Bankier Rumpelstilskin i uciekający melonik - wiaderny j - Jack Duck
Kategoria Konkursowa » Konkurs "Wakacyjny" » Bankier Rumpelstilskin i uciekający melonik - wiaderny j
A A A
Bankier Rumpelstilskin i uciekający melonik

Wszystko stało się pewnego skwarnego lata – no bo jakżeby mogło być inaczej. Wszak każdy głupi wie, że wakacje najlepiej nadają się do dziwnych opowieści o przygodach niepoprawnych osobników (niekoniecznie zresztą ludzi). Wszelkie inne pory albo to leją lodowatą wodą że aż dreszcz człowiekiem wstrząsa, albo białym puszkiem sypią i w policzki onym szczypią, albo błockiem takim straszą, iż cały wolny czas przepuszczamy leniwie przed migoczącym pudłem telewizora, otuleni w ciepły koc i chłepczący gorącą herbatę z miodem, a przyjemnie ciepła para kąsa nas w twarz i doprowadza do delikatnych rumieńców. Nie, musowo dziać się opowieść w lecie ma obowiązek, koniec i kropka.

Tak więc: w pewne wakacje, w pewnym mieście, o pewnej popołudniowej godzinie, pewien krępawy ludek w meloniku (po prawdzie zaliczającym się już prędzej do pół – meloników, dlatego zwać się będzie dalej kapeluszem) przechadzał się pewną opustoszałą ulicą, zaś terkoczące jak dzioby dzięciołów samochody przemykały co pewien czas niecały krok od niego. Gość nie przejmował się jednak, gdyż wiedział, że dopóki kroczy chodnikiem krzywda mu się nijaka nie przytrafi – a z bezpiecznego trotuaru wynosić się prędko nie zamierzał. Po czym wyraźnie widać, że ów typ należał do wymierającego gatunku osób przezornych, myślących daleko do przodu i planujących – oraz też nie dających życiu zbyt wielu szans, by zrobiło im jakąkolwiek krzywdę. Sądzę, że Czytelnik sam zauważył, że tacy właśnie najczęściej chodzą posiniaczeni i dziwnie rzadko umierają śmiercią naturalną. Pewnie dlatego tak ich mało. Wyjaśnienie jest tego proste – życie nie ustaje w zadziwianiu nas swą ironią, jak powszechnie każdy wie, kto zacz na dobrej literaturze zna się.

Pogoda była zwykła, wakacyjna – lekki wietrzyk, niesamowicie zresztą orzeźwiający i zniewalający, elektryzujące, chwilami denerwujące, wylewające z nas pot litrami gorąco, sypiące się z nieba, jak z mikołajowego worka, promyki złoto – cytrynowego słońca i piekielny zaduch, namiastka tego, co pewnie po śmierci spotka tych złych.
Wszelkie niezbędne opisy (na poziomie zresztą pierwotnym, lecz wszak nie książka to, by nadto się nad szczegółami rozwodzić) szczęściem w tym właśnie momencie kończą się, dalej zaś opowieść będzie już gawędą stricte konkret. I uff, bo ile można w upale o upale trajkotać, prawda?

Krępawy ludek stwierdził po dłuższej chwili – i zatrzymał się aby odetchnąć – iż żar piecze go niemiłosiernie i jeszcze mocniej. Rozpiął zatem marynarkę (ubrany był na galowo, lub jakby wracał z poważnego spotkania w interesach – tak więc również pantofle, cienkie skarpetki, garniturowe majtki i spodnie w kancik, wszystko w kolorze węglowej czerni – poza wiśniowymi majtkami i kapelusikiem, którego koloru zdefiniować nie potrafię), wciągnął powietrze ze świstem i podniósł wysoko rękę, starając się uchwycić melonik nie za rondo, a sam czubek. Sztuka ta udała mu się znakomicie i gość zaczął rozkoszować się urokami wystawiania na słońce łysiny okolonej aureolą siwiutkich włosów. Po chwili przeszedł kawałek dalej i przystanął pod rozłożystym klonem, dającym tyle cienia, że zmieściłaby się pod nią klasa szkolna w pełnym składzie oraz niewielki czołg do kompletu. Oparł się o pień, pokryty brunatnymi wyrwami w strukturze naturalnie alabastrowej kory.

Wtedy też ze trwogą dostrzegł i aż westchnął z przerażenia, że jedna z czarnych sznurówek rozsupłała się i po prostu zwisa fantazyjnym frędzlem z języka pantofla.

- O zgrozo! – zawołał piskliwym głosikiem osobnik, zawiesił kapelusz na gałęzi, a
później schylił się.

I podczas gdy ludek na powrót mozolnie wiązał but, zadął potężny wiatr, zdmuchując z gałęzi wyczyszczony na fest kapelusz. Po czym zadął ponownie, z jeszcze większą gwałtownością, a melonik poszybował wraz z nim, coraz dalej i dalej, aż wreszcie zniknął za rogiem opustoszałej uliczki. Gość – jako że zawiązać sznurówki na nowo nie zdążył – rozzuł pantofle i w samych skarpetkach jął gonić uciekający kapelusz.

Gdy zdyszany dopadł skrzyżowania – również pustego, co pewnie wydałoby mu się już podejrzane, jeśli nie fakt, że gonił własne nakrycie głowy – spotkała go niemiła niespodzianka. Oto zgarbił się z wysiłku, podniósł niemrawo wzrok i nagle dostrzegł odzianego w krótkie spodenki koloru trawy i szmaragdową kamizelkę karzełka, z cierpkim uśmiechem bezczelnie gapiącego się nań i wymachującego czym? Kapeluszem, drogi Czytelniku, skradzionym bezprawnie kapeluszem!

- Oddaj mój kapelusz, karle, oddaj go natychmiast! – krzyknął oburzony ludek, podnosząc się z donośnym kichnięciem – miał alergię na pyłki, których latem unosi się w powietrzu całe zatrzęsienie.

- Nie dostaniesz go, o n–n–n-n-ie! – zaskrzeczał złodziej i zaśmiał się kpiarsko. – Nie dostaniesz swojego kapelusza, o n-n-n-n-ie! Jest mój! M-m-m-m-ój! Hi, hi, hi!

- Przetrzepie ci skórę – zagroził.

- Nie złapiesz mnie, n-n-n-n-igdy! – Wrzasnął, zniknął i pojawił się kilka metrów dalej, aż zginając się i rechocząc na przemian. – Możesz go wykupić! Chc-c-c-c-esz?

- Chcę – odparł bez wahania ludek, zmęczony już nieprzyjemną rozmową. – Ile za niego chcesz? Sto rubli? Dwieście?

- Turliriuli nie chce kapusty, o n-n-n-n-ie! Za szczęśliwy kapelusz nie-pieniądze!

Ludek przełknął głośno ślinę. Karzeł odkrył jego największą tajemnicę – zwędzony kapelusz zapewniał mu przychylność losu. Dlatego Rumpelstilskin (jak nazywał się starszy pan z melonikiem) tak wyśmienicie radził sobie w rozlicznych biznesach i podejmowanie największego nawet ryzyka skutkowało dlań zawsze zyskiem. Musiał więc odzyskać go i skłonny był zapłacić za to każdą cenę. Melonik już dawno stał się dla niego jak trzecia ręka, a przebiegły złodziej doskonale o tym wiedział.

- Co chcesz, karle, za mój kapelusz? – spytał wreszcie.

- Oddasz mi swoją marynarkę, hi, hi! Razem z koszulą, ha, ha! – odkrzyknął w odpowiedzi, tarzając się ze śmiechu po ziemi.

- Zgoda – Rumpel kiwnął niewzruszenie głową, po czym wyskoczył tak z granitowej marynarki, jak i koszuli. – A teraz oddawaj, co moje.

- Proszę, proszę – żachnął się karzeł, zrobił obrażoną minę – lecz po stanowczym wyrazie twarzy biznesmana wywnioskował, że żartów nie ma – i oddał melonik.

- No – uśmiechnął się Rumpel, wkładając nakrycie na łysinę. – Teraz znikaj – rozkazał i karzeł rzeczywiście zniknął.

I byłby to koniec tej historii, gdyby nie fakt, iż letni wiatr lubi płatać różne figle. Bywa, że strąci doniczkę z balkonu damy w podeszłym wieku, bywa, że da nauczkę sikającemu, czasem tylko skubnie, a czasem zwinnie dmuchnie i dopiero co odzyskany melonik sfrunie z łepetyny, lądując na środku rozpalonej słońcem ulicy. Czasem tak właśnie bywa.

A czasem – jak przekonał się o tym bankier Rumpelstilskin – potrąci melonik jak hardy zawadiaka, popchnie ku górze, zawiruje tak, że najbardziej desperackie wysiłki właściciela nakrycia, mające na celu odzyskanie przedmiotu, spełzną na niczym, by zaraz rzucić nim w stronę niewielkiego jeziora, otoczonego gąszczem trzcin, pełnego rzęsy, kumkających żab i rozsianych po błękitnej tafli lilii wodnych, z kwiatami tak białymi jak dziewiczy śnieg, stykającego się od zachodu z sosnowym lasem, a od wschodu – z pół kamienistą plażą pełną spiczastych, wyślizganych przez fale głazów.

Jako że ludzie czynu – jakimi są dobrzy bankierzy, a podstarzały ludek bez marynarki do takowych należał – nigdy się nie poddają, tako Rumpel westchnął żałośnie, byłby zakasał rękawy – gdyby je miał – po czym ruszył ociężałym krokiem w stronę oddalonego o dobrą milę rozlewiska. Chętnie też poplułby sobie w brodę, lecz niestety nie miał ani czym pluć, ani w co.

Na miejsce dotarł w przeciągu niecałej godziny. Wystarczy wspomnieć, że dyszał jak lokomotywa, a Czytelnik będzie już wiedział co z nim było i jak. Nie zważając na odpryski skalne usiadł na piekącym piachu, rozłożył się, przymknął ciężkie powieki i usnął.

Z krótkiej, niespokojniej drzemki, pełnej nieuchwytnych koszmarów wyrwał go drwiący, wibrujący rechot.

- Szukasz czegoś? – odezwał się głos, a Rumpelstilskin otworzył oczy i odkrył, że przemawia do niego żaba. Nie zdziwił się jednak, gdyż nawet na zdziwienie potrzeba odrobiny wysiłku, na który nie było go już stać.

- Mhm – odparł beznamiętnie bankier. – Mojego szczęśliwego melonika. Widziałaś go może, zielona żabko? – spytał głosem pozbawionym większych nadziei, czy emocji.

- Widziałam – zakumkała żaba.

- O – odezwał się po krótkiej chwili. – Dasz mi go?

- Dam. Wiem, że karzeł zdarł z ciebie koszulę i marynarkę. Nieładnie – cmoknęła. – Ja jestem uczciwa, gdyż jestem kobietą.

- Jesteś żabą – zauważył trzeźwo. – A żaby, jeśli już, to bywają książętami. Rzadko zresztą.

- Co ty tam wiesz – prychnęła z pogardą. – Och, nieważne. Dawaj spodnie.

- I dostanę kapelusz? – upewnił się, szybko rozpinając rozporek.

- Dostaniesz kapelusz – zapewniła uczciwym rechotem i zeskoczyła z liścia lilii na ląd.

- A więc proszę – powiedział i podał jej równo złożone spodnie.

Żaba zakumkała, rozwarła szeroko gębę i z dyszkantowym kaszlnięciem wypluła zeń szczęśliwy melonik – Rumpelstilskin od początku rozmowy zastanawiał się, dlaczego główka płaza nie ma zwyczajnego, owalnego kształtu, a coś w rodzaju garnka na dużym talerzu – i teraz znalazł wreszcie odpowiedź.

- Dzięki ci, żabo – skłonił się bankier, sięgnął po zaśliniony kapelusz i oddalił się rytmicznym krokiem.

A dzięki temu, że trwało upalne lato nie odczuwał specjalnego zimna z powodu roznegliżowania do samych majtek i skarpetek. Nie było też nigdzie nikogo, kto mógłby śmiać się z groteskowości widoku poważnego staruszka w samej bieliźnie, z pokrytym żabim śluzem melonikiem kurczowo trzymanym przezeń w udręczonych artretyzmem rękach.

I naraz nadleciał wiatr, porywając złośliwie kapelusz już po raz trzeci. Bankier podniósł się spokojnie, otrzepał zapaćkane kolana i obwisłe, pomarszczone policzki, spojrzał obojętnie na umykającą własność i nieśpiesznym krokiem począł iść w jej kierunku. Przy czym nie zamartwiał się, gdyż wykończyłoby go to do cna.

Jednak los uśmiechnął się doń – w pewnym momencie melonik zwyczajnie upadł i tak już pozostał aż nie nadszedł Rumpelstilskin, nie stanął nad nim i nie jął przyglądać mu się ze zdawkowanym zainteresowaniem. I wtedy też stała się rzecz niezwykła. Przemówił wiatr, świszcząc wokół pochylonej sylwetki ludzkiego osobnika. A przemówił w te słowy:

- Głupku! – zadął. – Ostatni głupku!

- Tak, słucham uprzejmie – odpowiedział rzeczowo bankier, a jego spokój wynikał pewnie z tego, że było mu już wszystko jedno.

- Popatrz uważnie! – zaświszczał znowu wiatr, przybierając na sile i rozdmuchując potężnym powiewem konary cieszącego oko okazu postawnego dębu, rosnącego na samym środku polany. Pomiędzy gałęziami błysnęło coś purpurowego. Owo coś miało kształt deltoidu prawidłowego oraz dysponowało całkiem wdzięcznym, drewnianym szkieletem, układającym się na kształt krzyża. – Widzisz?

- Ano, widzę – przyznał staruszek i pokiwał głową na potwierdzenie swych słów.

- Musiałem ci ukraść melonik!- wył dalej wiatr. – Odebrać marynarkę! I koszulę! I spodnie! A wszystko tylko po to, byś raczył pojawić się tu – wskazał gestem na połacie trawy, przy okazji rozrzucając wokół zżółknięte liście spoczywające pośród niej – i pobawić się ze mną latawcem! Och, czy wy zawsze jesteście tacy uparci i nierozgarnięci?

- Ach – westchnął ciężko staruszek. – Bywamy, prawda. I niech ci już będzie. Możemy się pobawić – odparł po chwili namysłu bankier Rumpelstilskin, odrywając wzrok od wyświechtanego już kapelusza i z rosnącym powoli zaciekawieniem przenosząc go na purpurowe coś skryte między bursztynowymi żołędziami. – Czemu nie. Możemy się pobawić – powtórzył z przekonaniem, rzucił obśliniony przez żabę melonik w wysoką trawę – gdzie ten zniknął i już więcej się nie pokazał – uśmiechnął się pod wąsem, po czym (odziany tylko w slipki i grube skarpety) raźnym krokiem ruszył ku dębowi, pogwizdując przy tym. A wiatr za nim, pohukując do skocznej melodii.


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Jack Duck · dnia 28.09.2009 09:26 · Czytań: 3588 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 5
Komentarze
Jack the Nipper dnia 07.10.2009 21:25 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
się pewnego skwarnego lata – no bo jakżeby mogło zdarzyć się inaczej. Wszak każdy głupi wie, że wakacje najlepiej nadają się


3 x się

No bardzo sympatyczne, faktycznie wakacyjna przygoda, jedno co troche przeszkadza, to zbytnie przestylizowanie miejscami, odwrocenie szyku itp. Mnie to przeszkadzalo w płynnym czytaniu.
Jednak jak dla mnie najlepsze opowiadanie konkursowe.
Jack Duck dnia 08.10.2009 20:05
Jak rozumiem, reszta jurorów dopiero się za opiniowanie zbiera, więc na wyniki trzeba będzie zaczekać? ;)
Szuirad dnia 11.10.2009 21:14 Ocena: Bardzo dobre
"tak wyśmienicie radził sobie w rozlicznych biznesach i podejmowanie największego nawet ryzyka skutkowało dlań zawsze zyskiem. Musiał więc odzyskać go i skłonny był zapłacić za to każdą cenę."
- Wydaje się, że coś tu z podmiotami nie gra. Musiał więc odzyskać go? Czyli "Zysk"?? - (...) i zapłacić " za to??. Zysk jest rodzaju męskiego , skąd to tu nijakiego?

" (...) spiczastych, wyślizganych przez fale głazów." - jak wyślizganych to nie spiczastych - a zdanie, jaby je rozciągnąć to dł€ższe od równika

"Na miejsce dotarł w niecałej godzinie." - chyba w niecałą godzinę - nawet stylizacja powinna trzymać się gramatyki.

No i mamy wesołe opowiadanko, i to dosyć blisko trzymające się tematu, co łatwym nie było. Tekst , może mnie nie przyprawił o zrywanie boków, ale rozbawił. i brawo za końcówkę, przyznaję, że już widziałem ludka zasłaniającego odzyskanym melonikiem tzw. przyrodzenie i chyłkiem wracającegop do domu. Za to plus
Jack Duck dnia 12.10.2009 12:58
Za to w sensie że za odzyskanie, "to" jest słowem określającym orzeczenie. Co do głazów - dlaczego by nie? Przecież głaz może być z natury spiczasy, zaś napływające nań fale wyślizgują tą jego część, na jaką napierają. Godzinę już poprawiam, wkardł mi się błędzik xD
Ceceron dnia 02.11.2009 00:21 Ocena: Bardzo dobre
Chyba najlepszy Twój tekst, jaki tu dotychczas czytałem. Bardzo sympatyczny i pogodny, trzymający mięśnie policzków w ciągłej gotowości. Podczas czytania miałem nadzieję na jakiś punkt kulminacyjny, którego zabrakło, ale... może i lepiej :)

Miejscami za bardzo poddawałeś się przerysowanemu stylowi, jest wesoły i w ogóle... ale wszystko z umiarem. Były momenty, w których zamiast cieszyć, męczył tylko oczy.

Zgadzam się z Nipperem - sympatyczny to najlepsze słowo.
5- dam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty