Co ja sobie (na)wyobrażałam czytając ten wiersz, wyszła mi mała miniatura filmowa na granicy jawy i snu. Nawet sprawdziłam u wujka Google nieznany mi wyraz. I wyszło mi tak.
Park z małym stawem, na brzegu rybacy łowią karpie, jedynie na kartę wędkarską. Idzie para, on zasłuchany, ona notorycznie zagadana, tak mówi i mówi, że aż gardło boli. Nagle wyciąga z kieszeni zmiętą kartkę, Para dochodzi do małego mostka. On pewnie chciał przejrzeć się w w błękitnej toni, a może miał inne zamiary. Ona rozwija zmiętą kartkę, nagle potyka się o kamyk i ląduje w wodzie, zakotłowało, zaszeleściło, zabłyszczało rybimi łuskami. On sięgnął do kieszeni, zrozpaczony łyknął męski trunek z piersiówki, która zawsze jest pod ręką, Potem wkłada do butelki zwinięty w rulon kawałek wiersza i wrzuca do wody.
Introwerko mam nadzieję, że uśmiechniesz się, czytając moją interpretację i nie weźmiesz mi jej za złe. Wiersz jest super. Pozdrawiam