Módlcie się i strzelajcie - Vivaldi
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Módlcie się i strzelajcie
A A A
Serii "Płaszcz nieboszczyka" część V.


Obudziło ją światło słoneczne, wpadające przez okno pozbawione szyb. Przysłoniła ręką oczy, starając się przed nim bronić, ale niewiele to pomagało. Słońce bez trudu przebijało się przez palce Victorii i łachmany przybite do framug. Ale to nie światło było zmorą dziewczyny lecz nieprawdopodobny wręcz upał. Odgarniając stary, zużyty koc, czuła, jak mokre od potu ubranie klei się do jej ciała. Ogromne, denerwujące muchy latały wokół, hałasując potężnie, zwabione zapachem mięsa sprzed dwóch dni, które Victoria nieopatrznie cisnęła w kąt. Odgarnęła włosy i zaklęła.
- O, widzę, że wstaliście, panienko. - Lekko zgarbiona kobieta weszła do pokoju cicho i niezauważenie. - Właśnie chciałam was obudzić i powiedzieć, że przygotowałam wam miednice i wodę do kąpieli.
Dziewczyna uśmiechnęła się i podziękowała uprzejmie. Mieszkali razem z Lustmordem u starej kobieciny, pani Roberts - czy też jak mówili mieszkańcy pobliskiego miasteczka, "Głupiej Elzy" - od trzech dni. Mężczyzna jak zwykle nie powiedział, kogo szuka, ani co zamierza zrobić, ale było oczywistym, że przyjechał tu w jednym celu: zabić. Nie wiedziała kogo i za co, ale niewielkie miało to dla niej znaczenie. To, co robił Lustmord... zawsze było jakieś odległe. Zupełnie, jakby przekraczał pewną granicę, wychodząc - jak to się wyrażał - na łowy. W takim momencie był raczej czymś abstrakcyjnym, wyobrażeniem czegoś potężnego i złego, niż konkretną osobą, razem z którą podróżuje po całym kraju. Nie znała ludzi, których zabijał. Nie znała praktycznie żadnego. Nie interesowali jej. A przecież to od nich właśnie zależało, kiedy będzie mogła dopełnić celu, któremu ta potworna podróż służy...
Weszła do sąsiedniego pokoju razem z Elzą. Na podłodze leżała sporej wielkości blaszana miednica, a obok kilka dzbanków z wodą. Victoria zdjęła z siebie przepocone ubranie i weszła do przygotowanego miejsca kąpieli. Poczuła, jak lekki, ciepły wietrzyk wpadający przez nieoszklone okna muska jej skórę. Po chwili pani Roberts wylała na nią wodę z pierwszego, najmniejszego dzbanka.
Dziwna to była kobieta. Podobno miała ponad pięćdziesiąt lat, ale nie wyglądała na tyle. Jej twarz, choć pokryta zmarszczkami, nadal była dość ładna i na swój sposób godna. Chód miała wciąż sprężysty, ruchy pewne, pozbawione starczej niemocy a głos miły dla ucha. Czasem tylko potrafiła gadać od rzeczy, opowiadając niestworzone historie. Zdarzało się jej też zapominać niektóre szczególy. Victor zdecydował się zamieszkać u niej gdy uznał, że w mieście nie zdobędzie odpowiedniego lokum. Opinii swojej "siostry" oczywiście nawet nie słuchał i nie zwracał uwagi na jej narzekania na brud i ubóstwo. Zresztą, pozostawała jeszcze kwestia właścicielki, ta jednak zgodziła się od razu, nie zadając żadnych pytań. Wyglądało nawet na to, że wizyta nieznanych ludzi bardzo ją cieszy. Nie chciała nawet wziąć pieniędzy, choć Lustmord wciskał banknoty niemal siłą. Dopiero gdy wmówił kobiecie, że wygrała na loterii, wzięła je śmiejąc się wesoło.
Kolejny dzban wody spłynął na ciało Victorii. Pomimo upału, woda była chłodna i orzeźwiająca. Dziewczyna z ulgą obmyła się z brudu, który doskwierał jej od kilku dni, śmierdzącego potu i zapachu krwi, którego jednak nigdy nie była w stanie pozbyć się na dłużej. Zawsze wracał...
- Ho, Boże mój jedyny! Jakaś ty śliczna! - powiedziała Elza, myjąc dziewczynie plecy. - Piękna skóra, smukłe ciałko... pewnie nie możesz opędzić się od chłopców, co?
- Czasami. - Victoria uśmiechnęła się krzywo. - Najczęściej boją się... brata.
- Prawidłowo! Starszy brat powinien troszczyć się o siostrę, zwłaszcza taką ładną!
- Tak, powinien...

***
Czwartego dnia Lustmord stwierdził, że musi pojechać w góry, gdzie według informacji ukrywał się człowiek, którego chciał zabić. Nie wziął jej ze sobą - bo i po co? Nie potrzebował przecież zbędnego balastu. Po prostu powiedział, że będzie za dwa dni i odszedł, zostawiając przedtem trochę pieniędzy na potrzeby Victorii. Zupełnie jakby to o pieniądze chodziło...
Przez pewien czas kusiło dziewczynę, żeby wyprowadzić się od pani Robert i wynająć porządny pokój w jakimś hotelu, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Samotna dziewczyna wynajmująca pokój zawsze budzi zainteresowanie, a to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała. Z tego samego powodu starała się też nie obnosić z Coltem, chowając go pod płaszczem. Choć z drugiej strony... kto miałby się nią zainteresować? Grey Hill nie było niczym więcej, niż małą osadą górniczą, założoną tylko dlatego, że kilku robotnikom nie chciało się przyjeżdżać do kopalni z bardziej oddalonych Burrow Hill i Burbanck. Saloon, kościół, niewielki burdel, hotel i podrzędny golibroda - to wszystko, czym mogło się pochwalić miasteczko. Zresztą... zapewne niedługo i tak nikt tu nie zostanie. Ruda jest na wyczerpaniu, srebra tu nie uświadczysz, a wydobycie złota jest zupełnie nieopłacalne. Jedynym, który może tu zarobić, jest łowca nagród, albo szuler. Przynajmniej do czasu, aż go nie zastrzelą za kantowanie.
Tego samego dnia, w którym Lustmord wyjechał, Victoria udała się do golibrody. Już dawno zamierzała się do niego wybrać, ale brakowało okazji. Miejscowy balwierz - Smith - zdziwił się nielekko, widząc dziewczynę, ale bez szemrania zgodził się umyć jej włosy i je skrócić, robiąc to zresztą wyjątkowo nieudolnie. Następnie skierowała się do saloonu, gdzie zamówiła whisky i dała po mordzie jednemu wyjątkowo naprzykrzającemu się pijakowi. Burdel ani jego chore na syfilis pracownice nie interesował jej, więc z butelką w ręku skierowała się ku kościołowi. Nie było ku temu specjalnego powodu - ot, postanowiła zobaczyć wszystkie rozrywki, jakie oferowało to miasto. W tym względzie dom boży nie różnił się specjalnie od domu publicznego - i tu, i tam klientela dokładnie ta sama.
Nie była religijna. Kiedyś, zanim poznała Victora... owszem, chodziła do kościoła. Pamiętała, jak w każdą niedzielę matka brała ich wszystkich, przebierała w czyste, przygotowane specjalnie na tą okazję ubranie i wozem jechali do dużego, niebieskiego kościoła z figurą Chrystusa na dębowym krzyżu, gdzie pastor Michells głosił swoim grubym głosem płomienne kazania a brzydka pani Betty wygrażała mu, że jest pijak i obdartus. Dziewczyna usiadła w ławce, pociągnęła łyk alkoholu i oparła się ręką o poręcz ławki. Tutaj nie było Chrystusa - w niewielkim kościółku, pomalowanym na biało, wisiał tylko ciężki, drewniany krzyż. Nie było kwiatków, grubych świec i złoconej chrzcielnicy. Nawet ławki wyglądały, jakby ledwie kilka dni temu zostały oheblowane...
- Nie sądzę, żeby dom boży był dobrym miejscem do picia.
Victoria słysząc to, podniosła głowę: tuż przed nią, w przejściu między ławami, stał pastor; człowiek dość wysoki, o silnej budowie, długich, wcześnie posiwiałych włosach i tegoż koloru brodzie. Twarz miał pełną zmarszczek, wzrok zmęczony, choć łagodny - czuć było, że niejedno w życiu przeszedł.
- Co mówiłeś, ojcze?
- Mówiłem, że kościół nie jest najlepszym miejscem do picia whisky.
- Też tak sądzę. - dziewczyna łyknęła po raz kolejny. - Po prostu chciałam sprawdzić, czy mówisz poważnie, czy chcesz, żeby cię poczęstować.
Pastor uśmiechnął się i usiadł na ławce obok.
- Przyszłaś tu w jakimś konkretnym celu?
- Właściwie to nie. Mój brat pojechał w góry, załatwiać... interesy. Ma wrócić za dwa dni. Ja natomiast snuję się bez celu po tej zapadłej dziurze, szukając czegoś, czym mogę się zająć, czekając na jego powrót.
- I jak ci idzie?
- Niespecjalnie. Zresztą, gdyby było inaczej, czy przyszła bym tutaj?
- Myślę, że tak.
Victoria spojrzała na pastora lekko zdziwiona. Ten zaś wpatrywał się w nią z uśmiechem. Dziewczynę naszło dziwne uczucie, że wielebny widzi wszystkie jej sprawki, wszystkie jej grzechy i przewinienia; że jej dusza nie ma przed nim żadnych tajemnic. Odwróciła głowę, starając się uciec przed tym wzrokiem.
- I cóż pastor się tak przygląda? - zapytała z przekąsem. - Można by pomyśleć, że się ojcu podobam...
- Skłamałbym, gdybym rzekł, że tak nie jest. - powiedział wielebny, a Victoria spojrzała na niego z wyrazem zaskoczenia na twarzy. - Jednak teraz widzę przed sobą tylko zagubioną kobietę, pełną wątpliwości, której duszę przygniata jakiś potworny ciężar.
- To akurat nie jest sprawa pastora! - krzyknęła gniewnie i skierowała się ku wyjściu. W progu usłyszała jeszcze głos duchownego, wołającego za nią. - Nazywam się Albert Foreman! Proszę przyjść jutro na spowiedź!

***
Nie potrafiła wytłumaczyć, czemu rankiem udała się do kościoła. Może to kwestia wypitego alkoholu, który długo szumiał jej w głowie? Może to przez tłuste muchy, które z upodobaniem latały wokół niej w mieszkaniu pani Roberts? A może po prostu nie potrafiła dłużej znieść osamotnienia i udała się do jedynego człowieka, jakiego znała w tym mieście. A właściwie jedynego, jaki nie budził w niej obrzydzenia...
Kościół zastała zamknięty, skierowała się więc na jego tyły, gdzie słychać było odgłos jakiś robót. Jak się okazało, był to pastor Foreman. Z motyką w dłoni przekopywał grządki pod sadzenie warzyw, z determinacją uderzając ostrzem w twardą ziemię. Pot spływam po jego ciele, muskuły poruszały się pod skórą, pokrytą masą blizn. Victoria zaskoczona nie zdobyła się na żadne słowo powitania, wpatrując się w mężczyznę. Ten natomiast zauważył ją dopiero po dłuższej chwili.
- Witam ponownie! - powiedział, opierając się o motykę. - Przepraszam, że rozmawiam w taki sposób, ale tak długo zwlekałem z przekopaniem tego, że jeśli nie zrobię tego teraz, cała praca będzie na nic...Możesz mi przynieść wody?
Victoria podała Albertowi chochlę z zimną wodą, którą ten wypił łapczywie.
- Pozwolisz, że skończę pracę? - zapytał, łapiąc ponownie za narzędzie. - Zawsze możesz przyjść później...
- Nie, nic nie szkodzi. Ja... poczekam.
Przez kolejne trzy godziny Victoria obserwowała, jak mężczyzna walczy z nieprzychylną glebą, jak zrasza ją, aby praca szła szybciej, w końcu - jak sieje warzywa, z których często korzystają miejscowi biedacy. Zaś po skończonej pracy zaprosił dziewczynę do siebie, na jajecznicę na bekonie, okraszoną whisky przyniesioną przez gościa.
- Może to dziwnie zabrzmi pastorze, ale - zdziwiłam się, widząc cię ryjącego ziemię.
- Dlaczegóż to?
- Od dawna... od dawna nie widziałam kogoś, kto oddawałby się czemuś całym sercem, kto pracowałby z takim zapamiętaniem. Kto... nie byłby skończonym draniem i mordercą. Kto nie byłby oszustem i obłudnikiem. Zresztą... nieważne. Gadam jak przestraszona baba.
Foreman spojrzał na dziewczynę i nalał sobie whisky. Wypił ja bez mrugnięcia okiem.
- Być może po prostu spotkałaś ludzi, którzy potrafią żyć z własnymi grzechami, o słabych sumieniach, których lamentujący głos nie dociera do uszu grzeszników. Uwierz mi, dziecko... ja nie jestem silny - to moje sumienie jest mocne i krzyczy do mnie gromkim głosem, wypominając moje przewiny. To jest moja pokuta, której nigdy nie skończę. Grzech pozostaje grzechem, a kara wcześniej czy później nas dosięgnie...Sprawiedliwości nie uciekniemy, moja droga.
Dziewczyna spuściła wzrok.
- Mów mi Victoria, proszę...

***
Trzeciego dnia Lustmord nie przybył.
Victoria wyszła od pastora gdy już zmierzchało. Coraz bardziej zaczynała lubić duchownego; za przyjazne nastawienie, słowa otuchy, mądrość życiową... a przede wszystkim za to, że jest pierwszym człowiekiem od momentu spotkania z Lustmordem, który okazuje jej jakiekolwiek pozytywne uczucie. Gdy w pewnym momencie położył jej dłonie na ramionach, mówiąc, by była silna, miała ochotę położyć głowę na tych dłoniach, zupełnie jakby na przekór prośbie wielebnego. Kiedy go opuszczała, czuła gdzieś głęboko smutek i żal z tego powodu. Ale Victor miał przybyć wieczorem i wolała trzymać go z daleka od duchownego. Całą noc czekała na swojego "brata". Niedługo przed wschodem słońca przysnęła, budząc się w chwili, gdy słońce było już wysoko.
Lustmorda jednak jeszcze nie było.
Dziewczyna czekała jeszcze kilka godzin, w końcu jednak - zirytowana - rzuciła wszystko w kąt i poszła do miasta. Nie obchodziło ją zbytnio, czemu Victor nie przybył. Zawsze przychodził na czas, nigdy się nie spóźniał, a teraz... teraz go nie było. Jednak w tych myślach nie było troski, a pobożne życzenie, aby nigdy więcej nie widzieć rewolwerowca, aby jej życie ponownie należało tylko do niej.
Alberta spotkała w kościele, jak zwykle pustym, bo nawet stare panny wolały siedzieć w domu i klęczeć przed domowymi ołtarzykami, niż chodzić do skromnej świątyni. Duchowny właśnie zamykał, ale widząc dziewczynę, wpuścił ją do środka.
- Cos się stało? - zapytał, widząc zdenerwowanie dziewczyny. - Wyglądasz na przestraszoną.
- Nie, nic... tylko mój brat, Victor... nie przyjechał.
- Rozumiem, martwisz się o niego, czy przypadkiem coś mu się nie przytrafiło...
Dziewczyna roześmiała się lekko histerycznie; otarła łzy z oczu.
- Martwię się? Nie wielebny, ja się nie martwię... ja po prostu błagam Boga w myślach, abym więcej nie musiała oglądać tego... człowieka. Aby zniknął z mojego życia, aby przepadł gdzieś, strzaskał się na klifie, aby umarł w końcu na dobre!
- Uspokój się Victorio. Nie powinnaś tak mówić o swoim bracie...
- On nie jest moim bratem! On nie jest... on nie jest nawet człowiekiem...
Foreman spojrzał na nią i przytulił do siebie, głaszcząc po głowie. Czuł jak jej paznokcie wbijają się w jego ramiona, jak ciałem wstrząsają dreszcze. Opowiedziała mu wszystko, cały koszmar ostatnich lat, całą jej ścieżkę hańby i upodlenia. Nie ukrywała niczego. On zaś słuchał uważnie, gładząc jej włosy.
- Czy dla mnie naprawdę nie ma już odkupienia? - zapytała; łzy ciekły jej po policzkach. - Czy naprawdę nie ma już dla mnie nadziei?
- Bóg jest litościwy. Dla Ciebie z pewnością przygotuje miejsce po swojej prawicy.
Victoria spojrzała na niego i pocałowała.
- Kocham cię, Albercie...

***
Lustmord nie pojawił się przez następne dwa dni.
Niemal cały ten czas Victoria spędziła z duchownym Foremanem. Przychodziła rankiem, w porze śniadania wielebnego, które spożywała razem z nim. W czasie obowiązków przyglądała się jego muskularnej sylwetce i dostojnej twarzy; rozmawiali dużo - o Bogu, o polityce, o sprawach wielkich i małych. Niekiedy dziewczyna pozwalała sobie na nieco frywolności: gryzła Alberta w ucho, muskała ręką jego policzek albo tors. Wielebny kwitował to wesołym śmiechem. Kiedy jednak kolejnego wieczoru pocałowała go zalotnie w usta na dobranoc, zamiast uśmiechnąć się jak zwykle, chwycił ją w pasie, przyciągnął do siebie i odwzajemnił pocałunek - gorący i namiętny. Początkowo zdumiona, Victoria nie protestowała, ale przywarła mocniej ustami do ust Foremana. Tego dnia nie wróciła na noc do domu, ale została u Alberta, kochając się z nim niemal do świtu. Po raz pierwszy od długiego czasu czuła się szczęśliwa.

***
W niedzielę wielebny z konieczności wstał wcześnie - musiał przygotować świątynię do nabożeństwa. Victoria z uśmiechem na ustach patrzyła na jego nagą sylwetkę; jak myje się, zakłada strój kapłański, jak zmawia krótką modlitwę i wychodzi do kościoła. Niespiesznie wstała, ubrała się i dołączyła do niego. W świątyni, jeszcze zamkniętej, było ciemno; Albert powoli chodził między świecznikami, wymieniając zużyte świece na nowe. Dziewczyna podeszła do niego i ucałowała w policzek. Spojrzał na nią naburmuszony.
- Victorio, nie sądzę, żeby dom boży był dobrym miejscem na tego typu pieszczoty.
- Przecież to miejsce pełne miłości, nieprawdaż?
Uśmiechnął się i objął ją ramieniem.
Nagle coś uderzyło w drzwi; deski trzasnęły głośno, wyrzucając w powietrze drzazgi. Victoria spojrzała w stronę wejścia i zamarła z przerażenia; w powstałej szparze dostrzegła metalową maskę Lustmorda.
Mężczyzna przebił się przez ciężkie, drewniane drzwi, zupełnie jakby były z papieru. Deski pod naporem metalu łamały się z nieprzyjemnym trzaskiem niczym cieniutkie gałązki, nie robiąc na agresorze żadnego wrażenia. Victoria przywarła plecami do Alberta; strach, który kiedyś przezwyciężyła, strach przed mechanicznym potworem, ponownie uderzył w nią z pełna mocą.
- Victor! - krzyknęła; czuła jak cała dygocze. - Co... co ty robisz?! Czego chcesz?!
Lustmord w odpowiedzi wyciągnął colta z kabury i wymierzył w dwójkę kochanków.
- Phillip Henderson. - powiedział powoli, a jego głos potęgował przerażenie dziewczyny - Szukałem go. W górach znalazłem tylko opuszczoną chatę. Nikt nie wiedział, gdzie jest. Dopiero starzec powiedział. Że Henderson zmienił się. Został księdzem. Naucza w mieście.
Victoria spojrzała z przestrachem na Alberta; w jej oczach mieszała się groza i niezrozumienie. Wielebny pogłaskał ją po głowie.
- Jest tak, jak powiedziałem, kochanie. Sprawiedliwości nie uciekniemy...
W tej samej chwili padł strzał. Kula dosięgła wielebnego i strzaskała mu głowę. Victoria padła na ziemię, ogłuszona, zalana krwią duchownego. Przez chwilę nie była świadoma, co się dzieje. Dygocząc, szukała Foremana. Natrafiwszy na jego zakrwawione ciało, wydała z siebie okrzyk rozpaczy. Lustmord przyglądał się temu beznamiętnie.
- Chodź. - powiedział, wychodząc. - Wyjeżdżamy.
Dziewczyna zwróciła w jego stronę załzawione oczy i wlepiła w niego pełne gniewu spojrzenie.
- Idź do diabła! - krzyknęła dziko. - Wracaj do piekła z którego wyszedłeś, słyszysz?! Idź precz, potworze! Ja nie jestem taka jak ty! Ja jestem człowiekiem! Słyszysz?! Człowiekiem! Ja mam serce, duszę, ja czuję! Wynoś się, mechaniczna pokrako! Wynoś się z mojego życia! Precz! Nie chce cię więcej widzieć, morderco! Precz, precz!
Victor przyglądał się przez chwilę płaczącej dziewczynie, po czym wyszedł z kościoła, zostawiając kochanków samych.

***

Czekał na nią na dworcu.
Przyszedł tutaj wczesnym rankiem, zostawiając wcześniej wiadomość, gdzie dziewczyna może go znaleźć. Jej bagaże - spakowane - czekały tylko, aby wnieść je do pociągu.
Dziewczyna jednak nie przyszła.
- Proszę wsiadać! - zakrzyknął konduktor - Pociąg zaraz odjeżdża.
Mężczyzna raz jeszcze obejrzał się wokół, czy przypadkiem Victorii nie ma gdzieś w pobliżu, jednak nie mógł jej dojrzeć. W końcu wsiadł do wagonu, zostawiając bagaże obok ławki. Nie będą mu przecież potrzebne.
- Pociąg do Bostonu, przez Devilbell, Kingston i Fort Michigan, odjazd!
Lokomotywa wypuściła ze stalowego cielska kłęby pary i ruszyła powoli, z czasem nabierając coraz większej prędkości. W końcu - po kilku minutach - całkiem zniknął za horyzontem. Wtedy też do pozostawionych walizek podeszła młoda, ładna dziewczyna o smutnym spojrzeniu. Popatrzyła w kierunku, w którym udał się pociąg, westchnęła cicho i załadowała bagaż do dyliżansu, czekającego przed dworcem, jadącego w kierunku przeciwnym, niż pociąg. Victoria wsiadła do środka i oparła głowę na dłoni.
Znowu była sama.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Vivaldi · dnia 25.05.2009 00:02 · Czytań: 743 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Komentarze
Jack the Nipper dnia 25.05.2009 15:25 Ocena: Dobre
Cytat:
starając się bronić przed nim


starając się przed nim bronić

Cytat:
się bronić przed nim, ale na niewiele się to zdało. Słońce bez trudu przebijało się


3 x się

Cytat:
Ale to nie światło było zmorą dziewczyny; był nim nieprawdopodobny wręcz upał.


sugestia: Jednak to nie światło (...), lecz nieprawdopodobny

Cytat:
panienko. - lekko


zasady pisania dialogów

Cytat:
celu: żeby zabić.


żeby - zbędne

Cytat:
jakieś odległe. Zupełnie, jakby przekraczał jakąś


jakieś - jakąś

Cytat:
rzeczy, opowiadając niestworzone historie. Zdarzało się jej też zapominać niektóre rzeczy


2 x rzeczy

Cytat:
je niemal siłą. Dopiero gdy wmówił jej, że wygrała je na loterii, wzięła je

zaimkoza - je - jej - je - je

Cytat:
zupełnie nie opłacalne


nieopłacalne

Cytat:
budził u niej obrzydzenia...


raczej: w niej

Cytat:
jeszcze nie było.
Dziewczyna czekała jeszcze


2 x jeszcze

Cytat:
powiedział. Że Henderson zmienił się


powiedział, że Henderson się zmienił.

Nie pasuje mi jedna rzecz na końcu - dlaczego Lustmord, którego nic i nikt nie obchodzi, czekał na Victorię, spakował jej rzeczy, zostawiał wiadomość. Zupełnie jakby mu zależało, a z niczego nie wynika, że mu zależy.
Druga rzecz, to brak choćby slowa wyjaśnienia, co przeskrobal pastor, że Lustmord postanowił go wykończyć.
Vivaldi dnia 04.06.2009 11:00
Ostatni błąd popełniłem z premedytacją, bo chciałem, żeby Lustmord - z czasem - miał coraz wieksze problemy z mówieniem. Choć wiem, że to akurat brzmi dziwnie ;]

W sprawie pastora - owszem, nie ma, ale też - jak sie później wyjaśni - niewielkie to ma znaczenie ;p
A co do Lustmorda - wiem, że z niczego to nie wynika. A przynajmniej na razie. Mam zamiar wszystkie te sprawy rozwiązać w ostatnim odcinku, choć - patrząc na to, co do tej pory napisałem - mam coraz wieksze wątpliwości, czy uda mi sie to zrobić dobrze...

W każdym razie dzieki za korekte i komentarz. Miło wiedzieć, że ktoś tą moją pisaninę czyta ;p
Jack the Nipper dnia 04.06.2009 11:05 Ocena: Dobre
Twój avatar to nawiązanie do Lustmorda? ;)
Vivaldi dnia 04.06.2009 11:23
Na avie jest Pan Kapelusz z komiksu Clarenca Weatherspoona, na którym sie nieco wzorowałem ;] Z ta różnicą, że Lustmord nie jest tak wygadany. I nie kolekcjonuje ludzkich uszu ;p
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty