Został mi tylko węch. To wystarcza. Jestem tu dość długo aby znać mapę zapachów. Nie ma obawy - nie zgubię się.
Kwarantanna pachnie jeszcze nadzieją - tu znajdują się nowoprzybyli. Czekają na swoje stada i czasami zdarza się, że je odnajdują.
Pierwszy rejon śmierdzi strachem i nienawiścią. Ci, którym przyjdzie zostać, buntują się przeciwko swojemu losowi i szukają winy we wszystkich wokół.
Drugi rejon czuć rezygnacją - kiedy bunt się wypala pozostaje pustka. Ten etap też trzeba przeżyć.
Kolejne rejony pachną już zwyczajnie - codziennością: pogodzeniem i nadzieją.
Istnieją jeszcze niebiańskie wonie kuchni, zapach zmęczenia - potu zmieszanego z dymem papierosów z szatni pielęgniarzy i sterylny, chemiczny posmak sali zabiegowej.
Ostatnio przenieśli mnie na izolatki - tu pachnie samotnością. Nie, nie jestem groźny. Już dawno nie. Zostałem tu umieszczony, bym nie musiał już konkurować, walczyć, bym mógł umrzeć w spokoju. Nie martwi mnie taki stan rzeczy, łatwiej jest znosić ból, kiedy nie trzeba się z nim kryć.
Codziennie, przed drugim karmieniem, ktoś po mnie przychodzi, bierze na smycz i wyruszamy - zawsze tą samą drogą - długim korytarzem.
Na korytarzu mieszają się wszystkie zapachy. Idąc wolno - noga za nogą czytam ulotnie zapisane historie. Dowiaduję się, ilu nowych przybyło, kogo odnalazło jego stado, a kogo przyjęło inne.
Codziennie korytarz wydaje się dłuższy a historie trudniejsze do rozszyfrowania. Znam ich już tak wiele i tak są do siebie podobne, że nie pamiętam, która była moja. Czy kiedyś tęskniłem, buntowałem się? Możliwe. Teraz chcę tylko dojść do końca.
Dzisiaj przyszła po mnie ta nowa opiekunka. Pachnie współczuciem, zmęczeniem i czujnie ukrywanym strachem. Prowadzi mnie jak zwykle delikatnie. Wie, że nie widzę i nie słyszę, a moje obolałe łapy nie słuchają mnie jak kiedyś, więc pozwala mi się delikatnie oprzeć o swoją nogę, abym nie został w tyle. Jestem tu już wystarczająco długo, żeby umieć docenić tę odrobinę zainteresowania.
Idąc, jak zwykle czytam nowe wydarzenia. W ciągu ostatniej godziny jakiś człowiek przywiózł sukę i kilka szczeniąt. Wyraźnie czuć zapach rozłąki. Krótkotrwały strach młodych, wyniesionych na sektor szczeniąt i nieustający niepokój matki zaciągniętej w stronę boksów szpitala.
Historia jakich setki. Następna jednak wydaje mi się dużo ciekawsza. Pielęgniarz niesie na rękach małą suczkę. Jej bardzo nikły zapach wydaje mi się niemożliwy do rozpoznania. Ale po chwili już wiem, to woń psa, którego nie ma, psa-który-uciekł-od-siebie-wgłąb-siebie. Stopniowo wonie suczki, pielęgniarza i prowadzącej mnie opiekunki mieszają się i układają w historię tej małej. Uciekła w siebie, gdy przez dwie doby siedziała zamknięta ze swoją martwą panią. Bywa i tak.
Nareszcie docieramy na miejsce. Otwiera się przed nami sterylna przestrzeń gabinetu zabiegowego wypełniona oparami leków i środka dezynfekującego. Opiekunka przytrzymuje mnie. Czuję ukłucie, szczypanie, ale po chwili to mija razem z bólem i ociężałością. Jest mi dobrze. Droga powrotna wydaje się krótsza i łatwiejsza.
A jutro znów wyruszę przez korytarz. Poznam jeszcze kilka historii. Tak podobnych i tak różnych, że już nie wiem która z nich będzie moja.
Karta psa/kota, opis:
Amor - pies duży owczarkowaty, maść czarna, siwy na pysku, sierść krótka, uszy stojące, ogon długi. Około 16 lat. Spokojny.
***
Pozostałe części:
Link
Link