Dzisiaj rozjechałem kota. W sumie ta sentencja nie ma żadnego znaczenia z tą oceną, zresztą, nie warto o tym wspominać. Jak dla mnie osoby, które nie brały udziału w tym rozjechaniu powinni spadać na drzewo, bo niczego nowego tutaj nie doznają, bo jak nie jesteś na bieżąco to nie mów mi co mam robić. Ale w poprzednim odcinku przejechałem kota, powiedziałem pewnej pięknej nastolatce, że jej uśmiech jest szkarłatny i straciłem trzy złote przy automacie z batonikami. Czy niezbyt przesadnie oddzielam potencjalnego słuchacza od mojej historii? Pewnie, że tak. Ale to nie ma znaczenia, bo nie słuchałeś od początku. I to jest Twój błąd przypadkowy czytelniku. Musisz zaznajomić się z poprzednimi częściami, inaczej nie będzie żadnego fun'u. Szkoda, ale uważam, że znajomość poprzednich części pomogła mi się jedynie zorientować w temacie. Ale założenie jest istotne - musisz PAMIĘTAĆ. Bo jak nie pamiętasz to nawet nie ruszaj okiem na mój tekst. I co mi innego pozostaje?
Już abstrahując od różnych wartości startowych - potwierdzam, że część szósta personalnie pokazuje problem, który od początku siedzi w tym koncepcie literackim. Sporo za dużo, odwrócona zasada "show, don't tell", wyzysk. I ja, jako czytelnik poprzednich części, jestem zupełnie zagubiony. Może pomogłaby mi mapa relacji między postaciami, może pomogłoby mi jakieś powiązanie. Ale czuję, że każdy rozdział jest o czymś innym i, równie dobrze, mógłby w ogóle nie znajdować się w jakiejś tam kolekcji. Ale nawet jako osobne kawałki tekstu nie pozostawią zbyt wiele, bo, cholerka jasna, temat na jednym rozdziale się nie kończy. Ktoś swego czasu powiedział mi, że dobra literatura oparta na częściach, rozpoczyna i kończy każdy rozdział konkluzją do poprzednich wątków. Jak się komuś rodzi dziecko to dziecko to rodzi się w tym rozdziale, albo na początku nowego. Przynajmniej zachowywane jest wtedy jakieś forma korelacji tych tekstów. Czasem miałem wrażenie, że pojawia się ktoś nowy i jestem zupełnie pogubiony. Dlatego ja, na ten przykład, piszę monodramy. Bo gdy miałem dwanaście lat pisałem o królestwach i każdemu rycerzykowi nadawałem imię. I jak robiło się rozdział to trzeba było pamiętać który rycerzyk umarł, a który jeszcze żyje i walczy ze smokiem.
Ale do samego tekstu. W sumie nie wiem czy mogę dodać coś więcej, niż Darcon w swoim pierwszym poście pod względem tekstu. Chociaż rzuciło mi się odrobinę coś takiego:
Cytat:
Edwin uderzył łącznie dwanaście razy. Kreska-kropka-kreska-pauza-kropka-pauza-trzy kropki-kreska-pauza-dwie kropki-pauza-kreska-kropka.
Uch, Morse. No to fajnie. Uderzył łącznie dwanaście razy. Czy ma znaczenie ile razy uderzył, skoro potem zostało stwierdzone w jakiej konfiguracji? Dla mnie to zbytnia redundancja.
Cytat:
Julio wyczuł spisek. Rozejrzał się i zobaczył Edwina, który nerwowo spoglądał na syna. Zauważył też Cezara. Wcale nie naprawiał campera, tylko wlepiał wzrok w ludzi z kocami, stojących przy Billu.
Nosz kurna... Julio, Edwin, Cezar, Bill, rodzina Kaczyńskich, pies, buda, pies z budą... Ja rozumiem, że to jest kolejny rozdział, ale nawalenia bohaterów nie da się niczym uargumentować.
Cytat:
Drugą ręką wykonał nieporadny ruch inscenizując, że nie może odbezpieczyć zatrzasku maski.
Jak ktoś może zainscenizować brak możliwości odbezpieczenia zatrzasku?
