Sprawa Pawła Zyzaka
Kwestia książki Pawła Zyzaka wydaje się wyjątkowo wielowarstwową, skomplikowaną i której nie da się ocenić, nie wchodząc jednocześnie w sprawy polityczne i nie stawiając samych siebie po jednej ze stron barykady.
Zacznijmy może od tego, że nie czytałem książki Pawła Zyzaka co teoretycznie, automatycznie powinno mnie wykluczać z dyskusji na jej temat. Nie wyklucza mnie jednak, bo większość osób, które się na temat książki wypowiadają, również nie miało z nią żadnego kontaktu. Większość wie o książce i autorze tylko kilka rzeczy.
O autorze:
a.) Działał dawniej w młodzieżówce PIS-u
b.) Skończył studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim
c.) Pracował w IPN-ie
Zaś o samej książce wiemy:
a) że miała wyjść z błędnych założeń metodologicznych. (Zyzak miał się oprzeć w zbyt dużym stopniu na przekazie ustnym ludzi z miejscowości, z której pochodzi Wałęsa, a trzynaście z pośród jego źródeł jest anonimowych).
b) Książka mówi o Wałęsie, że:
- sikał do chrzcielnicy w wieku lat ośmiu
- miał nieślubne dziecko, które się utopiło
- trochę rozrabiał na wiejskich zabawach
Mi samemu sensacje zawarte w książce, nie wydały się niczym niezwykłym. Szczerze mówiąc, bardzo zdziwił mnie tak wielki hałas medialny w oku rzeczy, wydawało by się, tak mało istotnych. Bo przecież, to gdzie ktoś sika w wieku lat ośmiu, nie może mieć żadnego wpływy na ocenę jego osoby w wieku lat sześćdziesięciu sześciu. Nieślubne dzieci rzecz ludzka, a to, że rozrabiał na wiejskich zabawach, przecież to czyni go jeszcze bardziej naszym, polskim (Wałęsa jako człowiek ludu nie powinien się przecież wstydzić tego, że tak jak cały lud lubił czasami dać lub dostać po gębie). Opisanie Wałęsy nie pod kontem jego działalności politycznej, ale życia osobistego wydaje się zresztą dosyć ciekawe, ale wcale nie nowatorskie, ponieważ powstało już wiele podobnych prac historycznych, o wybitnych postaciach. Jedynym problemem wydaje się być tylko to, że Wałęsa jeszcze żyje i sobie nie życzy.
Książka wywołała burzę, bo Wałęsa własnymi, gołymi, spracowanymi rękoma robotnika-herosa obalił komunizm. Wałęsa to człowiek, którego wąsy są nasza marką narodową, a może nawet nie człowiek, a pomnik. Pomnik z najprzedniejszego brązu, pomnik o którego czystość każdy kto chce nosić miano Polaka dbać musi. Nie godzi się więc, by jakiś gołąb co dopiero nauczył się latać, nasz pomnik obsrywał. Dlaczego jednak sam pomnik boi się kilku kupek ( które zresztą moim zdaniem dodają mu uroku autentyczności)? Dlaczego ten przewspaniały maż stanu i noblista reaguje w tak agresywny sposób na zarzuty jakiegoś dzieciaka, które powinny po naszym bohaterze spływać, chociażby z powodu samej dostojności jego szacownej osoby?
Dziennik opublikował treść rozmowy z Wałęsą, w której obrzuca on Zyzaka błotem, ani razu nie wymienia poprawnie nazwiska autora, opisując Zyzaka jako zło wcielone i nazywa go gówniarzem. I czym właściwie Zyzak sobie na to zasłużył? Tym, że stara się zweryfikować pewne mity, tym że chce spojrzeć na pewne rzeczy świeżym okiem młodego badacza, nie obciążonego wagą doświadczeń. Reakcja Wałęsy wydaje mi się zdecydowanie zbyt agresywna. Po pierwsze jak już pisałem nie ma się co wstydzić opisanych rzeczy. Po drugie zaś, jeżeli nawet boli go to co o nim piszą, to tak wybitna postać powinna się zachować, jak ta karawana, która jedzie dalej choć psy szczekają. Tymczasem to sam Wałęsa odszczekuje jeszcze głośniej i kpi z młodego człowieka, któremu za samą ciężka pracę jaką wykonał (autor miał się w pracy oprzeć na około 1000 źródeł, w tym 54 relacjach ustnych, oraz na dziesiątkach dokumentów archiwalnych) należy się przynajmniej merytoryczna, krytyczna dyskusja, a na pewno nie wyzwiska.
Zresztą sam fenomen Wałęsy, dla mnie, jako człowieka z pokolenia Zyzaka, jest niezrozumiały. Nie pamiętam okresu jego aktywnej działalności opozycyjnej, a prezydenturę tylko przez mgłę. Oceniam więc Wałęsę głównie na podstawie jego wystąpień, kiedy to już stracił kontakt z polityką i niestety mam wrażenie, że stracił również kontakt z rzeczywistością. Mam wrażenie, że on sam uważa siebie za człowieka podlegającego, może jedynie boskim sądom, bo na pewno nie ludzkim i jak wskazuje sprawa Zyzaka historia również nie ma żadnego prawa do jego oceny. Wałęsa pojawia się w mediach tylko wtedy, kiedy ma obowiązek powiadomić wszystkich jak bardzo, po raz kolejny, czuje się obrażony. No, ale zostawmy Wałęsę, sprawa książki Zyzaka to nie tylko kwestia wymiany wzajemnych uprzejmości pomiędzy autorem, a byłym prezydentem. To może nawet w najmniejszym stopniu.
Sprawa książki Zyzaka to przede wszystkim kwestia ogólnonarodowej paranoi, która atakuje za każdym razem, gdy dotyka się pewnych kwestii. Nie można wyrazić żadnej opinii o Wałęsie, albo IPN-ie, albo lustracji albo i tak dalej i tak dalej, jednoczenie nie stawiając się po jednej ze stron w wojnie, która mojego pokolenia (pokolenia Zyzaka) w znacznej części już nie dotyczy. W wojnie, która dla nas jest już w znacznej części tylko problemem dla historyków. W wojnie, w którą wielu chce moje pokolenie wmieszać.
Zyzak napisał książkę o Wałęsie jako o postaci historycznej, bo taką Wałęsa teraz jest (nie ma już żadnego wpływu na losy Polski). Zyzak napisał książkę, która jest pracą naukową i tylko jako taka powinna być postrzegana, mieszanie tej książki do debaty politycznej wydaje się być całkowicie nietrafione, a jednak powszechne.
Ryszard Kalisz mówi w rozmowie z Moniką Olejnik "Zyzak jest nieślubnym dzieckiem Lecha Kaczyńskiegor", mając na myśli to, że jest kontynuatorem myśli Kaczyńskiego. Tak jakby Zyzak nie był w stanie opisać swoich własnych wyników badań, jakby konieczną rzeczą dla dwudziestoczterolatka przy wyrażaniu swoich opinii, było posiłkowanie się zdaniem jakiegoś polityka. Przecież nie wszystko musi być polityką i nie wszystkie nie odpowiadające nam zdarzenia, muszą być winą tych siedzących po drugiej stronie w sejmie.
Sprawa Zyzaka to również w bardzo dużej mierze problem pokoleniowy. Gazeta Wyborcza donosi, że obrażony publikacją Zyzaka poczuł się krakowski adwokat Ryszard Rydygier, który złożył w sądzie okręgowym pozew o ochronę dóbr osobistych. W pozwie napisał, że "książka godzi w jego pamięć o symbolu, jakim dla niego jest Wałęsa." Tak więc nie można dotykać mitu, nie można podawać go naukowej weryfikacji, nawet pod groźbą odpowiedzialności karnej. Trzeba poczekać, aż kilka osób umrze, aż pewne emocje przygasną i dopiero wtedy ludzie podobni do Zyzaka, będą mogli zbadać fakty i w jakiś sposób dojść do prawdy. Bo pokolenie, które było świadomym uczestnikiem zdarzeń w czasie przemian w Polsce, nie jest i prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie walczyć z mitami i podjąć sensowną dyskusję na temat: "symbol, a rzeczywistość".
Swoją zaś droga na podstawie pozwu złożonego przez Rydygiera można by się zastanowić czy analogicznie nie pozwać rodziców, którzy obalają wiarę w Świętego Mikołaja, bo na pewno godzą w ten sposób w pamięć o symbolu, jakim dla wielu Święty Mikołaj jest.
Nie jest to jednak koniec problemów z Zyzakiem. Dowiadujemy się bowiem, że winę za tą bałamutną książkę może też ponosić uczelnia, na której autor napisał ją jako pracę magisterską. W związku z tym minister nauki Barbara Kudrycka wysyła kontrolę na Wydział Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, żeby sprawdzić czy inne prace magisterskie pisane na Uniwersytecie Jagiellońskim dorównują ogólnopolskim normom. Jeszcze raz: Czy prace magisterskie pisane na Uniwersytecie Jagiellońskim dorównują ogólnopolskim normom? I jeszcze raz, żeby to zdanie dobrze rozważyć: Czy prace magisterskie pisane na Uniwersytecie Jagiellońskim dorównują ogólnopolskim normom? Gdzie jest więc wolność słowa, dla której między innymi skakał przez mur Wałęsa, skoro na podstawie kilku prasowych opinii i kilku wypowiedzi polityków (opinii ludzi, którzy w większości mają raczej blade pojęcie o warsztacie historyka) wysyła się na najbardziej zasłużoną polską uczelnie komisje, której nie można traktować inaczej jak próbę nacisku i sprawdzian prawomyślności jagiellońskich historyków.
Problem książki Zyzaka, to w bardzo dużym stopniu problem całej Polski, ale tej sprzed kilkunastu lat, ta dzisiejsza Polska powinna być już w stanie rozmawiać o pewnych rzeczach na spokojnie i próbować je obiektywnie oceniać. Zyzak starając się obalić pewne mity, robi krok w bardzo dobrym kierunku, chociaż jest to krok niepewny, być może stawiany zbyt młodymi, niedoświadczonymi nogami, ale to już sprawa krytyki naukowej, a nie dyskusji polityków, specjalistów od wszystkiego - zdatnych do niczego. Nagonka jaka rzuciła się na Zyzaka (obrazem tego mogą być też fora internetowe) wydaje mi się strasznie ordynarna, chamska i często bezpodstawna. Wydaje się, iż starsze pokolenie w dalszym ciągu ma ogromny problem z własną historią i nie jest gotowe na żadną rozmowę na temat wizji historii jaką sobie wymyślili. Nie dopuszczają do siebie ożywczego powiewu świeżości, nowości i dalej duszą się w swojej zgniłej atmosferze, gdzie powietrze nie było zmieniane od prawie dwudziestu lat. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że książka Zyzaka to zapowiedz nowego i że nowe będzie lepsze.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kmmgj · dnia 09.04.2009 12:32 · Czytań: 1060 · Średnia ocena: 3,83 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: