Patrzyliśmy jak wzburzone Morze pochłania resztki naszego kutra.
- No i po ptaszkach... - Gaspode splunął na ziemię. - Jak teraz zamierzasz wrócić, Ginsberg?
Nie odpowiedziałem. Gadający kot wyciągnął z kieszeni sztormiaka coś, co wyglądało na resztki paczki papierosów.
- Zostawiłem pod koją cały karton... - mruknął.
- Pomyśl o czymś przyjemnym, gadający kocie - powiedziałem. Staliśmy na jakimś klifie, trzęśliśmy się z zimna i patrzyliśmy na wzburzone Morze.
- Gaspode. Ja mam imię, Ginsberg! - powiedział twardo i cisnął pomiętą paczkę przed siebie. Uśmiechnął się.
- Wiedziałem... - tryumfował gadający kot. - Przyznaj, że nie miałeś pomysłu na podróż!
Kiwnąłem głową.
- To rodzaj... ucieczki, Ginsberg?
- Nie wiem, Gaspode. Naprawdę nie wiem. Pewnego dnia poczułem taką ochotę. żałujesz?
Popatrzyłem na niego. Był moim jedynym przyjacielem.
- Jeszcze nie wiem. To może być ciekawe. Koty są silne, a ja jestem najsilniejszym z kotów. Mało jest rzeczy, które mogą nas złamać, a jeszcze mniej takich, które potrafią nas zabić, Ginsberg.
Popatrzył na niebo.
- Powinniśmy wtedy zmienić kurs. Ominęlibyśmy ją.
- Po co? - zapytałem.
- Burza się zbliża, Ginsberg, a ja nie chcę zmoknąć.
Usiadł na twardej, skalnej powierzchni naszego klifu i podrapał się za uchem tylną łapą.
- Widzisz, Ginsberg? To ważne dla kota, by nie zmoknąć. Koty to szlachetne zwierzęta. Przeglądają się często w lustrach i kiedy widzą siebie z mokrym futrem, popadają w depresję. A kot w depresji to, uwierz mi, niezbyt ciekawa rzecz. Wyglądamy wtedy głupio, Ginsberg.
- Głupio zrobiłem zabierając w taką podróż gadającego kota.
- Gaspode! - parsknął. - Ja mam imię, Ginsberg!
Musiałem uchylić się przed rzuconym przez niego kawałkiem skały.
- Podobno umiesz śpiewać - powiedziałem z uśmiechem.
- Każdy kot umie śpiewać, Ginsberg.
- Zaśpiewaj coś.
- Dobrze. To stara piosenka.
Pochylił głowę jakby przypominał dawno nie słyszane słowa, po czym zaczął:
"Nie znany mi Brazylii brzeg
Ni Amazonka - rzeka,
A statki 'Magdalena' , 'Don'
Płyną, gdy chcą, daleko!
Co tydzień statki z Southampton
Mkną, białe, poprzez wody,
Fale kołyszą je do Rio -
(W dal do Rio! W dal do Rio!)
I mnie się marzy: w dal do Rio -
Dziś, póki jestem młody!
Nie znany mi jaguar - zwierz,
Nie znam się z Armadillem -
I jego zbroi nie poznam też,
I jego sztuk, o ile
Nie pomknę w dal, aż do Rio,
Po dziwne te przygody,
W dal do Rio! W dal do Rio -
Wreszcie naprawdę w dal do Rio.
Ach, chciałbym płynąc w dal do Rio
Dziś, póki jestem młody!"
- Po co, Ginsberg?
Otworzyłem oczy.
- Co po co?
- Po co one zadają te zagadki?
- To chyba rodzaj zabawy. Wiesz... Burze nie mają zbyt wiele rozrywek.
- Czyżby burze nie miały nic innego do roboty?
I zastanowił się nad czymś głęboko. Nic nie mówiłem, bo nie chciałem mu przeszkadzać. Po chwili podniósł głowę, wskazał mnie łapą i powiedział:
- Ja wiem, o co chodzi, Ginsberg. Chodzi o ludzką wrażliwość. Będziesz walczył z burzą na zagadki, aby pokazać światu, że człowiek jest silniejszy od świata. Liczysz na książkę, albo choćby na pieśń o sobie. żeby ludzie śpiewali! Ha ha ha!!! To rodzaj hołdu złożonego człowieczeństwu, prawda?!
- A wy, koty, nie śpiewacie o swoich bohaterach? - Zapytałem z uśmiechem.
- Tylko, że my nie jesteśmy pasywni. Nie czekamy na cios, żeby go odeprzeć. Atakujemy pierwsi, a potem czekamy, co się dalej stanie. Zapaliłbym papierosa...
- Widzisz tę chmurę, Gaspode?
Popatrzył we wskazanym przeze mnie kierunku. Wiał coraz silniejszy wiatr. Raz po raz niebo rozjaśniało się błyskawicami i deszcz przybierał na sile.
- Jeśli wygramy, dostaniesz tyle papierosów, ile tylko zechcesz.
Nie kłamałem. Burze potrafiły być bardzo hojne. Gaspode uśmiechnął się i popatrzył na mnie.
- A ty co dostaniesz, Ginsberg?
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na coraz ciemniejsze niebo. Wyprostowałem się. Sina, ogromna chmura była już nad nami. Kot przyjrzał mi się uważnie i niepewnie podniósł się z ziemi. Obaj nie mogliśmy oderwać wzroku od nadchodzącego żywiołu.
- A swoją drogą, czuję jakiś rodzaj przyjemności towarzysząc ci podczas tej walki - powiedział drżącym głosem.
- Nic nie mów, bo jeszcze się nie zaczęło. Już za chwilę będziesz myślał inaczej, gadający kocie...
- Gaspode! Mam na imię Gaspode!
Zamilkliśmy. Niebo i cały świat przeszył grzmot o takiej sile, że spod naszych stóp posypały się kamienie.
- Ja nie chcę, Ginsberg! - wrzeszczał kot próbując przebić się przez huk burzy. - Tyle przede mną jeszcze!
- Nie narzekaj! Koty żyją przecież dziewięć razy! Nic ci się nie stanie! - śmiałem się.
- A co jak nie odpowiemy, albo odpowiemy błędnie?!
- Zginiemy! Chyba zginiemy!
Gaspode popatrzył na mnie i wbił mi pazury w policzek.
- Tylko ani słowa innym kotom. Jak dowiedzą się, że pomagam człowiekowi, wydrapią mi oczy!
- Wtedy ty będziesz mógł wydrapać moje, Gaspode.
Nagle wszystko ucichło. Wiatr przestał wiać, a ulewa zamieniła się w ciepłą mżawkę. Chmura popatrzyła na mnie i, miałem wrażenie, jakby nad czymś się zastanawiała. A potem powoli, błyskawicami, grzmotami i nagłymi podmuchami wiatru określiła swoje warunki turnieju. Zgodziliśmy się do jednego. Wszystko jest dozwolone.
Widziałem jak Gaspode drży ze strachu.
- Weź mnie za łapę, Ginsberg. Pobawię się w przestraszone dziecko, albo w kochankę, co?! Tylko sobie nic nie myśl! Skoro ona się dobrze bawi, my też możemy. Prawda?!
- Nie masz ochoty, żeby coś zaśpiewać? Wiesz... Może trochę ją udobruchamy?
- Trudne słowo, Ginsberg. Spróbuję.
Gadający kot zamknął oczy, przełknął resztki wilgotnego strachu i zaśpiewał:
"Kiedy luki okrętu zmierzchną w wiatru podmuchach
I mórz zieleń odbiją nam mroczną,
Kiedy okręt - uf - pnie się (a niepewny jest w ruchach),
Kiedy w wazę do zupy okrętowy wpadł kucharz,
Kiedy kufry ślizgawkę rozpoczną,
Kiedy to na podłodze widzisz wzgórek: Nianię,
A Mama, choć ją prosisz, mówi, że nie wstanie,
Kiedy was nikt nie zbudzi, nie odszuka spodni,
Wiedzcie (jeśli nie wiecie) - tu jest niezawodnie:
Pięćdziesiąt stopni szerokości północnej,
Czterdzieści - długości zachodniej..."
A potem usłyszeliśmy zagadkę.
Właściwie nie była to zagadka. Zobaczyliśmy przed oczami ciąg mglistych obrazów zmieniających się jak w...
- Jak w kalejdoskopie, co, Ginsberg?!
- Tak...
- Jakie to piękne...
Jak w fotoplastikonie pojawiały się obrazy nieznanych nam miejsc i zdarzeń. Kobieta próbująca podnieść z ziemi brązową parasolkę. Dziecko, chyba chłopczyk, klęczący przy kałuży i przyglądający się żabie. Grube, stalowe liny przerzucone nad taflą brudnej wody. Znów kobieta... Och, jaka piękna! Ma czerwoną sukienkę i pochyla się nad studnią. Mężczyzna w kapeluszu z szerokim rondem wystukujący fajkę o podeszwę. Przeogromny transatlantyk wpływający do jakiegoś portu. Tysiące ludzi machających chorągiewkami na powitanie statku. Deszcz? Konfetti? Zmoknięty kot siedzący na relingu...
- A nie mówiłem, Ginsberg?! Zmoknięci wyglądamy głupio!
Obrazy po chwili stawały się coraz mniej wyraźne, żeby po chwili zniknąć zupełnie. I nagle człowiek i kot patrzyli zafascynowani tylko na przejaśniające się niebo.
- Odeszła? - zapytał Gaspode, kiedy chwilę potem siedzieliśmy już na skalnym podłożu.
- Nie. Wróci. Dała nam czas na rozwiązanie.
- No i co?! - Niecierpliwił się.
- No i nic. Mamy chwilę, żeby pomyśleć.
- Mogę zapalić? Myślisz, że burza się nie wkur... tego... no... nie zdenerwuje? To znaczy czy nerw jej nie strzeli?
- Nie mam pojęcia. Poza tym przecież nie masz papierosów, kocie.
- Gaspode... - poprawił mnie cicho, po czym dodał gwałtownie: - Myślisz, Ginsberg?
- Staram się.
- Może ci zaśpiewać?
- Nie. To by za bardzo mnie rozproszyło.
- To może... - rozejrzał się wkoło, jakby sprawdzał, czy w pobliży nie spaceruje jakiś szpiegujący dachowiec.
- Co?
- ...Może zamruczę. Podobno to koi.
Zaśmiałem się głośno, co bardzo go zirytowało. Krzyknął:
- Gdybyś był tak łaskaw i przypomniał mi treść zagadki, to może trochę bym ci pomógł!
- Co mówiłeś, Gaspode?
- Że... Chciałem tylko ci przypomnieć, że chodzi tu o moją głowę, której stracić nie chcę. Nawet mimo tego, że żyję dziewięć razy. Więc bądź tak łaskaw i przypomnij mi treść zagadki.
- Nie trzeba.
Wstałem.
- Jak to nie trzeba?! - Gaspode stanął przede mną jakby chciał podrapać mnie po twarzy.
- Znam odpowiedź.
- Co?!
- Znam odpowiedź. To Powrót. Tak brzmi odpowiedź.
- Powrót?
- Tak.
- ...
Spojrzałem na przeogromną chmurę daleko na horyzoncie, przyłożyłem dłonie do ust i krzyknąłem .
- To Powrót!!! Następnym razem wymyśl coś trudniejszego!!!
W oddali zagrzmiało. ale daleki huk nie wydawał się już tak groźny. Uśmiechnąłem się ale intuicyjnie spojrzałem na Gaspode. Przytulił się do ziemi i nastroszył sierść, ale żył. I ja żyłem. Niepewnie podniósł głowę, popatrzył na mnie, potem na siebie i kichnął.
- Rzucam palenie, Ginsberg... - powiedział cicho. - Nie ma co. Taki stres... Słowo, że wolałbym być teraz na dachu i polować na wróble niż grać z burzą w zagadki.
- Co się martwisz, kocie? Wygraliśmy pierwszą rundę. Teraz nasza kolej.
- Nie mogę... Strasznie dużo mnie to kosztuje...
- Teraz możesz zaśpiewać.
-W życiu!!! Sam sobie śpiewaj. Ja nawet nuty z siebie nie wydobędę dopóki sierść mi na grzbiecie nie opadnie! Ożesz!!! - Wpił się pazurami w moje ramię.
Z nieba, na koci łeb i wreszcie na skalne podłoże naszego klifu sfrunął karton egipskich papierosów.
Zaśmiałem się głośno. I Gaspode się śmiał! Objęliśmy się mocno i patrzyliśmy przez łzy na świat, który zostawiliśmy. Wystarczyło się jednak odwrócić, by spojrzeć na świat, który nas czeka.
Zeszliśmy w dół klifu.
Ja - Ginsberg i mój towarzysz Gaspode!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
i was david bowman · dnia 12.02.2009 09:43 · Czytań: 1240 · Średnia ocena: 3,83 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: