Trzy tygodnie później doszłam do wniosku, że się myliłam. Robert przychodził zdecydowanie rzadziej, zawsze jednak co najmniej cztery razy w tygodniu. Siedział też krócej, ze względu na zdjęcia. O pracy mówił mało. Wpadał zawsze wcześnie rano albo późnym wieczorem. Nie miałam pojęcia, jakimi wdziękami przekupił pielęgniarki. Niechętnie jednak przyznawałam, że potrafił być czarujący.
Uzgodniliśmy, że jak wyjdę ze szpitala, pójdziemy na kolację. I na tym jego zobowiązanie się skończy. Dawałam mu idealną wymówkę, żeby bez wyrzutów sumienia odszedł już teraz, zaraz. Chciałam tego. Nie wiedziałam, jak na niego patrzeć, jak do niego mówić, wiedząc, że i tak musi odejść. Zaczęłam też się gubić. Rob Pattinson z pierwszych stron gazet nie był tym, który przychodził od mnie do szpitala. Nie potrafiłam odróżnić aktora od normalnego chłopaka. Jak zresztą miałam to zrobić, wiedząc, że jedno i drugie jest nierozerwalnie związane z jego życiem?
Ucieszył się, gdy lekarze w końcu określili datę zwolnienia z więzienia, jak żartobliwie nazywaliśmy szpital. I to mnie zaskoczyło. Czego on ode mnie oczekiwał?
Po raz pierwszy w życiu stwierdziłam, że lepiej o nic nie pytać, nie zastanawiać się nad przyszłością, przyjąć teraźniejszość za pewnik. Nie martwić się, co będzie jutro, za tydzień.
-Gotowa? - Robert wparował do sali bez powitania. Sam zaproponował, że zabierze mnie do domu, korzystając z przerwy w zdjęciach. Zgodziłam się, bo wiedziałam już, że gdy się uprze, nic mu nie przetłumaczę. Nie byłam jednak zadowolona. Ta sytuacja zdecydowanie wymykała się spod kontroli. Żeby uniknąć kłopotów, skłamałam Nickowi, że jeszcze nie wychodzę.
Szybko zlustrowałam wzrokiem Roberta, jakby zastanawiając się, czy to było warte wszystkich uników. Warte. Z dziwną przyjemnością patrzyłam, jak zabiera moje rzeczy i znosi je do auta. Wrócił po mnie z wózkiem inwalidzkim. Zaprotestowałam gorąco.
-Daj spokój, tylko do samochodu.
-Nie ma mowy - burknęłam, podrywając się na nogi. Lekarze ostrzegali mnie, żebym uważała, ale miałam już dość traktowania mnie jak kalekę. Byłam ranna, ale nie upośledzona. Poza tym, szwy nie powinny się już rozedrzeć. A z bólem potrafiłam sobie radzić. Robert zawahał się w progu. Posłałam mu żartobliwego kuksańca i wyszłam na korytarz, postukując kulami. Rozdarta tętnica stanowiła zdecydowanie najgorszy problem. Zaciskając zęby, przeniosłam ciężar na ranną nogę i o mały włos nie upadłam. Robert podtrzymał mnie w ostatniej chwili.
-Wracam po wózek - oznajmił stanowczo, ale ja już odzyskałam równowagę.
-Mam kule - powiedziałam cicho. Nie miałam sił się kłócić i wiedziałam, że zaraz stracę panowanie nad sobą. Zdawał sobie już sprawę, że ja też potrafię być uparta. Odpuścił.
Szłam pierwsza, on krok za mną, gotowy do pomocy, gdybym znowu się zachwiała. Przyspieszyłam. Nie znosiłam chodzenia o kulach, ale umiałam sobie z nimi radzić.
-Nie musisz się przede mną zgrywać - usłyszałam za plecami cichy głos.
Spuściłam głowę, żeby nie zobaczył mojej twarzy.
***
Z pewną dozą paniki patrzyłam, jak Robert krząta się po moim domu. Otulił mnie kocem i posadził na kanapie. Potem zrobił latte. Teraz w najlepsze trajkotał z moją mamą w kuchni. Niewiele z tego rozumiałam. Nadal nic o nim nie wiedziałam, a ta zaskakująca swoboda przykuła mnie do miejsca i zakneblowała. Nie potrafiłam nawet o nic spytać, ale jedno wiedziałam na pewno: musiał już tutaj być. Kiedy? Jak? Dlaczego?
Przeraziło mnie to też ze względu na przyszłość, której teraz panicznie się bałam. Miałam niejasne wrażenie, że planował tu wrócić. Po co?
Kiedy w końcu usiadł w fotelu i upił kawy z mojego ulubionego kubka, a moja mama - wciąż patrząc na niego niczym w obraz - wtuliła się w oparcie sofy, poczułam nagłe targnięcie strachu.
-Ty już tu byłeś - wycedziłam, nie podnosząc wzroku, bojąc się dostrzec odpowiedź w jego oczach. Wyczuł mój nastrój - momentami miałam wrażenie, że jest czulszym radarem niż moja mama - i odstawił kunek, jakby zdjął go strach, że zaraz się na niego rzucę.
-Tak - przyznał spokojnie. Przymknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Nigdy nie uspokajało mnie to całkowicie, ale przynajmniej opanowałam oddech.
-Po co?
-Musieliśmy uzgodnić z twoją mamą pewne szczegóły - miałam wrażenie, że z trudem powstrzymuje wybuch śmiechu.
Zacisnęłam zęby.
-Jakie szczegóły?
-Za dwa miesiące są wakacje. Twoja mama bardzo chciała zobaczyć Grecję w lecie. Pomogłem jej ustalić...
Z trzaskiem odstawiłam swoją latte na stół. Mama spojrzała na mnie z przerażeniem. Robert zaciskał wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Teraz wszystko zrozumiałam. Nigdy nie byłyśmy z mamą biedne, nawet po jej rozwodzie, ale na zagraniczne eskapady pieniędzy nie miałyśmy. Nigdy specjalnie tego nie żałowałam. Bałam się raczej wydatków na studia - jesień zbliżała się tak szybko...
-A kto za to zapłaci? - spytałam słodkim głosem. Z trudem nad sobą panowałam. Wiedziałam już, dlaczego Robert tak łatwo przystał tylko na kolację.
-Ja - teraz jego głos był zaskakująco poważny. -Rozmawialiśmy o tym.
-Właśnie! - ryknęłam. W którym momencie ja prosiłam o coś takiego?
-Wiem, że o nic nie prosiłaś - mówił cicho, odpowiadając na moje niezadane pytanie. -Ale też dla ciebie zawsze to było takie proste.
Zabrakło mi tchu. Nie żałowałam, nawet przez moment, że uratowałam mu wtedy życie, ale na litość boską, która część tego była łatwa? Leżenie plackiem kilka tygodni w łóżku? Bycie zamkniętą w szpitalnej sali? Tępy ból, który nigdy całkiem nie znikał?
-Proste?! - ryknęłam. -Od trzech tygodni skręcam się z bólu, nie mogę chodzić, pokłóciłam się z przyjacielem, co noc budzą mnie koszmary, a ty mówisz, że to proste?!
Wiedziałam, że zaraz stracę panowanie nad sobą, a nie chciałam się po raz kolejny rozpłakać przy Robercie. Zaciskając zęby, wzięłam kule i powędrowałam na górę, do swojej sypialni.
Leżałam na łóżku, gapiąc w sufit i wsłuchując się w czyste dźwięki, kiedy nagle dotarło do mnie, jaką muzykę włączyłam. Motyw przewodni ze "Zmierzchu". Natychmiast wyrwałam wtyczkę z kontaktu. Zapadła cisza, ale nie na długo. Ktoś zapukał do drzwi.
Moja mama nigdy nie szanowała takich zasad prywatności jak pukanie do cudzego pokoju. Wiedziałam więc, kto do niego wejdzie. Kątem oka zauważyłam, że Robert wsunął się do sypialni i rozglądnął. Tak szybko, prawie mimochodem, na niczym nie skupiając wzroku.
Podszedł niepewnie do łóżka i przysiadł obok mnie. Dłuższą chwilę milczał. Ja też nie czułam potrzeby przerywania ciszy. Byłam już spokojna. Czekałam. W końcu odchrząknął.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo mi przykro - westchnął. Krótkie spojrzenie w moją zimną twarz powiedziało mu, że nie tędy droga. -Nie to miałem na myśli. Chodziło mi o tę kwestię... okazywania wdzięczności - zwrot, który jeszcze niedawno bawił, teraz doprowadzał mnie do szału. Ale wciąż czekałam. -Myślisz, że dla mnie to jest proste. Uratowałaś mi życie, a ja nie mogę zrobić nic, żeby ci się odwdzięczyć. Nie przyjęłabyś pieniędzy, wiem przecież. Więc co? Mam pocałować cię w czoło, podziękować i odejść?
-Nie musisz całować - powiedziałam czysto, walcząc z nagłą gulą w gardle. Takich słów się nie spodziewałam. Roześmiał się cicho; widocznie w moim głosie wyczuł jakąś zmianę.
-I w tym rzecz. Chcę ci coś dać. Jest coś takiego, co byś ode mnie przyjęła?
Moje głupie serce natychmiast podpowiedziało mi kilka takich rzeczy. Zignorowałam je.
-Coś, co by ci w jakiś sposób pomogło. Joy? - wziął mnie za rękę i zmusił, żebym usiadła.
Żeby nie patrzeć mu w oczy, wbiłam wzrok w napis na ścianie za jego plecami. "Love sucks. Too much is its cost." Szczerze w to wierzyłam. Chyba.
-Nie wierzysz w miłość - usłyszałam jego szept. Powróciłam do rzeczywistości. Nachylił się ku mnie i zanim zdążyłam się odsunąć, pocałował mnie w czoło. Potem roześmiał. -Szczerze i z serca dziękuję ci za to, co zrobiłaś. Ale ja się nie poddam. W końcu będziesz coś musiała ode mnie przyjąć.
-Już to zrobiłam - nie ustąpiłam. Jego usta zacisnęły się w wąską linię.
-Zobaczymy - to nie była groźba, a obietnica. Uśmiechnął się jeszcze raz, po czym jednym ruchem podłączył stereo. Usłyszawszy pierwsze nuty, zmarszczył brwi. -Aż tak ci zalazłem za skórę?
-Boję się - wyszeptałam coś, do czego do tej pory nie przyznałabym się pod groźbą śmierci.
Strach nie mógł dominować mojego życia. Wypierałam go tak długo, aż niemal przestał istnieć. Albo sama przed sobą udawałam, że nie istnieje. Byłam tą nieustraszoną, tą twardą. Zimna, opanowana. Doskonała aktorka. Tylko że ja nie wykorzystywałam tych talentów na scenie. Całe moje życie było grą. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie spotkałam drugiego aktora. Żył z tego, ale - w przeciwieństwie do mnie - nigdy nie grał poza planem.
-Czego? - cofnął się, niespokojny. Zmarszczył brwi. -Joy?
Poddałam się. Byłam przekonana, że po tej rozmowie i tak już nie wróci, więc równie dobrze mogłam się odsłonić.
-Jak ty to sobie wyobrażasz? Jeśli gdzieś wyjdziemy, wszystkie gazety będą się rozpisywać o twoim kolejnym romansie. Nie wiem, czego mam oczekiwać, co możesz mi dać. Spotkaliśmy się przypadkiem. I tak znikniesz. Musisz odejść. Żyjesz w innym świecie.
Chwilę milczał, jakby zabrakło mu słów. Nie dotykał mnie już. Jego twarz skamieniała, jak lodowa maska. Usta były tylko cienką linią, oczy wydawały się przerażająco puste.
-Boisz się mnie czy mojego świata? - uściślił. Wzdrygnęłam się. Jego głos brzmiał, jakby wydobywał się z wnętrza grobowca.
-Mojego świata, z którego odejdziesz do swojego.
-A jeśli nie odejdę? - jego słowa były zbyt lekkie, żeby nieść prawdę, zbyt szybkie, żeby być pocieszeniem. Ale w tym momencie niespecjalnie mnie to obchodziło. Popełniłam błąd. Jedyna rozmowa, jakiej nie powinnam zaczynać.
Odsunęłam się od niego, opierając się teraz o ścianę. Była zimna; zadrżałam. Spojrzałam w jego ponurą twarz i pożałowałam swojego upodobania do perfekcji. Bez względu na słowa, musiał kiedyś odejść. Nie chciałam wiedzieć, kiedy.
-Joy, żyję w tym świecie, kiedy muszę. Ale on nigdy nie będzie moim. Zresztą nieważne. Powiedz prawdę. Boisz się tego świata? Chcesz, żebym odszedł? Zostałem, bo myślałem, że nie chcesz tylko wdzięczności. Ale jeśli chodziło ci o mnie - jeśli to mnie masz dość - odejdę już teraz. Więc?
Na taką sposobność, na to pytanie czekałam od samego początku. Marzyłam o tej otwartej furtce, która mogłaby tylko pomóc. A jednak, kiedy już mi ją wskazał, nie potrafiłam powiedzieć mu, żeby spadał. Prawda już dłużej nią nie była. Zmieniła się, jak zmienia się kolor wody w blasku księżyca.
-Zostań - powiedziałam, wiedząc już w tamtym momencie, że kiedyś przyjdzie mi tego żałować.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 29.06.2009 08:32 · Czytań: 557 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: