Wrzask indyków. IV (dokończenie) - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Wrzask indyków. IV (dokończenie)
A A A

Wrzask indyków IV ( dokończenie)

IV WIGILIA SAMOTNYCH

Cynobrowy kłębek wełny chyłkiem zsunął się z podołka pani Muszerowej. Dopadł w podskokach nogi szafy, zawirował wokół niej i przyczaił się w cieniu, zdradzany jedynie zygzakiem nitki, co szarpnięta zwlokła z drutu zaczętą robótkę. I już pruła się, jakby szczerzyła zęby i tak śmiejąc się, malała, aż znużona ustała. Kobieta nawet nie wyciągnęła ręki, żeby powstrzymać niszczenie.
Był to zaczęty sweterek dla wnuczki. "Pewnie i on niepotrzebny" - pomyślała z rezygnacją. Nagle przestraszyła się: może córka uzna ten kolor za zbyt jaskrawy?! Nawet sama nazwa "cynober" - kiczowata. Helenka kupuje Ani wszystko gotowe. I drogie. Choinkę też ubrała tak zimno w to, co ze sklepu: bańki, jaskrawe żarówki. Nie miała łańcuchów ani klejonych na wydmuszkach ptaków, rybek. A choinka plastikowa. Bez zapachu. Wszystko nieprawdziwe.
Czyżby nie pamiętała niedziel adwentu, kiedy zmroczniały świat zastyga w przedświątecznym oczekiwaniu? Rankami, jeszcze po ciemku, chodziło się na roraty a po obiedzie kobiety rozkładały kolorowe papierki, bibułki i wraz z dziećmi kleiły kolczaste jeżyki, ptaszki i rybki na wydmuszkach. Na Wigilię oblekało się w to pachnące ostro żywicą drzewko i obłaskawiony wzruszeniem świat pozwalał się cieszyć całym sercem.
Tego roku cały grudzień wędrowała niestrudzenie po sklepach. Zaproszona na święta do córki, odzyskała swój dawny zapał. Mąż ciągle w pracy za granicą, ale mogło coś jeszcze się wydarzyć. A co? - sama nie wiedziała, ale miała nadzieję. Każdego dnia przynosiła ze sklepu: orzechy, figi, rodzynki, mak, miód do piernika, a na koniec wielkiego indyka i karpia. Ledwo się z tym zabrała do Helenki. Dobrze, iż czekali na nią na dworcu. Ale córka zdziwiła się: po co aż tyle tego? Nie lepiej zamówić gotowe? Dopiero na widok nerwowego drgania podbródka matki, zaśmiała się pojednawczo:
- No już dobrze. Urządzimy święta, jakie mamo chcesz. Tylko ja piszę ważny artykuł. Zaraz po świętach muszę go oddać, a tu drukarka mi wysiadła i muszę się przeprosić ze starą maszyna do pisania.
Sama więc przystąpiła do przygotowań. Niestety ze zwarzonym zapałem. Zresztą co to były za przygotowania? Nie robiło się generalnych porządków. Stefan, zięć, nawykły do dzielenia z żoną obowiązków, pohuczał trochę odkurzaczem i to w ostatniej chwili. Zagryzała usta, by nic nie powiedzieć. Czy tak niecałkowicie przygotowane święta będą prawdziwe? Przecież dramaturgia świąt wymaga wcześniejszego przewrócenia domu do góry nogami w celu wysprzątania każdego zakamarka, każdej szufladki. Takie zamęczenie się robotą przez kilkanaście dni, te wszystkie niewygody i posty, są po to, by silniej przeżywać potem święta we wszystkim co najlepsze.
Ania, jej wnuczka, ma już pięć lat i wcale nie zna takich przygotowań, potęgowanych zapachem pastowanych podłóg, pieczonych mięs, ciast i świeżej choiny. No tak, rodzice Ani zapracowani, robią oboje karierę naukową. Nie mają głowy do kultywowania tradycji ze wszystkimi rytuałami. Dotychczas przyjeżdżali na święta do jej domu. Zawsze w ostatniej chwili.
Teraz Ania, jak kiedyś Helenka, przygląda się, co babcia robi. Początkowo zerkała od drzwi. Jak się ośmieliła, co i raz wsadzała palec w kręconą w makutrze masę i kosztowała. Zza ściany dolatywało cały czas uparte stukanie na maszynie do pisania. "Wygląda na to - pomyślała - że całe te przygotowania potrzebne tylko mnie".
W hipnotycznym natężeniu zapatrzyła się w mak sypiący się z młynka z cichym trzeszczeniem. Gryzła się, że robi coś nikomu niepotrzebnego, bo uparła się naginać córkę na swój model szczęścia. Hela przystała na to, lecz ani zajrzy do kuchni, zajęta wciąż tą nienasyconą pracą naukową. Stożek zmielonego maku narastał. Nagle obraz się zamglił, zamigotał tęczowo. To łza... Otarła ją nieznacznie wierzchem dłoni, aby stojące obok dziecko nie dostrzegło.

Na zakończenie wieczerzy, już po maku z łamańcami, pączkach i kompocie z suszonych owoców, spróbowali nucić kolędy, ale zamilkli zawstydzeni. Ją samą ze wzruszenia głos zawiódł a młodzi nie znali słów. Nastawili więc płytę i obcy sopran, lepiej od nich, czcił przyjście Bożej Dzieciny. Choinka jarzyła się wieloma kolorami. Tylko już nie tak uroczyście, jak oświetlona świeczkami. Nie pachniała żywicą, ani zimnem lasu.
Po wieczerzy włączyli pospiesznie telewizor, a Muszerowa wyszła z pokoju. Zamierzała dalej dziergać dla wnuczki sweterek. Helusia ma inny gust. Tak dużo w tych dniach ujawniło się między nimi przeciwności, że straciła odwagę występować z tą robótką. Pozwoliła kłębkowi wełny i drutom spaść na podłogę i z rezygnacją patrzyła, jak się wszystko pruje, unicestwia. Zaczęła przyglądać się swemu bólowi. Czuła zażenowanie, iż jej wyciągnięte serce zostało odtrącone. Nie trzeba wyciągać serca- podsumowała. To ckliwe i niemodne.
Dalsze rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Nabrzmiewało niecierpliwe dzwonienie. Ktoś tam ruszył otworzyć. Targany gwałtownie gong wszystkich przeraził.
- Joanna?! Skąd ty tutaj?- dziwi się Helena.
- Twoja mama mnie zaprosiła. Znajdzie się miejsce przy stole dla niespodzianego gościa?
- Ależ prosimy! Gość w dom, Bóg w dom - poprawia żonę Stefan, który w porę nadbiegł do drzwi.
Helena ciągle nie mogła ukryć zaskoczenia. Joanna nigdy nie była z nią zaprzyjaźniona. Skąd pomysł, by po latach przyjechała aż tutaj w Wigilię?
- Prosimy!! - zawołała za jej plecami matka. - Dobrze, że przyjęłaś moje zaproszenie. Właściwie nie miałam na to nadziei i nawet Helusi nie wspomniałam. A dzieci gdzie?
- Z ojcem.
Pomagają Joannie zdjąć płaszcz. Stefan otrzepuje go z kropli deszczu i wiesza w garderobie. Helena waha się przez moment, czy powiedzieć, by została w botkach, ale ona wyciąga z torby własne kapcie i sytuacja robi się od razu łatwiejsza. Przywiozła też jakieś upominki powiązane wstążkami i kładzie pod choinkę.
"A więc mama ją tu zaprosiła" - myśli w popłochu Helena.- No tak, ciągle kultywuje swą przestarzałą, galicyjską uprzejmość, w jakiej sama została wychowana. Tylko Joanna według tych zasad, powinna się certować i wymówić od zaproszenia. Stało się z nią chyba coś niedobrego, skoro przestała się przejmować, co wypada, co nie.
Udając, że wszystko w porządku, zaczęli obsypywać ją wyrazami zachwytu z powodu jej przybycia i ustawiać przed nią talerze. Helena pobiegła przygrzać barszczu do uszek z grzybami, bo jeszcze zostało. Postawiła rolmopsy, potem mak ze sterczącymi łamańcami. Tylko karpia zdążyli już zjeść. Matka, trochę speszona kłopotem, jakiego narobiła, nie śmiała się w kuchni rządzić.
Joanna ledwie powstrzymywała się przed wpychaniem do ust olbrzymich kęsów. Opowiedziała, że dzieci zostały u ojca, pod opieką teściowej, a ona sama nie miała gdzie się podziać. Nie miała sił zrobić im świąt. Byłyby to święta niepełne. Siedzieliby w trójkę osamotnieni. A jak spędzą je z ojcem, chociaż im będzie dobrze. Tamci, no teściowa i jej były, niby i ją zapraszali. Tak chyba pro forma. Udała, że ma inne zaproszenie.
- Wiesz - powiedziała Helena, kiedy zamknęły się w pokoju same - widziałam go na naszym zjeździe klasowym. Szpanował, jak to on. Wielki pan lekarz. A czemu ciebie nie było?
- Bałam się go spotkać. Zresztą ja nie mam czym się popisywać.
- Może poznasz jeszcze kogoś.
- Wiesz, niedawno spotkałam chłopaka z roku, który kiedyś o mnie zabiegał. Tylko wtedy nie dbałam o to. Marian przysłonił mi cały świat. Ale teraz był to już zupełnie ktoś inny. Zmęczony, postarzały, gnuśny. Wyglądał jakby go ktoś na kołku za kołnierz powiesił...
Urwała, by nie zdradzić się z jaką nadzieją szukała tamtej apteki w nieznanym jej mieście, gdzie pracował jej dawny adorator - Grzegorz. Był! Postała z pięć minut wśród kupujących leki. Wtedy ją dojrzał. Zawahał się w pół gestu i... poderwał. Uciekła.
- Rozumiem, Marian zawsze nosił głowę, jak nie byle kto. Każdy inny wydaje ci się gorszy, ale... - zaczęła Helena i zagryzła wargę w obawie, czy nie rani Joasi, która tego człowieka kiedyś kochała. Może dotąd jej nieobojętny.
Zmieniła temat. Z udawanym ferworem zaczęła opowiadać o ostatnim zjeździe ich klasy. Po chwili dostrzegła, że Joasia siedzi z nieobecnym spojrzeniem i nic do niej nie dociera. "Jakby popadała w obłęd" - pomyślała w popłochu. "Jakaż ona zaniedbana, zabiedzona. Suknia podniszczona, włosy zaczesane byle jak. Przestała dbać o konwenanse. Biega po ludziach w poszukiwaniu pociechy. To bez sensu!"

A Joasia przypominała sobie święta w domu rodzinnym, kiedy ojciec tradycyjnie wieszał z namaszczeniem na choince pierwszą bańkę, szeleściły zawiązywane nitką cukierki, plątały się długie łańcuchy. Mama zaaferowana biegała od kuchni do pokoju, to patrzyła krytycznym okiem na strojone drzewko i coś tam poprawiała, to prosiła, by jej pomóc lepić uszka, bo się ze wszystkim do postnika nie zdąży. Wszyscy z ochotą rzucali się do pomocy. Jakakolwiek niestosowność w takim dniu byłaby złą zapowiedzią, bo - jak przestrzegano - jaka wigilia, taki cały rok. Potem mama zmienionym ze wzruszenia głosem obwieszczała: no to chyba będziemy siadać do wieczerzy. Lśnił biały obrus na stole, na nim opłatek, wkoło talerze.
- Wiesz - ocknęła się nagle i wyszeptała - wszystko byłoby inaczej gdyby żyli moi rodzice. Zabrali się jedno za drugim zanim skończyłam studia. Pozostał mi jedynie Marian. On mi cały świat przysłonił. Teraz nie mam i jego. Zabrakło mi już sił trzymać emocje na wodzy. Biegam jak głupia od koleżanki do koleżanki i komu popadnie zawierzam to, co powinno się skrywać. Nie wiem sama, co się ze mną dzieje. Długo potrafiłam maskować emocje, wreszcie brakło mi sił. Ukojenia szukam nawet w alkoholu... A dzieci, cóż, dziś i tak u niego.
- Nie można tak dłużej. Wyciągnęłaś to długo skrywane na światło dzienne i teraz, zgodnie z teorią Freuda, powinno być ci lżej.
- Rzeczywiście. Odkąd odważyłam się mówić, przestało to być tak straszne.
- To chodźmy śpiewać kolędy.

Pani Muszerowa była odrobinę zawiedziona. Tak marzyła, że posiedzi sobie z córką, zięciem i wnuczką przy stole. Zaśpiewają razem o dzieciątku w stajence. Podumają sobie, patrząc w migoczącą światłami choinkę, to w tańczące płaty śniegu za oknem. Wtedy stanie się coś, co zelży melancholię ostatnich miesięcy. A tu śniegu ni na lekarstwo, za to niespodziana wizyta obcego. Sza! Przecież to błogosławieństwo dla domu. Pusty talerz tym razem nie czekał daremnie. To nic, że ułożyło się nie wszystko po jej myśli. Joasia tak ślicznie ciągnie "Oj maluśki, maluśki, kieby rękawicka". Całą duszę w to wkłada. Staje się w tym momencie jak dawniej, kiedy wokół twarzy wiły się jej ciemne włosy i z oczu biła ufność do ludzi.
- Może wybierzemy się wszyscy na pasterkę? - spytał nagle Stefan.
Poszli w trójkę. Została tylko ona z wnuczką. Dziecko dawno zmorzyła senność. W mieszkaniu zapadła cisza. Aż dźwięczało w uszach. Spod szafy wyglądał czerwony kłębek wełny i wlókł się nitką do robótki w porzuconym na podłodze koszyku.
Przyklękła, wyciągnęła wełnę i, oczko po oczku, nawlekła starannie, pokorniejącą w jej rękach, robótkę. "Ten sweterek przyda się - pomyślała - dzieciom Joasi." Odwiedzi je po powrocie. One pewnie opuszczone, gdy Joasia biega tak bez sensu po ludziach w poszukiwaniu pocieszenia. Więc ona zamiast niej je przytuli. Zrobi im kogel- mogel, zaplecie warkocze, zbuduje wieżę z klocków. Jest przecież kobietą, której ręce latami zastygły w objęcia, a objęcia te już puste, znów kogoś przytulą.
Wrócili ośnieżeni. A więc spadł śnieg! Muszerowa podbiegła do okna. Wszędzie pobielało. "Od razu jakiś spokój człowieka ogarnia - pomyślała - i jakaś nadzieja."

V ZAKURZONE HASŁO

Teresa Łosińska, wchodząc do apteki po aspirynę i syrop od kaszlu, zobaczyła w okienku Joannę. Zamarła. Słyszała o jej rozwodzie i piciu. Powinna jej jakoś pomóc. Na szczęście nie było więcej ludzi, więc chowając leki do torby, szepnęła przez otwór w szybie:
- Dawno się nie widziałyśmy. Chętnie bym z tobą pogadała.
Joanna uśmiechnęła się niepewnie, a Teresa, dawna koleżanka z klasy, która teraz uczy w liceum fizyki, zaczęła opowiadać, że udziela się w BIURZE POMOCY LUDZIOM.
- Nazwa co prawda szumna, ale dużo ludzi przychodzi tam w sprawach wychowawczych i bytowych. Ludziom niełatwo znaleźć się w nowych czasach, gdy należy wykazać się przedsiębiorczością i wciąż podejmować decyzje, do jakich nienawykli. Trzeba wiedzieć, jak grać na giełdzie, jak obsługiwać komputer, wypełnić PIT, który funduszu emerytalny wybrać? Inaczej też wychowuje się dzieci, bo w czasach relatywizmu moralnego niełatwo rozeznać się, co dobre, co złe.
W oczach Joanny zapaliły się błyski zaciekawienia. Widząc to Teresa ciągnie swoje:
- Kilkoro nas tam doradza, a założyła Biuro pani Gawrońska. Nasza dawna wychowawczyni! Dawno na emeryturze, a wciąż żywotna. Dotąd na dzień nauczyciela piecze dla wszystkich pączki z różą i nie pozwala sobie pomóc. Za to ona pomaga wszystkim. Doradza, walczy o ich sprawy. Jej wnuczka uczy ze mną w tej samej szkole i ona mnie wciągnęła. Przyjdź to sobie pogadamy. Najlepiej jutro o drugiej na prelekcję pani Gawrońskiej dla nauczycieli.

Następnego dnia Joanna sama nie wie po co, ale idzie tam. Od rynku skręca przed kościołem schodami w lewo. Przy drzwiach poczekalni wita ją hasło: WIERZĘ W CZŁOWIEKA.
- To pomysł pani Gawrońskiej. - objaśnia za chwilę zakłopotana Teresa. - Ona wciąż się egzaltuje, choć inni już nie znoszą wielkich słów i te akurat źle się kojarzą.... Każdy pyta, kto to wymyślił, a wtedy ona: "Jak to, a ty tak nie uważasz?" i każdego od razu zatyka. Pani Gawrońska zawsze taka niedzisiejsza, jakby unosiła się ciut ponad ziemią.
- Chyba ostatnie tak ważne - powiedziała w zamyśleniu Joanna - było słowo "Solidarność". Póki nie stłamsił go egoizm polityków.

Sala, gdzie ma się odbyć prelekcja, powoli się zapełniała. Punktualnie o czternastej wkroczyła pani Gawrońska w bordowym kapeluszu na siwych włosach. Zarzucony niedbale na ramiona płaszcz upuściła na krzesło, musnęła palcami kapelusz, ale go nie zdjęła. Wyprostowana niczym struna, zdawała się być wyższa niż zwykle. Energicznie zajęła miejsce przy mównicy i zaczęła wygłaszać swą prelekcję. Głośno i patetycznie. Zamaszystymi ruchami rąk powiększała jeszcze swą osobę.
- Prawie nic się nie postarzała - szepnęła zdumiona Joanna. - Tylko włosy jej zbielały. Ale jak ufryzowane! Ma chyba z siedemdziesiąt lat.
- A wigoru więcej od nas. Na ulicy trudno za nią nadążyć. Wszystkich wyprzedza.
- Czy takie kapelusze jeszcze modne?
- Nie wiem. Za to ona nas bez przerwy poucza: przypudruj nos, zmień uczesanie, bo w tym ci niedobrze, dbaj o wrażenia innych. Jak to ona, zawsze wymagająca.
- No, mnie to będzie miała co zarzucić!
- Nie musisz się spowiadać. Wystarczy świadomość, że dobrze ci życzymy.
Joanna kiwnęła głową uspokojona i skupiła na prelekcji.
Pani Gawrońska mówiła głosem gromkim i podkreślała każde słowo, wymachując szeroko uniesionymi w górę rękami. W wielkim kapeluszu na siwych lokach prezentowała się jakby nie z tej epoki. Niestety, najlepszym mówcą nie była. Gubiła się w dygresjach, w kwiecistościach. Popadała w patos:
- Dajmy szansę każdemu dziecku! Pozwólmy mu na radość sukcesu! To będzie moment zwrotny.
- Przepraszam - zaczął ktoś z sali - my śpieszymy po dzieci z przedszkola.
- Ja mam za godzinę wywiadówkę.
Padały wykrętne głosy, że swoimi dziećmi muszą też się zająć. Gawrońska umilkła z uniesionymi w górę rękami. Patrzyła spokojnie za odchodzącymi nauczycielkami, tylko coraz mocniej zaciskała wargi. Panowała nad sobą, nawet gdy, chwytając płaszcze, omal nie przewróciły wieszaka, i przepychały się w drzwiach. Sala pustoszała na gwałt. Ręce pani prelegentki powoli opadły. Usta skurczyły się w ledwo widoczną szramę. Zostały same: siwa pani w kapeluszu na mównicy i one dwie w końcu sali. Bały się spojrzeć jej w oczy. Tyle szlachetnych zamiarów na nic. Jedna nauczycielka zawróciła zza drzwi i zaczęła szeptać coś prelegentce i ta odrzekła donośnie:
- Nauczycieli przyjmuję w każdy wtorek i czwartek od piętnastej. Proszę przyjść. Postaram się pomóc. Mieszkania również załatwiam.
Nauczycielka o zmęczonej twarzy dziękowała wylewnie, próbowała przepraszać, że wyszło dziś niezręcznie, ale o tej porze każdy spieszy po dzieci. Gawrońska tylko machnęła ręką.
- To moja wina, że wybrałam tę godzinę. Zdarza mi się zapominać o realiach.
Poprawiła kapelusz, założyła z zamachem płaszcz a tamta - cała w uśmiechach wdzięczności - skurczyła się i tyłem umykała ku drzwiom.
Starsza pani poderwała się energicznie, wykrzykując:
- Tempus fugit! Idziemy!
Powróciły do poradni. Przystanęły pod hasłem WIERZĘ W CZŁOWIEKA.
-Trzeba je odkurzyć - orzekła najstarsza z nich..
- Wyrzucić?! - ucieszyła się Teresa.
- Ależ nie! Ja zawsze wyrażam się adekwatnie. Tylko odkurzyć! Co by nas inaczej dopingowało? Czasem, jak widzicie, ręce opadają. Ale ja jestem starą nauczycielką. Jak się raz zaprzęgło swój pług do gwiazdy, to trzeba go ciągnąć. Wiecie, kto tak powiedział?
- Chyba Waldo Emerson - podrzuciła Teresa, nawykła już do tych słów.
W dużym pokoju, który był zarazem sekretariatem, poczekalnią i pokojem gościnnym, stał długi stół okryty zielonym suknem a obok piec kaflowy. Zanim usiadły, przytuliły dłonie do białych kafli, żeby się ogrzać. Joanna przytknęła nawet policzek. Od dawna ciągle jej zimno. Teresa nalała wody do czajnika.
- No, opowiedz co tam u ciebie - zagadnęła pani Gawrońska. - Nie obraź się, że tak bez pardonu mówię po imieniu, ale przecież jesteś jednym z mych dzieci, dawną uczennicą.
- Tak najlepiej! - ucieszyła się Joanna. - A ja mam córkę i syna. Z mężem się rozstaliśmy...
Urwała. Zdała sobie sprawę, że wiedzą o niej wszystko. Może i o tym, jak do niedawna szukała pociechy w kieliszku. W tym mieście nic się nie ukryje. Wszyscy się znają i, jak to się mówi, wiedzą o innych więcej niż jest.
Nikt nie dodał słowa. Czajnik zaczął szumieć. Teresa nalała herbaty w szklanki. Zawirowały nad nimi obłoczki pary. Joanna z rozkoszą koiła pragnienie. Ta herbata wydała się jej tak wspaniała, jakby nigdy takiej nie piła. Równocześnie czuła, że coś w niej samej tajało. Zapatrzyła się w okno.
"Czy w zimie pokrywa się ono szronem, jak bywa przy ogrzewaniu piecowym jak tutaj?" W jej domu rodzinnym, zdarzało się, że szron rysował misternie wijące się białe osty. Lubiła doszukiwać się w tych rysunkach najprzeróżniejszych zjaw, tajemniczych ogrodów, cudów. Dawno takiego czegoś nie widziała. Kaloryfery wysuszają powietrze i przeszkadzają w tworzeniu się baśniowych światów. Uśmiechnęła się do swych wspomnień i nagle poczuła, że teraz może opowiadać o sobie bez zahamowań.
Jeszcze zawahała się, czy dawna wychowawczyni nie skarci jej, że to przez mężczyznę tak się załamała?! Któryż tego wart?! Pamięta z lat szkolnych jak pani Gawrońska pouczała: "Życie bywa niełatwe, ale cóż, trzeba ciągle dokładać starań".
Ta stara nauczycielka wcześniej wiele lat uczyła w wiejskich szkółkach. Straciła męża na wojnie i sama wychowywała syna. Surowa była, bardzo wymagająca. Uczniowie bali się jej, jednak stawiali wyżej od tych zbytnio im pobłażających. A ona powtarzała: "Non scholae, sed vitae discimus", co znaczyło: Nie dla szkoły, lecz dla życia się uczymy.
- Nasza pani Gawrońska marnuje się tutaj - stwierdziła z melancholią Joanna, kiedy ta wyszła do swego gabinetu przyjąć interesanta.- Czy mądrość, jaką posiada, zdołała wpoić swym uczniom?
- W stolicy miałaby większe pole do popisu. Mogłaby pisać książki, artykuły, pracować na uczelni, piastować poważne stanowisko. Tu, na prowincji, ledwie od czasu do czasu coś komuś doradzi, wygłosi prelekcję, albo weźmie w obroty kogoś leniwego, nawołując: Wysyp ten piach z rękawa! No i jeszcze błyśnie sentencją, że: czas ucieka - Tempus fugit.
Żal im wiekowej nauczycielki, którą spotkał dziś taki afront na prelekcji. Nauczycielki nie lubią wysłuchiwać innych. Same chcą być wszędzie najmądrzejsze, tak jak w klasie pośród maluczkich. Ich stara nauczycielka jest anachroniczna z tą swoją łaciną. Tak wykwintny wytwór ducha w świecie pędzącym w postępie technicznym już nie tak istotny. Ta jej łacina, czy studiowane wciąż dzieła filozofów, pozostaną pokarmem tylko dla niej samej. Mądrość, jeśli nie staje się zalążkiem do czegoś dalej w obiegu cywilizacyjnym marnuje się. Podobnie książki w księgarni Derbisza. A także poczynania kilku niewyżytych artystów z tutejszego domu kultury, którzy sami głoszą, że lubią robić rzeczy nikomu niepotrzebne. Mają na myśli ich amatorski teatr. I oddawanie się po amatorsku sztuce malarskiej. I pisanie wierszy, co kilka osób stamtąd robi. A niepotrzebne, bo wszystko to przy nikłym zainteresowaniu odbiorców. Jednak robią uparcie swoje. Poczciwcy.
Ciągle rozmawiały o sprawach nieistotnych, krążąc ostrożnie wokół najważniejszego - dramatu Joanny. Pani Gawrońska pożegnała interesanta i przysiadła obok. Żadna nie miała odwagi zapytać o najważniejsze.
Joanna dostrzegła w tej chwili swą śmieszność, że się tak w ostatnich czasach rozkleiła. Niby przemyślała niejedną noc, szczególnie odkąd nie przysłania bólu alkoholem, ale dopiero w obecności dawnej nauczycielki, pojęła ostro w jaki zaułek zabrnęła.
Nie będzie więcej ganiać ulicami w poszukiwaniu kogoś, komu mogłaby się zwierzyć. Ten etap zakończyła! Nic więcej o sobie nie powie. One też nie pytają. Piją herbatę w milczeniu. Pewnie i tak wiedzą o niej za dużo. No, bo dlaczego Teresa ją tu przyciągnęła? Najwyższy czas odbudować w oczach ludzi swą lepszą twarz. Wódki od świąt nie skosztowała. Ani kropli.

W kilka dni później Joanna brnie po ulicy przez kałuże. Przedwiosenne niebo jest szaro-bure. Bura ziemia z łatami czarnych kałuż. Poczciwa Muszerowa zaprosiła na popołudnie jej dzieci do siebie. Napiekła im ciastek. W całym domu pachniało wanilią i migdałami. Obiecała przyjść po nie za trzy godziny. Tymczasem przejdzie się i pomyśli. Dawno tak nie chodziła. Idzie znowu samotna pustą ulicą.
Tylko dziś nie pójdzie już ogrzać się przy cudzym ognisku. Zaprzestała biegania po ludziach. Nie chce więcej o sobie opowiadać. Ma dość sił, by milczeć. Kartkę z adresami dawnych koleżanek wyrzuciła.
Muszerowa wspomniała, że pragnie ją zapoznać z kolegą jej męża z pracy, ale nie podjęła tematu. Wie, że zeszłego roku owdowiał. Przygląda się jej czasem na ulicy. To ją złości. Nie chce tego! To tak banalne! Miałożby się wszystko sprowadzać do znalezienia dla siebie kogoś do pary? Musi wpierw nauczyć się być sama...
Powoli kiełkuje w niej poczucie, że jeszcze coś dobrego się wydarzy. Tylko co by to mogło być, nie potrafi sobie wyobrazić. Złudzenia ma już za sobą. Marzyć nie śmie. Nieraz tylko nawiedza ją pragnienie, aby wyjść z domu, znaleźć się w tłumie obcych ludzi, być cząstką tłumu, jak kiedyś w mieście, gdzie studiowała farmację. Dziś też ją to ciągnie. Tylko tu, w tej niewielkiej mieścinie, brakuje tłumu.
Joanna kroczy ze zwieszoną głową. Zaciśniętymi pięściami obciąga kieszenie w dół. Dzień dziś ponury. Niebo szarą płachtą obwisa ku ziemi. Jakieś czarne ptaszyska, przysiadają na trawnikach. Łażą, kolebiąc się z nogi na nogę. Dziobią coś gwałtownie i podrywają z krakaniem w górę. Wrony to? Kruki? Może gawrony? Jakieś złowieszcze. A jednak lepiej słuchać ich krakania niż gulgotania indyków. Chociaż i tamto przypomnienie już nie tak dokuczliwe. Niemal o tym zapomniała. Aż dziwne, że jednak można zapomnieć.
Chęć zapomnienia się w alkoholu trudno było przemóc, ale przemogła. Trudniej pokonać odrastającą wciąż nadzieję, że Marian wróci. On nie wróci! Nigdy. Nigdy. Trzeba to sobie powiedzieć raz na zawsze! Ma już z tamtą dziecko. Aby zacząć żyć inaczej, trzeba zabić tę nadzieję.
Ma jeszcze wiele do pokonania. Ot, choćby własną rękę, gdy Marian przychodzi po dzieci. W ostatnią niedzielę po raz pierwszy od rozstania zdobyła się, by na niego spojrzeć. Posiwiał?! Zapragnęła dotknąć białych nitek w jego włosach. I aż jęknęła, wbijając paznokcie drugiej ręki w podnoszącą się niesfornie dłoń. Przecież jej już tak nie wolno! Od dawna!
Mijana kałuża jaśnieje z jednej strony. To słońce się w niej odbija! Zdziwiona podnosi wzrok w niebo. Tego się w tak ponurym dniu nie spodziewała, blade słońce wyłania się nieśmiało spod zwałów chmurzysk. Dopiero kałuża jej to ukazała, bo cały czas szła ze zwieszoną głową. "Jeżeli w tak ponury dzień odnalazłam w kałuży słońce, to może i w życiu..."
Myśli tej lękliwie nie kończy. Dalej maszeruje z podniesioną głową. Gawrony kraczą. Łopoczą płachtami skrzydeł. A kałuże błyszczą słońcem.

(koniec)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 10.06.2009 09:18 · Czytań: 1091 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 5
Komentarze
loco dnia 11.06.2009 16:23 Ocena: Świetne!
Chociaż nie przepadam za takimi historiami to muszę przyznać, że świetnie to się czyta. Nie wiem jak to robisz i nie obchodzi mnie to, pisz tak dalej. Z przyjemnością przeczytam więcej. Błędów standardowo nie byłem w stanie szukać, po prostu czytałem. Naprawdę jak dla mnie świetnie napisane.
Usunięty dnia 12.06.2009 00:26 Ocena: Świetne!
"- Twoja mama nie zaprosiła"
- mnie

"Sala, gdzie ma być prelekcja powoli się zapełnia. Punktualnie o czternastej wkroczyła pani Gawrońska w bordowym kapeluszu"
- ten nagły przeskok czasu rażący

Myślę, że jest to bardzo dobrze opisana historia opuszczonej kobiety. Temat ciężki i opowiadanie też jest ciężkie, smutne - może tu jego największa wartość, bo udało Ci się pokazać cały ten smutek.. Kilka momentów - istnych perełek, jak np. to z kałużą i słońcem.
Widać, że to świat sprzed dobrych kilku lat, teraz już raczej nie miałby kto jej wysłuchać, ludzie mają siebie wzajem w nosie (choć inna część ciała ciśnie mi się na usta). Poczułam jednak tęsknotę za takim światem, z prawdziwą choinką i ludźmi pełnymi szczerości i empatii. A! I jeszcze ta maszyna do pisania, aż sterczy w głowie, nie do pomyślenia, w dobie elektroniki :-)
Brakuje mi w tym wszystkim jedynie wrzasku tytułowych indyków. Nawiązałaś do nich, ale skąpo i w gruncie rzeczy nie wiem, jakie one mają w tym wszystkim znaczenie. Możnaby jakiś fragmencik z indykami dorzucić.
Ale baardzo mi się podobało.
Krystyna Habrat dnia 12.06.2009 10:22
Dziękuję bardzo, zgadzam się z krytyką niedoróbek, dopracuję jeszcze. "mnie" - oczywiście - to tylko zgubiona literka. Muszę odnaleźć, gdzie tu o maszynie do pisania, bo w tych dniach moja znalazła innego użytkownika i jestem w fazie nostalgicznych wspomnień. A już wiem,tam, gdzie Helena pisze artykuł. Mam to zmienić na komputer?
Usunięty dnia 12.06.2009 15:02 Ocena: Świetne!
Wypomniałam Ci "mnie", jako zwykłą literówkę - przecież to drobiazg :-)
Nic bym nie zmieniała! Maszyna jest na swoim miejscu, jak i cały świat, który tak umiejętnie stworzyłaś! Myślę, że nie ma sensu na siłę go przekształcać, wszystko trzyma się kupy. Jest super.
Pozdrawiam!
:-)
Krystyna Habrat dnia 20.06.2009 15:20
OK, bardzo mi miło, kiedy ktoś pochyli się z taką uwagą nad moim opowiadaniem, że znajdzie w nim jakieś potknięcia i je wskaże dla dobra tekstu. Co do maszyny, to jej byt muszę uzasadnić, gdy akcję przeniosłam w nowsze czasy. Już to robię. Uzasadnienie: drukarka popsuta.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty