Rozdział 1. Codzienny tragizm i niecodzienna tragedia...
Sprawy komplikowały się już od dłuższego czasu. Katarzyna Caryca, nasza Oberbiurwa, czyli naczelniczka wydziału Kasy Ubezpieczeń Socjalnych, od dawna odgrażała się, że radykalnie usprawni nam pracę. Naiwni sądzili, że oznacza to zmniejszenie dziennej normy ilościowej, czyli liczby wniosków ubezpieczeniowych do opracowania. Niestety, Caryca nie brała pod uwagę pokomplikowania niektórych spraw, wymagających dużo więcej czasu. Dogmat Oberiurwy głosił, że "norma jest normą i JA po to ją ustaliłam OSOBIŚCIE, żebyście WY jej przestrzegali". Wydziałowy cynik, Sebastian Rżewski, czyli Sierioża, z niezdrowym podnieceniem prorokował, że Caryca zmniejszy raczej liczbę pracowników. Twardy bruk już czekał na nowych bezrobotnych...
Na forum gabinetu Oberbiurwy ponownie odbyła się dyskusja na temat mej skromnej osoby. Według moich drogich koleżanek z pokoju ponoć jestem typem aspołecznym. Fakt faktem, ani skomplikowane losy bohaterek "Z jak zazdrość", ani najnowszy ciuchozestaw exprezydentowej Kwaśniakowej, a już szczególnie lista gości na ślubie Suchej Aśki jakoś mnie nie zaintrygowały. Natomiast żywy odzew wywołała moja nieostrożnie wypowiedziana opinia, że decyzja kobiety o macierzyństwie powinna być świadoma i przemyślana, a nawet skonsultowana z przyszłym ojcem. Od tego czasu moja obecność wywołuje wyraz niesmaku na obliczu Suchej. Ponieważ jej fizjonomia poza, hmmm, nietypową urodą charakteryzuje się też dużą ekspresywnością, muszę przyznać, że nieco to drażni mój subtelny zmysł estetyczny. Pojawiły się ponadto komentarze co do moich zdolności rozrodczych, a nawet - co już mnie kompletnie zaskoczyło - preferencji seksualnych. Tak chyba należałoby rozumieć słowa Aśki, twierdzącej, że "Jak nie chcesz mieć dzieci, to ty jesteś jakiś lewy, pewnie pedał...". Biurozmory z naszego referatu wręcz tarzały się wówczas ze śmiechu, a mnie jakoś nie nasunęła się żadna zgrabna riposta. Natomiast potem, gdy Sucha raczyła się podzielić refleksjami, typu: "Różne filozofy i inne mundrki są niepotrzebne w ogóle" odwdzięczyłem się opinią, że "gdyby owsiki i pleśń miały jakiś światopogląd, byłby on właśnie taki jak twój". Spowodowało to żywą reakcję reszty biurowego stada, wytykającego mi chamstwo i brak manier....
W tej sytuacji w gabinecie naczelniczki, notabene propagatorki polityki prorodzinnej, dywagowano który referat skazać na towarzystwo tak zdemoralizowanej jednostki jak ja. Wszystko wskazywało, że znajdę się w szeregach brygady Brygidy. Tak nazywano referat niejakiej Brygidy Maciejewskiej, niezrealizowanej pani pedagog, niezrealizowanej bussineswoman, jak również niezrealizowanej żony i matki. Złośliwi twierdzili, że kochanką też byłaby niezrealizowaną, ale nie wiem na podstawie czego wyciągano takie wnioski. Brygida, pełniąca funkcje korektorki sprawdzającej poprawność opracowania wniosku, ponoć to niezrealizowanie odreagowywała w pracy, gdzie za pomocą podległych jej zasobów ludzkich realizowała swoje coraz abstrakcyjniejsze pomysły. Kazała weryfikować wszystkie bez wyjątku dokumenty, ściągać oświadczenia o zatrudnieniu, potwierdzenia wszystkich pensji i poświadczenia zwolnień lekarskich. Najprostszy wniosek o naliczenie odszkodowania dla najzwyklejszego ubezpieczonego puchł wówczas do rozmiarów opasłego tomiska, z trudem mieszczącego się w teczce. Słyszałem, że u Brygidy podobno zdarzały się wnioski w kilku tomach, ale to już chyba były plotki. W każdym razie nikt długo nie wytrzymywał atrakcji o takim poziomie abstrakcji. Mój serdeczny druh, Rafał Wierzbowski, czyli Wierzban, swego czasu podlegał Brygidzie. Na pytanie o jakość tejże współpracy robił się jakoś dziwnie milczący. Przebąkiwał jedynie pod nosem coś na temat "Niedopchniętej biurwy...". Stąd wynikał mój brak entuzjazmu co do proponowanych zmian, kłopot polegał jednak na tym, że byłem jednym z niewielu referentów, którzy nie doświadczyli błogosławieństwa współpracy z Brygidą. A to, według Oberbiurwy, byłby świetny chwyt pedagogiczny: "W końcu nauczyłby się pan, panie Marzec, dokładnie przepisów ubezpieczeniowych. No i przede wszystkim, poprawiłaby się pana dyscyplina pracy, po odcięciu od nieodpowiednich wpływów...", mówiła, mając na myśli chyba Klarę. Sierioża bowiem już wcześniej wyleciał z naszego pokoju, gdy nie chciał, zgodnie z dogmatem Carycy, zaliczać odszkodowań wypłacanych przez KUS jako dochodów, od których to ubezpieczeni niby opłacali składki... No i Sebę przeniesiono do innego referatu jakieś dwa tygodnie temu... Oficjalnie było to w ramach normalnych ruchów personalnych, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że mieliśmy wtedy przewagę liczebną w każdej pyskówce z Suchą, a Oberbiurwa nie mogła pozwolić, by jej pupilka nie miała komfortu pracy...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Krystian Makowski · dnia 25.05.2009 09:02 · Czytań: 914 · Średnia ocena: 3,8 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: