Roz 2
Następnego dnia, nie zważając na nic, zdecydował się zmienić plan swojego dnia. Teraz wstawał rano, szedł do redakcji. Później zaś postanowił pisać bez pamięci póki nie padnie twarzą na maszynę. Według jego obliczeń był w stanie dziennie wyprodukować około 60 stron co po tygodniu dało by mu 455 i mógł by bardzo szybko ukończyć swoją książkę. Jednak te 60 stron okazało się nie wykonalnym zadaniem, a dziennie udawało mu się tworzyć zaledwie 25. Mimo to praca była długa i męcząca. Spożywał nie zliczone ilości kawy, która powodowała ożywienie i jednocześnie maksymalne wyczerpanie energii. Dawkę snu też zwiększył do 6 godzin. Co pozwalało na 16 godzin pracy z przerwami na małe posiłki, zaparzenie kawy i wizyty w toalecie. Jego marzenie o pisarstwie mogło wreszcie się spełnić co było dla niego najważniejszym faktem. Nakład pracy, przekładał się na ilość czerpanych zysków. Wreszcie odnalazł sens i cel, którego tak wszystkim zazdrościł. Wiedział, że bez poświęcenia się nie da się osiągnąć zamierzonych gór, a bez wkładu wszystkich możliwych sił nie zdobędzie się medalu. Liczył się też z tym, że nie od razu Kraków zbudowano i nie od razu Tołstoj napisał swoje powieści. Potrzeba czasu by coś co wydaje się kompletną porażką okazało się nie określonym cudem, a jak to bywało nie raz w literaturze, musiały upłynąć całe wieki. Często pisał od nowa całe rozdziały, zdarzyło się nawet, że miał zupełnie inny pomysł na książkę. Mimo to nie realizował nowego planu, a kończył pierwsze założenia, w takich momentach konsekwencja była jego przeciwnikiem. Pewnego razu był już tak wyczerpany, że w jego głowie nie powstawały nowe zdania, pisanie dziś było dla niego katorgą. Otworzył okno i usiadł naprzeciwko niego. Wsłuchiwał się w muzykę tworzoną przez miasto, we wszystkie szmery jakie produkowało i w tą cisze jaka trwała tylko ułamki sekund ale sprawiała wrażenie jakby była wieczna. Miły odpoczynek dla zmysłów. Słońce zaczęło zachodzić, Daniel wstał z miejsca by uruchomić stary gramofon. Nastawił ukochany winyl z muzyka klasyczną i położył się na łóżko. Nie miał już sił na nic, ledwo zmusił się do snu.
Śniło mu się, że każde słowo jakie napisał na swojej maszynie stawało się prawdą i powstawało ze zgliszczy fantastyki. Postacie jakie tworzył pojawiały się wokół niego gotowe by wysłuchać rozkazów jego pana. On niesamowicie ogarnięty mocą pisał jak w szale. Naglę w jego pokoju pojawił się gość, którego nie zapraszał. Wszedł przez okno, a raczej wleciał o czym świadczyły skrzydła umiejscowione na jego plecach. Ubrany był lekko, zupełnie nie przypominał znanych mu osób. Nie był też żadną z wykreowanych postaci. Miał niebieskoszare oczy, tak jasne iż wydawały się zlewać z jego bladą skórą. Jego skrzydła rozpościerały się w górę i tworzyły biały wachlarz gotowy w każdej chwili rozłożyć się by przykryć ich właściciela. Daniel uznał go za anioła i od razu odszedł od maszyny. Podszedł by go dotknąć, lecz ten odsunął się jakby, jeden mały dotyk miał go kosztować utratę nieśmiertelności. Począł zbliżać się do niego, stawiając krok za krokiem w równym odstąpię tak, jak podchodzi się do zwierzyny by się nie spłoszyła. Duże szare oczy przyglądały mu się z ciekawością jak dziecko, które nic jeszcze nie rozumie i jego jedyną mocą jest obserwacja. Wpatrywali tak się na siebie przez dłuższą chwilę, po czym Daniel podjął decyzję, że się do swojego gościa odezwie. Już miał wypowiedzieć pierwsze słowo, tymczasem anioła oczy przybrały czarny kolor, zawierające w swoim spojrzeniu otchłań. Razem z oczami ściemniały mu włosy, a skóra przybrała barwę spalenizny. Z ust jego wydobył się przerażający krzyk, który swoją potęgą był w stanie ogłuszyć człowieka jak i poruszyć ziemię. Przy tym białe skrzydła nagle zmieniły się w czarne, by w końcu rozsypać się w pył jak cała postać.
Daniel od razu otworzył oczy. Ta scena go przeraziła. Rozejrzał się po pokoju, czy aby nic się w nim nie zmieniło. Na środku pokoju unosiło się pióro, małe, białe dryfowało niczym łódka na morzu bez fal. Spokojnie opadało na ziemie. Wyciągnął ku niemu rękę i poczuł jego delikatny dotyk. Zamknął dłoń w pięść, a gdy otworzył pióra już nie było. Postanowił, że po 15 latach znów uda się do kościoła.
Wieczór był piękny. Nad głowami spacerujących co rusz przelatywały stada miejskich ptaków, które wzbijały się coraz wyżej by pokazać ludziom w czym nigdy ich nie dogonią. Na niebie rysowały się drobne obłoki, odbijające światło zachodzącego słońca, powodowało to efekt pomarańczowego nieba. Im dalej od horyzontu tym niebo coraz bardziej szarzało i robiło się ciemniejsze. Chłodny wiatr zaczął zrywać się nad zatoką. Daniel wędrował przez sam środek placu, by dotrzeć do jego końca. Tam znajdował się katedra św. Ambrożego, skromna budowla z XVII wieku. Zbliżając się do świątyni można było zauważyć, że głosy miasta z tej strony cichły. Bez pośpiechu otworzył wielkie drzwi, chroniące środek kościoła. Wszedł do środka, ale tam nie było nikogo. rNawet lepiejr1;- pomyślał i skierował się w stronę nawy głównej. Zasiadł w jednej z ławek i gapił się na ołtarz. Nie wiedział co ma robić, jak ma się zachować. Zdecydował się klęknąć i dalej spoglądać przed siebie. Pamięć go zawiodła, żadna modlitwa nie chodziła mu po głowie. Gdy wreszcie odważył się powiedzieć coś własnymi słowami, usłyszał jak ciężkie drzwi zostały wprawione w ruch. Lecz nie obejrzał się za siebie, nie interesowało go kto mu przerywa jego prywatną rozmowę. Siedział ze skwaszoną miną starając sobie przypomnieć co chciał powiedzieć. Nie słyszał za to żadnych kroków. Co było nie możliwością, bo każdy wchodzący do kościoła dotykał posadzki, która stukała jakby tańczyła na niej grupa stepujących. Teraz zdecydował się odwrócić. Nie zobaczył nikogo. Pomyślał, że może ktoś tylko uchylił drzwi by zajrzeć i zobaczyć co jest w środku. Zdążył wrócić głową do pierwotnej pozycji, a zauważył obok siebie mężczyznę ubranego na czarno, z stalową koszulą. Nie rozumiał dlaczego, ten właśnie facet usiadł w tej samej co on ławce jak dookoła było wiele wolnych. Spojrzał mu głęboko w oczy, były one czarne i nieobecne.
-Witam nieznajomy, co cie tu sprowadza?- zapytał mężczyzna w czarnym garniturze z drwiącym uśmieszkiem na twarzy.
Daniel od razu wstał z klęczków i usiadł spokojnie. Rozejrzał się dookoła szukając odpowiedzi.
-Nie trudź się tak mój przyjacielu, domyślam się, pewnie chciałeś porozmawiać ze swoim Bogiem.
-Może chciałem, a może nie to w końcu ode mnie zależy.- Jakby od niechcenia odpowiedział dalej oglądając wnętrze kościoła by uciec od przeszywającego spojrzenia towarzysza.
-Tak wiem, przyjacielu. Nie denerwuj się. Mogę ci pomóc byś znalazł się bliżej niego.-Wskazał palcem na ołtarz, za którym widniał witraż przedstawiający Boga.
-Nie potrzebuje takiej pomocy.
-A mnie się wydaje, że jednak tak. Czym się pan zajmuję?- nie odrywając wzroku od rozmówcy powiedział czarnooki.
-Niczym szczególnym.-odpowiedział z niechęcią Daniel, który pragnął już zakończyć te bezsensowną rozmowę.
-Odpowiedź godna pisarza, a co pan pisze?
Daniel spojrzał teraz na twarz mężczyzny, który nie odpuszczał. Nie ujawnił przecież czym się zajmuję, a ten wiedział kim on jest. Poczuł się niezręcznie i niebezpiecznie.
-Nie pana interes!-odpowiedział po chwili, gotowy już wyjść z kościoła. Nieznajomy przytrzymał go za rękę, by nie odchodził. Daniel nie mógł się wyrwać z jego szponów i został na swoim miejscu. Nieznajomy hipnotyzował go wzrokiem.
-Nie chciałem pana zdenerwować, pardon. Po prostu interesuję się literaturą. A pan wygląda mi na takiego człowieka co może się tym zajmować. Właściwie to szukam operatora słowem.
-O co panu chodzi?
-Potrzebuje skryby, znaczy kogoś kto by spisał to co ja chce. Odpowiednio zapłacę. O to niech się pan nie martwi. Wiem, że pan się zgodzi,znam się na ludziach.
-Nie zgodzę się, dowidzenia!- Wstał wzburzony i kierował swoje kroki do drzwi.
Nagle nieznajomy stanął koło niego i dał mu wizytówkę na której znajdował się tylko numer telefonu.
-Jak pan się zdecyduję, to niech pan zadzwoni. Żegnam.
Daniel stanął na chwilę by puścić tego gościa przodem. Wyszedł trzaskając drzwiami, a Daniel stał na środku świątyni tyłem do ołtarza i z zaciekawieniem przyglądał się wizytówce. Skąd ten mężczyzna wiedział czym się zajmuję i dlaczego wybrał jego. Tylko te myśli przelatywały mu przez głowę. Schował kartonik z numerem do kieszeni i udał się do wyjścia. Odwrócił głowę do ołtarza i powiedział.
-Pomóż mi.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Arabesque · dnia 23.06.2009 07:57 · Czytań: 659 · Średnia ocena: 1 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: