Ad maritum - Scheina
A A A
I


Wybacz mi, proszę... Wiem, Kochany, że to, co za chwilę usłyszysz, może Ci się nie spodobać. Bo czy chciałbyś usłyszeć od żony, że tak naprawdę Cię nie kochała? Że gdy była z Tobą, wyobrażała sobie, że jest z kimś innym? Że gdy rano przyglądała się, jak śpisz, szukała w Twojej twarzy rysów kogoś innego? A potem przyrzekała sobie, że powie prawdę. I nie mówiła, bo nie chciała zranić. Czy wybaczyłbyś komuś takiemu?
Nie wierzę w zaświaty... Nigdy nie wierzyłam. Ale jeżeli istnieją i rządzi nimi jakaś potężna siła, proś ją, by cofnęła czas i uchroniła Ciebie przed kimś takim jak ja. Bo naprawdę na mnie nie zasłużyłeś.

Szłam ulicą, zastanawiając się, dokąd wszyscy tak spieszą. Czy naprawdę to, co robią lub chcą zrobić, jest tak ważne? Nie mogą zatrzymać się choć na chwilę? Zastanowić? Właśnie w tamto popołudnie się poznaliśmy. Było słonecznie. Dziewczyna w parku miała słomkowy kapelusz i niebieską sukienkę. To dziwne, że zapamiętuje się takie szczegóły... Usiadłam na obdrapanej ławce. Wtedy podszedłeś do mnie i zapytałeś o godzinę, pamiętasz? Było w Tobie coś takiego... Spojrzałam Ci w oczy i zaniemówiłam. Przez chwilę wydawało mi się, że stoi przede mną ktoś zupełnie inny... ktoś, komu pozwoliłam odejść wiele lat temu. A on teraz, tu, przede mną. Być może dlatego zgodziłam się pójść z Tobą na spacer, zaprosić na kawę, a potem do restauracji. Może dlatego pozwoliłam wsunąć sobie na palec pierścionek i zaprowadzić do ołtarza. Miałeś jego oczy..., dokładnie ten sam odcień. Ale nie byłeś nim. Zbyt późno to sobie uświadomiłam.
Wybacz mi, Kochany. Wiem, że nie potrafisz, ale tak wypada, choćby dla..., choćby dla uspokojenia własnego sumienia. Wybacz albo proś tą wszechpotężną siłę, w której istnienie zawsze wątpiłam, by cofnęła czas i nie krzyżowała naszych dróg.
Nie oszukuj się, nigdy bym Cię nie pokochała.


Zastanowiłam się chwilę. Tak, ostatnie zdanie było prawdą. Nigdy bym go nie pokochała. Nawet gdyby los potoczył się inaczej.
Zgasiłam nocną lampkę. Jutro dokończę list... Jeżeli jutro jeszcze nadejdzie.

* * *


Obudził mnie pocałunkiem.
- Już rano? - zapytałam, nie otwierając oczu.
- Nie, ale... - nie dokończył. Zamknęłam mu usta pocałunkiem.
- "Ale" nie istnieje. Tej nocy nikt nam nie odbierze. Oczy całego świata przez tę jedną noc zwrócone są w inną stronę. Bó... - nie potrafiłam wymówić tego słowa - On też przez tę jedną noc zostawił nas w spokoju. Potem niech się dzieje, co chce. Ta noc jest nasza.
I była nasza. Moja i jego. Przez całe sześć godzin posiadaliśmy własny skrawek czasu. On i ja. Ja i on.
Przez sześć godzin nic poza nami nie miało znaczenia.

Gdy otworzyłam oczy, nie było go przy mnie. Przetarłam klejące się jeszcze powieki i poszłam do łazienki. Przeczuwałam, że tam go znajdę.
Nie usłyszał, jak weszłam, ale nie przestraszył się, gdy mnie zobaczył. Musiał się mnie spodziewać.
- Mówiłaś, że ta noc jest nasza - szum wody prawie całkowicie zagłuszył jego słowa. - Ona jeszcze się nie skończyła. Nie dla nas.
Krople wody ściekały mu po ciele, kreśląc na nim bardzo ciekawe kształty.
- Ta noc może trwać wiecznie - kontynuował. - Chcesz tego?
Spojrzałam mu w oczy. Chciałam powiedzieć prawdę, lecz wiedziałam, że lepiej będzie, gdy pozwolę mu odejść.
- Tylko przez jeden dzień.
Kochaliśmy się. Szum wody tłumił wyrzuty sumienia.

Nie chciałam, by ta noc się kończyła. By widział łzy w moich oczach. Nie chciałam patrzeć, jak znika i tłumić krzyku bezsilności. Nie potrafiłam patrzeć mu w oczy z myślą, że następnym razem zobaczę go w sutannie z białą koloratką na szyi. Wolałam, by odszedł bez pożegnania. Tak jakby nigdy nic nas nie łączyło. Nie chciałam żyć ze świadomością, że zniszczyłam jego dotychczasowe życie. Szczególnie, że nasze też by się nie udało.

* * *


Często przechadzaliśmy się po parku i trzymaliśmy za ręce. Rozmawialiśmy... o niczym. Wystarczyło, że jesteśmy razem. Tu, w wielkim mieście, daleko od plotek i wścibskich oczu sąsiadów, nikt nie domyślał się, że to, co nas łączy, jest zakazane.

- Widzisz te dwie kobiety, tam, na niebieskiej ławce? - zapytałam i wskazałam głową w kierunku dwóch starszych pań, choć nietrudno było je dostrzec. Nawet nie ukrywały, że nas obserwują. - Od pół godziny nam się przypatrują.
- Przeszkadza ci to?
- Nie, ale...
- No, widzisz - przerwał mi i uśmiechnął się. - Mają takie samo prawo do patrzenia i plotkowania, jak my do...
Roześmiałam się. My nie mieliśmy prawa spacerować, trzymając się za ręce.
- W każdym razie żadne prawo, ani świeckie, ani Kościelne, nie zabrania plotkowania.
- Tak? A ja myślałam, że plotkowanie jest grzechem - zaczęłam się z nim droczyć.
- Wiem, do czego zmierzasz i nie zamierzam tego kontynuować.
- Nie?!
- Nie.
Roześmiałam się i zaczęłam mu uciekać.
- Nuśka, stój! - zawoła, biegnąc. - Zaczekaj!
Dogonił mnie i pociągnął za rękę. Trochę za mocno, bo upadliśmy na świeżo skoszoną trawę. Lubiłam jej zapach.
- Zamierzasz jeszcze mi uciekać? - zapytał zdyszany.
- Jak będę musiała...
- Zła odpowiedź - wyszeptał i mnie pocałował. - A teraz?
- Zastanowię się.
Wstał i podał mi rękę. Spojrzałam na niebieską ławkę. Starszych pań już nie było. Widocznie uznały, że nie należy nam przeszkadzać.

Nie pamiętam każdego dnia z naszych wspólnych wakacji. Wyjechałam do Łodzi z myślą, że już go nie zobaczę. Moi rodzice mieli tam dom, w którym spędzaliśmy wakacje. Tym razem miałam zamieszkać sama i przygotować się na kolejny rok nauki. Nie wierzyłam, że przyjedzie. Oboje wiedzieliśmy, że nas związek nie ma szans. Nie było sensu go kontynuować, skoro potem musieliśmy się rozstać. Dlatego wyjechałam bez pożegnania. A tu nagle on pojawia się przed drzwiami mojego domu. Bez koloratki, z torbą pełną ubrań.

- Tak się nie mówi "do widzenia" - usłyszałam, gdy otworzyłam drzwi. Zaniemówiłam z wrażenia. On tutaj?! - Wpuścisz mnie, czy mam tak stać i czekać?
Wpuściłam go. Bo cóż miałam zrobić?
- Co tutaj robisz? - zapytałam, gdy już siedzieliśmy. - Nie odpowiadaj, wiem. Przyjechałeś do mnie. Chcesz spędzić ze mną wakacje. Rozumiesz, że potem się rozstaniemy? Że nie będzie nic prócz tu i teraz?
Spojrzałam mu w oczy i nagle cały świat przestał mieć znaczenie.
- Rozumiem - powiedział. - Bóg mówi, że należy cieszyć się tym, co się od niego otrzyma. Ja dostałem ciebie. Mogę teraz spokojnie wybrać jedną z dróg.
- Możesz?! A ja?! Nie zastanawiałeś się, co ja poczuję, gdy odejdziesz?! Że tak łatwo się z tym nie pogodzę...
- Bóg pozwala mi wybrać, przemyśleć. Nie chce, bym żył z wyrzutami sumienia. Mam się zdecydować, którą drogą podążę, poznawszy wady i zalety obu. Jak mam zdecydować, która droga jest dla mnie najlepsza, nie wiedząc, co mnie na nich czeka?
- Może właśnie o to chodzi? Może to próba?! - nie byłam pewna, czy zrozumie. - Może miałeś odrzucić przyjemności i kroczyć ścieżką wiary ze świadomością, że twoja decyzja jest właściwa... Nie wierzę w Boga, ale wiem, że zło, nawet jeśli prowadzi do dobra, pozostaje złem. Może to twój wybór? Może właśnie to miałeś zrobić? Dobro albo zło?! I wybrałeś...
- Nic nie wybrałem - przerwał mi. - Wciąż się zastanawiam.
- Jeżeli wybierzesz "Boga"... - głos mi się załamał. - Co ja mam wtedy zrobić? Myślałeś choć przez chwilę, jak ja się poczuję?! Ty wiesz, że twój "Stwórca" wybaczy ci, jeżeli będziesz szczerze żałował. Ale ja... nie potrafię żyć ze świadomością, że przyczyniłam się do twojego grzechu, że zmusiłam do wyboru pomiędzy "Ziemią" a "Niebem"..., że mogłeś wybrać inaczej.
- Znam cię dobrze i wiem, że pozwolisz mi odejść. Bo nie masz wyboru. Decyzja należy do mnie. Jeżeli jednak...
- Jeżeli będziesz chciał zostać, nie pozwolę ci na to - dokończyłam.

II


Robiliśmy to, co uważaliśmy za słuszne. Aż przyszła ostatnia noc i pozwoliłam mu odejść. Miał rację, decyzja należała do niego. Wiedziałam, że chce zostać, ale lepiej byłoby, gdybyśmy się rozstali. Okazało się, że miałam rację.

* * *


- Cześć, mamo! - ucieszyłam się, widząc ją na dworcu.
Tydzień wcześniej zadzwoniła i zapowiedziała swoją wizytę. Mimo tego wciąż nie byłam pewna, czy przyjedzie. Moja mama lubiła zmieniać zdanie w ostatniej chwili.
- Naprawdę się cieszysz - nie uwierzyła w moją radość - czy tylko udajesz? Zresztą nieważne. Musimy poważnie porozmawiać.
- O czym?! - zapytałam przestraszona. Nie dopuszczałam możliwości, że mama dowiedziała się o Łukaszu.
- Wszystko w swoim czasie - odpowiedziała cicho. - Teraz zabierz mnie do domu. Muszę odpocząć.

Zawiozłam ją. Ja i Łukasz (ksiądz) nie mieszkaliśmy już razem. Pozwoliłam mu odejść dwa tygodnie wcześniej. Słyszałam, że wrócił do swojej parafii, a potem go przenieśli.

Gdy dojechałyśmy do domu, mama zażądała gorącej kąpieli. Nie mogłam jej odmówić.
- No, już odpoczęłam - powiedziała po dwóch godzinach i trzech filiżankach kawy. - Teraz moja panno...
Przeczuwałam, że to coś poważnego, ale nie myślałam, że aż tak. Mama ostatni raz zwróciła się do mnie "moja panno", gdy przyłapała mnie na paleniu marihuany.
- ... musimy poważnie porozmawiać.
Ton jego głosu nie zapowiadał niczego dobrego. Zaczęłam się bać.
- Rozumiem, że serce nie sługa, a miłość oślepia nawet najbardziej racjonalnego człowieka, ale...
Niemożliwe, że się dowiedziała. Bo niby od kogo?
-... czy człowiek musi dowiadywać się od obcych, że jego jedyna córka ma narzeczonego? Odpowiedz! Czy muszę dowiadywać się od sąsiadki z drugiego piętra, że moja córka całuje się z obcym mężczyzną? I to w miejscu publicznym?! No, moja droga, powiedz mi, jak to się zaczęło i dlaczego nic nie wiedzieliśmy.
Zastanowiłam się chwilę.

Wyobrażasz sobie, jak zareagowałaby moja matka na wieść, że moim "narzeczonym" jest ksiądz Łukasz z "jej" parafii? Nie była zadowolona, gdy oznajmiłam, że więcej nie będę modlić się do "wszechpotężnej" siły, w którą ona bezgranicznie wierzyła. Nie wiedziałam, jak zareaguje teraz. Przed oczami stawał mi obraz matki krzyczącej: "Pozwalałam ci na wszystko. Nic nie mówiłam, gdy oznajmiłaś, że nie wierzysz w Boga, ale żeby takie coś... Co ci strzeliło do głowy, dziewczyno?! Bałamucić księdza?! Na Boga, co powiedzą sąsiedzi?! Opamiętaj się, dziewczyno!"
Nie mogłam dopuścić do kolejnej kłótni.


- Poznaliśmy się półtora roku temu - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Połączyły nas wspólne zainteresowania. Na początku nic nie zapowiadało... takiego uczucia. On był zajęty pracą, ja miałam studia i swoich znajomych. Zaczęło się od projektu, który wykonywałam na zaliczenie semestru. Nie wiedziałam, że tak to się potoczy. Były wspólne spacery, rozmowy praktycznie o niczym. Myślałam, że minie, nim nadejdą wakacje i rozejdziemy się w swoje strony. Ale nie minęło. Chciałam odejść, nim coś więcej nas połączy... Wiesz, nie chciałam, by bolało. Bo zawsze boli. Czy tego chcemy, czy nie, zawsze...
Czułam, że do oczu napływają mi łzy. Odwróciłam głowę. Nie chciałam, by widziała, że płaczę. Poza tym trudniej kłamać, patrząc komuś w twarz.
- Pewnego dnia zrozumiałam, że nie potrafię odejść. To, co nas połączyło, było tak silne... Próbowałam przekonać siebie, że to tylko chwilowe, że szybko minie. Nie potrafiłam. Doszłam do wniosku, że gdy powiem mu o swoich uczuciach, porzuci mnie. Z jednej strony chciałam tego, ale z drugiej...
- Gdy wyznałam mu miłość, okazało się, że on mnie kocha - to nie było kłamstwo, lecz półprawda. On pierwszy wyznał mi miłość. - Spotykaliśmy się przez pewien czas. On nie był pewien, czy jego rodzice zaakceptują taki związek. Wiesz, wierzyli w czystość przedmałżeńską...
Teraz już zaczęłam grać. Mama nie mogła poznać prawdy.
- Trwało to jakieś trzy miesiące. Myśleliśmy, że to na zawsze. Postanowiliśmy razem zamieszkać. Żeby nikt się nie dowiedział, wybraliśmy Łódź. Tak było wygodniej, bo nie musieliśmy płacić za nocleg. Przyjechał do mnie po trzech dniach. Nie chcieliśmy wzbudzać podejrzeń. Początkowo było ciekawie, ale potem... zaczęło się psuć. Dwa tygodnie temu się rozstaliśmy.
- Ale dlaczego nic nie mówiłaś? - zapytała z wyrzutem.
"Niby jak miałam powiedzieć?" - pomyślałam.
- Nie chciałam zapeszyć - spojrzałam jej w oczy. - Jak widzisz, na nic się to zdało, bo i tak zerwaliśmy.
- I ty się cieszysz, dziecko?! Powiedz chociaż, ile miał lat i jak miał na imię.
- Adam, mamo. Miał na imię Adam - skłamałam. - Był ode mnie o cztery lata starszy.
"Tak bardzo cię kocham, że posuwam się do kłamstwa - pomyślałam. - I w dodatku nie mam pojęcia, po co. Przecież nas już nie ma."
- Mamo, wiesz,... ja go kochałam. Bardzo mocno. Pozwoliłam mu odejść, nie miałam wyjścia - powiedziałam trochę za dużo. - Bo on... Nie mogłam tak dłużej. Ciągłe kłótnie, dni milczenia. Coraz trudniej się dogadywaliśmy.
- Aż tak go kochałaś? - zapytała.
Nie chciałam odpowiadać. Wystarczy, że spojrzałam jej w oczy. Musiałam wyglądać strasznie z mokrymi rzęsami i oczami napuchniętymi od płaczu. Zrozumiała, że nie odpowiem na jej pytanie. Rana w sercu jeszcze się nie zagoiła.
- Ale on chyba nie... - mama przełknęła ślinę.
Wiedziałam, o co chce zapytać. Też się tego bałam i miałam nadzieję, że ten strach się nie urzeczywistni.
- Nie, mamo. Mam nadzieję, że nie.
- Masz nadzieję?! To znaczy, że nie jesteś pewna?! Więc jednak jest to możliwe...
- Mamo! Nawet gdy się zabezpieczasz, nie masz całkowitej pewności. Nie musisz się za mnie martwić, Adam nie jest taki. Gdyby się dowiedział, pomógłby mi - skłamałam. Gdyby to się stało, nie powiedziałabym Łukaszowi. Nie chciałam go zmuszać. Nie w ten sposób.
- Jesteś pewna? - zapytała. Ona musiała wiedzieć.
Nawet gdybym nie była pewna, zapewniłabym ją, że jestem. Ale byłam. Więc powiedziałam prawdę.
- Tak, jestem. Nawet więcej niż pewna.
To ją chyba uspokoiło. Przestała już o niego pytać.

Dopiero gdy wróciłam do domu, dowiedziałam się, skąd matka wiedziała o moim "narzeczonym". Pisałam Ci o dwóch kobietach siedzących na niebieskiej ławce. Okazało się, że były to sąsiadki znajomej mojej mamy. Oczywiście, w tak małym miasteczku jak moje, nikt nie potrafi trzymać języka za zębami.

* * *


Nigdy nie lubiłam małych miasteczek. Szczególnie takich, które coraz szybciej zmieniały się w duże. Dlatego wyjechałam do Nowego Jorku. Jednak wraz ze mną przyjechało wspomnienie o nim. Wśród mijanych codziennie twarzy szukałam tej, której nie spodziewałam się spotkać. Aż w końcu musiałam wrócić. Nie, nie z tęsknoty. Matka zachorowała.

- Mamo, to ja - zapukałam. - Mogę?
Nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Weszłam.
Przeraziło mnie to, co ujrzałam. Przez szczelnie zasłonięte okna do pokoju wpadał tylko blask zachodzącego słońca i oświetlał spoczywającą na łóżku postać. Domyśliłam się, że to moja mama. Spojrzałam na nią. W niczym nie przypominała tej, którą ja nosiłam w sercu. Odwróciłam wzrok. Nie chciałam jej takiej zapamiętać.
Rozejrzałam się. W sypialni panował bałagan. Na stoliku piętrzył się stos książek, które niegdyś zapełniały stojące przy ścianie regały. I wtedy zauważyłam jego. Stał u wezgłowia łóżka i szeptał słowa modlitwy. Spojrzał na mnie. Gestem poprosił, bym podeszła. Zrobiłam to.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz głos uwiązł mi w gardle. Co niby miałam powiedzieć? Pocieszyć?! Ale jak? Było już przecież za późno.
Matka nagle otworzyła oczy.
- To ty - kaszlnęła. - Więc jednak przyjechałaś.
Spojrzałam na Łukasza (powinnam chyba napisać "księdza Łukasza", ale nie potrafię). Skinął głową.
- Tak, mamo, musiałam. Nie mogłam zostawić cię samej.
Nie patrzyła na mnie. Jej wzrok utkwiony był w czymś, czego ja dojrzeć nie mogłam. Być może to "coś" w ogóle nie istniało.
- Przyszli po ciebie, Danusiu, ale ja nie mogłam cię oddać - w jej słowach nie było żadnego sensu. Chyba majaczyła. - Nie mogłam, Danusiu. Byłaś taka ładna... jak laleczka. Nie mogłam oddać. Zamieniłam nasze świeczki, wiesz? Oszukałam śmierć... Dwukrotnie. Teraz mnie złapała. Czeka mnie straszliwa kara. Ale nie bój się, ty masz czas. Dużo czasu...
Wycieńczona opadła na poduszki i zakaszlała. Więcej się nie odezwała.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytałam Łukasza.
- Porozmawiajmy na zewnątrz - szepnął. - Ona potrzebuje odpoczynku.
Wyszliśmy. Na dworze robiło się coraz chłodniej. Była wigilia walentynek. Z wystaw sklepowych uśmiechały się do nas tysiące cherubinków, a w czerwonych sercach odbijał się blask zachodzącego słońca. Spojrzałam na Łukasza. Miał sutannę i koloratkę. Wiedziałam, że następnym razem zobaczę go w tym ubraniu. Nie myślałam jednak, że to tak bardzo zaboli.
- Ona majaczy - zaczął. - Choroba ją wyniszcza. Nie znam medycznej terminologii, ale tego nie da się wyleczyć. Pozostała tylko modlitwa.
- Modlitwa, tak? - starałam się panować nad emocjami. - Kim ja jestem, żeby prosić twojego Boga o pomoc?! Zbyt dużo w życiu doświadczyłam, by wierzyć w takie rzeczy.
Już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz mu przerwałam.
- Tylko nie praw mi morałów o zagubionych owieczkach. Powinieneś dobrze wiedzieć, że to nie działa. Nie na mnie.
Doszliśmy do parku. Zrobiło się zimno. Chciał okryć mnie swoim swetrem, lecz się odsunęłam.
- Niczego od ciebie nie chcę - warknęłam. - Wybrałeś swoją drogę, pozwól mi więc podążać moją.

Mama umarła 14 lutego w południe. Pogrzeb odbył się trzy dni później. Poprowadził go ksiądz Łukasz. Wtedy po raz ostatni rozmawialiśmy. Powiedział, że wyjeżdża. Do mojego rodzinnego miasta przyjechał na życzenie mojej matki. Teraz nic go tu nie trzymało. Cisnęło mi się na usta "A ja?", lecz nie chciałam znać odpowiedzi. Wiedziałam, jaka będzie. Łączyły nas tylko wspomnienia. I wyrzuty sumienia, bo mogliśmy wybrać inaczej.

III


Jeszcze raz przeczytałam list, po czym zakleiłam kopertę. Upewniłam się, że wszystkie okna są zamknięte i wyszłam, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Zbliżała się 25. rocznica śmierci mojej matki. Pewnie na jej grobie zapalił ktoś świece. Pewnie położył ktoś kwiaty. Ktoś pewnie zapomniał, dlaczego umarła. Ktoś, że w ogóle żyła.
Przez cały ten czas zastanawiałam się, czy matka mówiła prawdę, czy jej słowa były tylko wynikiem choroby. Jak dużo pozostało mi jeszcze czasu?
Spojrzałam na chodnik. Miejski System Wodociągowy wciąż się psuł, a betonową kostkę pokrywały krople kleistej cieczy. Nie interesowało mnie jak - MSW miał po prostu działać. Ojciec mojego męża widocznie nie potrafił poradzić sobie z awarią...
Stanęłam na moście łączącym Brooklyn z Manhattanem. Spojrzałam w dół. W tafli wody nie widziałam swojego odbicia. Przeszłam przez stalową barierkę, na której ktoś wydrapał swoje inicjały. Rozpostarłam ręce i rzuciłam się na spotkanie rzeki. Gdzieś daleko bicie zegara oznajmiło nadejście dnia zakochanych.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Scheina · dnia 07.02.2009 00:16 · Czytań: 1058 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty