Proza » Inne » Wino
A A A
Nic nigdy mu się nie udawało. No, może nie kompletnie nigdy, przesadziłem trochę. Nie udawały mu się tylko rzeczy najpilniejsze, te które wymagały od niego nieco pomyślunku. Nie to, że był głupi, czy coś w tym rodzaju. Nie. Prześladowała go jakaś choroba nieudacznictwa przekazywana chyba z pokolenia na pokolenie, choć głowy nie dam bo przecież jego ojca nie widziałem na oczy.
Znałem Pawła Kosiarza przez okno. Niespełna rok byliśmy sąsiadami z przeciwka. Czasami u niego bywałem, ale niezbyt często. Był dosyć małomówny, trochę pił, kopcił jak komin. Miał jasne, rzadkie włosy, wargi w kształcie trójkąta i pomazaną zmarszczkami twarz, ale mimo wszystko nie przejmował się nigdy swoim wyglądem. Sprawiał wrażenie człowieka pochłoniętego zawsze jakąś troską, może czterdziestolatka, choć w rzeczywistości żył na świecie od dwudziestu dziewięciu lat. Raczej rzadko i mało zarabiał - starczało mu tylko na najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak chleb, woda i papierosy. Co, jednak, można zarobić kosząc sąsiadom trawniki?
Co kilka dni nad ranem budził nas turkot starej kosiarki, którą strzygł pobliskie ogródki. Z reguły pracował przez siedem godzin, od czasu do czasu pozwalając sprzętowi odpocząć, toteż często należało zamykać okna i nie otwierać ich do popołudnia, chcąc naprawdę odpocząć od zgiełku wielkich miast.
Swoją drogą nikt nie miał pewności, czy kosiarka należy do mojego sąsiada, bo po skończonej pracy nie zanosił jej do swojego skromnego białego domku z płaskim dachem, ale do oddalonej o niemal kilometr niewielkiej willi starego producenta zniczy, którego nazwiska nikt naprawdę nie znał bo brzmiało jakoś tak obco i nieprzyjaźnie. Nic dziwnego, zatem, że wśród okolicznych mieszkańców krążyły plotki, iż narzędzie pracy Pawła jest perfidnie przez niego pożyczane. Kiedyś będąc u niego w maleńkim saloniku, spytałem o to bawiąc się opróżnioną literatką. Nie zdążyłem nawet powiedzieć do końca tego co zamierzałem, gdy on wpatrując się w zegar odpowiedział:
- Wie.
- Co wie?
- Że do niego przychodzę. - zachichotał.
- Pytam o co innego.
- Ach... kosiarka! - przerażony głośnym brzękiem zegara wzdrygnął się nagle. - Oczywiście, że wie.
Oczywiście kłamał. Łatwo było po nim poznać, że mija się z prawdą. Z reguły coś go wtedy zaskakiwało - a to kot wdrapał się na parapet, a to sąsiad zatrąbił starym fiatem, żeby żona pospieszyła się z wyjściem... tak, Paweł Kosiarz był dziwny. Czasami sam wymyślał niespodziewane zdarzenia - kiedyś zapytałem go, czy u jego dzieci wszystko w porządku.
- Tak, tak... - wybąkał i rzucił się biegiem do kuchni, żeby posprzątać rzekomo przed chwilą stłuczoną popielniczkę.
Jego dzieci też były dziwne. Nie mieszkały, rzecz jasna, z ojcem (w ogóle Paweł był sam jak palec i właściwie niechętnie przyjmował gości), ale i tak wydawały się przesiąknięte jego genami. Jedno z nich wyglądało tak jak Kosiarz, ale zachowywało się racjonalnie; drugie natomiast przejęło sposób życia po ojcu (czyli totalny brak zainteresowania otaczającym go światem) lecz w zamian otrzymało urodę po matce. Obaj mieli nie więcej niż dziesięć lat, choć trudno mi to jednoznacznie określić. W końcu Paweł wyglądał na czterdziestkę, jego żona na szesnaście, a dzieci właściwie na więcej niż dziesięć, ale pomyślałem, że pod tym względem również wdali się w ojca. Poza tym, były jeszcze bardziej małomówne niż ojciec.
Co do żony naszego osiedlowego rogrodnika, była ona niezwykle chłodna, co chyba często obserwuje się u obdarzonych nadzwyczajną urodą paniuś z dobrych domów. Ubierała się w najmodniejsze kolekcje sezonów (swoją drogą nikt nie wie skąd miała na to pieniądze). Nosiła coś w rodzaju kapelusza, zawsze trochę innego, więc wraz z sąsiadami w głowę zachodziliśmy czy znów kupiła nowy, czy to może stary berecik, lecz konsekwentnie modyfikowany. Miała pociągłą twarz, smukłe ramiona i pełne wargi (choć robiły wrażenie skromnych). Kiedyś gdy widziałem jak czesała czarno farbowane włosy tuż przed zapukaniem do drzwi Pawła, dostrzegłem, że jest właścicielką nieprzyzwoicie odstających uszu, które jednak w umiejętny sposób maskowała. Takie same uszy miał jego syn - ten podobny do matki.
- Dlaczego nie mieszkasz z żoną? - spytałem pewnego wieczoru czując jak wódka obciąża mi powieki.
Paweł Kosiarz rozciągnął się w puchowym fotelu i uderzając paznokciem o wystającą spod obicia sprężynę wypowiedział coś co miał powtarzać jeszcze w wielu sytuacjach:
- Eee tam!
Po czym chwycił literatkę, opróżnił jej zawartość i ze znanym grymasem twarzy zapił wódkę pierwszym z brzegu płynem, w tym wypadku wodą po ogórkach.
Zwykle podejmował idiotyczne decyzje, toteż wcale nie byłem zdziwiony, że żona od niego odeszła. Wyobrażam sobie czasami jakieś sytuacje z ich wspólnego domu.
- Odwieziesz chłopców do szkoły? - mówi żona.
- Eee tam!
Kobieta stoi w kuchni nasłuchując jakiejś odpowiedzi (myśli, że mąż po prostu ziewnął), ale zza ściany dobiega ją tylko brzęk tłuczonej szklaneczki i bulgot taniej oranżady, którą z uporem maniaka Paweł usiłuje otworzyć.
I tak w kółko. Żona coś mówiła, Paweł odpowiadał ziewnięciem. Też bym go rzucił gdybym był kobietą. Pamiętam, że mieli w domu taki dywan z długimi włosami - zawsze się o niego kłócili. Widziałem ten dywan w oknie naprzeciwko; wierzę, że mógł być naprawdę irytujący, ale spory mające coś z nim wspólnego zawsze były trochę przesadzone. Żona wybiegała z reguły na ogródek i trzasnąwszy drzwiami dzwoniła w jakieś tajemnicze miejsce, z którego, po krótkim czasie, przyjeżdżał jej przyjaciel i zabierał ją z pola walki razem z wielką walizą rozsypującą się w kilku miejscach i dziećmi wyglądającymi jakby zaraz też miały się co najmniej rozpruć. Przed przyjazdem wybawiciela miałem niezłą zabawę widząc ich poruszające się za szybą usta. Często wymyślałem na poczekaniu wypowiadane przez nich słowa i układałem w głowie niemą komedię, czasami przygrywając do niej na cymbałkach. Kiedyś zdawało mi się, że dom trzęsie się w posadach od tych wrzasków (które właściwie tylko widziałem - Paweł, stawiając fundamenty, pomyślał o stosownym wyciszeniu) i tupotu nóg tej cholernej żony zwykle sączącej pianę z ust, żeby tylko dokopać zbyt spokojnemu, na mój gust, mężowi.
Zwykle po takich sprzeczkach, zaraz dostawałem telefon, że mam wpaść na wódkę. Rzecz jasna, nigdy nie odmawiałem - miałem darmowe picie i papierosy, niekiedy ciekawie się z Pawłem rozmawiało, a poza tym musiałem go jakoś wesprzeć na duchu. Jeszcze by się biedak zabił. Ku mojemu zdziwieniu zawsze był jednak w świetnym nastroju. Witał mnie od progu ze swoim zmęczonym uśmiechem (nie umiał inaczej wyrażać radości) i bez zbędnych formalności typu uścisk ręki prowadził do skromnego saloniku zaopatrzonego jedynie w stolik, dwa fotele i telewizor (była tam jeszcze komoda, ale tak naprawdę do niczego nigdy nie służyła). Na stole rozkładał cały sprzęt w postaci połówki, paczki tanich papierosów i popielniczki. Nalewał do dwóch pięćdziesiątek i jednym haustem wypijał następne kolejki, dopóki nie poczuł, że żołądek więcej nie może wytrzymać. Zapijaliśmy to zawsze oranżadą (zwykle schowaną pod stołem), albo wodą po ogórkach, szybko opróżnioną z pysznych warzyw. Potem albo śpiewałem, albo szedłem do domu, a Kosiarz w zależności od tego czy miał zamiar w następnym dniu kosić albo, szedł spać, albo włączał telewizor i oglądał go do późna, zwykle zasypiając, gdy zaczynały się poranne programy.
Pewnego dnia, gdy znów pokłócili się o długowłosy dywan w kuchni (będący uwielbieniem mojego sąsiada), żona wyjechała razem z dziećmi jakimś innym niż zwykle samochodem i zapowiedziała, że już nie wróci. Darła się coś o wyjeździe za granicę, o rozwodzie, o dzieciach, których nigdy nie zobaczy i paru innych bredniach, o których Paweł Kosiarz prawdopodobnie nie chciał słyszeć. Tego dnia był trochę smutny. To znaczy nie za bardzo - znów piliśmy tak jak zwykle, ale wydawał się trochę przygaszony. Poznałem to po tym, że zdołał łyknąć tylko dwa kieliszki na jeden raz. Później jednak wziął się w garść tak, że aż zabrakło alkoholu i trzeba było iść na stację benzynową, żeby kupić go jeszcze więcej.
Wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że w rogu pokoju od zawsze mieni się blaskiem niewielka gablotka, a w niej butelka czerwonego wina. Nie miała etykiety, więc pewnie dlatego robiła wrażenie drogiego trunku. Spytałem, czy nie można by jej wypić. Spodziewałem się odpowiedzi w stylu rEee, co tam! Wypijemy!, ale zamiast tego usłyszałem:
- Nie. To na specjalną okazję.
- Na przykład?
Tu musiał się chwilę zastanowić, po czym wybełkotał:
- Na przykład, jak wróci do mnie żona.
Więcej nie pytałem. Poszliśmy na stację benzynową i kupiliśmy wódkę. Sprzedawca zapakował ją w papierową torebkę, więc bez oporów mogliśmy pić w drodze do domu, nie obawiając się policji czy innej straży miejskiej.
Tej nocy wylądowaliśmy w krzakach, niespełna pięćdziesiąt metrów od naszych domów. W głowie wciąż przelatywał mi obraz tej butelki wina, którą zadziwił mnie mój sąsiad, pierwszy raz mający własne zdanie. Śniła mi się wtedy jego głowa ociekająca zewsząd kroplami czerwonej cieczy i ściekająca do kryształowego naczynia. Obudziłem się w momencie, gdy gałki oczne Kosiarza zaczęły się topić i spływać do ogromnej literatki, z której piłem. Dziwny to był sen.
W ciągu dziewięciu miesięcy od pamiętnej kłótni, najstarszy z żyjących Kosiarzy postanowił delikatnie zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia. Powiem nawet, że niezwykle się starał, żeby zachęcić żonę do powrotu. I tak na przykład, pewnego ranka, widząc, że stary producent zniczy wyjechał ze swojej willi, zakradł się i kolejny raz pożyczył od niego troszkę nadpsutą przez częste używanie kosiarkę. Targał ją za sobą do domu kilka razy przeklinając pod nosem plączący się w nogach kabel, a gdy doszedł wreszcie do drzwi, westchnął głęboko i ze szczękiem wszedł do środka jak do jaskini, z której nie ma powrotu. Tego dnia obserwowałem z okna jak Paweł Kosiarz kosi ten cholerny długowłosy dywan i po chwili dzwoni do kogoś kto po wysłuchaniu jego oświadczenia natychmiast odkłada słuchawkę. Zakładam, że rozmawiał z żoną, a wszystko wyglądało mniej więcej tak:
- Cześć, kochanie! Pomyślałem, że przestaniemy się kłócić jak zrobię coś z tym dywanem w kuchni. - zrobił krótką przerwę nasłuchując jakichś dźwięków w telefonie. - No więc... nie mogę się z nim rozstać, sama wiesz, ale go skosiłem.
- Skosiłeś dywan?
- Tak. - odpowiada Paweł z satysfakcją.
Ja też odłożyłbym słuchawkę słysząc jak mój życiowy partner chwali się, że dostaje na łeb. Wcale się nie dziwię jego żonie.
Kosiarz był jednak nieustępliwy w tym jednym postanowieniu i zamiast załamać się, tak jak zrobiłby każdy normalny człowiek po pierwszym niepowodzeniu, dostał jakby wiatru w żagle. W tamtych dniach wierzył, że wszystko mu się z żoną powiedzie. Nawet często z nim o tym rozmawiałem.
- Zamieszkacie kiedyś razem? - spytałem kiedyś.
- Och, tak. Jasne.
- A tęsknisz za tymi twoimi dziećmi?
- Nie. Nie bardzo. Wiesz co? - w tym momencie ściszył głos. - One mnie chyba nie lubią.
- No właśnie. Wiesz jaki one mają wpływ na twoją żonę?
- Pewnie duży. Nie jestem pewien.
Chciałem mu wreszcie przemówić do rozsądku, wyrwać z tego świata iluzji, w którym żył. Chciałem go pozbawić tego uczucia przykrego rozczarowania gdy dowie się, że żona najzwyczajniej ma go gdzieś i nie chce już o nim słyszeć.
- Słuchaj, stary. Ona do ciebie nie wróci. Nie ma na to żadnych szans! Lepiej wypijmy to wino z gablotki zanim kompletnie przegnije i zapomnijmy o twojej cholernej żonie. - powiedziałem.
- Eee, tam! Wróci. Dzieci nie mają nic do gadania.
Rzeczywiście. Dzieci były nieme. Kompletnie o tym zapomniałem.
Nie wypiliśmy przeklętego wina przez szmat czasu - stało sobie w gablotce i miało cieszyć oko Pawła Kosiarza dopóki nie wróci do niego ukochana. Czasami nawet wyjmował butelkę zza szyby i polerował ją szmatką gapiąc się w krwistoczerwone odmęty trunku, niczym w głębie bezkresnego oceanu.
Tyle razy zachęcałem go, żeby dał sobie spokój i opróżnił naczynie, ale on tylko powtarzał:
- Wróci.
I chichotał jak obłąkany, ani myśląc, żeby pozbyć się drogiego alkoholu.
Czasami zdarzało mi się modlić o to, żeby ta kobieta wreszcie wróciła bo po pewnym czasie zacząłem się bać obłędu jaki powoli opanowywał Pawła Kosiarza.
Wariat, codziennie rano wstawał o świcie i zamiast robić coś pożytecznego (choćby koszenie trawników), pochłonięty był swoją gablotką i wymyślaniem coraz to nowych powitań dla swojej partnerki. Dzwonił do niej codziennie, choć odbierała tylko czasami, a gdy rozpoznała w słuchawce jego głos, natychmiast się rozłączała. Po takiej rozmowie Paweł stawał się coraz bardziej zdeterminowany i gotowy na wszystko, byle tylko wróciło do niego to dawne kłótliwe życie.
Ku mojemu zdziwieniu, chwila taka przyszła właśnie po symbolicznych dziewięciu miesiącach od wielkiej kłótni. Tak jak dziecko musi wykształcać się w łonie matki przybierając rozmaite formy, tak i oni musieli przemyśleć konkretny kształt ich mało konkretnego związku. Wiem tylko tyle, że ni stąd ni zowąd do Pawła zadzwoniła żona i zapowiedziała, że do niego wraca. Nie mam pojęcia, czy najzwyczajniej się za nim stęskniła, czy może zabrakło jej pieniędzy na samotne wychowywanie dzieci. Nie wnikam w to. Bardziej interesuje mnie szaleniec Paweł Kosiarz, który tego dnia nawet do mnie nie zadzwonił i sam jeden opróżnił całą butelkę wiekowego wina, bijąc przy tym wszystkie kieliszki, które miał w domu.
Do rana słyszałem jego radosne śpiewy i symfonię brzęczącego szkła wydobywającą się z wnętrza domu. Tej nocy było niezwykle ciepło, więc okna wszędzie były otwarte.
Gdzieś około piątej nad ranem opadł na skoszony dywan i zastygł gładząc szyjkę tulipanka powstałego ze zbitej butelki po winie. Gładził ją tak przez cztery godziny, raz zasypiając, to znów budząc się ponownie. Przestał dopiero o dziewiątej, gdy do drzwi zapukała piękna kobieta otulona na szyi apaszką, ubrana w zwiewną, letnią sukienkę i sandały na korku przypięte do łydek rzemieniami. Nawet z okna zauważyłem jej głęboki dekolt, w który wpiłbym się zębami gdybym, daj Boże, był w tamtej chwili wampirem. Wtedy pierwszy raz przeszło mi przez myśl to pytanie: Skąd Paweł Kosiarz wytrzasnął taką żonę? Aż się dziwiłem, że dzwoniła dzwonkiem - wydawało mi się to jakąś profanacją jej dłoni. Smukłych rąk, całego ponętnego ciała, które czeka na takiego kretyna jak Paweł Kosiarz...
Drzwi otworzyły się powoli. W progu pojawiła się nieuczesana, zarośnięta istota ledwie przypominająca człowieka. W ręku trzymała rozbitą w połowie butelkę wina. Paweł Kosiarz rzucił podkrążonym okiem na żonę stojącą na maleńkich betonowych schodkach. Ta uśmiechała się szeroko, czekając aż mąż weźmie ją w ramiona. Zamiast tego, Kosiarz spojrzał na resztki butelki, znów na żonę, znów na tulipanka i powiedział:
- Eee, tam...
I powoli zamknął drzwi.



Wino
Filip Cyprowski
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
JakisCzlowiek · dnia 20.07.2007 13:21 · Czytań: 675 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
valdens dnia 21.07.2007 05:48
No Człowieku witaj, witaj :) fajne opo! naprawdę w moim guście. Czekam na następne.
luminka dnia 21.07.2007 11:38
Mi też się podobało:) Jako, że więcej tutaj publikacji poezji niż prozy, bardzo się cieszę jak widzę kolejne opowiadanka:) A szczególnie takie, które się łatwo czyta:D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty