United 93
Pięć lat społeczeństwo filmowców dojrzewało do tragedii z 11. września. Pięć lat czekaliśmy na jakąś produkcję, która upamiętni losy wszystkich ofiar. Po obejrzeniu Lotu 93 myślę, że było warto. "Z czterech samolotów porwanych tamtego dnia, United 93 był jedynym, który nie doleciał do celu."

Paul Greengrass w swoim filmie skupia się właśnie na tym jedynym. Mając już za sobą parę filmów opartych na wydarzeniach autentycznych (m.in. "Krwawa niedziela" za którą otrzymał wiele nagród, w tym Złotego Niedźwiedzia), nie mógł nie wykorzystać zdobytego doświadczenia w swojej najnowszej produkcji. Efekty są godne podziwu, bo mamy przed oczami obraz, który nas wciąga od pierwszej do ostatniej minuty.
Nie ma porywających efektów specjalnych, wpadającej w ucho muzyki, scen wyciskających nam z oczu łzy. Jest za to nieporadność ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Stanów, brak jakiegokolwiek planu działania. Film pokazuje nieprzygotowanie do tych zamachów. Mamy do czynienia z absurdalną sytuacją, kiedy dowiadujemy się, że nie ma nikogo w Kontroli ds. porwań, bo prawdopodobnie jest na wakacjach, a nie ma zmiennika.
W filmie nie widzimy walących się budynków, wybuchów. Fanów hollywoodzkich produkcji to na pewno zawiedzie, ale osoby poszukujące nieco ambitniejszego kina mogą poczuć satysfakcję. Zamiast samolotu uderzającego w World Trade Center widzimy znikający punkcik na radarze w Centrum Kontroli Lotów. Dymiące wieże było widać może 4 razy podczas całego 110-cio minutowego filmu. Dało się zauważyć, że obraz nie ma na celu wyciskanie z nas już dawno wylanych łez, ale chce nas zmusić do refleksji.
Usunięty, dodano 17.09.2006 16:56
Strona została wygenerowana przez www.portal-pisarski.pl.