Coś się kończy ...
Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę nasłuchiwał. Na szczęście w domu nie było jeszcze nikogo. Gospodarze, emerytowani pracownicy kolei, pojechali pewnie do jakiegoś marketu i, znając panią Zuzannę, wrócą dopiero na późną kolację. Krzysztof oczami wyobraźni widział już, jak zapadają się przed telewizorem. Każde w swoim fotelu. Ale to później, teraz zapowiadało się ciche i spokojne popołudnie. Takie, o jakim marzył od rana.
Buty i wierzchnie ubranie zostawił w holu i, rozluźniając krawat, wszedł do swego pokoju. Mała klitka mieściła krzywą, choć wciąż lśniącą wysokim połyskiem szafę, pamiętającą czasy "Wczesnego Gierka". Pod ścianą rozparł się stół z powodzeniem udający biurko i stary tapczanik przykryty teraz poprzecieraną w wielu miejscach kapą. Obrazu dopełniało kilka wypełnionych książkami półek, archaiczny dywanik i firanki, które już dawno zapomniały o swoim pierwotnym kolorze. Co by jednak nie mówić, pokój był czysty, a parę nowoczesnych rekwizytów, z laptopem na czele, dodawało mu nawet uroku.
Listopadowe popołudnie przesiąkało przez okno szarością jesiennej mżawki i sprawiało, że senność bezmyślnie snuła się po kątach pomieszczenia. Krzysztof rzucił marynarkę na krzesło i wyciągnął się na łóżku. Odetchnął pełną piersią i zamknął oczy. Dzisiejszy obiad z promotorem definitywnie postawił kropkę nad "i". Faktem stało się tych kilka literek przed nazwiskiem, a czas studiów płynnie przeszedł do historii.
- "Coś się kończy, coś zaczyna" - na myśl przyszły mu słowa przeboju, do znudzenia puszczanego na każdej komercyjnej stacji radiowej. Był doskonale świadom tego, co się skończyło, ale nie miał bladego pojęcia, co życie przygotowało w zamian. Nie przeszkodziło mu to jednak osunąć się w spokojny, odprężający sen.
Ocknął się, gdy było już ciemno. Poleżał jeszcze przez chwilę, zerknął na zegarek i zwlókł się do łazienki. Kiedy wrócił, bez włączania światła przebrał się w czarne dżinsy i granatowy golf. Gotowy do wyjścia podszedł jeszcze do okna, by rozciągnąć zasłony. Chodniki i ulica lśniły wilgocią w żółtawym świetle lamp, ale deszcz nie padał. Przynajmniej w tej chwili. Z boku wynurzyły się dwie przygarbione postacie, skulone pod jednym parasolem, a na małym skwerku przystanęła wysoka kobieta w długim, lśniącym fioletowo płaszczu przeciwdeszczowym. Zniecierpliwiona szarpała smycz, na końcu której biegał mały terier Fleks. Jak zwykle pani Brzowska nie dawała mu zbyt dużo czasu na załatwienie naglących potrzeb, a Fleks jak zwykle nic sobie z tego nie robił. Sytuacja na pewno wyglądałaby inaczej, gdyby kobieta znalazła kogoś, kto wysłuchałby całej litanii w większości urojonych dolegliwości, z jakimi musi się borykać. Problem w tym, że sąsiedzi znali je na pamięć i dziwnym trafem zawsze się spieszyli.
Właściwie w momencie, kiedy już odwracał wzrok, dostrzegł nową świetlną reklamę umieszczoną nad szerokim oknem wystawowym w pasażu, po drugiej stronie ulicy. Kojarzył, że w miejscu tym sprzedawano kiedyś odzież, później artykuły gospodarstwa domowego. Jednak też nie długo. Przez ostatnie miesiące zza zakurzonych szyb wyzierała pustka opuszczonego pomieszczenia, a na drzwiach, niczym bezgłośne wołanie o pomoc, wisiała smętna, biała kartka z numerem telefonu i informacją, że lokal jest do wynajęcia. Krzysztof dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo musiał być zabiegany, skoro do dzisiaj umknęła mu stylizowana na gotyk, zielona reklama nowego antykwariatu.
Mimo późnej pory przygarbiona, chyba męska postać z kapeluszem na głowie, układała na wystawce książki. Z odległości kilkudziesięciu metrów widać było, z jaką pieczołowitością i delikatnością kładzie każdą pozycję na miękko wyściełanym parapecie. Mężczyzna poprawił ostatni wolumen, wyprostował się i pomachał do Krzysztofa. Ten zastygł w bezruchu. Wydawało mu się, że ma jakieś przewidzenia. Ale nie. Gość za szybą wystawową pokiwał kilka razy głową i ponownie radośnie pozdrowił go, tym razem dwoma dłońmi, i zniknął na zapleczu. W rzezczywistości nieznajomy nie miał szans dostrzeżenia kogokolwiek w ciemnym kwadracie, przycupniętego w cieniu okna.
- Chyba naprawdę jestem przemęczony - Krzysztof westchnął ciężko i odszedł w głąb pokoju. Narzucił kurtkę i czym prędzej wymknął się z domu.
Do spotkania z Alą miał jeszcze dobry kwadrans, skręcił więc w stronę witryny antykwariatu. Lubił książki, zwłaszcza te stare, zakurzone i pożółkłe, których historia niejednokrotnie była ciekawsza od tego, co kryły na własnych kartach. Stanowiły dla niego tajemnicę, intrygującą zagadkę, która rozpalała wyobraźnię i dawała pożywkę do splatania najdziwniejszych zbiegów okoliczności. Pomyślał, że kiedyś może to spisze...
Wyszedł zza rogu budynku i znalazł się pod oknami swojego pokoju. Wystawa antykwariatu była już jednak wygaszona, ale uliczne lampy rzucały na tyle światła, że bez trudu mógł odczytać tytuły wyłożonych tomów. Z czołem przy szybie bezgłośnie poruszał wargami, śledząc napisy na najbardziej wyeksponowanych pozycjach. Tak go to zaabsorbowało, że nieznajomego dostrzegł dopiero w momencie, gdy jego cień położył się ciemną plamą na mokrej szybie.
- Dobry wieczór! - Mężczyzna delikatnie dotknął palcami ronda kapelusza i skinął głową.
- Dobry wieczór. - Głos Krzysztofa nie brzmiał takim entuzjazmem jak u rozmówcy, którym okazał się mały, niski człowieczek ubrany w szary prochowiec. Postawiony wysoko kołnierz sprawiał wrażenie, jakby podpierał pilśniowe rondo. Twarz od strony wystawy tonęła w mroku, a rysy drugiej połowy podkreślało martwe, zimne światło ulicznych lamp. Zarówno brodę, jak lekko zapadnięte policzki, pokrywał ostry, kilkudniowy zarost, który głośno zaszeleścił, gdy staruszek odruchowo potarł go dłonią.
- Czy my się znamy? - zapytał Krzysztof niepewnie. Miał wrażenie, jakby nieznajomy bawił się jego skonsternowaniem.
- Hm - staruszek zastanowił się chwilę. - Można powiedzieć, że jednostronnie.
- Pan wybaczy, ale nie rozumiem... A przede wszystkim spieszę się.
Chłopak spojrzał odruchowo na zegarek i spróbował obejść obcego. Ten potarł brodę i odwrócił się twarzą do młodzieńca.
- Myślisz, że ona przyjdzie, czy tylko masz taką nadzieję?
Absurdalności sytuacji dopełniała troska i smutek, jakie Krzysztof wyczuł w głosie nieznajomego, którego twarz w skąpym świetle wieczornej ulicy promieniowała jakąś wewnętrzną szlachetnością. Oczy głęboko osadzone pod krzaczastymi brwiami przypatrywały mu się z sympatią i przychylnością.
W pierwszym odruchu chciał ostro zareagować, ale widząc szczerą twarz, westchnął tylko głęboko, zwłaszcza, że czuł się przy nieznajomym dziwnie niepewnie. Chciał wierzyć, że staruszek blefuje. W końcu prawdopodobieństwo, że w piątkowy wieczór młody człowiek czeka na swoją dziewczynę, graniczyła z pewnością. Chciał wierzyć, że wcześniejsze pozdrowienia, jakie antykwariusz przesyłał mu przez okno, to tylko przywidzenia. Przecież nie mógł żadną miarą widzieć go schowanego za zasłoną. Chciał wierzyć ... ale podświadomie wiedział, że cała sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana i osobliwa.
- Na świecie są bardziej niewiarygodne przypadki.- Nieznajomy uśmiechnął się szeroko. Chwilę później spoważniał.
- Ala nie przyjdzie - zaczął i przygryzł lekko wargę, po czym ponownie otwartą dłonią potarł podbródek. Teraz sprawiał wrażenie zażenowanego i skrępowanego tym, co powiedział.
- Wiem, że zależy ci na niej, ale wszystko poukładało się inaczej... Zresztą - wyciągniętą ręką wstrzymał Krzysztofa - za chwilę telefonicznie sama wszystko ci wyjaśni. Aaa i ... - szerokim gestem wskazał na wystawę - zapraszam do antykwariatu. Tu naprawdę można znaleźć lekarstwo na wszystko. Na złamane serce też.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Szuirad · dnia 06.06.2009 10:27 · Czytań: 2905 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 15
Inne artykuły tego autora: