Plastelinowy Ludzik - PlastelinowyLudzik
Proza » Obyczajowe » Plastelinowy Ludzik
A A A
Zrywając niechlujnie banderolę powrócił myślami do pamiętnych rozmów, które przeprowadzał z nią upity czerwonym winem. W jakimś niegdyś, gdzieś tam, były one bezkresnym niebem, na którym ptaki ich codzienności rozprostowywały swe skrzydła. Cechowała je dziwna nieokreśloność, mimo to zasypiali z przekonaniem, że świat plastikowych zabawek nie zagościł w nich nawet na chwilę. Nie wiedział dokładnie, na ilu pomnikach byłych związków znajdowały się jego inicjały. Zgadłby natomiast z łatwością, zamieszczone w cudzysłowie meritum upadków: -Wypełniały go uczucia prowadzące do absolutnego serwilizmu. Szczęście to szukanie go dla innych plastelinowy ludziku-.
Jednak bycie przy Niej, wykraczało poza wszelkie cytaty. Pokazała mu jak balansować bez zachwiań na linie własnego ego. Pomogła mu zrozumieć kim jest, a co ważniejsze, kim był. Gdy odeszła, odległość między otaczającym go światem a zapomnieniem, skurczyła się do długości jego ramienia. Ściskając butelkę absyntu, uśmiechnął się do zniekształconego w oknie odbicia. Mózgowa impotencja - upragniony ląd, gdzie gatunek niepożądanych myśli nie występuje w naturze. Pragnął tam dotrzeć i pozostać; drogę już znał, obawiał się jedynie trupiobladych poranków, gdyż wiedział, że sumienie potrafi być skutecznym zabójcą...
Uformowany przedwcześnie przez sędziwe palce losu, mieszkał w przypominającej dziuplę starego drzewa mansardowej kawalerce, w której odchodząca ze ścian farba była wskazówką czasu, tykającym bezszelestnie wahadełkiem ciągłego rozkwitu i przemijania ludzkich historii. Studwudziestoletnia kamienica skrywała życie kilku pokoleń i tu także zapętliła się jego historia.
Pierwszy raz zobaczył ją, gdy odganiała się od bezrękiego kloszarda niedaleko gwarnego rynku o trzynastu kwiaciarniach. Nie wyglądała jakby potrzebowała pomocy, mimo to, okazja do zgrabnego wtopienia się w sytuacje, wydawała się wyborna. Nie chciał podejść, tak jak nie podchodził nigdy wcześniej i później do kobiet, z którymi w snach spacerował za rękę. Osadzony przez nieśmiałość w przygraniczności ich tras, przebywał tam niczym skazaniec w więzieniu, którego ściany były nieprzekraczalnym horyzontem. Gdy patrzył, drżąca ręka tuż nad nim porzuciła niedopałek, który spadłszy obok niego, zostawił za sobą zaspokojonego właściciela. Zauważył, że ponad nim ze zgniłozielono-żółtych okiennic wychylały się zaciekawione, szukające tematów do plotek, srebrnowłose staruszki. Jedna z nich zrobiła gest ręką w stronę dziewczyny, szturchając go piętnem świadków, niczym suka popychająca nosem słabego szczeniaka. Stratowany niemal przez tłum myśli, wykonał pierwszy krok, a potem drugi i trzeci, przekraczając oddzielającą dwie pory roku granicę kwietniowego cienia.
Niedługo po jej pierwszym dotyku odkrył z rozkoszą, że zapach nie obawia się nieśmiertelności. Człowiek, niespodziewanie otulony wonią wspomnienia, jest w stanie zobaczyć przez ułamek sekundy kadr z filmu autobiograficznego, którego premiera odbędzie się, gdy śmierć przedrze ostatni bilet. Może to być zapach cienia rzucanego przez pnącza winogron, drewna z kościelnych ławek lub przedszkolnej zupy mlecznej, serwowanej wraz z ulegającym porannej reinkarnacji, nieprzełykalnym kożuchem. Jemu zapachy pozwoliły na podróże w przeszłość, krótkie ucieczki w krainy utrwalone świecowymi kredkami na dziecinnych obrazkach. Dzięki nim wracał w przeszłość.
Wszystko zaczęło się w pewną wietrzną środę, gdy zabrał ją do kościoła, gdyż nigdy w żadnym nie była. Chciał pokazać jej miejsce, gdzie wiele pytań niepodobnych mu ludzi znajdowało swe odpowiedzi. Opierając się o wiatr, dotarli do ceglanej katedry imienia Marii panny i jedenastu dziewic, przed wejściem do której dzieci boże wysilały się, aby utrzymać uciekające na drzewa parasole. Zauważył staruszkę z okiennic, która wypatrywała wśród nekrologów nazwiska jej pierwszej i jedynej miłości. Gdy w bocznej nawie pokazywał jej ostatnią drogę Tego, od którego wszystko się zaczęło, zapach palących się sakralnych świec naprowadził go na dawny epizod, nie pamiętany już nawet przez jego najstarszych aniołów. Mrugnął powieką i wrócił do czasów z przed wielkiego przełomu.
Ujrzał komunalny cmentarz położony przy wieżowcu dzieciństwa; stanowiący wówczas jedną trzecią znanego mu świata; codziennie przeistaczany pędzlami wyobraźni w piłkarskie boisko, przeklęty angielski las lub front wojenny, co zależało wyłącznie od zachcianki malarza. Spojrzał na swoje miniaturowe trampki. Spoczywająca obok piłka wskazywała tu na arcyważny karny, który nie mógł być wykonany inaczej niż perfekcyjnie. Bramkę, z jego przyjacielem w środku, tworzyły dwa pokryte rdzą krzyże, które wznosząc się ponad wysoką trawą na brzegach wąskiej alejki, od pół wieku strzegły pamięci spoczywających tam anonimów. Zrobił trzy kroki wstecz, wybierając w tym czasie lewy róg z krzyżem, na którym nie było Chrystusa. Włożył w strzał wszystko co miał. Piłka wraz z garstką piasku pofrunęła między nagrobkami kibicujących mu umarlaków, napotykając finalnie rudawy słupek, który brzęknął jękliwie swym podskórnym metalem.
Zawód szybko ustąpił radości, gdyż za plecami bramkarza, na końcu alejki, pojawił się wsparty na drewnianej lasce stróż. Z wyglądu przypominał plastelinowego ludzika, którego stwórca pozostawił w połowie niedokończonego. Jego na w pół martwa twarz zrodziła w owym czasie najżywszą ze znanych legend. Otóż w różnych kręgach położonej nieopodal podstawówki twierdzono, że remisując w kości ze śmiercią, stróż sprawił, że kostucha zamknęła mu tylko jedną powiekę. Prawda jednak była taka, że trzy dekady wcześniej, gdy miał wszystko, by stać się wielkim bokserem, poszedł na przesłuchanie na dwóch nogach, a wrócił na trzech. Przez dwa dni połykając krew wraz z zębami, drwił z zadawanych mu ciosów, łamiąc swym uporem wolę i palce oprawców. Przez kalectwo, skończył jako stróż na nieczynnym cmentarzu więźniarek, który mimo melancholijnego piękna, gówno obchodził miernoty z wszechobecnego plemiona materialistów. Wraz z przyjacielem, oprócz błyskawicznych sierpowych, nauczyli się od niego opowiastek o życiu bez znieczulenia. Owego dnia, gdy znów zostali skarceni za swoją młodość, atak apopleksji sprawił, że po trzydziestu latach plastelinowy ludzik został ostatecznie ukończony.
Gdy ogarnięty szokiem wracał do domu, jakaś ręka, pociągając wzdłuż drogi krzyżowej, wyrwała go raptownie z lunatycznego osłupienia. Powrócił do nawy. Nie chcąc się zdradzić, dotarł do zmartwychwstania, po czym powstrzymując wybuch płaczu, wdrapał się z nią na wieżę, gdzie karłowaty dzwonnik, w ciągu dwustu osiemdziesięciu dwóch schodów opowiedział im historię jej powstawania. Nie słuchał. Opuścił świątynie z trzęsącymi rękoma i rezygnując z reszty dnia, spędził popołudnie na dumaniu nad katedralnym zdarzeniem.
Pod wieczór wiatr osłabł i stojące na balkonie oleandry skończyły swój pijany taniec. Spojrzał na nią, ubraną jedynie w wieczornego papierosa. Kilka chwil wcześniej uzdrowiła swym ciałem jego pogruchotane samopoczucie. Cieszył się, że w katedrze kilkusekundowa nieobecność pozostała niezauważona. Parokrotnie w przeszłości, po śmierci rodziców, niewyjaśnialnie obcy strach przed obłąkaniem niemal doprowadził go do szaleństwa, dlatego czuł, że nieproszona, dziecięca wizja potrzebowała wewnętrznej akceptacji, zrodzonej bez ingerencji z zewnątrz. Niecodziennie człowiek doznaje chwilowej transplantacji własnego ja; i cokolwiek to było, niewiele miało wspólnego z tym, co przyjmował za normalne. Uspakajało go to, że stróż i całe zdarzenie miały miejsce w jego chłopięcym świecie. Wraz z przyjacielem zdawali się być jedynymi, którzy po jego śmierci nosili w sobie echo jego istnienia. Dziwił się natomiast, że w którymś momencie przestało brzmieć. Najwyraźniej, pewnego dnia stróż postanowił ustąpić miejsca innym; bez urazy, nie robiąc hałasu, pokuśtykał spokojnie w niepamięć. Teraz objawił mu się w namacalny sposób, niechciany bo zapomniany. Tylko po co? Nawet nie był pewien, czy to nie był figlarny żart jego umysłu. Wizja niepoczytalności, która drzemie w każdym z nas. Niezauważalnie tkwi tak do czasu, gdy jakieś przełomowe zdarzenie szturchnie ją w ramię, a ona obudzona już nigdy nie położy się do snu. Na razie to wszystko było dla niego zbyt nieuchwytne, dlatego postanowił poczekać, by upewnić się, czy ma do czynienia z radosnym darem czy smutnym przekleństwem.
W niedługim czasie, wyczekiwanie prysło pod naciskiem nie znających zmęczenia, wskazówek zegara. Wraz z nim, znikł towarzyszący mu stres, powrócił apetyt na przeżywanie, wielka uczta życia, w której nie ma czasu na oblizywanie palców. Jak wtedy, gdy wciągała go do jednej z chłodnych klatek, udając, że się nie znają, by kochać się w pośpiechu, przy akompaniamencie kroków niczego nieświadomych przechodniów. I wówczas gdy spijał z niej, rozcieńczone zapachem jej skóry, stróżki karminowego wina. W owym czasie sen stał się dla niego niechcianym obowiązkiem, chwilą, gdy zmuszeni byli czekać na owoce wzajemnych inspiracji.
Fotografie, z których patrzyli nieznani ludzie, grafitowe rysunki oraz niedokończone opowiadania przykryły odrapane ściany, obciążyły półki, i przegoniły przestrzeń z wiecznie wysuwających się szuflad. Nastrojona gitara, której sześć strun było dla jego ojca lutnika jedynym dowodem na istnienie boga, i którą matka oddała mu, gdy owdowiała, znów opowiadała o nastroju swego właściciela. Przestał grać, gdy ona również odeszła, jednak tamtej jesieni, każdego dnia na drewnie pojawiały się świeże odciski palców.
Natchnieni jesienną nostalgią, łapczywie poszukiwali intrygujących budowli, które pozowały im cierpliwie, doświadczone sesjami na potrzeby turystycznych pocztówek. Tak jak nieczynny, miejski teatr, z potłuczonymi przez dziecięcą nudę i kamienie szybami, czy kruszejąca, zamknięta fabryka, która prosiła swoim wyglądem o eutanazję. Przed jednym z tych miejsc, które uważali za swoje, spotkali srebrnowłosą staruszkę. Zaproszeni do jej domu, nie wiedzieli jeszcze, że obdarzeni zostaną bezcennym prezentem - przyjaźnią niezwykłego człowieka.
Już podczas pierwszych odwiedzin pokochali ją, za niezwyciężony przez życie optymizm; niezachwiany mimo najróżniejszych doświadczeń, zmuszał do ślepej wiary w człowieka. Podczas kolejnych odwiedzin, słuchali niekończących się historii tak jak dzieci bajek; z zachwytem obserwowali jej rachityczne ręce, którymi kreśliła w powietrzu to, co było niewypowiadalne słowami.
Na zadbanym gramofonie puszczała im piosenki swojej młodości, i gdy płynęły porysowane przez czas nuty, skinieniem papierosa wskazywała te, które życzyła sobie usłyszeć, gdy będzie odchodzić. Otwartość z jaką mówiła, potwierdzała tezę, o tym że starość daję luksus szczerości, z rzadka dostępny dla głupca, młodości. Spędzili w jej świecie połowę dni tamtej zimy, popijając opowieści gorzką herbatą, podawaną wraz z wywołującymi uśmiech ciastkami.
W pewne wiosenne popołudnie, gdy szkielety drzew rodziły życiodajne pąki, opowiedziała im historie o bokserze, który szybkimi sierpowymi, wyrwał ją z sutenerskich kajdan. Potem utrzymywał, dając możliwość sprzedawania ciała nie ludziom, lecz pasjom. Twierdziła, że to dzięki jego namowom, poczuła pod stopami deski miejskiego teatru, gdzie zagrzmiały dla niej burze niekończących się owacji; gromkie brawa za rolę kurtyzany, która wynurzywszy się z głębiny atramentów Balzaka, stała się częścią jej duszy. Uśmiechała się, gdy opisywała odrastający po każdym spektaklu w garderobie bukietowy las orchidei i tulipanów. I gdy wspominała jak całował ją w rękę, jak spacerował z nią po śladach, których nie dane było jej wcześniej zostawić, jak go kochała, i jak pewnego dnia zniknął bez śladu, zamilkła po raz pierwszy, wiedząc, że w tym przypadku nie zna zakończenia.
Milczała również zaskoczona, gdy słuchała ostatniego aktu o stróżu i jego melancholijnym cmentarzu; poznała rozwiązanie zagadki jej pierwszej i jedynej miłości z ust chłopca, który niedawno miał szansę z nim ponownie rozmawiać. Zrozumiała, że wybrał samotność, by nie znosić kłamstw płynących z jej oczu, próbujących udawać, że niczego nie widzą. -Szczęście to szukanie go dla innych-; powiedziała, gdy usłyszała wszystko, co chciała wiedzieć, po czym odeszła. Tamtego dnia widzieli ją po raz ostatni.
Po rozstaniu ze staruszką, przez kilka kolejnych nocy trawiła go bezsenność. Podkarmiał ją wiernie myślami o decyzji stróża, staruszce i kluczach do przeszłości, które wręczył mu los. Wiedział, że umiejętność podróży za pomocą zapachów, pozwoli mu lepiej delektować się momentami, które już raz w życiu przeżył. Chciał jak najszybciej zerwać z nich metkę niepowtarzalności. Z ulgą powtarzał sobie, że wizja szaleństwa upadła bezpowrotnie. Przekręcając się z boku na bok, szukał snu, którego konieczność tak go ostatnio drażniła. Czwartej nocy zasnął z uśmiechem na ustach, wiedząc, że jutro złożyło obietnicę, spełnienia najzuchwalszych oczekiwań.
Nie zawiódł się. Już po trzech dniach, kiedy fotografowali kwitnący park, zapach deszczu przeniósł go na podwórko jego małomiasteczkowych wakacji. Ten skrawek ziemi, otoczony próchniejącym płotem, należał do parterowego domku, wciśniętego jak inne, pomiędzy wpływające niemal przez okna jezioro, a poprzecinany kamienistymi dróżkami, park. Na podwórku, z otaczającej rosły orzech pajęczyny sznurków, zwisały schnące prześcieradła. Kapiące z nich krople wody, poiły spieczoną od słońca ziemię. Było to miejsce beztroski, po którym kiedyś chodził boso, pływał nago, latał bez skrzydeł, i w którym jedyną zasadą było zjedzenie popołudniowego obiadu. Znów był małym brzdącem.
Zostawił za sobą skrzypiącą od piasku furtkę i rozdeptując naniesione nocnym wiatrem kuleczki jarzębiny, podszedł do czarnego kota, który wylegiwał się na najgrubszej gałęzi orzecha. Był sam, co uznał za sprzyjającą smakowaniu chwili okoliczność. Pogłaskał zwierzaka, po czym wybuchając radosnym śmiechem przesunął taboret, by zerwać zaglądające przez płot, wiecznie kwaśne winogrona sąsiadów. Poobserwował przez moment skaczących z mostu niczym cyrkowi akrobaci, chłopców, po sylwetkach których rozpoznawał dawno niewidzianych przyjaciół. Spojrzał w górę, gdzie słońce dryfowało po oceanie nieba. Błękit zakłócały kreślone jak od linijki, białe linie tras brzęczących samolotów. Zszedł. Zamknął powieki i wsłuchał się w odgłos schnięcia prześcieradeł, mrówek biegnących przez las trawy, naginania się pałeczek trzciny nad wodą - w muzykę idealnego świata. Spędziłby tam cały dzień, gdyby nie pstryknęła mu zdjęcia, śmiejąc się z jego niewrażliwego na wiatr znieruchomienia. Gdy spojrzał na nią, łapiącą w kadr człapiącego między kałużami kundla, poczuł, że kocha ją jeszcze bardziej, niewytłumaczalnie mocniej, jak wtedy, gdy nie mogąc spać patrzył na jej sen, sądząc, że ostatecznie pokonał samotność.
Po dwóch dniach wchodząc do kamienicy, niemal intuicyjnie skręcił w stronę schodów prowadzących do labiryntu piwnic, gdzie odnalazł zbite z drewna drzwi graciarni, za którymi stała obita mosiądzem szafa rodziców. Ten drewniany, pachnący literackim antykwariatem skansen, zazdrośnie skrywał pamiątki, których rzeczywistą wartość potrafił wycenić jednie on sam. Było tam pudełko miłosnych listów rodziców, biżuteria matki, zbiór zapalniczek, gitarowe struny, pamiętnik wdowy i wiele innych rodzinnych artefaktów, a wśród nich kilka ubrań, w których tkwiła woń zmartwychwstania ich właścicieli. Biorąc w ręce sweter matki, poczuł rodzące się w nim uczucie ze snów o lataniu, kiedy niepewnie odrywał nogi od ziemi, wiedząc jednak, że już na nią nie wrócą. Zatopił twarz w materiale, z którego unosił się zapach matczynego śmiechu, kroków, dotyku i spojrzenia, które czasem, gdy był szczęśliwy, udawało mu się dostrzec w lustrze. Kołowrotek czasu zaskrzypiał ponownie i zmienił kierunek biegu.
Zobaczył rysy kobiety, która uścisnęła ręce wszelkim niewygodom, by stworzyć mu szansę na życie, którego sama nie miała. Wraz z ojcem zrodzili idyllę, która rozprysła się wraz z zamknięciem trumiennego wieka. Po ich śmierci nie potrafił poradzić sobie z długością dnia, walcząc z demonem chcącym odebrać mu zmysły. Szukał cech matki w kobietach, które dzięki jego postawom stawały się na krótko jej bladymi cieniami. Przykuwał się do nich łańcuchami zgody, braku sprzeciwu; zakopywał u ich stóp swoje ambicje, wierząc że to recepta na nie bycie samemu. Nie wiedział wtedy jeszcze, że one tak jak on, były niewolnikami swoich ideałów, i że ogniwa łańcucha pękały, bo nieskutecznie próbowały zrobić z niego, a on z nich, jedno z ich wcieleń. Zostawał sam, ponieważ stał się więźniem sentymentów, które amputowały mu teraźniejszość.
Już po pierwszych chwilach z matką, uzależnił się od jej obecności. Kolejne tygodnie przynosiły coraz częstsze powroty do miejsc znanych mu niczym odgłosy własnych kroków. Przez swoją słabość zaniedbał wszechświat, który tworzył z nią za oknami pokoju z poddasza, zaniedbał ją, prawdziwą dziewczynę ze snów o lataniu. Zapłacił jej miłością za mary z przeszłości, kołysanki wspomnień, których nie potrafił odstawić na półkę, dlatego gdy pewnego wieczoru powrócił z nieistniejącego już warsztatu ojca lutnika, jej już nie było. Zostawiła fotografie, rysunki, listy i kilka ubrań, które z łatwością mógł wykorzystać.
-Najwyższy czas- powiedział do zniekształconego w oknie odbicia. Odstawił butelkę na bok i podszedł do szafy, w której spoczywały pozostawione ubrania. Wyciągnął garść bluzek, zawahał się przez moment poczym upchał wszystko do torby, rzucając na wierzch tekstylia rodziców i butelkę absyntu. Wyszedł z domu i po kilkunastu minutach dotarł do starej fabryki, przy której stały dźwigi, czekające na świt, by rozpocząć rozbiórkę. Wgramolił się do środka przez wyrwę w jednej ze ścian, pokonał rude schody i przystanął przy wielkim kotle, który połknął po chwili zawartość torby. -Wasze zdrowie- powiedział wylewając absynt w obszerną gardziel. Chwiejny płomień zapałki oświetlił mu dłoń, po czym spadł na ubrania nasiąknięte alkoholem. Odwrócił się i zszedł spokojnie po schodach..
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
PlastelinowyLudzik · dnia 25.06.2009 09:08 · Czytań: 997 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 4
Komentarze
Miladora dnia 27.06.2009 18:25 Ocena: Bardzo dobre
- swe skrzydła. - mam wrażenie, że lepiej w rytm zdania wpasowuje się "swoje"
- mimo to, zasypiali z przekonaniem - bez przecinka moim zdaniem
- rWypełniały go uczucia prowadzące do absolutnego serwilizmu. Szczęście to szukanie go dla innych plastelinowy ludziku.r1; - "robalki" do likwidacji
- upragniony ląd(,) gdzie gatunek
- Pragnął tam dotrzeć i tam pozostać - sugeruję bez drugiego "tam"
- zabójcą.. - 3 kropki
- farba, była wskazówką czasu - bez przecinka
- którego ściany/który spadłszy - powt.
- podróże w przeszłość/wracał w przeszłość
- rMarii panny i jedenastu dziewicr1;, - "robalki"
- sakralnych świec, naprowadził - bez przecinka
- cmentarz, położony przy wieżowcu - bez przecinka
- Spoczywająca obok piłka, wskazywała tu - bez przecinka
- Bramkę(,) z jego przyjacielem w środku(,) tworzyły dwa
- ponad wysoką trawą, na - bez przecinka
- Włożył w strzał wszystko co miał. - niezręczne i w dodatku rymuje się zakłócając rytm
- Jego na pół martwa - na w pół martwa
- wszystko(,) by stać się wielkim
- uporem wole i palce - wolę
- wszech obecnego - wszechobecnego
- wracał do domu(,) jakaś ręka
- poczym - po czym
- własnego rjar1; - "robalki"
- miejsce w jego/jego istnienia - powt.
- a ona obudzona już nigdy nie kładzie się do snu - sugeruję "nie położy się do snu"
- prysło pod naciskiem, nie znających - bez przecinka
- rozcięczone zapachem - rozcieńczone
- z głębin atramentów Balzaka, - sugeruję "z głębiny atramentu..."
- rSzczęście to szukanie go dla innychr1; powiedziała - "robalki"
- usłyszała wszystko(,) co
- Po rozstaniu z staruszką, - ze staruszką
- przez kilka kolejnych nocy, trawiła go - bez przecinka
- zwierzaka, poczym - po czym
- rNajwyższy czasr1; powiedział - "robalki"
- w której spoczywały, pozostawione ubrania. - bez przecinka
- poczym upchał - po czym
- rWasze zdrowier1; powiedział - "robalki"
- poczym spadł na - po czym
Nadużywasz "który, którego, które" zwłaszcza w drugiej części opowiadania. Za dużo przecinków stawiasz, nie wypunktowałam wszystkich, ale przejrzyj pod tym kątem.
Co do samego opowiadania - bardzo dobra, bogata proza. Ma klimat, intryguje i wciąga, dobrym stylem napisana. Odchodzę z uczuciem nostalgii, ponieważ dla mnie też zapachy zawsze były i są wędrówką w przeszłość... we wspomnienia...
bdb z plusem i pozdrowieniami :yes:
PlastelinowyLudzik dnia 28.06.2009 11:57
Dziekuje za pomoc. Poprawki wprowadzone;) Jeśli chodzi o fragment -Włożył w strzał wszystko co miał-, to musze się zastanowic jak to ugryźć;
Pozdrawiam
Miladora dnia 28.06.2009 13:36 Ocena: Bardzo dobre
Może coś w rodzaju - włożył w ten strzał całego siebie... ? ;)
Mam nadzieję, że niedługo znowu coś nam zaprezentujesz, bo chętnie bym przeczytała.
Pozdrawiam ponownie i do usłyszenia
Miladora
Krystyna Habrat dnia 24.09.2009 10:53 Ocena: Świetne!
Lubie taka właśnie literaturę! Świetne! Tylko czasem ponosi Cię barokowa wyobraźnia. Ja, choć nie-polonistka a tylko osoba oczytana w dobrej literaturze, unikam wytykania błędów wskażę do przemyślenia dwa zdania: 1) gdzie staruszka z okna szturcha... jako nazbyt kunsztowne i 2) kiedy ta sama staruszka szuka wśród nekrologów kogoś, kogo kochała, co zauważa narrator, a skąd on wie, czego ona szuka.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty