kumpla Jacka. Dostała jakichś dreszczy i sprawa wyglądała poważnie, ale potem doszła do siebie.

Po mszy nieoczekiwanie dorwaliśmy zupę. Po posiłku zwiedziliśmy kibel z blachy, umyliśmy się pod studnią, przegryźli jeszcze chlebem, odpoczęli, a na koniec zjedli po lodzie w kubku, za stówę.

Nocleg wypadł dwa kilometry od bagaży. Na szczęście podwieźli nam te bagaże. Pierwsze wrażenie – szok! Wolnostojący słupek, na nim nasza tabliczka, w perspektywie rozwalająca się stodoła. Ale oczywiście nie było tak źle. Spaliśmy w stodole takiego gościa, który brał udział w wojnie obronnej w 1939, potem był w obozie i w partyzantce. Trochę o tym opowiadał. Brat Pałka zepsuł mu rower, ale niepotrzebnie narobiliśmy paniki, bo Stopa zaraz go naprawił. Poszliśmy spać przed północą.

12 sierpnia 1988, piątek. Dzień modlitw o zjednoczenie

Wstaliśmy oczywiście świtem. Bagaże podwieźli nam starem. Po drodze Stopa z braćmi Pałkami wstąpił do kościoła zobaczyć ołtarz, który nie spalił się w czasie działań wojennych.

Niestety, nie kąpaliśmy się przed Częstochową mimo iż Stopa święcie w to wierzył i mówił, że on ma zawsze takie szczęście, że zawsze musi się wykapać. Najwyraźniej każde szczęście ma swój koniec.

Na pierwszym postoju zjedliśmy ciastka razem z Anką, która się do nas dosiadła. W poprzednich latach była tu msza, ale dwa lat temu jak i w tym roku była na takiej polanie. Zaczęła się o 815, miejsce mieliśmy dobre, bo w cieniu, ale za to słabo było słychać, co ksiądz mówi. Po mszy poszedłem po wodę, a Mariusz po herbatę. Po drodze spotkał jakąś Wiolkę, koleżankę Maślanki i trochę mu tam z nią zeszło. Dała nam dżem. Obok nas biwakował kler. Lepiej nie widzę; dżemik, miodek, rybka, do wyboru, do koloru. I kto tu się umartwia? Bracia sukienkowi? Na pewno nie!

Chcieliśmy zamienić się plakietkami z zamojską, ale się nie dało. Jakieś nieużyte towarzystwo. Stopa znów niósł torbę PCK. Obiad był w Janowie, ale nawet nie pchaliśmy się. Gienek i Zbyszek kupili nam oranżadę. Potem byliśmy w księgarni, potem na poczcie, na „y”, a na końcu ja poszedłem do kiosku, a Stopa pod drzewo spać. Ale przyszedł Kuraś i nic ze spania nie wyszło. Po obiedzie szliśmy prosto na nabożeństwo na górę Przeprośkę. Stopa usnął już na początku i musiałem go budzić, a potem to obaj kimaliśmy. Później zrobiło się zamieszanie, bo baby chodziły całować się, do nas też jakieś przyszły, Mn. Edyta i te, co myły nam garnuszki w Radomyślu.

Przed noclegiem zatrzymaliśmy się na godzinę na parkingu, gdzie zbierali forsę na bilety na pociąg. Dziewczyny od nowa(korzystając z okazji) zaczęły się przepraszać i całować, znowu jakieś Maryśki do nas latały, a na końcu zaczęli podrzucać księży .

Na noclegu sześć dziesiątek. Skoczyłem zająć miejsca, a Stopa poszedł po plecaki. Te walkmany Adaś i Józek śpią razem z nami. Z wodą cienko. Była zupa i kompot na kolację. Mieliśmy się myć po 2300, ale zaniosło się na burzę i w rezultacie myliśmy się w takiej resztce wody. Poszliśmy spać jako ostatni, gdzies koło jedenastej.

Statystyki: 5029 pielgrzymów, 57 księży, 68 kleryków, 22 siostry zakonne, 8 lekarzy, 377 Staszków.

13 sierpnia 1988, sobota

Dziś ostatni dzień. Wstaliśmy o 240. Oczywiście walkamany zrobiły profilaktycznie ruch już z pół godziny wcześniej. Wyjście miało być o 315, ale wygrzebaliśmy się na wpół do czwartej. Ciemna noc, wieje wiatr, ale jest dość ciepło. Bagaże załadowaliśmy na przyczepę-pojadą prosto do Rzeszowa. Potem dwie godziny szliśmy bez żadnej przerwy. Dopiero koło szóstej był krótki postój. Przepuszczaliśmy grupy idące za nami. Śniadanie było dopiero koło ósmej. Do tego czasu nogi o mało mi do tyłka nie weszły. Odebraliśmy bilety i w drogę. Humory się poprawiły wraz z tabliczką „Częstochowa”. Na postoju w Częstochowie Stopa polazł gdzieś z Edytą, a ja siedziałem z bratem Pałką starszym. Obok nas siedział biskup, dziekan i ten ksiądz lisek-chytrusek, co to się kręcił koło dziekana. Biskup robił wielką łaskę, że podpisał się komuś na zdjęciu, a jak już były jakieś inne podpisy to mówił, że to zabaziane  i że nie ma miejsca. W tym momencie wywarł na mnie negatywne wrażenie. Na dodatek ma taki wieśniacki wygląd. Zakazał chodzić ludziom do ogródków działkowych i postawił nawet jakiegoś gościa pod wejściem, a ludziom zwyczajnie chciało się lać i chodzili drugim wejściem. Potem przyszedł jakiś kwatermistrz i powiedział, że kierowca Avii zbuntował się. Miał zawieźć bagaże pod Jasną Górę, ale powiedział, że on już pielgrzymkę skończył i jedzie prosto do Rzeszowa. Ale w końcu zawiózł je pod klasztor.

Później, jak już zobaczyliśmy klasztor w perspektywie, to klęczeliśmy na ulicy, a potem zeszliśmy z górki i ostatnia prosta Alejami NMP. Pierwsza grupa weszła o 1015. Szybkie przejście przed obrazem i chwila oddechu przed mszą. Stopa został, żeby obejść obraz na kolanach, a ja poszedłem się wylać i napić oranżady i przez to zgubiliśmy się. Przyszedłem tuż przed wpół do pierwszej, przed mszą. Siedziałem w szczerym słońcu. Dobrze, że potem wyszły jakieś chmury. Msza trwała dwie godziny, a oprócz naszej były jeszcze trzy inne pielgrzymki. W takim tłumie odnalezienie Stopy było nierealne. Po mszy pochodziłem trochę po kramikach pod klasztorem, zjadłem zapiekankę, lody, batona, napiłem się oranżady, a potem autobusem podjechałem pod dworzec, bo nie miałem siły już iść na piechotę. A potem osobowym do Katowic, a z Katowic pośpiesznym Wrocław-Przemyśl koło kibla w pierwszej klasie. W Rzeszowie na przystanku spotkałem Stopę. Wrócił tym pośpiesznym z Lipska. „103” już pojechała więc wziąłem taksówkę. W domu byłem o pierwszej w nocy.

 

Rzeszów, 23.08.1988-04.09.1988 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
jelcz392 · dnia 04.11.2019 08:29 · Czytań: 480 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
Marek Adam Grabowski dnia 18.11.2019 19:57
Zupełnie to do mnie nie przemawia. Temat mało ciekawy, a jeszcze próbujesz do umilić poprzez nieudane poczucie humoru. Ale to tylko moja opinia i inni nie muszą jej podzielać.

Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty