Historie miłosne przestały mnie nagle bawić. To było jakoś zaraz drugiego albo trzeciego dnia wiosny. Pamiętam, że wszyscy chodzili wtedy na rurki z kremem do kawiarni u Pana Miętusa. Ja – jak na złość – przestałem tam chodzić prawie całkowicie. Kiedy już jednak znajomym udało się mnie wyciągnąć na róg Pogodnej i Gorzkiej – bo tam właśnie miał Pan Miętus swoją kawiarnię – znajomych sadzałem od Pogodnej, sam natomiast siadałem od Gorzkiej, i zamawiałem małą czarną z cukrem. Moja dekadencka wręcz postawa – będąca zaskoczeniem dla większości – martwiła nawet samego właściciela kawiarni. Czasem, widząc, że zaszczyciliśmy jego progi swoją obecnością, sam przynosił nam poczęstunek. Postawiwszy wtedy na stoliku naszą kawę i rurki z kremem, brał się pod boki i z dezaprobatą kręcił głową.
- A pan co, panie Szymku, tak skromnie? Znowuż pan nie w sosie. Marniejesz pan w oczach, już nawet ubranie wisi na panu. Niedługo ta jedna kawa tak pana z nóg będzie ścinać, że będę panu musiał w mniejszej filiżance przynosić. Do czego to doszło…
I odchodził niezadowolony. Dobry był z niego człeczyna. Jeszcze, jak byliśmy w podstawówce, zawsze się nami opiekował i przejmował naszym losem. Raz nawet, jak starszaki pobiły Długiego, zamknął sklep i sam poszedł sprawę załatwić. W samo południe, nic sobie nie robił z kolejki przed swoją kawiarnią – tak bardzo bolało go, że ktoś jego ulubionych klientów zaczepiał. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, co i komu dokładnie powiedział albo co zrobił – dość, że potem już nigdy ani Długiego, ani nikogo innego z naszej paczki żaden starszak nie pobił… taki to był, ten nasz Pan Miętus, jak ojciec.
I teraz, kiedy tak stał nade mną, niezadowolony i zmartwiony, zobaczyłem nagle w jego twarzy wszystkie te lata, które minęły bezpowrotnie. Posiwiał, przytył też jeszcze bardziej, i jakby zmalał nieco – choć może to bardziej my urośliśmy i wydorośleliśmy, a może właśnie i jedno i drugie.
Nadeszło lato i od mojego powrotu znowu jakby częściej siadywaliśmy na rogu Gorzkiej i Pogodnej. I to nawet w większym gronie, choć nie tak już dużym, jak kiedyś. Długi mówił mi, że Futon się ożenił i wyemigrował dokądś, Rudy poszedł za chlebem gdzieś na północ, a Malina z Kasią znalazły sobie nową paczkę i już z nami nie trzymały. Dziwnie jest tak wyjechać, a potem nagle wrócić. Dla mnie nic nie miało się prawa zmienić. Wyjeżdżając dałem pauzę, i teraz, po powrocie, wciskałem znów odtwarzanie i wszystko miało grać od momentu zatrzymania – tylko, że wcale się tak nie działo. Małolat przestał w ogóle żartować, widać było, że już go na grę w kapsle nie namówię, a Długi nic tylko nawijał o jakiejś zachodniej kontroli jakości czy czymś podobnym, i nigdy nie siedział z nami długo, bo miał na rano do roboty. Rozmowa mogła jednak ciagnąć się do białego rana (choć prócz nas dawno nie było już nikogo w kawiarni i teoretycznie pan Miętus dawno był już lokal zamknął), wspominaliśmy dawne czasy i każdy miał cos swojego do dodania.
Czegoś jednak brakowało, choć może czułem to tylko ja. Brakowało jakiejś magii, brakowało ukrytych spojrzeń i uśmiechów, brakowało tego zerkania i ciągłego zastanawiania się, brakowało tych muśnięć dłoni i niewidocznych uścisków. Róża – owszem – przychodziła dalej na spotkania, ale nie była już tą samą Różyczką w moich oczach, nie patrzyła już w moją stronę z tą zagadkowością i ciekawością zarazem. Długi mówił mi, że miała kogoś raz czy może dwa, że nie wyszło, że tamten ją zostawił i pojechał (czy coś takiego), no w każdym razie Różyczka zamknęła się w sobie, a już na pewno straciła tę chęć skrytych uśmiechów i muśnięć dłoni, a i ja też sam nie wiem, czy jeszcze bym je w ogóle chciał. Długi był z Malwiną jeszcze jak wyjeżdżałem, Rudy też na tej emigracji nie siedział sam, Małolat czasem przyprowadzał na nasze spotkania tę Zochę z klasy “C”, co to ją jeszcze w podstawówce nazywaliśmy Afrodytka (i to wcale nie dlatego, że była dobra z mitologii), a Paweł ciągle tylko pokazywał jakieś zdjęcie w portfelu i mówił, że w następne wakacje znów jedzie w to samo miejsce i że jest umówiony pod pensjonatem “Zuch” 8 czerwca o 20:00. Każdy kogoś miał lub na kogoś czekał. Każdy żył teraźniejszością, kiedy ja wciąż jeszcze przed oczyma miałem przeszłość i wszystkie te obrazy stawały przede mną, jak żywe.
Raz za razem, kiedy późnym wieczorem zostawiałem za plecami kawiarnię Miętusa, a cała nasza ekipa rozchodziła się, każdy w swoją stronę, miałem wrażenie, że w przyspieszonym tempie starzeję się, że nadganiam do nich, że czas – tak długo dla mnie zatrzymany – biegnie teraz w oszałamiającym tempie, aby nadrobić stracone lata. Za każdym razem czułem jak ucieka magia tej kawiarni na rogu Pogodnej i Gorzkiej, jak z każdym razem bardziej obco i kwaśno smakuje tam kawa, i choć bardzo chciałem się przed tym uczuciem bronić – nie mogłem się mu oprzeć i niemal z każdym krokiem czułem, jak mnie coraz bardziej wypełnia. Wydaje mi się, że widział to też Pan Miętus, bo choć bardzo starał się to ukryć, ja dobrze wiedziałem, ze z każdym razem dosypywał mi do kawy trochę więcej cukru…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
pilgrim · dnia 18.07.2012 19:08 · Czytań: 777 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: