Po przeczytaniu tego tekstu wsiądzie na mnie pewnie połowa ludzi, którzy uważają, że pewien aktor (żeby nie spoilerować, nie podam nazwiska :P) jest do bani. Przeczytajcie, a dowiecie się więcej.
Sam pomysł pójścia na casting do najnowszego filmu dla młodzieży, nie powiem, podobał mi się. Przynajmniej w założeniu. Ale po czterech godzinach sterczenia w kolejce i wysłuchiwania pisków innych dziewczyn, miałam serdecznie dość. Z bólem głowy marzyłam w zasadzie tylko o wielkim kubku kawy z amaretto i ciepłym łóżkiem.
Kiedy w końcu niewysoki facet z brzuszkiem i łysiną wpuścił mnie do sali przesłuchań, zastanawiałam się, czy nie zwiać. Doszłam do wniosku, że skoro tak długo już tu wytrzymałam, nie zaszkodzi spróbować.
Cała akcja trwała zresztą krótko. Dali mi do przeczytania krótki tekst, przeszłam się po scenie i do widzenia. Nie zjadłam rano śniadania i ból głowy coraz bardziej dawał mi się we znaki. Zbiegłam po schodkach do niewielkiego pokoiku, który w założeniu miał służyć do uspokojenia rozedrganych kandydatów na aktorów.
Stara kontuzja kostki powróciła w jednym szarpnięciu bólu. Grzmotnęłam na prawą nogę, zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć. Mój upadek musiał narobić wystarczająco dużo szumu.
-W porządku? - zaskakująco silne ramię podciągnęło mnie w górę. Przeniosłam ciężar ciała na lewą nogę i spojrzałam w górę, dość zaskoczona. Anglicy rzadko biegali na pomoc. Napotkałam chmurne spojrzenie szarych oczu, zaciśnięte w geście zatroskania usta, prosty nos i lekki zarost na policzkach.
Nie uderzyłam się w głowę, ale mój mózg najwyraźniej działał z opóźnieniem. Minęło kilka długich sekund, zanim wszystkie puzzle poskładały się w jeden obraz. Odskoczyłam, zapominając o kostce. Na szczęście, tym razem nie upadłam, choć niewiele brakowało.
Zmarszczył czoło, w jego oczach błysnęło coś na kształt niepewności i zdziwienia. Wolno opuścił ręce. Nagle zrobiło mi się głupio. Próbował przecież pomóc.
-Przepraszam, ja...
-Przestraszyłem cię - powiedział i nagle jego wąskie usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.
-Nie! - prawie krzyknęłam, ale to akurat go nie zwiodło. -Może trochę - przyznałam spokojniej.
-Zazwyczaj dziewczyny rzucają mi się na szyję. Ty się mnie boisz. To miła odmiana.
Zesztywniałam trochę, ale wciąż się uśmiechał, więc dałam spokój.
-Co z nogą?
-Stary uraz. Nic mi nie będzie.
Śmignął do szafki na ścianie tak szybko, że ledwo zdążyłam dokuśtykać do krzesła, a on już przy mnie stał. Nie bawiąc się w ceregiele, podciągnął nogawkę moich dżinsów i nacisnął spray.
Lodowaty strumień ścisnął mięśnie. Sapnęłam z zaskoczenia.
-Przepraszam - o dziwo, brzmiało to szczerze. Przesunęłam dłonią po mokrym czole. Ręka mi drżała. Nawet nie z bólu, do niego byłam przyzwyczajona. Nie lubiłam takich scen. Zauważył dygotanie. -Może wezwę lekarza?
Wybuchnęłam szczerym śmiechem. Skonsternowany, cofnął rękę.
-Daj spokój, to tylko noga. Przejdzie. Dzięki za pomoc.
-Okej - mruknął, wpychając spray z powrotem do apteczki. -Możesz chodzić?
-Tak jakby - wstałam z niejakim trudem, trzymając się oparcia krzesła.
-Może cię gdzieś odwiozę?
Czułam, że uśmiech powoli ześlizguje się z mojej twarzy. Chłopak też to dostrzegł i zacisnął usta.
-Bez obrazy, ale co tu robisz? Myślałam, że ta część jest raczej dla szaraków. No, wiesz, casting to jedno, ale... Poza tym, nie widziałam cię w kolejce.
-Szczerze? - ton chłopaka był napięty, ale twarz pusta. -Mój agent umieścił mnie w izolatce, żeby fanki mnie nie udusiły.
Naraz do mnie dotarło. Zrozumiałam, dlaczego nikt poza mną nie wszedł do pokoju. Dlaczego stało tu tylko jedno krzesło.
-Czyli mnie też nie powinno tu być - konkluzja zabrała mi zbyt dużo czasu. Ot, skutki migreny. Cofnęłam się o krok, nagle przestraszona. -Przepraszam - wymamrotałam. -Pierwszy raz tu jestem...
Teraz nadeszła jego kolej, żeby się roześmiać.
-Miła odmiana - powtórzył. -Nudno tu trochę. Poza tym, nie przesadzaj, to nie przestępstwo.
-Muszę stąd spadać - byłam bliska paniki. Twarz chłopaka jakby lekko zbladła. Poczułam się w obowiązku coś mu wyjaśnić. -Twój agent oskarży mnie o namolne narzucanie się czy coś w tym stylu. Nie potrzebuję problemów.
-Zapomnij... - zaczął, ale nie zdążył dokończyć. Za drzwiami usłyszałam przeraźliwy krzyk, po czym jakby odgłosy szamotaniny. Chłopak przewrócił oczami. Widać go to nie zaskoczyło. Rozejrzałam się bezradnie, dobrze wiedząc, że nie zdążę uciec.
Drzwi otworzyły się z taką siłą - czy może raczej ktoś je otworzył - że uderzyły o ścianę. Ale w progu nie stał agent aktora ani nawet ochroniarz.
Mężczyzna był wysoki, na oko jakieś metr dziewięćdziesiąt. Krótkie, czarne włosy, przekrwione oczy i wykrzywione nienawiścią usta. Jednym słowem: kłopoty. Ale dopiero gdy zniżyłam wzrok, sparaliżowało mnie. W lewej dłoni trzymał FN-45, belgijski pistolet samopowtarzalny.
Za plecami usłyszałam głośniejszy oddech aktora. Moje mięśnie napięły się automatycznie, jelita zwinęły niczym wąż na rozgrzanych węglach, przed oczami zamigotały czarne mroczki. Byłam spanikowana, a jednak, jakimś cudem, wiedziałam jeszcze, co się dzieje.
Wszystko trwało najwyżej parę sekund, ale adrenalina spowolniła tok wydarzeń.
Cofnęłam się o dwa kroki, absurdalny wysiłek żeby uciec przed śmiercią. Rumor przyciągnął mój wzrok. Chłopak cofnął się aż do ściany, przewracając krzesło. W jego szarych oczach, jeszcze przed chwilą lekko drwiących, zobaczyłam tylko przeraźliwy strach. Trudno przecież było uwierzyć, że to ja miałam być obiektem zamachu.
Usta chłopaka otworzyły się, żeby wypuścić - nie wiem, może paniczny wrzask - ale wydostał się z nich tylko szept. Nawet nie wiedziałam, czy na pewno go usłyszałam.
-Nie...
To był moment - wiedziałam, że ten oszalały facet nie przyszedł tu po mnie. Może w swojej naiwności pomyślałam, że do mnie nie strzeli?
Rzuciłam się w stronę chłopaka. Był o wiele ode mnie wyższy, ale wtedy o tym nie pamiętałam. Chciałam go tylko zepchnąć z linii strzału. Tylko przedłużyć mu życie. Nie oddać za niego swoje własne. A jednak, dziwna rzecz, jeszcze zanim znalazłam się przed nim, wiedziałam, że za późno. Pierwszy strzał sprawił, że zatoczyłam się do tyłu.
Chłopak, zaskoczony i przerażony, chciał mnie podtrzymać, ale usłyszałam drugi huk. Gruchnęłam na podłogę i zalała mnie ciemność.
***
Otworzyłam oczy i niemal natychmiast zamknęłam je z powrotem. Oślepiające światło przywołało falę obezwładniającego bólu. Usłyszałam pisk jakieś maszyny i zacisnęłam pięści, próbując uspokoić oddech. Dwie, ciepłe ręce ujęły moją twarz.
-Słyszysz mnie?
Nie otwierając ust, pokiwałam głową. Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec cokolwiek w pokoju. Biały fartuch, ciemne, gładko zaczesane włosy, ciepły uśmiech. Plakietka na sznurku. Dr Cole.
-Jak się czujesz?
-Słabo - wymamrotałam niepewnie. Bolał mnie każdy centymetr ciała, jakby ktoś wbijał we mnie tysiące igieł. Miejscami nawet rozpalonych do czerwoności igieł.
-Masz szczęście, o ile o szczęściu można w takim wypadku mówić.
Coś zapiszczało, lekarz uniósł do oczu pager.
-Potrzebujesz czegoś?
Wciąż oszołomiona, pokręciłam głową.
-Zaraz wrócę. Jak będzie coś nie tak, naciśnij ten guzik - wsunął mi w rękę podłużny przedmiot.
Zniknął tak szybko, że nie zdążyłam nawet zamrugać. Odetchnęłam głębiej i wtedy stuknęło coś w podłogę tuż przy moim łóżku. Odwróciłam głowę.
Klęczał kilka centymetrów ode mnie, ściskając moją rękę. Był blady jak ściana, ciemne oczy podkreślały tylko niezdrową barwę twarzy.
-Nawet nie znam twojego imienia - jęknął. Niewiele z tego rozumiałam.
-Joycie Thompson - syknęłam przez zaciśnięte usta. Mylnie odczytał to jako oznakę złości. Kąciki ust opadły.
-Chyba pójdę...
Złapałam go za rękę, sama zaskoczona tym, co robię.
-Co się stało? - wyszeptałam. Cofnął rękę.
-Nie pamiętasz?
-Do pewnego momentu - warknęłam, odzyskując wigor. -Co się stało z tym gościem...
-A, z nim - załapał. -Może jak wydobrzejesz...
-Hej!
-Nie żyje - wypalił prosto z mostu. Nie żebym żałowała zamachowca, ale nagle miałam wrażenie, jakby coś ciężkiego i zimnego usiadło na mojej piersi.
-A ty jesteś cały? - spytałam z wahaniem. Nagle zdałam sobie sprawę, że może to powinno być pierwsze pytanie.
Zaśmiał się. Kolory powoli wracały na jego twarz.
-Po pierwsze, jestem Robert Pattison.
-Jakbyś musiał się przedstawiać - burknęłam, nagle zła. Sama nie wiedziałam, dlaczego.
-Po drugie, to ty leżysz w szpitalnym łóżku. I pytasz mnie, czy nic mi nie jest.
-Do ciebie strzelał.
Coś na kształt bólu czy może wstydu przemknęło przez jego twarz. Wygładził ją siłą woli i lekko dotknął mojej ręki. Palce miał tak ciepłe, że nagle zdałam sobie sprawę, że mi zimno.
-To prawda. Do końca życia ci się nie odwdzięczę.
Brzmiało obiecująco.
-Jakieś propozycje? - zakpiłam. Mina chłopaka zrzedła, jakbym go rozczarowała.
-Willa z basenem? A może porche?
Żółć podeszła mi do gardła. Poderwałam się i syknęłam z bólu.
-Pieprzę twoją willę i sportowy samochód! - nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę. -Próbujesz mi zapłacić za swoje życie? Ja wiem, że aktorzy mają rąbankę we łbach, ale to już przegięcie!
Twarz Roberta zesztywniała. Może przesadziłam, ale nie miałam zamiaru się wycofywać. Nie powiedziałabym tego mu w oczy, ale najprawdopodobniej uratowałam mu życie, do cholery!
-Boli cię? Wezwać lekarza? - zobaczył moje łzy i konsternację zastąpił niepokój.
-Nie. Jestem wściekła - zamaszyście otarłam policzki.
-Przepraszam, to nie tak. Wiem, że... Wiem, że każda cholerna kula, która w ciebie uderzyła, była przeznaczona dla mnie, ale...
Serce na moment mi stanęło. Maszyna zaprotestowała głośnym piskiem.
-Gdzie dostałam?
-W bark, żebra i nogę.
Nogę?! Nie zmienił tonu, ale jednym ruchem odrzuciłam koc. Obie nogi miałam na miejscu, a jednak coś mi nie pasowało.
-Co się stało? - spytałam z bladym strachem.
-Nie, nic. Pomoc przyszła niemal natychmiast, ale ostatnia kula rozerwała ci tętnicę udową. Myślałem, że wysika z ciebie ostatnia kropla krwi, jaką masz - znowu był blady.
Spojrzałam mu w oczy, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Miał zmarszczone brwi, krople potu na czole, rozczochrane włosy. Byłam z pokolenia wychowanego na telewizorze. Aktorzy byli dla mnie nieosiągalnymi posągami. A jednak w nim udało mi się od początku zobaczyć tylko człowieka. Z większym kontem niż większość dwudziestotrzylatków i pewnie jeszcze tysiącem innych wad, ale tylko człowieka.
Niedawno oglądnęłam film "Zmierzch." Zainteresowałam się po nim Robertem Pattisonem. Zainteresowałam - czyli zaczęłam z ciekawości przeglądać różne fora. To moje opowiadanko to taka próba uświadomienia ludziom, którzy plują na tzw. "gwiazdy" za każdym razem, gdy coś nie wyjdzie, że to też tylko ludzie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 19.06.2009 09:00 · Czytań: 677 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: