Maluch - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » Maluch
A A A
Kolejne opowiadanie z tomu "Mury Carcassonne".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.

Od kiedy pamiętam, Babcia Ola chorowała na astmę. W związku z tym nigdy nie rozstawała się z małym inhalatorem.
Kłopoty ze zdobywaniem leku, szwajcarskiego preparatu, skończyły się, gdy zaczęły nadchodzić regularnie dostawy w paczkach z USA.
Po wejściu do mieszkania na trzecim piętrze, w pierwszej kolejności pospiesznie wyciągała z torebki metalowe pudełeczko. Po chwili dochodził odgłos głębokiego wdychania rozpylonych kropelek lekarstwa, w połączeniu z charakterystycznym świstem pompowanego powietrza wydobywającego się gumowej gruszki. Zdarzało się często, że nawet na półpiętrze musiała zrobić przerwę, ponieważ jak mówiła - brakło jej tchu.
Poza tą niedogodnością, całe życie cieszyła się zdrowiem. Tryskała taką energią, jakiej nikt inny w rodzinie nie posiadał.
Miała już osiemdziesiąt lat, przestała pracować zawodowo i nagle zachorowała. Zwyczajne przeziębienie przerodziło się w ogólną niedyspozycję.
Nie chciała jechać do Nysy. Kochała niezależność, lubiła "rządzić" i z tego powodu zawsze dochodziło do nieporozumień z ojcem. Nie miała jednak wyjścia - potrzebowała stałej opieki.

Zamieszkałem znowu na ulicy Kordeckiego. Do tego czasu dysponowałem jedynie kuchnią - teraz rozgościć się mogłem w pokoju.
Wysłużony tapczan nie nadawał się do remontu. Babcia podkładała pod spód stare koce i potrafiła zawsze znaleźć odpowiednie miejsce do zaśnięcia. Mnie się to nie udawało.
Do sklepów przychodziły czasami dostawy jugosłowiańskich, sprężynowych materaców. Zakup jednego wiązał się z wydatkiem tysiąca złotych. Babcia przeznaczyła całą rentę na ten cel, choć najprawdopodobniej zdawała sobie sprawę, że nigdy nie skorzysta z komfortu nowej inwestycji.

Moja sytuacja materialna odbiegała zdecydowanie od normalności. Prawie całą pensję, zgodnie z orzeczeniem sądu, oddawać musiałem Irenie. Nie pomogło odwołanie oparte na wielu rzeczowych argumentach. Sędzinę nie interesowały takie fakty jak: rażąca różnica poziomów życia (w moim przypadku poniżej minimum socjalnego), a z drugiej strony na przykład: możliwość kupna przez Irenę nowego samochodu. Przedstawicielce sprawiedliwości nic nie mogło zakłócić obrazu porzuconej matki z trójką dzieci.

Aby znaleźć dobrego obrońcę, skorzystałem ze znajomości rodziców. Nikt nie miał już obiekcji, co do konieczności prawnego rozwiązania. Dzięki temu mogłem liczyć w czasie procesu na zeznania wielu świadków. Adwokat wykorzystał ten fakt w pozwie o rozwiązanie małżeństwa, który złożył w sądzie pod koniec listopada.
Kolejny krok, przywracający równowagę mojego życia, został uczyniony.

Kłopoty materialne uruchamiały jednak lawinową reakcję.
Nie miałem na przykład pieniędzy na kupno nowych opon - jeździłem na "łysych". Mogłem się więc spodziewać tego, co zdarzyło się w grudniowy ranek; "nie wyrobiłem" na zakręcie i uderzyłem przednim błotnikiem w zderzak ciężarówki. Na szczęście blacha nadawała się jeszcze do wyklepania.
"Taunusik" przeszedł już wcześniej, po awarii silnika, kurację "odmładzającą" w warsztacie. Brat Ireny, posiadacz nowo otworzonego zakładu naprawczego w Mysłowicach, pomógł mi po znajomości przy remoncie. Po wymianie panewek auto jeździło nieźle, ale dni jego świetności należały do przeszłości. Traciłem pomału serce do niego.
Zacząłem myśleć o sprzedaży. Błotnik i przód (po wcześniejszym spotkaniu ze skodą) należało polakierować. Wiedziałem, że poprawki zawsze są widoczne, a dla kupującego, nienaganny połysk karoserii, przedstawiał najistotniejszą wartość.
W związku z ostatnim wypadkiem udało mi się przekonać inspektora PZU, co do konieczności renowacji całej powierzchni.
Paweł, kumpel ze studiów, miał jakieś rodzinne powiązania w Knurowie. Jego znajomy zgodził się, i to nawet w krótkim terminie, polakierować całe auto. Powstał tylko problem z rachunkiem dla PZU; nie miał pozwolenia na prowadzenie takiej działalności. Poradził mi jednak załatwić "lewy" rachunek u konkurencji. Wyłoniła się nawet możliwość "zarobienia" przy tej kombinacji, z czego skwapliwie skorzystałem.
Auto lśniło świeżym blaskiem, nie mogłem się z nim rozstać. Niespodziewanie napalił się na nie Władek. Sam wyszedł z propozycją kupna. Trochę czułem się głupio, przyjaźniliśmy się od rozpoczęcia przeze mnie pracy w Inwestprojekcie, lubiłem go - wypiliśmy niejedną wódkę. Zdawałem sobie sprawę, że cena, 110 tysięcy złotych, jakiej żądałem stanowiła pokaźną sumę, ale na giełdzie mogłem taką otrzymać. Sentymenty poszły na bok, spisaliśmy umowę i obydwie strony tryskały szczęściem.

Stare powiedzenie mówi: kupując auto cieszysz się, gdy je sprzedajesz twoja radość jest jeszcze większa.
Ja miałem powody do najwyższego stopnia zadowolenia - po sprzedaniu "taunusa" znajdowałem się w przededniu kupna "malucha".

Już w siedemdziesiątym trzecim widziałem na wystawie w Paryżu Fiata 126. Na polskich drogach pierwsze egzemplarze pokazały się w połowie siedemdziesiątego czwartego. Rodzice oczarowani najmłodszym dzieckiem polskiej motoryzacji, z chwilą uruchomienia produkcji w Bielsku Białej założyli książeczkę na przedpłaty.
Po trzech latach otrzymali nowiusieńki samochód. Dużą radość zakłócał jednak drobny problem. Tuszy ojca nie dawało się dostosować do rozmiarów auta.
Podobnie jak miliony Polaków, również ja okazywałem dumę z nowoczesnego pojazdu krajowej produkcji. Sytuacja materialna utwierdzała mnie dodatkowo w przekonaniu, że w moim wypadku jest to najlepsze rozwiązanie.
Bez wnikania w rodzinne uczucia, aczkolwiek na poziomie moich możliwości, ustaliliśmy cenę, kierując się w pierwszej kolejności wskaźnikami giełdy. I znowu wszyscy okazywali zadowolenie.
Prawdę powiedziawszy na dojazdy do pracy i wycieczki z Aliną, wliczając nawet te wakacyjne, nie potrzebowałem niczego więcej.
Ojciec zrobił zaledwie paręset kilometrów, stałem się więc posiadaczem nowiusieńkiego auta.

W dniu majowego pochodu nie musiałem już wykazywać lojalności wobec pracodawcy. Zdecydowałem, że pojedziemy z Aliną na pierwszą wycieczkę nowo zakupionym samochodem. Pogoda, jak zwykle podczas Dnia Święta Pracy, zapowiadała się fantastycznie. Postanowiliśmy poszaleć w Beskidach.
Od dawna marzyłem o wejściu na Babią Górę; nadarzała się wyśmienita okazja. Wcześnie rano dojechaliśmy do Markowej w Zawoi. Auto zaparkowałem przy góralskiej chałupie, uzyskując pozwolenie i zapewnienie gaździny, że zostanie skierowana na nie odpowiednia uwaga.
Resztki śniegu leżały tylko w górnych partiach Pasma Babiogórskiego. Błękitne niebo i lekki wiaterek zapowiadał wspaniały dzień. Otoczył nas całkowity spokój i jedynie w Markowych Szczawinach spotkaliśmy dwóch starszych panów z nartami.
Podchodziliśmy wolno. Znowu tylko my dwoje.
Na szczycie wiał chłodny, porywisty wiatr. Ograniczył on pobyt do wykonania paru zdjęć. Postanowiliśmy zejść do przełęczy Krowiarki. Na szlaku leżało dużo śniegu; idąc jako pierwszy, miejscami wpadałem po pas. Nasze adidasy nie nadawały się do tego rodzaju spacerów. Alina zaczęła przeżywać ciężkie chwile: zmęczenie i mocny ból prawego kolana. Z dużym wysiłkiem dotarliśmy do drogi - zabrakło nam sił dalej iść. Nie mieliśmy jednak wyjścia; dziewiczego spokoju nie zakłócał żaden odgłos pojazdu, a do zaparkowanego "malucha" pozostawało sporo kilometrów.
Z przerażeniem obliczałem, na którą godzinę dojdziemy, poruszając się w takim tempie, gdy do naszych uszu dotarł warkot nadjeżdżającego samochodu. Alina zaczęła błagalnie machać. Polski fiat 125 zatrzymał się, a kierowca z pasażerem przyjaźnie zapraszali nas do zajęcia miejsc. Opalone łysiny dwóch starszych panów nie mogły wyglądać sympatyczniej.
Jedyni turyści, których spotkaliśmy na początku wycieczki, okazali się naszymi zbawcami.
O powrocie do Katowic, ze względu na zmęczenie, nawet nie myślałem. W nauczycielskim domu wczasowym znalazł się wolny pokój i gorąca herbata; czasami tak mało wystarcza do szczęścia.


Alinę widywałem prawie codziennie, spotykaliśmy się jednak w tajemnicy. Nie chciałem, aby Irena znalazła jakiś dowód mogący obciążyć mnie w czasie rozwodowego procesu. Miałem nadzieję, w pięćdziesięciu procentach, że sąd po rozpatrzeniu przedstawionych materiałów zdecyduje o powierzeniu mi opieki nad dziećmi.
Alina przychodziła więc na ulicę Kordeckiego w pełnej konspiracji. Nie przeszkadzało to nam, oczywiście, przeżywać wzniosłych chwil i uniesień w pełnym odizolowaniu od świata.
Regularnie, po dwudziestej trzeciej, odprowadzałem ją na postój taksówek przy Dworcu Głównym. Gdy tylko pojazd znikał za zakrętem, zaczynałem tęsknić, ale pocieszałem się tym, że jutro, wczesnym rankiem, znów zobaczę moją ukochaną. A wieczorem znów będę gościł ją u siebie.

Niezapomniane chwile przeżyliśmy w czasie noworocznych dni. Sylwestrowy bal we "Fregacie", w towarzystwie przypadkowej pary, okazał się wspaniałym doświadczeniem. Dwa ranki Nowego Roku witaliśmy w miłosnych objęciach. Alina pierwszy raz nie wróciła do domu, informując rodziców, że wyjeżdża do koleżanki. Jedyne rozczarowanie wywołała szynka, kupiona w delikatesach na okazję świątecznych tête-à-tête. Po rozkrojeniu nabrała zielonego koloru.

Nie żyłem jednak tylko miłością; postanowiłem nadgonić wszystkie życiowe zaległości.
Zapisałem się ponownie do Empiku na kurs języka francuskiego dla zaawansowanych. Chciałem pogłębić zdobyte umiejętności, nie rezygnując ani przez chwilę z ponownego wyjazdu na zachód.

W biurze próbowano założyć klub żeglarski. Niestety po paru spotkaniach nad Pogorią zaprzestano działalności.
Mojej rozbudzonej namiętności, wypływającej chyba z rodzinnej tradycji, nie dało się tak łatwo uciszyć. Wykorzystałem znajomości Stefana i dzięki niemu zostałem członkiem klubu PTTK "Perkoz". Tam zajęcia prowadzono systematycznie, a wszyscy uczestnicy traktowali je poważnie. Prawie cały rok trwało szkolenie, które wiosną i latem w przeważającej części sprowadzało się do praktycznych ćwiczeń na wodzie. Każdy z nas miał już za sobą okres młodzieńczy, rywalizacja więc odgrywała istotną rolę. W chwilach wolnych trenowałem węzły żeglarskie i międzynarodowy kod sygnałowy.
Do egzaminu zorganizowanego przez PZŻ przygotowani zostaliśmy idealnie. Tak wysokie napięcie przeżywałem pierwszy raz od czasu obrony dyplomu. Nikt z nas nie oblał, a wręczenie patentu sternika jachtowego, nastąpiło na uroczystym balu kapitańskim, na którym pływaliśmy do świtu po wzburzonych falach alkoholu.

Te wszystkie przyjemności i radości tylko w minimalnym stopniu potrafiły rozładować napięcie wywołane oczekiwaniem na rozwód.
A do tego, w międzyczasie, Irena całkowicie ograniczyła moje kontakty z dziećmi.
Musiałem przestać chodzić do szkoły w czasie przerw między lekcjami. Wychowawczyni klasy, do której chodziła Julia, zwróciła mi uwagę: "Pani doktor nie życzy sobie, aby pan odwiedzał dzieci w szkole. Pańskie wizyty mają poza tym negatywny wpływ na ich zachowanie".
Oficjalnie tylko raz spotkałem się z nimi w czasie Pierwszej Komunii Michała. Zjechała wtedy cała rodzina na czele z dziadkami i chrzestnymi – "nie wypadało" więc zapomnieć o ojcu. Podczas tej uroczystości, mama pocieszała mnie:

- Nie martw się, jeżeli sąd przyzna jej opiekę nad dziećmi, poczekasz tylko parę lat. W czternastym roku życia same mogą zdecydować, przez kogo chcą być wychowywane. Pomyśl! Tylko parę lat.

Niestety, słowa te usłyszała również Irena. Od tego czasu robiła wszystko (na zasadzie "cel uświęca środki"), aby poróżnić mnie z dziećmi.

Po drugiej rozprawie, niespodziewanie adwokat zaczął nakłaniać mnie abym przychylił się do wniosku pozwanej, dotyczącego wydania przez sąd wyroku bez orzekania winy stron.
Uzasadniał: "Uniknie pan prania osobistych brudów, a przyspieszy się istotnie przebieg procesu". Pomyślałem, że mogę okazać wspaniałomyślność; w zasadzie zależało mi głównie na szybkim rozwodzie i prawnych ustaleniach regulujących stosunek do dzieci.
Adwokat mój cieszył się dobra renomą w Katowicach - dlaczego nie miałbym mu wierzyć?

Spośród grona starych kolegów w zasadzie tylko ze Staszkiem utrzymywałem zażyłe kontakty. Ożenił się po raz drugi, tym razem z sympatyczną młodą dziewczyną, córka znanego profesora. Kasia znała wielu ludzi i miała głowę do interesów; idealnie się w sumie uzupełniali.
Po powrocie z Francji pożyczyłem im trochę dolarów. O oddaniu długu jakby zapomnieli, natomiast tam, gdzie mogli, starali się wyświadczać przysługi. Skorzystałem nawet z jednej, kiedy chodziło o znalezienie blacharza, aby nadać pierwotny kształt błotnikowi "taunusa". Kłopoty materialne zmuszały mnie jednak do częstej interwencji. Po jednym z telefonów, gdy nadmieniłem o długu, Kasia zaoferowała swoje usługi jako świadek w procesie. Przypomniała rajd samochodowy na Kubalonkę, w którym uczestniczył Staszek na podrasowanym maluchu.
Ustaliliśmy wtedy parę miejsc serwisowych na wiślanej pętli. Oprócz jej i Ireny w składzie zespołu znalazł się jeden z kolegów, oblatany w sprawach technicznych.

- Jak ja opowiem w sądzie, jakie numery ona robiła na tylnym siedzeniu z tym kolegą, jak się bezwstydnie z nim miętosiła i jakie chwyty odchodziły, to sędzia od razu się zorientuje, z jaką to wierną żoną ma do czynienia.
- Przykro mi, ale to jest musztarda po obiedzie. Mecenas M. uważa, że nie powinienem wyciągać takich brudów.
- A co cię obchodzi mecenas M.?
- Jak to co! Znasz go przecież, jest moim adwokatem.
- No wiesz co! Tego się nie spodziewałam. Myślałam, że on broni Irenę. Parę dni temu widziałam ich razem na Wieczorka. Byli tak zajęci sobą, że nawet mnie nie zauważyli.

Po tej rozmowie z jeszcze większą niecierpliwością i niepokojem oczekiwałem na werdykt.
Pod koniec maja doszło do ostatecznego rozstrzygnięcia.
Sąd orzekł rozwód małżeństwa. Pozwanej powierzono wykonywanie władzy rodzicielskiej nad małoletnimi dziećmi. Powodowi przyznano prawo utrzymywania z nimi kontaktów osobistych oraz współdecydowania w istotnych sprawach ich dotyczących.
Spodziewałem się dużo więcej, lecz i tak szczęście mnie rozrywało. Stałem się nareszcie wolnym człowiekiem. Po tylu latach upokorzeń, bezsilności, decydowałem sam o sobie. Nie musiałem znosić codziennej obłudy. Miałem prawo do spotykania się z dziećmi. Mogłem nareszcie na ruchliwej ulicy Katowic objąć Alinę ramieniem. Iść z nią przez park. Usiąść na ławce przed teatrem.

Wiele mogłem, ale nigdy więcej nie mógłbym dać się komuś zniewolić.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 15.05.2009 07:58 · Czytań: 734 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 5
Komentarze
gabstone dnia 15.05.2009 22:20 Ocena: Bardzo dobre
W końcu męska decyzja:) Irenka jednak nie dostała za swoje, i obawiam się, że dalej będzie tylko gorzej... Biedne dzieci. A błędy Miladora wykopie nawet spod ziemi, ale w sumie chwała jej za to. Ja i tak czekam na książkę, może być z jej korektą:)
Usunięty dnia 16.05.2009 01:49 Ocena: Bardzo dobre
Coraz ciekawiej się robi... Rozkręcasz się :bigrazz:
Poke Kieszonka dnia 16.05.2009 07:38 Ocena: Bardzo dobre
,,Wiele mogłem, ale nigdy więcej nie mogłem dać się komuś zniewolić. '' - bardzo mądre rozwiązanie wymagające ogromnych ,,nakładów'' do zrealizowania, ale możliwe.:)
Ciekawie, choć podczas czytania to przeskakiwanie z różnymi wtrąceniami i objaśnieniami zaburzały płynność,ale pod koniec doszłam do wniosku, że to miało swój cel( być może się mylę) - tekst ,,zajmuje'';)
Miladora dnia 16.05.2009 23:53 Ocena: Bardzo dobre
No i przez awarię internetu spóźniłam się na randkę... :D
Znajdzie się jeszcze dla mnie jakiś taniec, Wyrrostku?
- babcia Ola - sugerowałabym Babcię Olę (nie pamiętam, jak jest w innych odcinkach, ale jakoś bardziej mi pasuje Babcia)
- kropelek lekarstwa(,) w połączeniu z charakterystycznym świstem pompowanego powietrza(,) wydobywającego się
- ponieważ jak mówiła "Brakło mi tchu". - myślę, że lepiej brzmi nie jako cytat, a więc - ... mówiła - brakło jej tchu.
- Poza tą niedogodnością(,) całe życie
- przestała zawodowo pracować - przestała pracować zawodowo
- Stary tapczan/stare koce - powt.
- Przedstawicielce sprawiedliwości nie mogło nic - nic nie mogło
- skorzystałem z znajomości - ze znajomości
- wątpliwości, co do konieczności - niezręczny rym
- po znajomości, pomógł mi przy remoncie. - pomógł mi po znajomości przy remoncie.
- wypiliśmy nie jedną wódkę. - chyba wypijemy niejedną wódkę, panie W. Kochany... ;)
- Rodzice(bez,) oczarowani najmłodszym dzieckiem polskiej motoryzacji, z chwilą uruchomienia produkcji w Bielsku Białej(bez,) założyli książeczkę na przedpłaty.
- W dniu majowego pochodu(bez,) nie musiałem
- Błękitne niebo("i" zamiast przecinka) lekki wiaterek zapowiadał wspaniały dzień.
- na która godzinę - którą
- Alinę widziałem prawie codziennie, - widywałem
- aby Irena znalazła jakiś pretekst mogący mnie obciążyć w czasie... - ujęłabym to inaczej, nie pretekst - może dowód mogący obciążyć?
- po rozpatrzeniu przedstawionych dowodów - żeby nie było powtórzenia, może przedstawionych materiałów?
- przeszkadzało to nam(,) oczywiście(,) przeżywać
- znikał za zakrętem(,) zaczynałem
- Po rozkrajaniu nabrała - rozkrojeniu
- odgrywała istotna rolę. - istotną
- życzy sobie(,) aby pan
- natomiast tam(,) gdzie mogli,
- z telefonów(,) gdy nadmieniłem
- i jakie
chwyty odchodziły, to sędzia od razu... - przenieś do tej samej linijki
- dni temu widziałam ich razem na Wieczorka.
Byli tak zajęci sobą, że nawet mnie nie zauważyli. - skoro jest to dalszy ciąg wypowiedzi Kasi, to przenieś do tej samej linijki
- Wiele mogłem, ale nigdy więcej nie mogłem dać się komuś zniewolić. - te powtórzenia "mogłem" brzmią tu niezręcznie. Sugeruję zmianę. Może - wiele mogłem, ale nigdy więcej nie mógłbym dać się komuś zniewolić?
No, kochany - tym razem taniec był krótki... ;)
A kotyliona z "bdb" możesz zachować na pamiątkę... :D
Do zobaczenia na następnej randce...
Aha - diagnoza brzmi "nadal ciekawie". Tym razem to Ty szedłeś po moich śladach na Babią Górę... ;)
wyrrostek dnia 17.05.2009 21:52
wszystkim, ukłon i podziękowanie. :)
Miladorko, zatrzymuję kotylion - szukam dla niego odpowiednie etui.;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:59
Najnowszy:wrodinam