Nie jest lekko.
Może dlatego, że nie rozumiem. Nie wiem czy lubię takie pisanie. „Przemetaforyzowanie” zawsze wymaga sporego wysiłku, od czytelnika. Od autora – (wymaga wysiłku) mniejszego, bo on dotknięty jest przekleństwem wiedzy. Też tak się metaforycznie zapędzam.
Jaka to pora roku? Jesień? Bo październik? Bo smak owoców, kawałki słomy, niewymłócone i wymłócone kłosy? Pytam retorycznie, bo są jeszcze kielichy kwiatów, w które przelewają się kobiety, a one z jesienią nie muszą się kojarzyć.
Tyle tu metafor niewykorzystanych, metaforycznych opisów, które wymagają przekładu na język czytelnika. Po translacji i transferze tej gęstej poetyki, do własnej wyobraźni, czuję się przytłoczony i niezdolny do głębszych refleksji.
Mówiąc o „przemetaforyzowaniu”, mam na myśli głównie tytuł: „Zasiedzenie podoranej na trzy palce roztropności”? Chciałbym - jak ten Pan Bóg z wiersza - podebrać co nieco dla siebie i przesiać, związać coś, związać snop sensów, sensownym zdaniem-powrósłem pozbawionym zbytniej metaforyczności. Założyłem, że już w samym tytule chodzi o jesienną, pożniwną podorywkę, która może być realnym konstruktorem metafory. Podorywka jest zwykle orką płytką, taką na trzy palce. Jednak palce nie muszą wcale pokazywać głębokości pracy kultywatora. Być może palce trzeba połączyć z roztropnością w metaforę dopełniaczową (palec roztropności)? Ale wtedy osierociłbym fragment tytułu „na trzy” i chyba pozbawił sensu, bo czy można coś podorać na trzy? Czas w wierszu spełnia bardzo ważną rolę, ale robienie czegoś w tempie „na trzy” nie wchodzi tutaj w grę.
(Chyba że tempo wyznaczane jest porami roku…, zdążyć przed czwartą porą – zimą?)
Więc niech będzie, że podorana jest tutaj roztropność. Tylko… co to znaczy? Muszę to sobie przetłumaczyć na swój język. Czy to znaczy, że cnota moralna, moje umiejętności doskonalenia własnego postepowania, trafiają tutaj na odpowiedni grunt, „podorany”, przygotowany do następnych „uprawek”?
Rozsupłując frazę, nie mogę zapominać o słowie „zasiedzenie”, które rozpoczyna tytuł i z pewnością - tak przypuszczam - ma związek z treścią wiersza. Wskutek upływu czasu, w jakiś pierwotny sposób, nabywam „własności”. Staję się starszy, bardziej doświadczony, może nieco mądrzejszy, wzbogacony o pamięć i niepamięć, wróżę ze zgonin pamięci… Bóg ingeruje w pejzaż, wyciąga ludzi z chat, ławeczek. Zabiera do siebie. Zabierze i mnie…
Pierwsza strofa zaczyna się wersem, którego nie rozumiem. O co chodzi z tą melancholią? Słyszałem, że nadmiar dobrego nastroju nie służy mądrości, bo wtedy ludzie płytko myślą (W. Łukaszewski). Taka myślana podorywka.
Wg profesora, którego otoczyłem nawiasami, ludzie mądrzy są smutniejsi, a nie smutni mądrzejsi.
Już wydawało mi się, czytając wiersz, że rozumiem, że czuję, że wiele mogę sobie dopowiedzieć, dowyobrazić, ale niestety… W ostatniej strofie wpuszczony zostałem w maliny, a raczej zapędzony w rzepak, oblany miodem. Rozproszony zbłądziłem i zbyt dosłownie odebrałem ostatnie wersy. Znalazłem się w ekologicznym salonie kosmetycznym, odpowiednio nawilżony i wysmarowany kolorem słomkowym.
Wiem, że Autor wymaga ode mnie większej wyobraźni i wiedzy, ale nie stać mnie, przynajmniej na razie.
Warstwa miodu z wiersza, maseczka z glukozy i aminokwasów, jaką mam na twarzy, teraz, przenika do środka i boję się, że zakrzywi mi krzywą insulinową.
Przepraszam, dla mnie to zbyt ciężkie wierszowanie. I jeszcze - „od ośmiu lat”? Czy peel mieszka tyle czasu na wsi? A może nawiązuje do okresu szkolnego, gdy zaliczał podstawówkę (osiem klas)?
Być może jest w wierszu nawiązanie do śmierci bliskich, którzy odeszli 8 lat temu (jesienią). Stąd może ta melancholia i inne rekwizyty.
Pod melancholią, to jakby (ryzykownie) pod jemiołą w wyobraźni, po latach… Wspomnienia, pamięć, niepamięć, Bóg itp. Przesilenie zimowe?