Śnił mi się pies od Borowińskich. Jamnik Funfel. Jechał przez las na rowerze, a jego uszy powiewały na wietrze niczym dwie dumne chorągwie. Zasuwał jak Kubica na torze wyścigowym. Zatrąbił na mnie, bo przecięłam mu drogę. Dokładniej rzecz ujmując, stałam na środku jego trasy z rozdziawioną buzią. Na chwilę zniknął mi z oczu, ale zaraz potem zobaczyłam jak w pełnym wyskoku ukazał się na tle tarczy księżyca.
O śnie opowiedziałam mojej sąsiadce, babci Borowińskiej, zaraz następnego dnia wieczorem, kiedy odbierałam od niej kankę z mlekiem. Myślałam, że będzie się śmiała, tak jak ja, ale ona tylko popatrzyła na mnie mrużąc oczy i powiedziała:
- Dziecinko, wszystko jest możliwe.
- No ale nie pies - zwróciłam jej uwagę - no wie pani, na rowerze?
- A dlaczego nie?
- Dlaczego? Cóż, sen był bardzo realistyczny, ale przecież to niedorzeczne, że niby Funfel...? - próbowałam tłumaczyć.
- Yhm - pokiwała głową, a ja pełna zdumienia nie zaprzeczałam już więcej. Po pierwsze: babcia Borowińska miała swoje lata, po drugie: starszym trzeba wierzyć (taka niepisana zasada - w końcu żyją dłużej od nas), po trzecie: psy nie jeżdżą na rowerach i wszyscy o tym wiedzą, po czwarte: to był tylko sen!
Wzięłam kankę z mlekiem i z cichym westchnieniem ruszyłam do domu. Minęłam po drodze Funfla, który leżał na wycieraczce w bliskim sąsiedztwie roweru.
- Hej, Funfel, dasz się karnąć? - zapytałam śmiejąc się głośno z niedorzeczności pytania.
W odpowiedzi usłyszałam cichy pomruk psa, który zaraz potem mlasnął językiem i ponownie ułożył się do snu.
- No tak, nic za darmo, co? Mam krówkę ciągutkę - wyciągnęłam cukierka, żeby zaprezentować nagrodę, a ponieważ nie uzyskałam żadnej reakcji, machnęłam na niego ręką - trudno, sama zjem - odwinęłam smakołyk z papierka i z błogością przeżułam. W sumie jakby się tak zastanowić, Funfel wygląda całkiem nieźle. Smukły z niego zwierzak, więc faktycznie musi się sporo ruszać. Ciekawe, bo ilekroć go widzę, cały czas leży na wycieraczce, we własnym legowisku, na trawie, w oborze przy krowach, na kolanach babci Borowińskiej, na moich butach, w przedpokoju, pod traktorem - po prostu wszędzie.
Kiedy dotarłam do domu, jak zwykle wypiłam kubek jeszcze ciepłego mleka, zjadałam kanapkową kolację, zgasiłam światło, porywając po drodze kolejną krówkę ciągutkę z cukiernicy i udałam się do swojego pokoju na piętrze. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Mam fioła na punkcie tych cukierków. Czasami zdarza się, że zabraknie mi mąki, czy cukru, ale krówek zabraknąć nie może! Jestem od nich najzwyczajniej uzależniona i z premedytacją staram się zarazić tą miłością wszystkich dookoła. No, akurat z Funflem mi jeszcze nie wyszło.
Nastawiłam sobie budzik i położyłam spać.
Zapadła już noc, a ja znajdowałam się tam, gdzie powinnam o tej porze - w swoim łóżku. Długo przewracałam się z boku na bok nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji, aż w końcu sen wyciągnął do mnie swoje ręce. Nagły hałas przerwał jednak ten błogi stan. Nasłuchiwałam chwilkę i hałas się powtórzył. Ktoś rzucał kamykami w moje okno!
- No, co za czort! - wkurzona wstałam i raptownie otworzyłam okno. Spojrzałam w dół, ale nie dostrzegłam nikogo.
- Au! - oberwałam w ucho. Tego było za wiele. Niewiele się zastanawiając włożyłam stopy w kapcie i popędziłam na dwór czym prędzej - jak ja cię dorwę to nogi z dupy powyrywam, uszy oberwę i całego obedrę ze skóry - mruczałam pod nosem wymyślając co oryginalniejszy pakiet tortur.
Wypadłam na dwór szukając winnego.
- Wyłaź! - i on wyszedł - Funfel? To nieprawda! To nie możesz być ty!
Pies obserwował mnie bacznie i machał spokojnie ogonem. Zachowywał się tak, jakby nie znalazł się tutaj przypadkiem. Kiedy pierwszy szok minął oparłam głowę o ścianę, szukając jakiegoś stabilnego punktu, czegoś, co faktycznie istnieje. Wtedy coś dostrzegłam.
- Rower - nazwałam rzecz po imieniu. Spojrzałam na Funfla - Twój? No pewnie, że tak - szybko skojarzyłam oczywiste fakty - pewnie chcesz cukierasa? - jakby dla potwierdzenia pies szczeknął. Rzuciłam mu wyczekiwaną słodycz. Podziękowałam za fatygę i za pożyczkę roweru, obiecując go oddać następnego dnia.
Nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl. Po wpływem impulsu, wskoczyłam na siodełko i ruszyłam na moim rowerowym rumaku w kierunku ścieżki pomiędzy polami i lasem. To była ciepła letnia noc, luźna piżama trzepotała na wietrze niczym żagiel wyrywając z ust radosne okrzyki, pełne dzikiej euforii. Na początku Funfel biegł przy mnie, ale potem machnął łapą na pożegnanie i potruchtał do domu. Cykanie świerszczy oraz światło świetlików towarzyszyło mi przez całą drogę dopingując niczym tłum fanów podczas wyścigu. Podjeżdżałam właśnie na pagórek, rozpędziłam się i wyskoczyłam wysoko pod księżyc. Wpadłam w taki zachwyt, że zapomniałam całkowicie o jednym - co oderwało się od ziemi, musi na nią powrócić! To było bardzo bolesne doświadczenie. Zdarłam sobie kolano i dłonie próbując ratować się od większych urazów. Z moich ust nie wydobył się żaden krzyk - zaskoczenie skutecznie spełniło funkcję knebla.
- No tak, głupota nie popłaca - mamrotałam pod nosem otrzepując się z kurzu - widać sny nie mogą być idealne. Hmm, ciekawe, że mogą być bolesne! Au! - krzyknęłam dotykając ran.
Potem podniosłam z ziemi rower i kuśtykając powlokłam się do domu nie żałując jednak ani jednego wykonanego ruchu. Lot na księżyc dostarczył mi tak ekstatycznych wrażeń, że warto było poświęcić niewielką powierzchnię naskórka.
- Kurcze, jaki fajny sen! - pomyślałam, kładąc się spać.
Ranek przywitał mnie ciepłymi promieniami słońca, które bez pytania wśliznęły się do mojego pokoju i powolutku zakradły do łóżka, aż w końcu wskoczyły na twarz.
- Jak cudnie! - przeciągnęłam się i skrzywiłam z bólu - Au! - zaskoczona wpatrywałam się w zadrapania na dłoniach. Sięgnęłam do kolana - tam też były. Wyskoczyłam z łóżka i popędziłam na dwór.
- A niech mnie kule biją! - podeszłam ostrożnie do roweru przypatrując mu się uważnie. Oniemiałam - czyli jednak, niemożliwe jest możliwe!
Niedługo potem byłam u Borowińskich i opowiadałam o nocnej przygodzie. Babcia poczęstowała mnie lemoniadą własnej roboty, a ja siedziałam na krześle chichocząc nieustannie.
- Proszę pani, to jest tak niewiarygodne, że aż śmieszne, ale muszę przyznać, że podobało mi się. Czy pani myśli, że Funfel się do mnie przekonał i to wszystko dlatego?
- Drogie dziecko, tego możesz być pewna. Funfel naprawdę Cię polubił. Dowodem jest to, że pożyczył Ci rower. Widzisz, kiedyś to ze mną wyruszał na przejażdżkę, ale ja mam już swoje lata. Poradziłam mu, żeby znalazł sobie kogoś innego i widzę, że dobrze wybrał. Panuje między wami harmonia, każde z was daje drugiemu coś od siebie.
- Jak to? Chyba nie bardzo rozumiem.
- Ty zakosztowałaś w lotach na księżyc, a Funfel... - babcia spojrzała na mnie wymownie.
- W krówkach ciągutkach! - wykrzyknęłyśmy obie śmiejąc się do rozpuku. Nawet Funfel słysząc co się dzieje przybiegł machając wesoło ogonkiem i oblizując się co chwila.
Od tamtej pory razem z Funflem wyruszamy na nasze nocne eskapady. Oboje czerpiemy z nich niesamowitą radość, bo takie właśnie emocje wyzwalają w nas rowerowe loty na księżyc i krówki ciągutki.
- A moche ktoch ma ochotę się przychąchyć? No cho mnie chrącasz Funfel? Achm...
Fakt! Przepraszam. Jak się je, to się nie gada...To do północy!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
GoldKate · dnia 31.01.2009 11:12 · Czytań: 1084 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: