- Co mu zrobisz? - zapytałem Kamila.
Wciąż pamiętam drążące mnie uczucie ciekawości, jaką to torturę przygotował dla Krzyśka.
- Zobaczysz. Mutant będzie płakał, gdy z nim skończę - zaśmiał się dziko.
Nie miałem wtedy wątpliwości, że Kamil spełni obietnicę. W okrucieństwie potrafił wykazać niezwykłą pomysłowość. Nie był nadzwyczaj inteligenty, ale oprawcy nie muszą być członkami "Mensy".
Patrząc z perspektywy prawie dziesięciu lat, na to co się wtedy wydarzyło, wstyd mi. Czuję obrzydzenie dla swoich zachowań i pragnień. Jednak nie obwiniam się zbyt długo, byłem taki jak reszta rówieśników. Poza tym, życie toczy się dalej.
Szliśmy szkolnym korytarzem. Tłum zwiększał się z każdym krokiem. Dzieciaki krążyły wokół nas, jak satelity na ziemskiej orbicie. Krzysiek był za szkołą. Wyszedł na papierosa. Szkodliwość palenia czasem objawia się w wyjątkowy sposób. Mógł zostać w budynku, nikt by go nie wyciągnął na siłę. Może jedna lekcja by wystarczyła, aby zamiary Kamila uległy zmianie? Jednak skąd Mutant mógł o tym wiedzieć?
Nie od razu otrzymał to przezwisko. Stało się to po pierwszej bojce, którą przegrał. Tej, która na zawsze odmieniła jego szkolne życie.
Trafił do nas na początku szóstej klasy. Nic nie wskazywało, że stanie się największym znanym mi kozłem ofiarnym. Seplenił, ale wyglądał normalnie. Wysoki, szczupły, o czarnych włosach i równie czarnych oczach. Może nawet podobał się kilku dziewczynom. Teraz już nikt tego nie pamięta. Wszystkim wydaje się, że od samego początku był nieudacznikiem. To nieprawda.
Zaczęło się dość niewinnie. Czuliśmy wobec niego nieufność. Był nowym, nikt nie lubi nowych. Jednak okazało się, że nie jest z nim tak źle. Nie był kujonem, potrafił grać w kosza. Wysocy dorastając, mają problem z koordynacją ruchową. Strzelają do góry, jak sosny, a organizm nie może sobie z tym poradzić. Krzysiek był wyjątkiem pod tym względem. Powoli zaczynał się wtapiać w tło. Każdy ma jakieś swoje wady i dziwactwa. Dzieciaki potrafią wiele zaakceptować.
Nie z powodu rzeczywistej wrogości, ale dla sportu, z chęci udowodnienia przewagi, Rafał Janski zażądał od Krzyśka pojedynku. Byłaby to bardzo nieuczciwa konfrontacja. Rafał, zaprawiony w bojach szkolny chuligan, potrafił się bić. Mutant, jako nowy nie posiadał protektorów, nie miał się kto za nim wstawić. Mógł walczyć i przegrać z honorem, ryzykując jakieś uszkodzenie ciała. To było mało prawdopodobne, nie pamiętam ciężkiego pobicia na szkolnym "ringu". Inne rozwiązanie polegało na przyjęciu kilku kopniaków i przełknięciu hańby. Szybko by o tym zapomniano, nikt nie wymaga od Dawida zwycięstwa nad Goliatem. Niestety Krzysiek wybrał najgorszą, lepiej powiedzieć, najgłupszą opcję. Poprosił starszych chłopaków o ochronę. Oczywiście musiał ich jakoś przekupić. Zapłacił paczką "Marlboro". Uratowali mu skórę. Janski go zostawił w spokoju. Wydawać by się mogło, że wszystko będzie w porządku. Niestety, to był początek końca spokoju Mutanta.
Po tygodniu jego ochroniarze wymusili kolejną ratę. Znów musiał im oddać paczkę fajek. Za trzecim razem się postawił. Wtedy Marek Dyszyk, najsilniejszy w szkole, tak się mówiło o tych, z którymi nikt nie chciał się bić bo zawsze wygrywali, sprawił mu lanie na szkolnym boisku. Dyszyk bronił go przez dwa tygodnie, teraz Krzysiek pozostał sam. Znów musiał oddać Markowi papierosy. Jednak w tym wypadku to nie gwarantowało mu to bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie.
Wszyscy zobaczyliśmy, że jest bezbronny. Był słaby, poniżony i zastraszony. Rzuciliśmy się na niego jak dzikie psy. Porównanie do wilków byłoby błędne. Wilki zabijają dość humanitarnie. Nie męczą zwierzyny, chcą zakończyć jej cierpienia, jak najszybciej aby się posilić ciepłym mięsem. Psy się pastwią, rozszarpują ofiarę, kawałek po kawałku. Ujadają wściekle. My byliśmy tacy sami.
Osaczaliśmy Krzysztofa powoli. Zaczęło się od wyzwisk, obelg, szturchańców na przerwie. Prawie nie reagował. Poczuliśmy krew i strach. Żarty stawały się coraz bardziej wulgarne i obsceniczne. Zaczął się bronić. Kiedy zareagował stosunkowo agresywnie, doszło do bójki. Postawił się i przegrał. Walczyliście kiedyś wśród wrogich okrzyków, okrążającego was tłumu? Jeśli nie, uwierzcie, że to bardzo osłabia. To brak pewności, czy zwycięstwo nie okaże się klęską. Przecież ktoś z tłumu zawsze mógłby rzucić się z pięściami na Mutanta, gdyby nieoczekiwanie zwyciężył.
Krzyczeliśmy i śmialiśmy się radośnie. Dziewczyny były, jak w amoku. Okrutnie jest poniżyć dwunastolatka wśród płci pięknej. Widziałem jego oczy. Pamiętam to cierpienie. Odebraliśmy mu godność, wiwatując na cześć oprawców. Gawiedź była ucieszona.
Nastąpił miesiąc względnego spokoju. Nie mieliśmy pewności, czy nie pęknie. Nikt nie chciał kłopotów z rodzicami i nauczycielami. Chodziłem do normalnej szkoły, żadnej patologi. Wszyscy z dobrych rodzin. Być może Mutant pomyślał, że to już koniec, dość powiedzieć, że nie zrobił nic. To wielu ośmieliło. Znów zaczęło narastać ciśnienie. Doszło do kolejnej bójki. Przegrał.
W ten sposób upłynął rok szkolny. Obrzydliwe ataki na niewinnego chłopaka, przerywane okresami spokoju.
W wakacje słuch o nim zaginął. Może wyjechał do rodziny? Nie wiem. W naszym małym miasteczku, nie ukryłby się. Nie było go. Oddaliśmy się sprawom wakacyjnym. Letniej beztrosce młodzieży. Z tęsknotą wspominam tamten okres. Przerwy na studiach to nie to samo. Dorosłem, nie potrafię się tak cieszyć.
Krzysiek pewnie cieszył się jeszcze bardziej. Musiał naprawdę odpocząć, przeszedł gehennę. Ciekawe jest, że nie wpłynęło to znacząco na wyniki w nauce. Miał silną psychikę, skoro wytrzymywał tak długo. Myślę, że poddałbym się znacznie wcześniej.
Siódmy rok nauki zaczął się tak smutno, jak wszystkie poprzednie lata. Może z wyjątkiem pierwszej klasy, wtedy nie ma się świadomości, jak okropnym miejscem jest szkoła. Smutek, ale też radość ze spotkania z ludźmi, których się nie widziało przez wakacje. W naszym miasteczku było to trudne, ale zawsze kilka osób gdzieś wyjeżdżało na letni wypoczynek.
Krzysiek też się pojawił. Na początku września nikt specjalnie się go nie czepiał. Jednak to była cisza przed burzą. Agresja narastała niczym kula śniegowa tocząca się z góry. Pod koniec miesiąca doszło do pierwszej bójki. Mutant się postawił. I przegrał. Kiedy zobaczyłem go pierwszego dnia roku szkolnego, sprawiał wrażenie kogoś, kto się pozbierał, nabrał nadziei, że będzie lepiej. Jednak ta walka przypomniała mu, że jest dyżurnym chłopcem do bicia. Ostatecznie stracił siłę do obrony. Już nie odpowiadał na zaczepki, znosił wszystko z udawanym spokojem.
Teraz wiem, że spokój był udawany, wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jakie napięcie w nim narastało. Wybuch nastąpił później. Nie taki, jakiego się spodziewałem. Byłem pewien, że nie wytrzyma i zacznie się skarżyć. Wyobrażałem sobie niekończące się lekcje wychowawcze, szukanie winnych, wywiadówki, na których nastąpią konfrontacje. Z tego powodu ograniczyłem swoje zaczepki względem Krzyśka. Mimo, że do tej smutnej chwili był opanowany, wolałem dmuchać na zimne, nie chciałem mieć kłopotów, rodzice chyba urwaliby mi głowę, gdybym okazał się jednym z winnych.
Wiedzieliśmy doskonale, że to co robimy jest złe. Jednak chęć stłamszenia słabego człowieka była zbyt duża. Ach, co to była za przyjemność, patrzyć jak cierpi. Nie wiem, jak inni, nikt się nie przyznawał, to byłaby słabość, ale mnie nachodziły chwile refleksji. Mimo młodego wieku, zastanawiałem się nad cierpieniem tego chłopaka. Niestety zbyt rzadko. Poza tym sam akt poniżania wywołuje niesamowite wrażenia. Przyjemność z obserwowania "show", taka korrida, z tym, że ofiarą jest człowiek, a torreador nie ryzykuje życia.
Wyszliśmy z budynku. Grupa zrobiła się dość duża, jakieś trzydzieści osób szło oglądać widowisko. Cofnąłem się trochę. Nie chciałem iść bezpośrednio obok Kamila. Zbyt dużo ludzi, którzy mogliby wskazać mnie, jako jednego z głównych winowajców. Chciałem być tylko widzem. W powietrzu unosił się aromat bestialstwa nieletnich. Przyjemny zapach.
Zobaczyliśmy go z papierosem w dłoni. Stał z nim Mateusz i Piotrek. Chłopaki z mojej klasy. To, że był pośmiewiskiem, nie wiązało się z całkowitym zerwaniem kontaktów. Miał z kim iść na fajkę, pozwalaliśmy mu spisywać prace domowe, jeśli nie odrobił w domu zadań z matematyki. Z polskiego był niezły, nieraz korzystałem z jego pomocy. Jednak to były tylko przerywniki.
"Palarnia" znajdowała się za szkołą, pod ścianą, w której nie było okien. Miejsce osłaniały drzewa, ciężko było coś dojrzeć z daleka. Kilka osób stało na pozycjach obserwacyjnych, pilnując czy nie zbliża się żaden dorosły.
To była długa przerwa, mieliśmy ponad dziesięć minut. Kamilowi wystarczyło. Stojąc w tłumie przyglądałem się twarzy Mutanta. Zbladł i trząsł się tak, jakby na dworze panowała ujemna temperatura. Wielu uczniów wokół mnie także drżało. Łaknęliśmy "krwi".
- Co jest Mutant?! - zawołał Kamil.
Krzysiek milczał. Wyczekiwaliśmy.
- Co, fajki mózg ci wypaliły? - prowokował.
Dziewczyny parsknęły śmiechem. Wśród obserwatorów było niewiele dziewcząt. Główną reprezentację płci pięknej stanowiły trzy najładniejsze, w opinii większości uczniów, koleżanki. Nie dało się ich porównać z cheerleaderkami w amerykańskich komediach młodzieżowych, które dyktują opinię na temat mody szkolnej, jednakże posiadały dość znaczący posłuch. Wiele dziewczyn liczyło się ze zdaniem Justyny, Oli i Karoliny, więc ich śmiech podziałał pobudzająco.
- No, tchórzu, nic nie odpowiesz?? - pytał Kamil.
- A co mam mówić? - odpowiedział wreszcie Krzysiek.
- Nie pyskuj! - wrzasnął.
- Ale dobrze ci odpowiedział - zaśmiała się Karolina.
Kamil spojrzał na nią pogardliwie i wymierzył policzek Krzyśkowi. Nie uderzył mocno. Mutant wypuścił z ręki papierosa, omiótł nas wzrokiem, ale nie zobaczył tego czego szukał. Nie było w nas litości. Liczyliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Opuścił głowę. Część z nas zaczęła gwizdać. Kamil przyglądał się Krzyśkowi, niczym kot myszy.
- No, mutant nic nie zrobisz! - krzyknęła Karolina.- Nie bądź ciotą.
- Co, oddasz mi? Pedale! - ryknął Kamil.
Pchnął Krzyska na ścianę.
- Patrz mi w oczy jak do ciebie mówię. No kurwa, podnieś głowę!
Krzysiek posłuchał. Minęło kilka lat od tamtego wydarzenia, jednak do tej pory nie widziałem podobnej nienawiści. Wściekłość na twarzy Mutanta świeciła, jak czerwcowe słońce w bezchmurne popołudnie. Niemal raziła. Każdy to zauważył. Kamil także.
Musiał zareagować, nim Krzysiek zrobi coś nieoczekiwanego. Skoczył do przodu, złapał go za ramię i podciął nogi. Krzysiek padł na ziemię.
- Nie będziesz na mnie warczał psie!
- Ty Kamil, jak to twój pies to niech pokaże sztuczki - zawołał ktoś z tłumu.
- Daj głos! - rozkazał oprawca.
Nie czekając na reakcję, kopnął w brzuch podnoszącego się z ziemi Krzyśka, który powtórnie upadł. Znów próbował się podnieść. Kamil tym razem wymierzył cios w ręce, na których podpierał się Mutant, tak sprytnie, że tamten padł twarzą na ziemię.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Ktoś krzyknął, że jego pies też czasem je trawę. Płakałem ze śmiechu. Kamil był z siebie dumny.
- Zaszczekaj, to dam ci spokój. Nic ci nie zrobię - Kamil poprosił spokojnie.
Czekaliśmy w napięciu. Chwila ciszy i ...
Hau, hau, hau! Krzysiek zaszczekał.
Tłum szalał z radości.
- Dobrze teraz proś! - naciskał Kamil.
- Obiecałeś, że dasz mi spokój.
- Zamknij ryj! Psy nie mówią - stanął jedną nogą na brzuchu Mutanta. - Obiecałem i spełnię obietnicę. Ale jedna sztuczka nie wystarczy.
Kamil cofnął się i czekał. Krzysiek podniósł się powoli patrząc w ziemię. Klęknął i uniósł ręce, udając psa, który prosi. Wszyscy poczuliśmy wstręt i pogardę do Mutanta. Przestał być człowiekiem. Teraz był już tylko psem. Wiedział o tym. Już niewielu się śmiało. Najgłośniej Karolina, wyzywając w sposób wulgarny poniżanego. Potrafiła pięknie przeklinać. Wtedy mi się to podobało.
Czas przerwy się kończył.
- Dobra, zaraz dzwonek - stwierdził Kamil - ostatnia rzecz psie. Czyść mi buty. Raz! - wrzasnął widząc, że Krzysiek się waha.
Chłopak usłużnie zaczął wycierać adidasy kolegi. Ludzie już nie czekali, śmiali się rozchodząc na lekcję. Zadzwonił pierwszy dzwonek, oznajmujący koniec przerwy. Ruszyłem z tłumem. Nie chciałem zostać do końca, patrząc jak Mutant podnosi się z ziemi. Byłem zadowolony, trochę zniesmaczony, ale nie czułem wyrzutów sumienia. Nie chciałem, aby to się szybko zmieniło.
Kamil dogonił nas, "puścił mi oko" i pobiegł pędem do szkoły. Energia go roznosiła. Nie pamiętam, aby przez osiem lat podstawówki ktoś zdobył taki respekt. W tym momencie ludzie podziwiali go. No, ale jak się później okazało nie trwało to długo.
Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Krzysiek nie przyszedł na historię. Nauczycielka nie pytała, dlaczego go nie ma, wpisała nieobecność. Co się mogło stać? Mógł uciec. Dlaczego miał uciec? Nikt nie miał czasu, aby się tym zajmować. Na drugi dzień nie przyszedł do szkoły. Z początku śmialiśmy się z niego. Pies bał się przyjść. Pewnie lizał rany. Niestety miast niego, przyszła wiadomość. Leżał w szpitalu. Najadł się jakichś tabletek. Chciał się otruć. Uratowano go, ale był nieprzytomny. Strach padł na szkołę. Bali się uczniowie, bali się nauczyciele. Wiedzieliśmy, że to nie żarty, ktoś będzie musiał ponieść odpowiedzialność. Zanim skończył się dzień wiedziałem, że Krzysiek przed próbą odebrania sobie życia, napisał list.
Nie mogłem spać całą noc. Co mogło być w liście? Następnego dnia z rana odbył się apel. Dyrektorka była wściekła, wychowawczyni naszej klasy płakała. Nikt z uczniów nie śmiał hałasować czy rozmawiać w trakcie apelu. Później pojawiła się policja. Poinformowano, że część dzieciaków będzie przesłuchana. Przed dziewiątą byli już rodzice prawie wszystkich uczniów klas siódmych. Kamil płakał. Ja trząsłem się jak osika. Okazało się, że Krzysiek napisał bardzo długi list. Z imionami, nazwiskami, opisem ostatniego wydarzenia i kilku wcześniejszych. Odetchnąłem po południu, już widziałem, że mnie nie wymienił. Mówiłem wszystko. Każdy sypał. Karolinę i Kamila przeniesiono do innych szkół. On miał sprawę w sądzie dla nieletnich, ale jakoś mu się upiekło. Kajał się i przepraszał, chyba naprawdę czuł się winny. Do końca roku przeszliśmy kilkanaście pogadanek o agresji i przemocy. Mieliśmy już tego dość. Jednak faktem jest, że do wakacji nie słyszałem o żadnej bójce. Później wszystko wróciło do normy. No, może nie wszystko. Jak wspomniałem Karolinę przeniesiono, właściwie to miała pecha, że tak bardzo utkwiła w pamięci Krzyśkowi podczas tamtego zdarzenia. Wielu osobom kara należała się bardziej. Na przykład mnie. Kamil miał przez długi czas problemy psychiczne, nerwica czy coś takiego. Te wszystkie przesłuchania, przeniesienie do innej szkoły, proces - bardzo go to wyczerpało. Rzadko go widuję, ale chyba jest z nim lepiej.
No i najważniejsza osoba tej historii - Krzysiek. Podobno, nie mam co do tego pewności, przeniósł się do dziadków, do Wrocławia, gdzie skończył podstawówkę. Co działo się z nim dalej? Nie mam pojęcia. I szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć. Nie lubię wspominać tamtych wydarzeń, nie lubię czuć się winny. Wolałbym już nigdy go nie spotkać, niech żyje sobie w swoim świecie. Mam nadzieję, że ta opowieść sprawi, że pozbędę się wszelkich wyrzutów sumienia, albo chociaż większości. Niech zostaną na papierze, w moim pamiętniku. Może kiedyś, po wielu latach wygrzebię go w starej szafie, spod sterty ubrań i wspomnę dzieciństwo. Może pokażę komuś ten pamiętnik.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
TomaszObluda · dnia 30.04.2009 21:06 · Czytań: 3122 · Średnia ocena: 4,11 · Komentarzy: 18
Inne artykuły tego autora: