W ciągu ostatnich kilku tygodni byłem najbardziej zapracowanym człowiekiem RP. Paradoks i to podwójny! Jestem bowiem znany z lenistwa. A po drugie, jako materialista, sam nie wiem kiedy zgodziłem się na pracę za darmo?! Dlatego zwykle po ciężkim dniu szukania sponsorów, organizacji koncertu, pisania artykułów i użerania się z Redaktor Naczelną, mam ochotę wyskoczyć na piwo. I tu pojawia się problem. Już prawie nie mam gdzie!
Tak, wiem - prawie robi różnicę, ale to "prawie" zamieni się w "totalnie", i to w ekspresowym tempie. Ostatnio w moim mieście zamknięty został lokal, który był niemalże symbolem studenckiego relaksu i imprezowania. Dziwne jest to, że lokal ten parę miesięcy temu obchodził pięćdziesięciolecie istnienia. Nie wykazywał żadnych oznak redukcji klienteli, ani trudności z utrzymaniem. I jestem gotów się założyć, że najdalej za pół roku idąc ulicą znajdę siedzibę jakiegoś banku, ulokowanego na jego miejsce.
W tym miejscu tego felietonu jestem pewien, że zostanę skonfrontowany przez czytelników, którzy upierać się będą, że nadal istnieje duży wybór lokali, a tych upadających nie ma aż tak dużo. Teoretycznie nie jest najgorzej. Nadal jest wystarczająco dużo kawiarni, restauracji, klubów oraz pubów, do których mogę się wybrać. Dopóki jednak w centrum mojego miasta będzie więcej banków niż lokali towarzyskich, dopóki banki będą przejmować kolejne, dopóty będę walczyć.
I tak, jestem aż nadto świadomy reperkusji, jakie niesie za sobą zwiększanie liczby miejsc handlujących alkoholem. Wiem, że już od pierwszego piwa mój sposób postrzegania salda na karcie różni się drastycznie od sposobu, w jaki saldo to postrzega przypisana mi konsultantka banku. Podczas imprezowania jestem w stanie wydać naprawdę dużo. Ale o tym będę myślał dopiero na kacu. I nie, nie jest lepiej te pieniądze zainwestować, Pani Kasjerko! Wiem też, że jest duża szansa, że wdam się w jakąś niepotrzebną bójkę, która zacznie się od takiej pierdoły, jak kolejka do pisuaru. Albo wyląduję na izbie wytrzeźwień, co również nie przypadnie do gustu pani w banku.
Mimo to wizyta w pubie jest o wiele przyjemniejsza od wizyty w banku. Wszystko, na co możesz liczyć w banku, to odmowa kredytu. Albo zostanie wyrzuconym na twarz - dosłownie - przez Pana Stefana z ochrony, za wydanie pieniędzy, które nie należały do Ciebie. Jeśli nie należały do mnie, to po jaką cholerę daliście mi tę kartę kredytową?!
Dlatego właśnie musimy dążyć do zwiększenia liczby pubów, albo chociaż utrzymania przed przejęciem tych, które jeszcze egzystują. Jak? Cóż, nie jestem ekspertem, ale wymiernikiem jest chyba zysk. A pomnożyć zyski w pubie to nie jest fizyka kwantowa!
Drodzy Właściciele lokalów z piwem. Wszystko, co musicie zrobić, to zacząć puszczać dobrą muzykę, zamiast techno lub Gosi Andrzejewicz. Wprowadzić co trzecie piwo gratis. I za wszelką cenę nie dopuścić, aby Unia Europejska zabrała Wam popielniczki.
Przede wszystkim należy jednak zlikwidować te głupie plakietki z napisem "Osobom nietrzeźwym odmawiamy sprzedaży". Zamiast tego obsługujcie każdego! Nawet, jeżeli już się tylko czołga, bo chodząc na kolanach traci równowagę. I nawet jeżeli podczas składania zamówienia dwa razy puści pawia na podłogę. Przecież w tym biznesie chodzi o zarabianie pieniędzy, a nie o wysyłanie do domu klientów w połowie drogi do pełni szczęścia!
I ostatnia sugestia dla pubów. Jeżeli zauważycie, że jakiś klient zanudza towarzystwo, poproście go o zaprzestanie dalszego mówienia. Nawet, jeżeli będziecie musieli użyć do tego celu pistoletu.
Andy Rutheford
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Andy_Rutheford · dnia 26.04.2009 00:36 · Czytań: 839 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: