Rozdział III
Namiot będący siedzibą szpitala polowego stał w pewnym oddaleniu od koszar. Zwykle była to spora niedogodność, jednak dzięki temu ocalał od wybuchu.
Osobliwy pochód, przypominający procesję pogrzebową zbliżał się powoli do namiotu.
Kilku żołnierzy ostrożnie niosło młodego majora, który niemal leciał im przez ręce. Cieślik szedł obok, delikatnie podtrzymując głowę przyjaciela. Jego myśli gnały z prędkością tysiąca na sekundę.
Piotrek jest ranny, a ja nie potrafię mu pomóc. W tym tempie dotrzemy do tego cholernego namiotu, jak już będzie za późno.
- Andrzej? - głos rannego wyrwał szeregowca z zamyślenia
- Jestem tu z tobą, wszystko będzie dobrze- odpowiedział
- Ja tu zostanę, chce mi się spać... Powiedz Ani, że bardzo ją kochałem, dobrze?
- Nigdzie nie zostaniesz, nie ma mowy. Punkt medyczny jest niedaleko, już prawie jesteśmy na miejscu , tam się tobą zajmą i wszystko będzie dobrze.- Cieślik spojrzał przyjacielowi w oczy. Źrenice miał szerokie i błyszczące, powieki ciężko opadały, widać było, że ranny się męczy. Andrzej spanikował. W wojsku był dopiero od pół roku, po raz pierwszy miał do czynienia z tak poważną raną.
- Patrz na mnie!- wrzasnął- Nie zasypiaj! Patrz na mnie, słyszysz?! A wy się pospieszcie, do diabła!- krzyknął odwróciwszy się w stronę kolegów.
- Robimy, co możemy- odpowiedzieli tamci- Sam widzisz, jaki tu tłok.
- Guzik mnie to obchodzi, jasne?! Człowiek umiera, a wy mi tu jakiś kit wciskacie!- odwrócił się do Piotra- I jak, w porządku?
- Zimno...
- Chłopie, upał, jak w piekle, a tobie zimno?- Andrzej zdębiał. Położył dłoń na czole rannego.
- O cholera!
Dotarli do namiotu. Jeden z lekarzy natychmiast do nich podszedł.
- Połóżcie go tutaj- wskazał dłonią pryczę- co się stało?
- W bazie był wybuch. Gruz przygniótł mu nogę. Gorączkuje.
- To lepiej, nie będzie czuł bólu przy opat...- lekarz spojrzał na ranę i natychmiast się poprawił- operacji...
- Co pan chce zrobić, doktorze?- spytał Andrzej, choć właściwie znał odpowiedź.
- Trzeba amputować nogę od kolana w dół, spróbuję uratować staw, ale nie ma gwarancji, jeśli wdało się zakażenie. To lepiej, że gorączkuje, bo nie mamy morfiny... A teraz proszę wyjść i to natychmiast. Zaczynamy operację, będziecie tylko przeszkadzać.
Rozdział IV
Był ciepły, letni wieczór. Świerszcze grały swój koncert smyczkowy kryjąc się wśród szumiących liści. Dwoje młodych ludzi siedziało przy ognisku wsłuchując się w drżące odgłosy nocy.
- Jak cudownie...- szepnęła Ania delikatnie mrużąc oczy
- Tak pięknie wyglądasz w blasku ognia - Piotr mówił również szeptem, jakby bał się spłoszyć chwilę. Delikatnie przysunął się do Ani i objął ją ramieniem. Dziewczyna zadrżała.
-Co się stało? Zimno Ci?- Piotr spojrzał na nią z troską
-Nie...tylko nie chcę... boję się...
- Czego? Przy mnie nic Ci nie grozi, absolutnie nic- bezradne, pełne przerażenia spojrzenie szarozielonych oczu wywarło na Piotrze niesamowite wrażenie. "Zrobiłbym wszystko, byle tylko się nie bała" Myśl nieśmiało musnęła umysł, ale chłopak nie wypowiedział jej głośno, tylko mocniej przycisnął Anię do siebie, przykrywając ją polarem. Wiedział, że nie powinien naciskać, bo tylko by ją spłoszył.
- Nie bój się, jestem przy Tobie.
- I zawsze będziesz?- spytała Anna, ledwie słyszalnym szeptem
-Tak, zawsze, nigdy Cię nie zostawię.
- A jednak zostawiłeś...- rzuciła Anna budząc się w ciemności. - Mówiłeś, że już nigdy nie będę musiała się bać...- drobna łza błysnęła na policzku, po czym natychmiast zniknęła w czeluściach puchowej poduszki. Płakała tak długo, aż zasnęła ponownie, zmęczona nagłym wybuchem.
***
Był ciepły, letni wieczór. Świerszcze grały swój koncert smyczkowy kryjąc się wśród szumiących liści. Dwoje młodych ludzi siedziało przy ognisku wsłuchując się w drżące odgłosy nocy.
- Jak cudownie...- szepnęła Ania delikatnie mrużąc oczy
- Tak pięknie wyglądasz w blasku ognia - Piotr mówił również szeptem, jakby bał się spłoszyć chwilę. Delikatnie przysunął się do Ani i objął ją ramieniem. Dziewczyna zadrżała.
-Co się stało? Zimno Ci?- Piotr spojrzał na nią z troską
-Nie... tylko nie chcę...boję się...
- Czego? Przy mnie nic Ci nie grozi, absolutnie nic- bezradne, pełne przerażenia spojrzenie szarozielonych oczu wywarło na Piotrze niesamowite wrażenie. "Zrobiłbym wszystko, byle tylko się nie bała". Myśl nieśmiało musnęła umysł, ale chłopak nie wypowiedział jej głośno, tylko mocniej przycisnął Anię do siebie, przykrywając ją polarem. Wiedział, że nie powinien naciskać, bo tylko by ją spłoszył.
- Nie bój się, jestem przy Tobie.
- I zawsze będziesz?- spytała Anna, ledwie słyszalnym szeptem
-Tak, zawsze, nigdy Cię nie zostawię.
Piotr ocknął się nagle. Oczy jeszcze piekły od pyłu, głowa bolała, przy czym była niesamowicie ciężka, jakby wykonana z ołowiu, podobnie powieki. Leżał dłuższą chwilę, rozglądając się po pomieszczeniu. Cztery wąskie prycze, nakryte białym płótnem, dwie szafki z mnóstwem szklanych buteleczek, jedno niezbyt szerokie okienko, ot nic imponującego. A jednak było w tym miejscu coś dziwnego, coś co budziło niepokój. Dopiero chwilę później, Piotr zrozumiał, że to ten dziwny, metaliczny zapach tak na niego działa
- Co to jest? Tak nie pachnie broń.... Dobry Boże, oczywiście, to krewr30; Gdzie ja jestem?- ostatnie zdanie poniosło się echem po pomieszczeniu.
- Dzień dobry, majorze. W końcu się pan obudził. - Niski, korpulentny mężczyzna odziany w biały kitel stanął w drzwiach pokoiku. - Jest pan w szpitalu, a właściwie w punkcie medycznym. Nic pan nie pamięta?
Piotr spojrzał na mężczyznę zdziwiony, po czym odpowiedział
- Nie.
- W bazie był wybuch, a panu nie udało się uciec. Cud, że pan żyje, ale mam również złą wiadomość. Zwalona ściana przygniotła panu nogę i musieliśmy ją amputować.
- Co?!- Piotr przez chwilę miał nadzieję, że to tylko sen, ale gdy odchylił kołdrę, dotarło do niego, iż rzeczywistość bywa czasem gorsza od najstraszliwszego koszmaru.
***
Szeregowy Andrzej Cieślik krążył niespokojnie wokół namiotu szpitalnego, raz po raz kryjąc się w cieniu rozłożystych palm przed żarem, który mimo wczesnych godzin spływał z błękitnego nieba. Ależ tu gorąco. Jeśli istnieje piekło, z pewnością nie jest bardziej upierdliwe pod względem temperatury niż ta przeklęta pustynia. Zresztą nawet gdyby było, to przecież w piekle nie siedzi się z wyboru, tylko za karę, przynajmniej tak mówił ksiądz na religii, wieki temu. Andrzej przystanął na chwilę, nieświadomie wystawiając twarz ku słońcu. Czapka dżokejka opadła mu na oczy, ale nie zdołała osłonić długiego, upstrzonego piegami nosa.
- No, tak- mruknął- sprawdza się stare, polskie przysłowie: "jak trwoga to do Boga", przecież nigdy nie byłem specjalnie religijny, nawet jako dziecko do kościoła chodziłem dla kartki, a tu proszę, snuję rozważania teologiczne.- otarł czoło wierzchem dłoni- Zadziwiające, co też klimat i ta piekielna wojna potrafią zrobić z człowiekiem. Niedługo Zdrowaśki zacznę odmawiać- prychnął pogardliwie, przy czym znów zaczął krążyć wokół punktu medycznego
Jakiś czas później poła namiotu odchyliła się lekko. Niski, korpulentny mężczyzna z brodą, o dobrotliwym wyrazie twarzy wyszedł Andrzejowi naprzeciw.
- Szeregowy Cieślik?- zapytał, kalecząc polskie nazwisko do tego stopnia, że Andrzej nie zrozumiał go w pierwszej chwili.
- Szeregowy! To wy przynieśliście rannego majora?- lekarz zrezygnował z pytania o godność widząc, że kolejne próby nie przynoszą rezultatu.
-Tak jest!- Andrzej zasalutował- co z nim?
- Właśnie się wybudził. Możecie do niego zajrzeć, jeśli nie macie innych zajęć. Uprzedzam, jednak, że jest w niemałym szoku. Właśnie dowiedział się, że do końca życia zostanie inwalidą.- powiedział lekarz i odszedł zostawiając Andrzeja sam na sam z nowiną.
Inwalida, jak ja nienawidzę tego określenia... Nie zastanawiając się dłużej nad słowami kapitana w kitlu, Cieślik wszedł do namiotu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Serina · dnia 27.06.2009 11:49 · Czytań: 652 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: