Edyta była już naprawdę zmęczona. Jechała niby tylko siedem godzin, ale w nocy i deszczu czas dłużył się niemiłosiernie. Mimo głośnej muzyki, nie potrafiła się skoncentrować. Zatrzymała się na pierwszej stacji, zamówiła największą i najmocniejszą kawę z możliwych. Młoda kelnerka uśmiechnęła się do niej blado. Na tym pustkowiu musiała czuć się nieswojo, każdego klienta witała wystraszonymi oczami małej dziewczynki. Edycie było jej żal.
Usiadła przy ścianie, tyłem do okna - nie miała ochoty patrzeć na równo zacinający deszcz. Normalnie zatrzymałaby się gdzieś na noc, ale tym razem wyjątkowo się spieszyła - w domu leżała na stoliku pod lustrem od dawna oczekiwana przesyłka. Pierwsza książka... Edyta się rozmarzyła.
Po kawie poszła do toalety, umyła twarz zimną wodą. Niechętnie opuściła ciepłe pomieszczenie. Wsiadła do samochodu, poprawiła lusterko i nagle ją zatkało. Na trawniku stał pies - dość duży mieszaniec wpatrywał się w nią. Wyglądał jak posąg - nieruchomy, nie zważał na strugi deszczu moczące sierść. Chwilę ze sobą walczyła, ale wiedziała, jak to się skończy - wyszła z samochodu i ostrożnie podeszła do zwierzęcia. Gdy była już zupełnie blisko, szczeknął kilka razy. Odetchnęła z ulgą - gdyby zaczął warczeć, nie odważyłaby się go dotknąć. Kucnęła obok sporej kałuży, i wyciągnęła dłoń.
- No, maleńki, czyj ty jesteś? Kto cię wyrzucił w taką noc? No, już, nie bój się, chodź tu do mnie. Mam w samochodzie ręcznik, i kanapki, wiesz? Jak będziesz grzeczny, to dostaniesz kilka - przemawiała cichym, uspokajającym głosem. Pies przekrzywił łeb, i nieco nieufnie, powoli zrobił krok w jej kierunku.
- Bardzo dobrze malutki. No chodź, nic ci nie zrobię. Ja ci mówię, kanapki są naprawdę dobre.
Podszedł, powąchał rękę, dał się pogłaskać po łbie, pod brodą, podrapać za uchem. Edyta się uśmiechnęła - już był jej.
Poszedł za nią do samochodu. Na tylnej kanapie rozłożyła ręcznik kąpielowy, na którym pies się położył. Delikatnie go wytarła, włączyła ogrzewanie. Na moment jeszcze zajrzała do baru.
- Przepraszam, nie wie pani, czyj może być ten pies? - Wskazała na swoje auto, gdzie przez tylną szybę wyglądał zwierzak.
- Nie wiem. Pierwszy raz go widzę - odparła drżącym głosikiem.
Kiedy Edyta już wychodziła, dodała:
- Tu ludzie wyrzucają psy, kiedy już nie są potrzebne...
- Dzięki. - Posłała kelnerce krzepiące spojrzenie.
Wsiadła do samochodu, obróciła się i pogłaskała masywny łeb.
- Nie wiem, kto cię tu zostawił, ale obiecuję ci, że już nigdy nie będziesz samotny.
Pies patrzył jej w oczy, z trochę smętną miną. Wyjęła kanapki i podała mu jedną. Wziął ją delikatnie, kłapnął dwa razy i po kanapce nie został nawet okruszek.
- Świetnie. Masz jeszcze. - Wyciągnęła dłoń z chlebem. - Co powiesz na Pimpusia, kochanie?
***
- To ja pójdę do sklepu. - Edyta wzięła portfel i siatkę.
Przyjechała do przyjaciółki, która już ponad rok temu przeprowadziła się na wieś. Pogoda dopisywała, chodziły na długie spacery do lasu. Teraz Zuza usypiała córeczkę, więc Edyta postanowiła wyręczyć ją w zakupach. Szła powoli przez wioskę, uważnie obserwując okolicę. Polubiła to miejsce - spokojne i ciche.
Przed sklepem leżał czarny kundelek - nieduży, kudłaty. Edycie wydał się śliczny, choć nieco zaniedbany. Przykucnęła obok i wyciągnęła dłoń do powąchania. Piesek pisnął, i gwałtownie uchylił główkę.
- Ej, co ci jest? Przecież nie zrobię ci krzywdy - powiedziała uspokajająco. - Malutki, nie bój się mnie...
Popatrzył na nią wystraszonymi ślepiami, ale pozwolił się pogłaskać. Czuła drżenie drobnego ciałka. Westchnęła z rezygnacją i weszła do sklepu.
- Dzień dobry.
- Dobry. - Sprzedawczyni była mniej więcej w jej wieku, uśmiechała się wesoło. - Co podać?
- Poproszę dwa chleby niekrojone, masło i karton mleka. Tego trzy procent. Dziękuję.
- Dziesięć czterdzieści.
Edyta podała pieniądze, spakowała zakupy.
- Wie pani może, czyj jest ten pies przed sklepem?
- A, to takiego jednego. Pijaka. Daję mu czasem jakieś jedzenie, bo wie pani, tu nikt o psy nie dba, ale ten to już w ogóle...
Edyta pokiwała głową ze zrozumieniem
- Dziękuję bardzo. Do widzenia.
- Do widzenia.
Zamknęła drzwi, i znów podeszła do psiaka. Musiał ją pamiętać, a mimo to, kiedy wyciągnęła rękę, znów się uchylił. Cicho zaklęła.
- Do jasnej cholery. Co za ludzie! - Już spokojniej dodała:
- Choć malutki. Ja się tobą zajmę. Dasz się wziąć na ręce?
Przewiesiła reklamówkę przez przedramię, i wzięła kundelka. Polizał ją po nosie ciepłym językiem.
- Tak kochanie, już cię nie oddam. Zobaczysz, będzie ci ze mną dobrze. Hmm... Nie wiem, jak się nazywasz. Co powiesz na Pimpusia...?
***
Edyta wyszła z psem na spacer. Pimpuś miał zieloną obrożę, która ślicznie wyglądała na tle czarnego futerka. Poszli do parku, gdzie spuściła go ze smyczy. W tej części nie było dzieci, które wolały plac zabaw. Nikt nie czepiał się luzem biegających psów, póki nikogo nie zaczepiały. Dziewczyna szła powoli, ciesząc się z towarzystwa.
Pimpuś, noga! - Usłyszała nagle. Rozejrzała się lekko zdezorientowana. Zobaczyła swojego pupila i jeszcze jednego, większego psa, które raźno biegły do blondynki po drugiej stronie klombu. Ruszyła w tamtą stronę.
- Cześć. Chyba mój pies postanowił mnie rzucić - powiedziała przyjaźnie.
Dziewczyna spojrzała w górę, jej błękitne oczy się śmiały.
- Cześć. Jestem Edyta. A to Pimpuś. - Pogłaskała większego psa po łbie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ginger · dnia 11.06.2009 12:34 · Czytań: 1426 · Średnia ocena: 3,25 · Komentarzy: 26
Inne artykuły tego autora: