Kiedy idę ulicą mam wrażenie, że za każdym razem, gdy podeszwy moich butów dotykają asfaltu, na świat wydobywa się stukot przypominający wystrzał armaty. Jestem zbyt przewrażliwiony. Przecież mam tłumik, nikt niczego nie usłyszy.
Zrobię to dlatego, że mam dość przewidywalności świata. Ludzi, których znam. Na myśl, że muszę po drodze minąć dom babci, a jeszcze później wrócić tą samą drogą, czuję się jeszcze gorzej. Babcia jak zawsze siedzi przy otwartym oknie, bo jest tym typem starszej kobiety, której ulubionym zajęciem (zaraz po śledzeniu wydarzeń w "Modzie na sukces") jest ślęczenie całymi dniami w oknie, obserwując sąsiadów i przechodniów. Największy uśmiech wykwita jej na twarzy w niedzielę, kiedy zlicza ile osób poszło do kościoła, a ile do sklepu na zakupy czy po piwo. To jest chore.
Jej ulubionym zdaniem jest "Bóg Cię kocha, Mariuszu". Jest właściwie ostatnio jedynym zdaniem, które babcia wypowiada, w odpowiedzi na każde pytanie. Kiedyś zapytałem jej, czemu Bóg zesłał potop na ludzi, odparła, że Bóg mnie kocha.
To wiele wyjaśnia.
Właśnie dlatego muszę zrobić to, co właśnie zamierzam. Nie, to nie będzie babcia. Mama by się załamała, a więcej płaczu w domu nie zniosę. Mam matkę i trzy siostry - które naprzemiennie płaczą a to z powodu problemów miłosnych, a to z powodu braku owych problemów. Świat mnie naprawdę wkurza. Nie wierzę, że w tym świecie Bóg kocha kogokolwiek.
Uprzejmie zapukałem do jej drzwi, a ona powitała mnie z uśmiechem. Pani Marysia, nasza sąsiadka, której ostatni dzień życia właśnie się zaczynał.
Chodzi o ten jej uśmiech. Jedyna osoba na całym świecie, która nieustannie, bez przerwy i niesamowicie irytująco się uśmiecha, jakby jej życie było usłane różami. Jakby wykrzykiwała, że życie jest piękne, chociaż i ja, i ona wiemy, że tak nie jest. Wszystko co mnie otacza nie jest takie złe, jak to, co dzieje się u niej. Jest ciągle zapracowana, ma beznadziejnego męża, wredne dzieciaki i ciągle się uśmiecha.
Jeśli ludzie twierdzą, że nie można kogoś zabić za uśmiech, to się mylą. Ten uśmiech jest fałszywy i właśnie dlatego muszę jej to udowodnić.
- Co tam, Mariusz? Herbaty? Kawy? Wody? Soku? - zaczyna swój słowotok spod warg wykrzywionych uśmiechem.
Nie jestem podglądaczem, ale musiałem sprawdzić, czy we śnie też się uśmiecha. Okazuje się, że tak.
Teraz papla swoim piskliwym głosikiem, jak to jej kwiatki ładnie rosną, jaka to wyprzedaż była w supermarkecie, jak to wieszała pranie i jakie to życie jest ekscytujące.
- Rzeczywiście, te wyprzedaże są niesamowite - odpowiadam z również nieszczerym uśmiechem, a ona mi wierzy. Odwraca się na chwilę, a ja wykorzystuję ten moment i wyciągam spod kurtki pistolet.
Gdy się odwraca na chwilę jej twarz zamiera w odruchu przerażenia. Mam nadzieję, że nie dostrzega jak trzęsą mi się ręce, chcę wyglądać na pewnego siebie. To nie jest łatwe, ale jeśli szybko nie pociągnę za spust, zada pytanie: "dlaczego". I co jej wtedy odpowiem? Dlatego, że pani uśmiech jest denerwujący, dlatego, że nic się nie zmienia, dlatego, że pani życie jest beznadziejne i to pani powinna płakać, a nie moje siostry i matka.
Nie mogę w to uwierzyć, ale na jej twarzy znów zakwita uśmiech. Nie wierzę. Otwiera usta, i kiedy w obawie przed pytaniem o przyczynę tego wszystkiego naciskam na spust, mówi cicho:
- Dziękuję...
I upada na ziemię. Myśląc o wystrzale nie zastanawiałem się, jak wielki huk wydaje upadające na ziemię bezwładne ciało. Kiedy wybiegam, ona wciąż ma otwarte oczy i się uśmiecha.
*
Mijam babcię i czuję, że lubiłem tę całą panią Marysię.
- Mariusz! - Słyszę babcię.
Odwracam się, uprzejmie mówię "cześć, babciu" i dla przyzwoitości postanawiam się zatrzymać.
- Babciu? Która godzina? - pytam, jakbym chciał w duchu dopowiedzieć: "godzina zgonu..."
Starsza kobieta podciąga rękaw fioletowej bluzki i przez chwilę patrzy na tarczę zegarka. Kręci głową, nie wiem w jakim celu.
- To która? - pytam zniecierpliwiony.
- Bóg Cię kocha, Mariuszu - odpowiada i brzmi mi to jak "Twoja ostatnia".
- Wiem babciu. Jak zawsze.
I nic się nie zmienia w tym durnym świecie. Pani Marysia wciąż się uśmiecha, babcia stojąc w oknie wpaja we mnie mnóstwo niepotrzebnej mi miłości, a z daleka widzę jak moja siostra kłóci się z jakimś facetem. Po co mi było to wszystko?
Odchodzę, znów mówiąc uprzejme "do widzenia, babciu", chociaż często nie mam ochoty jej już oglądać.
Trafię do piekła, wiem to. Moje piekło będzie wyglądało następująco: w anielskim otoczeniu, gdzieś na chmurach będę otoczony boską miłością.
Może nie ma piekła i nieba? Jest tylko miejsce, które w zależności od perspektywy nazywamy piekłem, lub niebem. Coś jak druga ziemia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
katarzyna_p · dnia 15.06.2009 08:52 · Czytań: 1104 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: