Rozdział 23 Antykomunistyczna powieść
Zanim spotkałem po raz drugi Romka Waszkiewicza, ruszyłem ostro z pisaniem. Niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego zacząłem pisać pierwszą powieść. Byłem przygnębiony agresją rządu Jaruzelskiego przeciwko narodowi, co wzmogło moją nienawiść do komunistów. Chociaż?... Mimo czucia odrazy do komuny, miałem wątpliwości, czy Jaruzelski nie uchronił Polaków przed znacznie większym rozlewem krwi. Pamiętałem rok 1968 i propagandę polskojęzycznego radia Moskwa, poprzedzającą atak wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Teraz, u schyłku lata 1981 roku, przypadkowo usłyszałem komunikat tej samej moskiewskiej rozgłośni. Był identyczny, jak przed inwazją na Czechosłowaków. Przed trzynastu laty ta sama propagandowa tuba trąbiła o czeskiej kontrrewolucji wspieranej przez dywersyjne ośrodki zachodnie. Polskojęzyczni spikerzy głosili o wichrzycielskich prowokacjach mogących doprowadzić do wybuchu wojny światowej z użyciem arsenałów nuklearnych. Tak przygotowywano usprawiedliwienie dla zbrojnej napaści na południowych sąsiadów. W czasie, poprzedzającym grudzień 1981 Moskwa wygłaszała takie same groźby. Wolna Europa mówiła o gromadzących się sowieckich dywizjach w pobliżu wschodnich granic Polski. Słyszałem, że do napaści na Polskę przygotowywały się wojska w NRD. Więc myślałem, że wprowadzenie stanu wojennego, mimo ofiar, ocaliło znacznie więcej Polaków. Wprawdzie współczesne dowody politologów dowodzą, że Jaruzelski nie musiał wprowadzać stanu wojennego, ale nie zmyślam: moskiewska rozgłośnia groziła czymś znacznie gorszym.
Jednak sytuacja na świecie zmieniała się dynamicznie. Kiedy słyszałem moskiewskie pogróżki. byłem na wakacjach, na Helu. Stary gruchot - aparat radiowy u gospodyni, wynajmującej mojej rodzinie pokój, nie odbierał innych stacji, więc uległem zastraszającej propagandzie. Na sowietów wtedy spadały sankcje za wojskową interwencję w Afganistanie. Kreml nie wytrzymywał finansowo wyścigu zbrojeń. Prezydent Regan opanował możliwości ataku z kosmosu, a u sowietów panowała nędza. Sowiecka Rosja powoli szykowała się do przejścia na gospodarkę rynkową i grabież swego społeczeństwa, by stworzyć kastę oligarchów. (Ichnich Kulczyków, Krauzów I Guzowatych – a nawet znacznie zamożniejszych).
Współczesne badania uczciwych ipeenowskich historyków, dowiodły, że Jaruzelskiemu dano wolną rękę. Tkwiłem więc w błędzie.
Potępiając komunistów, rozpocząłem pisanie o początkach peerelu. Tworzyłem tekst o strasznych losach jednej z ciotek masakrowanej torturami przez ubeków. Ostatecznie zabito ją strzałem w tył głowy, w piwnicy gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Chrzanowie. O Kukusi – tak się nazywała bohaterska krewna należąca do Armii Krajowej – opowiadał Ojciec, gdy już byliśmy dorośli. Rodzic zastrzegł, żebyśmy z bratem nikomu o tym nie opowiadali, bo narazimy siebie, Matkę i jego na dotkliwe konsekwencje. Pisałem nie licząc się z jego wolą. Zaczęła puchnąć powieść, którą była paszkwilem na PRL. Tylko jak ją wydać? Słyszałem o podziemnych wydawnictwach, głoszących prawdę o komunie. Ale przecież esbecka agentura spenetrowała środowisko cinkciarzy i półświatek przestępczy. Miałem pewność, że podobnie rozpracowała kręgi twórcze i solidarnościową opozycję.
Współczesne publikacje Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza: „Resortowe dzieci – Polityka” oraz publikacja tych samych autorów „Resortowe dzieci – Media” są oparte na bogatych archiwaliach z IPN-u. Dobitnie ukazują sztafetę pokoleniową, która w dużym stopniu zawłaszczyła Polskę. Nie mając możliwości sięgania po dokumenty, tworzyłem, opierając się na cząstkowych relacjach ofiar i przekazach ludzi pamiętających powojenną przeszłość. Jako dziecko podsłuchiwałem opowieści majora AK Jarockiego snute przed Rodzicami w czasie wizyt w naszym domu. Wypuszczono go na wolność po 1956 roku. Pamiętałem anegdoty doktora Broma o niechlubnej roli, spełnianej przez partyzantów AL w czasie Powstania. Opowiadał jak ci określani w peerelowskich publikatorach bohaterami walczącej Warszawy, unikali bezpośredniej walki z Niemcami. Aelowcy co najwyżej zajmowali się rekwirowaniem zdobytych magazynów z żywnością. Często pijani, namolnie zaczepiali sanitariuszki i łączniczki. Obszerniejsze materiały źródłowe pozyskiwałem, słuchając audycji nadawanej przez Radio Wolna Europa.
Początkowo opisywałem pierwsze pokolenie moskiewskich sługusów, Tych, którzy bezwzględnym terrorem, skrytobójczymi zbrodniami, strzelając w tył głowy w ubeckich katowniach, czy popełniając sądowe mordy, sterroryzowali Polskę. W dalszej części skupiłem się na dzieciach stalinowskich oprawców. Tę młodzież obserwowałem w Stodole, warszawskich dyskotekach oraz sopockim Non-Stopie. Jako codzienny bywalec studenckiego kombinatu rozrywki, przyglądałem się potomkom komunistycznych elit i muszę przyznać – w niemałym stopniu powodowała mną zawiść. Synalkowie i córunie komunistycznych ministrów, dyrektorów departamentów, prominentnych partyjniaków stanowili hermetyczną kastę. Wyróżniali się eleganckimi ciuchami z drogich zagranicznych sklepów. Rozbijali autami światowych marek, rzadko spotykanymi na ulicach Warszawy. Pod Stodołą zatrzymywały się mercedesy, BMW, czasem włoskie alfa-romeo, a nawet bentley-e. Nie zawsze były to nowe samochody. Niektóre miały ślad obtarć, zdarzała się na karoseriach rdzawa skaza. Mimo to w tamtych latach, na tle warszaw, syrenek i dostawczych żuków, wydawały się luksusowymi limuzynami. (Rzadko studentów było stać na zakup choćby motoroweru). Wtedy nie byłem w stanie przewidzieć bratania się późniejszych postkomunistycznych elit ze światem przestępczym. Widywałem jednak w gronie synalków uprzywilejowanych tatusiów znanych zabijaków. To jasne, ci podjeżdżający pod rozrywkowe lokale wybrańcy losu, chcąc wyrywać ładne dziewczyny, potrzebowali ochrony.
Na pewno przybocznego bandziora nie potrzebował mocarz, złoty medalista w pchnięciu kulą na olimpiadzie w Monachium Władysław Komar. Cała warszawka wiedziała o jego małżeństwie z córką ministra obrony narodowej, marszałka Ludowego Wojska Polskiego Mariana Spychalskiego. Więc nikt się nie dziwił, widząc chlubę peerelowskiego sportu za kierownicą luksusowego mercedesa. Zaskoczyło mnie, że ten słynny sportowiec przyjaźni się z Leszkiem Omańskim. W najlepszej komitywie rżnęli w karty na basenie Legii. Do kulomiota przytulały się dziewczyny z sutenerskiego haremu Omańskiego. Leszek Omański, facet o imponującej muskulaturze jak Komar, znany był z noszenia konfekcji upodobniającej go do gwiazdora z Hollywood. Poznałem go w Sopocie. Ten groźny zabijaka, robiący też cinkciarskie przewałki i przestępcze interesy, przyjaźnił się z bandytami z wybrzeża. Sopockie nocne życie, rozrywkowe lokale oraz bar Caro w Grand Hotelu opanowali głównie bokserzy, którym znudziła się sportowa kariera. Łatwiej niż ciężko trenować, było im wkroczyć na ścieżki rozbojów, czerpać zyski z sutenerstwa oraz oszustw dokonywanych podczas walutowych transakcji. Zdeprawowanym sopockim bokserom musiał imponować warszawski gangster Omański. Latał samolotami tam i z powrotem między stolicą a Trójmiastem i niewykluczone, że już w tamtych czasach handlował narkotykami. Wiedząc, że trenujemy z bratem boks, sopoccy bandyci nie przeganiali nas jak innych młokosów, kiedy pojawiał się w ich gronie elegancki Leszek. Szanowany gangster nawet o dziwo nas zaszczycał podawaniem dłoni. Mogliśmy się przyglądać, jak bożyszcze warszawskiego półświatka z miną wyrozumiałego księcia, ganił sopockich zabijaków za ich niemodnie skrojone garnitury. Nie wiadomo skąd, sopockie bandziory zdobyły kupony drogiego srebrzysto-zielonego materiału, z którego prawie wszyscy poszyli sobie identyczne ubrania. Pewnie belę tej drogiej tkaniny ukradziono z handlowego statku, może ze składu celnego.
– W tych gajerach wyglądacie jak ciecie w Boże Ciało – zwrócił się zdegustowany Omański do sopockich kumpli.
Uznawany za chodzącą wyrocznię mody warszawiak stał przed nimi dumnie w nienagannie leżącym, mieniącym się srebrzystymi nitkami garniturze. Wytworne ubrania szył u obsługującego warszawski high life krawca Krupy.
– Co to jest? – Przesunął dłonią po klapach zielonkawej marynarki byłego mistrza Wybrzeża w wadze półciężkiej.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem, widząc jak wzbudzający grozę zdeprawowany bokser, skurczył się z miną skarconego dzieciaka.
– Wasz krawiec w Warszawie mógłby czyścić sracze. Teraz nie zaprasowuje się klap. – Pogładził klapę swojej marynarki zaokrąglonej u dołu jak srebrzysty liść byliny.
Podejrzane musiały być warszawskie koneksje Leszka Omańskiego, do którego świty obok rosłych bandziorów należało kilku synalków komunistycznych ministrów. W lecie, nie obawiając się władz, wysiadywał i załatwiał szemrane interesy przy stoliku kawiarni połączonej z wejściem do restauracji Szanghaj na Marszałkowskiej. Nie miałem wątpliwości, że musiał mieć zapewnioną przez władze nietykalność. Będąc pewien, dawałem temu wyraz w swoim tekście.
„Czy można się dziwić – pisałem w tworzonej powieści – że dzieci rządzących peerelem komunistów, patrzyły jak przez szybę na rówieśników spoza ich uprzywilejowanej kasty? Tak mogli spoglądać arystokraci, na folwarcznych chłopów. Traktowali tych spoza własnych kręgów jak powietrze. Lepsze auta, niedostępne dla pozbawionych możliwości wyjazdów obywateli, przywozili z zachodu. Studiowali na znanych europejskich, a także amerykańskich uczelniach. Poznawali biegle obce języki. W przyszłości mieli zapewnioną pracę w centralach handlu zagranicznego, mogli zawierać biznesowe kontakty, otrzymywać wypłacane dewizami wysokie pensje, poznawać świat. Wszystko dzięki rodzicom zajmującym lukratywne posady na wysokich szczeblach komunistycznego aparatu władzy.
Opisywałem, ich rodziców. To oni na rozkazy NKWD mordowali niepodległościowe podziemie. Pomagali ograbiać Polskę. Władcy Kremla, w stosunku do trzęsących przed nimi portkami polskich zdrajców, zachowywali się według gangsterskich reguł: „wy ściągacie haracz, my zapewniamy wam ochronę”. Kierując się tą zasadą, wysysali gospodarki PRL oraz innych państw bloku wschodniego. Grabieżczy proceder odbywał się na pozór legalnie; na mocy umów handlowych usłużnie podpisanych przez rodziców tych, których opisywałem jako uprzywilejowaną młodzież. Z polskiego rynku prawie znikło mięso. Trudno dostępne były podstawowe artykuły konsumpcyjne. Na wschód wysyłano ogromne ilości żywności i innych produktów.
Pisząc o dzieciach zdrajców, snułem domysły, jak ich obraz i styl życia musiał wpływać na morale rówieśników. Wzbudzając zazdrość, burzyli wiarę w możliwość osiągnięcia czegokolwiek uczciwą pracą. Swą postawą dzieci komunistycznych aparatczyków zachęcały do konformizmu, nieuczciwego budowania karier. Zapisanie się do ZMS-u, później PZPR-u, stawało się jedyną drogą do jakiegokolwiek życiowego sukcesu.
W czasach, gdy tworzyłem paszkwil na komunę, nie mogłem wiedzieć o mającej nadejść w 1989 roku ustrojowej transformacji. To wtedy, przy tak zwanym okrągłym stole, część solidarnościowych przywódców dopuściła się zdrady. Domyślam się, że po wprowadzeniu stanu wojennego, nie jeden się załamał. Dla wielu samo uwięzienie musiało być wstrząsem. SB nie przebierało w środkach zastraszania. Esbeccy oprawcy straszyli wyrokami śmierci, posuwali się do bicia – między innymi stosując „ścieżki zdrowia”. Znęcali się psychicznie, strasząc okrutnymi konsekwencjami wobec rodzin internowanych. Z drugiej strony, w zamian za współpracę, przychylali uwięzionym nieboskłon. Obiecywali wolność i przywileje. Rozmiękczali ich na dziesiątki sprawdzonych sposobów. Ilu zdecydowało się zostać tajnymi współpracownikami pracującego jak dobrze naoliwiona maszyna esbeckiego i wojskowego aparatu niszczenia ludzi? To po dziś dzień dobrze skrywana tajemnica peerelowskich służb. Jestem przekonany, że do rozmów okrągłostołowych zaproszono przede wszystkim tych rozmiękczonych. Teraz nie mieli wyboru, musieli zaakceptować uwłaszczenie się komunistycznych wasali Moskwy. Ci ostatni i ich dzieci stali się głównymi beneficjentami nowej Polski.
Sarkastycznie brzmi oferta złożona społeczeństwu po transformacji:
„Chcesz .wsiąść do pociągu pod tytułem kapitalizm? Proszę bardzo: ukradnij pierwszy milion”...
* * *
Wprowadzenie stanu wojennego przygnębiło Polaków. Większość rodaków nie widziała dla siebie perspektyw na dalszą egzystencję. Kto mógł, uciekał na zachód. Niektórym udawało się zdobywać zaproszenia od znajomych i krewnych zza „żelaznej kurtyny”. Zostawali zagranicą odcięci od swoich rodzin, uzyskując azyl polityczny. Inni uciekali z opłaconych w Orbisie zagranicznych wycieczek. Zdarzały się przypadki terroryzowania pilotów rejsowych samolotów i zmuszania ich do lądowania w Zachodnim Berlinie na wojskowym lotnisku Tempelhof. Były to ryzykowne próby, groźne dla porywaczy i pasażerów. Doszło do tragedii. Eksplodował domowym sposobem sporządzony granat, którym porywacz chciał zastraszyć załogę i wymusić skierowanie samolotu na zachód. W efekcie kilkunastu pasażerów odniosło rany, poparzony wybuchem desperat zmarł.
Też rozważałem możliwość opuszczenia Polski. Jednak obok pisania wciągnąłem się w trening tenisowy syna. Zaprzyjaźniłem się z prowadzącym go w szczawieńskim klubie młodym trenerem. Zrobiłem kurs międzynarodowego sędziego tenisa. Powołano mnie do sędziowania pierwszych w Polsce turniejów satelitarnych. Wrosłem w tenisowe życie pierwszoligowego klubu.
* * *
Dwa lata po ogłoszeniu stanu wojennego do Dani wyjechał brat Radek. Zaprosił go mieszkający w Kopenhadze kolega żydowskiego pochodzenia, który opuścił Polskę w 1968 roku. Chciał się Radkowi zrewanżować. Przed kilku laty, podczas tanecznego wieczorku w największej młodzieżowej tancbudzie w powiecie, kolegę Żyda uderzył chuligan. Był w towarzystwie dwóch podpitych łobuzów, którzy rzucili się, by dalej tłuc chłopaka o semickich rysach twarzy. Byli na Żyda wściekli, bo jednemu z nich odbił ładną dziewczynę. Brat zareagował natychmiast, bił się z trzema naraz i pokancerował im facjaty. Bijatyka nabrała dużego rozgłosu. Stała się sensacją, bo jeden z pobitych agresorów o nazwisku Kopyto, miał opinię niepokonanego zabijaki. Uchroniony przed ciężkimi obrażeniami kolega Żyd, pomógł Radkowi. Znalazł dla Brata pracę w kopenhaskim klubie bokserskim. Kiedy po trzech miesiącach pojechałem do Świnoujścia po wracającego z zachodu Radka, zobaczywszy go, przez długą chwilę nie mogłem wyjść z podziwu. Z czeluści promu wytoczył się volkswagen garbus. Auto było lekko skrzywione, z powodu pękniętej sprężyny przedniego resoru. Z uchylonego okna kiwał do mnie Radek. To był pierwszy samochód w rodzinie. Jednak bardziej od garbusa, Radka cieszyło przywiezione trofeum. Wyciągnął z bagażnika złoty puchar i kopenhaską sportową gazetę. Było w niej zdjęcie przedstawiające duńskiego boksera, wręczającego chwilę po walce zdobyty puchar Bratu. To był gest wdzięczności za przygotowanie Duńczyka do walki, potem wachlowanie go w narożniku między rundami i podpowiedzi taktyczne, które okazały się kluczem do zwycięstwa.
zagrzewanie do walki.
Rok później Radek dostał zaproszenie do USA i ogarnęły mnie mrzonki, że jako pisarz także zarobię dolary... Brat bał się zabrać do samolotu moją niedokończoną antykomunistyczną powieść. Na lotnisku komunistyczne służby mogły zatrzymać maszynopis, nawet zaaresztować i uniemożliwić wylot. Wziął moje najlepsze opowiadanie. Obiecał je przetłumaczyć i podjąć próby złożenia ofert wydawcom.
Pewnie wyda się dziwne, jakim cudem bokserski trener może się wziąć za tłumaczenie na język angielski? Przecież pięściarzy inkasujących w głowy dziesiątki ciosów, powszechnie uważa się za osoby o niskim IQ. Jeszcze częściej spotykałem się określaniem ich jako pół-debili.
Tymczasem Radek, oprócz bokserskiego, miał za sobą długoletni trening umysłowy. Po naszych pierwszych latach boksowania, do pięściarstwa wrócił, będąc już na czwartym roku medycyny. Potem spacerkiem zdobył tytuł magistra AWF-u ze specjalnością: trener boksu. W klubie miał przezwisko Anglik, bo jako pasjonat tego języka, na wrocławskim uniwerku zdał egzamin CPR (biegłości w języku angielskim), organizowany przez filię uniwersytetu Cambridge. Uczył też parę lat angielskiego w ogólniaku. Radek dotrzymał słowa, opowiadanie przetłumaczył. Pomogli mu dwaj zaprzyjaźnieni emerytowani amerykańscy nauczyciele. Jednak w Los Angeles nie znalazł wydawcy. Brat podbudował mnie na duchu inaczej, wysłał kilka dolarowych czeków.
Nie zrezygnowałem z możliwości przywalenia komunie. W mojej głowie zrodził się diabelski plan. Radio Wolna Europa mówiło o publikowanych w Kulturze Paryskiej antykomunistycznych autorach. Podjąłem decyzję: „Pojadę do ambasady francuskiej. Tam muszą mi pomóc przekazać teksty do Paryża”. Poczułem przyjemny dreszcz emocji. Wyobraziłem sobie, że znowu, jak za czasów cinkciarskich, wetknę do kieszeni rulon kolorowych stufrankowch banknotów…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt