Joy zaskoczyła mnie po raz kolejny. Nie dlatego, że odrzuciła mnie, że odrzuciła możliwość zagrania w filmie, że jako jedyna zdawała się dostrzegać dwie strony życia w show-biznesie. "Jestem kaleką." Przeraziły mnie te gorzkie słowa. Wiedziałem doskonale, jaką cenę zapłaciła za przedłużenie mojego życia, ale nie przypuszczałem, że aż tak ją to gnębiło. Choć z drugiej strony. jeśli nie ją, to kogo miało to gnębić? Walcząc o mnie, walczyła tak naprawdę o swoje życie. A przynajmniej tyle zdążyła we mnie wpoić. Ale bez względu na pobudki, Nick miał rację. To ona do końca życia będzie nosiła na ciele blizny po tamtej przygodzie.
Na ostatnią wiadomość nie odpisała i jakoś wcale jej się nie dziwiłem. Słowa nie mogły być pocieszeniem.
Zadzwoniłem. Nie odebrała. Wiadomość była jasna: daj mi spokój.
Odczekałem godzinę. Wiedziałem, że nigdy nie chodzi wcześnie spać. Wprawdzie zmęczenie i ból mogły ją uśpić, ale... Tym razem odebrała. Kilka długich sekund słuchałem tylko jej oddechu w słuchawce. Joy też milczała.
-Żałujesz?
-Wierzysz w to, że życie samo w sobie jest więcej warte niż to, co kochamy? - odpowiedziała pytaniem.
-Chyba nie - odparłem z wahaniem po dłuższej chwili. Westchnęła ciężko.
-Sport był całym moim życiem. Ale nawet jeśli go stracę... Nie, nie żałuję. Raz w życiu zrobiłam coś dobrego. Robert?
-Ile ja bym dał... - urwałem. Głos Joy był opanowany, miękki.
-Wiem - szepnęła.
Jeszcze raz, w najdrobniejszych szczegółach, przypomniałem sobie tamten moment. Rozejrzała się błyskawicznie, jakby szukając czegoś do obrony, a może drogi ucieczki... Spięła się, wzrok popędził od faceta ze spluwą do mnie. W następnej sekundzie już stała na moim miejscu. Odepchnęła mnie tak lekko, że gdybym tylko miał czas... Ile mogłem zrobić? Ile nie zrobiłem, sparaliżowany strachem? Nawet nie zdążyłem jej podtrzymać, zanim upadła.
-Nie żałuję - powtórzyła dobitnie. O dziwo, usłyszałem w jej głosie dziwny uśmiech.
-Czyli mnie nie wyrzucisz, jak przyjdę do twojego domu?
Zawahała się. Nie potrafiłem jej zrozumieć. Unikała każdej propozycji, która mogłaby skrócić dystans między nami, jak ognia. Bała się? Nie, nie ona.
Niewiele wiedziałem o Joy, ale strach zwyczajnie do niej nie pasował. Nawet wtedy, gdy patrzyła w oczy śmierci... Nie pamiętałem w jej twarzy paniki. Raczej skupienie i zacięcie.
-Nie. Śpij dobrze - rozłączyła się, zanim zdążyłem odpowiedzieć. Parsknąłem śmiechem. Ona naprawdę się mnie bała. To było co najmniej dziwne. Tydzień po rozerwaniu szwów odstawiła morfinę. Nie bała się bólu, fizycznego niebezpieczeństwa. W tym też Nick się nie mylił? Nie chciała, żebym ją zranił? Cały czas chodziło o uniknięcie zaangażowania emocjonalnego?
Dwa dni później zapukałem do jej drzwi. Powrót do jej domu wydawał się trudniejszy niż przypuszczałem. Ona wróciła na swoje terytorium, ja byłem intruzem. Czekałem, aż ktoś podejdzie do drzwi, gładząc wzrokiem dziwną kołatkę w kształcie orła.
Joy stanęła w progu. Gdybym mógł się ruszać, cofnąłbym się o krok. Do tej pory skupiałem się na jej obrażeniach, na charakterze, którego wciąż nie potrafiłem rozpracować. Teraz, chyba po raz pierwszy, dostrzegłem jak wygląda. Normalna dziewczyna z ulicy. Ciepła, o dwa numery za duża czarna bluza, obcisłe dżinsy, białe trampki. Oczy miała ciut jaśniejsze ode mnie, zielonkawe, włosy ciemnobrązowe, nie pokryte farbą. Opalona twarz. Zobaczywszy mnie, zastygła na moment. Potem jej usta rozciągnęły się w kontrolowanym uśmiechu. Błysku oczu jednak nie mogła ukryć. Wszystko jedno, bała się mnie czy nie, ucieszyła ją moja wizyta.
-Nie powinnaś chodzić - powiedziałem spokojnie. Nie nosiła ze sobą kul.
-Jak chodzę z laską, boi mnie bark. Wolę już męczyć się z nogą. Wejdź - cofnęła się i wpuściła mnie do domu. -Chcesz czegoś...
-Usiądź - przerwałem jej. -Musimy pogadać.
Przekręciła oczami, ale posłusznie powędrowała na fotel. Utykała, to prawda, ale jej twarz była opanowana. Tylko gdy usiadła, jej palce mimowolnie zacisnęły się na lewym udzie, jakby chcąc powstrzymać ból.
-Co się stało? Jesteś zły.
Na moment osłupiałem. Czy było coś, czego nie wiedziała? Nie znała mnie, ale czytała we mnie jak w otwartej księdze. Pożałowałem, że to nie działa w obie strony.
-To nic. Nie w tym rzecz.
-Jasne - uśmiechnęła się pod nosem. Zignorowałem ją.
-Wiem, co myślisz, ale twoja mama ma już opłaconą wycieczkę po kilku krajach, które chciała zobaczyć. Nie wiem, co z twoim biletem.
-Nigdzie nie jadę - jej głos był równy, nie wyglądała na złą. Ale takie stwierdzenie nie zapowiadało łatwej walki.
-Joy, słuchaj...
-Nie chodzi o ciebie - przerwała mi. -Na jesieni idę na studia i nie mam pieniędzy. Znalazłam pracę. W wakacje będę zajęta.
Otworzyłem usta, ale nie dała mi wykrztusić choćby jednego słowa.
-Nie ma mowy.
-Dlaczego? Co cię tak odrzuca w moich...
-Nie lubię żebrać - przerwała mi, teraz już zła, choć wciąż nad sobą panowała.
-To ja cię błagam! Okej, mam lepszy pomysł - tak, to mogło się udać.
-Słucham.
-Potraktuj to jako pożyczkę. Skończysz studia, zaczniesz zarabiać, to mi oddasz. Z procentem, jeśli nie zmądrzejesz do tego czasu.
Roześmiała się swobodnie. Dostrzegłem, że się waha i już wiedziałem, że wygrałem.
-Przemyślę to - powiedziała wolno. -Ale do Grecji i tak nie pojadę. Do tego czasu wszystko powinno mi się już zrosnąć. Chcę wrócić do treningów. I tak będę zardzewiała, jak... - urwała.
Zmarszczyłem brwi. Joy po angielsku mówiła perfekcyjnie, czysto i bardzo pewnie. Ale teraz usłyszałem coś, jakby naleciałość ze wschodu? Usiłowałem sobie przypomnieć, czy wcześniej, kiedy była zdenerwowana, też zaciągała zgłoski, ale nie potrafiłem. Zresztą, co za różnica?
-Szkoda - nie nalegałem. I tak uzyskałem więcej niż się spodziewałem. Do czasu, aż skończy studia, wymyślę, jak się wykręcić od zwrotu pieniędzy. -Gdzie idziesz na uniwerek?
-Jeszcze nie wiem - w jej głosie usłyszałem dziwną gorycz. -Zwłaszcza teraz, jak mama została sama... - zacisnęła usta, jakby chcąc powstrzymać kolejne słowa.
-Co chcesz studiować? - amosfera nagle się zagęściła. Nie wiedząc, co zrobiłem nie tak, próbowałem skierować rozmowę w inną stronę.
-Robert, proszę! - wykrzyknęła zniecierpliwiona i poderwała się na równe nogi. Wstałem razem z nią, żeby podtrzymać ją, gdyby jej noga nie wytrzymała.
-To nie jest chyba osobiste pytanie? - zdziwiłem się. Pokręciła głową. Na twarzy miała maską pokerzysty.
-Przepraszam cię - szepnęła. Stała lekko pochylona, smukła jak brzoza. Ręce zaciśnięte w pięści drżały. Spanikowałem. Co tym razem zrobiłem? -Wariuję. Wszystko tak się pochrzaniło...
Ruszyła do kuchni. Za szybko. Zachwiała się i omal nie upadła. Złapałem ją i posadziłem niemal siłą na kanapie. W następnej chwili trzymałem ją w ramionach i kołysałem lekko. To było takie naturalne. Leżała wiotko jak szmaciana lalka, nieruchomo, jakby znowu zdjął ją strach.
Usłyszałem, że drzwi się otworzyły. Nie zareagowałem, nawet nie podniosłem głowy. Mieszkała tylko z mamą, a nie sądziłem, żeby Kim miała coś przeciwko. Nic złego przecież nie zrobiliśmy. Głośny ryk mnie zaskoczył. Joy wolno otworzyła oczy.
-Nick, ani mi się waż - powiedziała zimno, jakby w oczach nieruchomo stojącego chłopaka zobaczyła coś poza gorącą nienawiścią.
-Rozmawialiśmy o tym!
-Przesadzasz - rzekła i teraz jej głos drżał. Wstała, unikając mojego wzroku i stanęła przed kumplem. Podszedłem do niej.
-Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? - złapał ją za ramiona i potrząsnął. Zbladła jak ściana, więc wiedziałem, że musiał urazić jej przestrzelony brak.
Zareagowałem odruchowo. Odtrąciłem jego ręce.
-To ją boli! - warknąłem. Nick prychnął urągliwie, aż irokez na jego głosie się zakołysał.
Jego oczy się zwęziły. To musiał być sygnał, może wykonał też jeszcze jakiś ruch, który przeoczyłem, nie wprawiony. Joy stanęła przed nim i pięść w zamyśle celująca w moją szczękę, wylądowała na jej skroni. Wyciągnąłem ręce, chcąc ją złapać, przekonany, że po takim ciosie musi upaść, ale ona wykonała jeden szybki ruch. Nick zgiął się wpół.
-Następnym razem rozwalę ci kolano - warknęła. Jej oczy, jeszcze przed chwilą jakby smutne, teraz były zimne. Zrozumiałem: Nick przekroczył granicę. I tak zrobiło mi się jej żal. Ona musiała wybierać. Nie chciałem, żeby stanęła przed takim wyborem. I kogo tak naprawdę wybrała?
Nick się wyprostował. Nad górną wargą widniały kropelki potu. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem, po czym przepraszająco - na Joy.
-Nie chciałem.
-Wyjdź.
-On jest tego wart? - nie ruszył się z miejsca. Joy drgnęła, jakby znowu ją uderzył.
-Nie będę wybierać. Ale napadów na moich gości nie mogę tolerować.
-Wspomnisz moje słowa. I będziesz tego żałować.
-Wiem.
Głowa Nicka podskoczyła, jakby Joy oznajmiła mu, że zamierza rzucić się ze skały do morza. Czyli z Joy Nick też rozmawiał. O mnie. Co jej powiedział? Co ona myślała, że mimo wszystko zdecydowała się stanąć po mojej stronie? A może - raz jeszcze - nie chodziło o mnie?
-Odbiło wam - to nie było pytanie, a stwierdzenie.
-Idź już - głos Anity był cichy, zbyt cichy. Jakby nagle zabrakło jej sił.
-Czego będziesz żałować? - zażądałem gwałtownie, kiedy Nick wyszedł, trzasnąwszy wcześniej drzwiami.
-Tego, co teraz zrobiłam - odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
-To była groźba?
-Ostrzeżenie. Nick jest agresywny, ale na ogół ma rację.
-Będziesz żałować... tego, że to nie mnie wygoniłaś? - spytałem z niedowierzaniem.
-Mniej więcej - na jej twarz wróciła zimna maska.
-Więc dlaczego to zrobiłaś?
-Nie wiem.
Spojrzałem w jej jasne oczy. Jeszcze przed chwilą byłem przekonany, że to tylko unik, ale teraz zrozumiałem, że mówiła prawdę. Działała irracjonalnie, co zupełnie do niej nie pasowało. O tyle, o ile ją znałem. Pokręciłem głową. Pojawiłem się w jej życiu kilka tygodni temu, a już tyle namieszałem.
-Nie musiałaś tego robić - złapałem ją za rękę i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała.
-To akurat wiem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 01.07.2009 08:50 · Czytań: 707 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: