Na moment przed burzą - przed pierwszym piorunem - świat staje w miejscu. Drzewa nieruchomieją, wiedząc, że później będą wyginać się ponad miarę. Gałęzie zatańczą, a liście będą drżeć w strugach deszczu. Tak się stanie za kilka minut. Teraz nawet wiatr nie ma odwagi przebiec między konarami. Boi się, że swoją nadgorliwością, zbyt wczesnym działaniem zepsuje wrażenie, które towarzyszy nadejściu burzy. Myli się. Nic nie jest w stanie tego zepsuć ani zmienić.
Czwartek
- Mamo! No chodź wreszcie! Miałaś mi wytłumaczyć te pierwiastki... - Małe czoło przecięła pozioma zmarszczka. - Jutro mam kartkówkę, zapomniałaś?
- Nie zapomniałam, córeczko. Za chwilę przyjdę. Daj mi trochę odpocząć. - Kobieta spojrzała za dzieckiem, złoszcząc się na samą siebie. Wiedziała, że wczoraj obiecała małej pomoc, ale przecież nie mogła się domyślić, że dziś szef zwoła konferencję. Dwie godziny w dusznej, śmierdzącej papierosowym dymem sali nie nastrajało pozytywnie. Popatrzyła na męża i nagle zrozumiała, kto jest temu wszystkiemu winien.
- Co ty sobie myślisz?! - Zdziwione spojrzenie małżonka jeszcze bardziej ją zezłościło. - Nie umiałeś nawet obiadu ugotować? Kiedy ja mam to wszystko zrobić? Kaśce też mogłeś pomóc. Z tego co się orientuję, maturę masz, więc chyba wiesz co to pierwiastki? Co się tak gapisz? Matko Boska, dlaczego musiałam za ciebie wyjść... - Nie miała zamiaru powiedzieć tego ostatniego zdania. Pożałowała jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że Mateusz kieruje się w stronę drzwi.
- A ty dokąd? Jasne! Najłatwiej zostawić mnie samą! - Ale mąż już nie słyszał. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Przez chwilę stała bez ruchu. Mięso wesoło skwierczało na patelni. W końcu usiadła ciężko na krześle i przytuliła twarz do kuchennego ręcznika. Pomyślała, że jest chłodny i miękki. Po chwili zrozumiała, że to jej łzy są tak przyjemnie zimne.
Jadła obiad, zerkając ukradkiem na swoje dziecko. Czy ona to wszystko widzi? Słyszy? Czy jest jej ciężko? Tego chyba nigdy się nie dowie.
- Kochanie, zrobimy zaraz matematykę, dobrze?
- Nie trzeba, mamo. Już sama wszystko rozwiązałam. Chyba już rozumiem.
- Co rozumiesz? - Marleną wstrząsnął zimny dreszcz.
- No, te pierwiastki. To nie takie trudne, jak myślałam. Mamo, mogę iść do Igi? Poćwiczymy razem. Będzie kilka dziewczyn i...
- Tak, tak. Tylko wróć przed ósmą. - Drżenie rąk uspokoiło się. Kobieta odetchnęła z ulgą.
Po wyjściu córki szybko poszła do sypialni. Przeczuwała kolejny atak migreny. Zasłoniła rolety i z zadowoleniem wsunęła się pod koc. Lubiła być sama. Fascynował ją spokój, który spowijał cały dom. Wypieszczony, uporządkowany i idealny. Samotny, nawet gdy był pełen ludzi.
Mateusz wrócił późnym wieczorem. Bolała go głowa i miał wyrzuty sumienia. Żałował, że wyszedł z domu zostawiając Marlenę w takim stanie. Kochał swoją żonę i starał się ją zrozumieć w każdej sytuacji, ale ostatnio przychodziło mu to z coraz większym trudem. Jego ubóstwiana, ukochana Marlenka zmieniała się z każdym dniem - przychodziła z pracy zdenerwowana i rozżalona. Obwiniała go o wszystko. Z westchnieniem przypomniał sobie jak było kiedyś. Urocza, roześmiana. Z dziecinną radością potrafiła cieszyć się każdym dniem. Piękna i mądra. Spojrzał na twarz kobiety skulonej na łóżku. Uśmiechnął się na myśl, że jego żona dzielnie walczy z upływającym czasem. Nie wyglądała na swoje lata. Krótka fryzura dodawała młodzieńczego uroku pociągłej twarzy. Mały nos i drobne usta zdawały się należeć raczej do dziecka, niż do dojrzałej kobiety. Coś jednak pozwalało wątpić w tę dziecinność. Być może cień smutku i rozczarowania, który należał do tej twarzy tak samo jak nos i usta.
Obudziła się, gdy usłyszała dźwięk klucza w zamku. Wiedziała, że mąż przygląda jej się z nadzieją, że otworzy oczy i uśmiechnie się na jego widok. Nie zrobiła tego. Sama nie wiedziała dlaczego. Przecież marzyła o tym, żeby położył się koło niej i przytulił. Opowiedziałaby mu wtedy jak jej źle i razem znaleźliby rozwiązanie. W końcu byłoby jak dawniej. Ale kiedy Mateusz przysunął się, odwróciła głowę do ściany. Płakała bezgłośnie. Sama.
Piątek
Stała w bezruchu przed lustrem. Zastanawiała się, czy i tym razem uda jej się ukryć opuchliznę pod oczami. W końcu po to kupuje najdroższe pudry, żeby zdały ten trudny egzamin. Zrobiła delikatny makijaż i założyła ulubioną śliwkową garsonkę. Nagle poczuła chłodną dłoń na policzku.
- Przepraszam kochanie. Nie chciałem ci zrobić przykrości. - Mateusz stał w bokserkach i uśmiechał się przepraszająco. Odwzajemniła uśmiech, jednak gdy mąż chciał ją pocałować odsunęła się gwałtownie.
- Rozmażesz mi szminkę. Do zobaczenia po południu. - Szybko zamknęła za sobą drzwi. To wszystko zaczęło ją przerastać.
W pracy czuła się bezpiecznie. Kierownicze, odpowiedzialne stanowisko dawało jej poczucie kontroli nad wszystkim. Zwłaszcza nad własnym życiem. Doskonale wiedziała komu i jakie polecenie wydać. Lubili ją podwładni, a szef doceniał profesjonalizm. Być może dlatego zaczęła brać coraz więcej nadgodzin. Tłumaczyła sobie, że to dla pieniędzy, które może przeznaczyć na umilanie rodzinie czasu - zagraniczne wakacje, weekendowe wyjazdy w góry i drogie hobby. Jednak ostatnio zaczęła wątpić w taki powód dłuższego pobytu w pracy. Rodzinne życie zaczęło ją męczyć. Czuła się jak ptak złapany i brutalnie wsadzony do klatki. Wytrzymała dzielnie dwadzieścia lat. Jak długo jeszcze będzie musiała to znosić - kolejne dwadzieścia, trzydzieści? Wiedziała, że nie da rady. Chciała rozłożyć skrzydła i pofrunąć - jak najdalej od tego wszystkiego.
Gdy weszła wieczorem do domu poczuła zapach jedzenia. Mateusz, ubrany w kuchenny fartuszek, zdawał się promienieć. Mimo krzyków, że ubrudzi jej kostium, przytulił żonę i pocałował.
- Zrobiłem obiad, kotku. - Mężczyzna uśmiechał się z dumą i zaprowadził zdziwioną Marlenę do kuchni. Na stole stał przygotowany posiłek, który pachniał zachęcająco. W wazonie stał pokaźny bukiet róż.
- Przecież wie, że nie lubię czerwonych... - pomyślała. Podeszła do Mateusza i pocałowała go. Szybko i niezdarnie. Jakby wstydziła się jakiejkolwiek czułości. Wiedziała, że nie powinno tak być. To przecież jej mąż. Ukochany człowiek, z którym żyje już od dwudziestu lat. Co się stało? Co jest nie tak między nimi? Co się zmieniło? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. Jeszcze nie teraz.
- Mamo! Tato! Cyrk! - Kasia wbiegła do kuchni skacząc z radości. - Pójdziemy? Proszę! Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam w cyrku. A ty, mamo? Pamiętasz?
- Kochanie, zwierzęta męczą się w cyrku... Sądzisz, że to rozsądnie finansować takie rzeczy?
- Marlenko, Kasia ma rację. Wyjdźmy gdzieś razem. Chociażby do tego cyrku. A potem wezmę moje królewny do restauracji. - Mateusz gwałtownie chwycił obydwie kobiety i przytulił do siebie. Pierwsza oswobodziła się Marlena.
- Pójdziemy, jeżeli tak wam na tym zależy. Jutro?
- Super! Już nie mogę się doczekać. Będę miała o czym opowiadać w szkole. - Kasia była rozpromieniona. Szybko wybiegła z kuchni, chcąc jak najszybciej zadzwonić do przyjaciółki i pochwalić się perspektywą weekendu. Mateusz skorzystał z okazji i dyskretnie zamknął drzwi za dzieckiem. Włączył muzykę i sięgnął po ulubione wino żony.
Obok w pokoju Kasia tańczyła z radości. Bardziej od cyrku, cieszyło ją to, że rodzice rozmawiają. Pomyślała, że ma cudownego ojca. Mamę również, chociaż ona bywała w domu tak rzadko, że myśl o tym, jaka jest kochana przychodziła tylko od czasu do czasu. Było jej przykro, że kiedy odwiedza koleżanki - ich rodzice są zawsze w domu. Razem. U niej taki stan rzeczy traktowany był jak święto. Zdarzało się, że płakała po cichu, słysząc kłótnie i trzaskanie drzwiami. Próbowała przypomnieć sobie, kiedy tak naprawdę to się zaczęło. Może wtedy, gdy tata przychodził bardzo późno. Jeszcze później niż mama. Zawsze był uśmiechnięty od ucha do ucha. I pachniał inaczej. Kobieco. Być może to było jeszcze wcześniej - wtedy, kiedy zmarła babcia. Mama długo nie mogła się podnieść. Była taka smutna. Dziewczynka chciała przypomnieć sobie inne ważne sytuacje, ale w końcu wszystko jej się poplątało. Nie potrafiła zrozumieć tego, co się dzieje wokół. Zrezygnowana zasnęła. Śnił jej się radosny dom.
- Czy dzisiaj mamy jakieś święto? - Marlena była wyraźnie zaskoczona.
- Po prostu chcę trochę pobyć z moją żoną. To źle?
- Nie... Skądże. Brakowało mi tego. - Kobieta delikatnie pogłaskała dłoń męża.
Mateusz nie pamiętał, kiedy kochali się ostatni raz. Ale teraz ważne było tylko to, że trzyma ją w ramionach, a ona oddycha równo i spokojnie. Znów pomyślał, że wygląda jak dziewczynka, w niczym nie przypominająca stanowczej szefowej, matki jedenastoletniej Kasi i czasami nazbyt oschłej żony. Miał nadzieję, że to zapowiedź nowego początku, lepszego życia. Jutro pójdą do cyrku, potem restauracja. Wybierze najlepszą w mieście. Będą się śmiać i trzymać za ręce. Jeszcze tylko sześć godzin do rana. Sześć godzin dzielących ich od dnia, który ma wszystko zmienić.
Sobota
Obudził się zdziwiony. Miejsce obok niego było puste.
- Pewnie poszła do łazienki - pomyślał i odwrócił się na drugą stronę. Minęło jednak pół godziny i w domu nadal nie było słychać żadnego hałasu. Gdy wyszedł z sypialni, jego uwagę przykuła karteczka przyczepiona do lustra. Pismo było nienaturalnie staranne. "Wybaczcie".
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
waikhru · dnia 03.06.2009 12:04 · Czytań: 3699 · Średnia ocena: 4,71 · Komentarzy: 31
Inne artykuły tego autora: