W zasadzie czuję się w obowiązku aby wyjaśnić co mnie właściwie w tym tekście tak bardzo zachwyciło dlatego jeszcze raz zabieram głos. Otóż Ci, którzy zajmują się filozofią spotkania powinni zwrócić uwagę na zjawisko, które ja nazwałbym zasadą nieoznaczoności duchowo-emocjonalnej, a któremu w istocie ten utwór został poświęcony. Przecież autorka zupełnie świadomie poprzez "kota Schrodingera" nawiązuje do "Zasady nieoznaczoności Heiseberga", a potem ekstrapoluje to na stosunki międzyludzkie. Z pozoru Hagn jest osobą rozdartą pomiędzy samotnością, która jest jej bardzo droga i której jest w stanie bronić jak niepodległości, a z drugiej strony wręcz łakomie pożąda bliskości Drugiego. Typowo ludzka sprzeczność, powiedziałby kto, ale tak nie jest. Jeśli zwrócimy uwagę na intensywność i soczystość aktów obserwacji, których dokonuje bohaterka, to zaczynamy rozumieć, że to właśnie one tworzą nową jakość w stosunku bohaterka, a Obserwowany. Hagn nie zależy na rozumowym ogarnięciu Innego, ona chce go poczuć. Wie jednocześnie, że dokonując obserwacji wpływa na jej obiekt do tego stopnia, że Drugi nie jest już tą sama osobą, którą był przed aktem obserwacji. To Hagn fascynuje. Hagn, czuje się kreatorką. Jest to jednak dziwny akt tworzenia, bo tworzywo wymyka się twórcy już na samym początku aktu tworzenia. Pomimo wszystko interakcja pomiędzy Hagn, a Innym już nastąpiła. Oto Inny jakoś, jeszcze mgliście i w niedookreślony sposób, ale stał się Bliskim. W ten sposób zanika sprzeczność pomiędzy samotnością Obserwatora, który czy tego chce (ale chce), czy nie chce, wszedł w relację z Obserwowanym. I właśnie to w "Strychu" wydaje mi się niezwykle cenne. Ten tekst jest dla mnie niezwykle ważnym przyczynkiem w myśleniu o drugim człowieku. Pozdrawiam.