Pojawiają się też dla mnie rzeczy fizycznie niewytłumaczalne. Dlaczego dialogi raz są w osobnych akapitach, a raz nie? To nie buduje napięcia tylko spowalnia czytelnika, zastanawiającego się zapewne czy to przypadkiem jest część poprzedniego zdania czy też zupełnie coś innego? Dlaczego napis na bransoletce jest reprezentowany dużymi literami jakoby było to coś nadmiernie istotnego, chociaż nie ma to, de facto, znaczenia dla dalszych rozstrzygnięć fabularnych? Dlaczego znowu mamy do czynienia z "powiedział, zagroził, pierdnął"? Dlaczego ilość bohaterów jest taka duża i co wnosi każda z tych postaci do fabuły, poza byciem w momencie?! Zupełnie to nie tworzy napięcia, zupełnie mnie to z pustymi manekinami nie łączy. To jest już nawet gorsze od bohatera jednowymiarowego, bo przynajmniej ten jest źródłem akcji. Tutaj usunięcie kilku postaci nie zmieniłoby nic w fabule.
I tak - ten tekst jest zwyczajnie za duży na swoje buty. Zabawy tego typu można przerzucić na inne medium, bo literatura jest, czy tego chcemy czy nie, dosyć restrykcyjna jeżeli chodzi o tworzenie i budowanie narracji. Weź swoją ulubioną książkę. Jeżeli ma ona rozdziały sprawdź ile bohaterów występuje w najdłuższym rozdziale. Teraz porównaj ile bohaterów ma ten rozdział i ile bohaterów stworzonych zostało przez te sześć rozdziałów, pierwszoplanowych, drugoplanowych. To jest, przede wszystkim, metaforyczny strzał w stopę dla Autora - w takim tempie będziemy mieli całą zgraję smerfów, którzy, tak samo jak oni, będą budowani według jednego szablonu. I tak rozdział za rozdziałem. Pytanie kto wymięknie przy tym pierwszy - autor czy czytelnik?
Rada moja z tego obiegu wokół literackiego świata warszawiaka jest to: Nie. Nie próbuj tworzyć coś, do czego nie jesteś przystosowany. Nie próbuj pisać na siłę rzeczy, które wystają jak igła w oku. Nie zmuszaj się do pisania magnum opus, którego sam nie potrafisz zrozumieć. Nie wal postaciami na prawo i lewo jakby zależała od tego Twoja kariera. I nie udawaj, że dywagacje na temat swojego personalnego widzi-mi-się oraz swojego "niedorozwoju" poruszą kogokolwiek innego niż Ty. Jestem zmęczony, może stąd ten cynizm. Ten kot długo nie żył. Istotnym jest jednak fakt, że jojczenie niczego Ci nie da. Trzeba ścisnąć dupsko i wziąć się do pracy, tak porządnie. Ale nie rąbać blok tekstu - zacząć od czegoś mniejszego. Piszesz o czterech (czy pięciu, nie pamiętam) lat pracy nad stylem, pisaniem. Ale z tych czterech lat nie czuję, byś nauczył się fundamentalnej zasady, która karci każdego z nas - zacznij od małych pomysłów. Jeżeli pomysł jest wart rozwoju - rozwijaj go. Jeżeli nie to go napisz i zakończ. Krótszymi tekstami poprawisz styl, wyrobisz sobie manierę, nie będziesz rzucać się na wiatr. Bo to nie jest tak, że powiesz sobie "Napiszę książkę!" i rąbniesz paręnaście rozdziałów, ot tak. Powiem Ci na moim przykładzie - skończyłem pisać 66 short od października poprzedniego roku. Mam już jakieś 120-130 stron A4 tekstu. Na jakim miejscu jest Twoja sześcioczęściowa epopeja? Sęk jest w tym, by się nie zmuszać do pisania czegoś, czego się nie chce. Sęk nie jest w wypracowanej stylistyce tekstu, który rozwala gałki oczne grafomańskim pierdem. Sęk w tym, by to było, przede wszystkim, do strawienia dla człowieka, który nie siedzi w Twojej głowie. Widzę ten tekst i, cóż, nie trawię. Krzyczysz ku efektom, efektom zabijanym przez zbyt wybujałe marzenia. Może akurat Tobie nie jest wskazana wielkość? I co z tego? Każdy z nas tutaj może tej "wielkości" nie osiągnąć. Więc weź się w garść i rób to, co chcesz. A jak czegoś nie chcesz to tego nie rób. Brzmi bardzo prosto, jak dla mnie.
I znów przytoczę coś, co było dla mnie istotne, chociaż nie ma nic wspólnego z pisaniem:
Cytat:
Before you play two notes, learn how to play one note. And that, it’s as simple as that really. And don’t play one note unless you’ve got a reason to play it.
I teraz, wśród tego tekstu, wśród tej maniery znajdź mi SENS. Moim zdaniem nie znajdziesz.
Ale nie rozjechałem tego kotka ostatecznie. Nie mam nawet prawa jazdy.