Przelotem spojrzałem na zegarek, wyskakując z samochodu. Byłem spóźniony, co w sumie mnie nie dziwiło. Zawsze, choćby nie wiem jak bardzo się starałem, zawsze udawało mi się spóźniać. Dlatego z zasady unikałem umawiania się na szczególną godzinę. Joy nie będzie zachwycona.
Stanęła po chwili w drzwiach, przekrzywiając zawadiacko głowę. Jej widok przypominał mi powiew świeżego, jesiennego wiatru. Zawsze jesiennego - chłodnego, przynoszącego zapach tęsknoty i smak dalekich krain.
-Cześć - uśmiechnąłem się. Miałem nadzieję, że nie wypomni mi spóźnienia. Nie dziś. Zawahała się, jej oczy powędrowały ku tarczy zegarka, więc się poddałem. -Przepraszam za spóźnienie.
Jej uśmiech był olśniewający.
-No problemo.
Sporo niższa ode mnie, momentami przypominała mi niewielką laleczkę. Spojrzałem w jej twarz, szukając wahania - nie chciałem tego, ale wciąż miałem nadzieję, że w którymś momencie ona stwierdzi, że ma mnie dość i ucieknie. To byłoby najlepsze wyjście.
Ale w jej jasnych oczach, podkreślonych lekko czarnym tuszem, widziałem tylko spokój. Jej usta, muśnięte tylko błyszczykiem, układały się w śliczny uśmiech. Nad wyrazem twarzy zazwyczaj panowała, ale nawet teraz nie widziałem tam niczego więcej ponad zimną pewność siebie.
-Gotowa? - przekręciła oczami, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez ramię przewiesiła czarną torbę i jasną kurteczkę.
-Wolałabym pub albo kawiarnię - burknęła pod nosem. Od początku wiedziałem, że pomysł z restauracją nie przypadł jej specjalnie do gustu. I dlatego nie ustąpiłem. Chciałem zobaczyć, czy w jakimś miejscu Joy jest w stanie poczuć się niepewnie.
-Następnym razem - obiecałem. Zesztywniała pod moim ramieniem. Ona naprawdę się mnie bała.
Strząsnęła niewidzialny pyłek z czarnych spodni i przygładziła zielonkawą bluzeczkę. Widocznie nie pomogło, więc przeczesała palcami lśniące włosy.
Parsknąłem śmiechem, czekając, aż wsiądzie do samochodu.
-Co cię tak bawi? - spojrzała na mnie wielkimi oczami.
-Ty - uśmiechnąłem się szczerze. -Nawet gdy Brake do nas strzelał, nie widziałem, żebyś była tak przerażona.
Drgnęła na dźwięk tego nazwiska i natychmiast odwróciła wzrok. Minęły już dwa miesiące, a ona nadal nie potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Po raz pierwszy w życiu musiała się zmagać z własnym ciałem. Opór wszystkich mięśni i ból ją zaskoczył, chociaż się go spodziewała. Pożałowałem bezmyślnych słów.
-Przepraszam - złapałem ją za rękę i mocniej ścisnąłem. Chciałem wywołać jakąkolwiek reakcję, nawet jeśli byłby to opór. Ale Joy nie drgnęła.
Patrzyła teraz za okno, wciąż nieruchoma. Jej oczy były puste. Wzdrygnąłem się. Dawno nie widziałem u niej takiego wzroku. Ostatni raz, gdy pokłóciła się z Nickiem - przeze mnie.
Po lewej mignął mi żółto-czerwony znak.
-Zawróć - krzyknąłem do kierowcy. Joy spojrzała na mnie ze zdumieniem, wytrącona z myśli.
-Co ty robisz?
-Spełniam twoje życzenie. Pubu tu nie ma, ale jest McDonald.
-Daj spokój - zaprotestowała, cofając rękę.
-Co to za frajda? Mam okazać ci wdzięczność, więc to ty powinnaś się dobrze bawić.
-Wiesz, co o tym myślę. Nie musiałeś mnie nigdzie zabierać.
-Ale chciałem - uciąłem krótko.
To musiało ją uciszyć. Zamilkła.
-Powiesz mi jedną rzecz? - zagadnąłem, kiedy siedzieliśmy już przy stoliku. Joy z uśmiechem, który szczerze mnie zaskoczył, wyjadała frytki z mojego pudełka. Pokiwała głową, sięgając po kubek coli. -Czemu się tak mnie boisz?
Ręka jej drgnęła, więc szybko odstawiła napój.
-Nie znam cię - wymamrotała szybko, nie podnosząc wzroku. Nie kupiłem tego.
-Uratowałaś mi życie, nic o mnie nie wiedząc.
-Wiesz, dlaczego.
-To było dwa miesiące temu! Okej, może i nadal nie można powiedzieć, że dobrze się znamy, ale nie przesadzaj. Nawet jeśli niewiele o mnie wiesz... - urwałem. Nagła myśl wysłała gorący impuls do mózgu. -Masz mnie za jakiegoś drania bez serca?
Spojrzała na mnie ze zdumieniem i pokręciła głową. Potem wzruszyła ramionami.
-Skąd ten pomysł?
-Masz?
-Nie! Ale żyjesz w takim środowisku. Może wcale się tak od nich nie różnisz?
-Od nich, czyli od innych aktorów i playboyi? - parsknąłem urywanym śmiechem. W milczeniu pokiwała głową. -To nie jest odpowiedź. Nawet jeśli jestem taki jak oni, na litość boską, mam serce! Które bije tylko dzięki tobie.
-To niczego nie zmienia.
-Boisz się... zakochać we mnie? - wiedziałem, że to pytanie jest nie tylko nie na miejscu, ale też totalnie bez sensu. Wątpiłem, by odpowiedziała szczerze, a nawet jeśli - teraz prawda nie mogła nam pomóc.
-A jeśli tak, to co? - sięgnęła po kolejną frytkę, więc wiedziałem, że odzyskała już równowagę. Patrzyła na mnie z wyzwaniem w pięknych oczach. -Szaleją za tobą tysiące dziewczyn. Wiem, wiem - przerwała mi niecierpliwie. -Wiem, że kochają się w postaciach, które grasz. Ale co, jeśli po pierwsze przewróciło ci to w głowie, a po drugie - naprawdę jesteś taki dobry, za jakiego cię wszyscy mają.
-Poza tobą - przypomniałem jej spokojnie.
-Jesteś lepszy niż bym chciała - burknęła. Zaskoczyła mnie. Chwilę myślałem nad jej słowami.
-To źle?
-Źle. To mnie przeraża. Patrzę na ciebie i widzę normalnego chłopaka. I nie wiem, jak wpasować to w wizerunek...
-Pattinson! - przeraźliwy pisk za moimi plecami poderwał mnie na równe nogi. Codswan, siedzący przy stoiku obok, już przy mnie stał.
-Wynosimy się stąd - zarządził. Pod jego ramieniem zobaczyłem dwie dziewczyny, najwyżej piętnastoletnie, wymachujące rękoma. Kobieta przy kasie uniosła głowę i jej usta rozdziawiły się na taką szerokość, że mógłbym wepchnąć jej do gardła piłeczkę golfową, nie dotykając zębów.
Spojrzałem na Joy. Skuliła się na krześle, zrobiła taki gest, jakby chciała zakryć swoją twarz. Zacisnąłem zęby.
-Chodź, Joy - szepnąłem. Nie mogła mnie usłyszeć, ale wstała. Wyszliśmy szybko na zewnątrz.
Joy już kilka tygodni temu zdjęła wszystkie opatrunki. Kulała tylko nieznacznie, ale biegać nie była w stanie. Została w tyle.
-Joy! - krzyknąłem, siedząc już w samochodzie. Dopadła do mnie w sekundę później, z rozpędu wpadając mi w ramiona. Zatrzasnąłem drzwiczki.
-Już wiesz, o czym mówię? - wydyszała niespokojnie. Sapnąłem ciężko.
-Tego się boisz? - byłem wściekły. I choć moja złość nie kierowała się na siedzącą przy mnie dziewczynę, w tej chwili doskonale ją rozumiałem.
-Nie - przyznała niespodziewanie. -Boję się uwierzyć w miłość, w którą do tej pory nie wierzyłam. Boję się zakochać w kimś, kto musi odejść. W tobie.
-Mieliśmy umowę - przypomniałem jej. Zamrugała, nie rozumiejąc. -Jestem twoim dłużnikiem do końca życia. Jak długo będziesz mnie chciała obok...
Złe słowa. Uderzyła mnie w pierś z taką siłą, że wbiłem się w siedzenie.
-Ty idioto! - prawie zaskowyczała. Codswan odwrócił się do tyłu. Pokręciłem uspokajająco głową. Wzruszył ramionami.
-Joy, posłuchaj...
-To jest właśnie jeszcze jeden powód, dla którego boję i powinnam się ciebie bać! - wrzasnęła. -Cokolwiek robisz, ja nigdy nie wiem... Nigdy nie będę wiedziała, co zrobisz sam z siebie, szczerze, a co z wdzięczności! Nie potrafię odróżnić kłamstwa od prawdy, bo to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem!
-Przychodzę do ciebie prawie codziennie - powiedziałem cicho. -Po co?
-Ty mi powiedz!
Była tak wściekła... Uniosła ręce, żeby uderzyć mnie po raz kolejny, ale tym razem nie czekałem na cios. Przestraszyłem się, że w tej furii coś sobie zrobi. Odtrąciłem jej ramiona i wziąłem jej twarz w dłonie.
I nagle ją całowałem, całowałem jej błyszczące, miękkie, chłodne usta, rozpalone policzki, wysokie, dumne czoło. Poddawała mi się bez słowa, chyba zbyt zszokowana i przerażona, żeby się odsunąć.
-Teraz powiedz, że nie znasz prawdy - odsunąłem się, pozwalając jej zaczerpnąć oddechu i spojrzałem z bliska w zielone oczy. Były szeroko otwarte, zastygłe w wyrazie tak ogromnego zdumienia, że zachciało mi się śmiać.
-Co... Co... Co ty...
-Przychodzę dla ciebie - powiedziałem spokojnie. -Bo jesteś tak inna, tak dziwna, normalna... Bo traktujesz mnie jak człowieka. Bo w swoim towarzystwie oboje jesteśmy sobą.
-Nie mówisz poważnie - odsunęła się i odgarnęła włosy z twarzy. Ręka jej drżała. -Dobrze się czujesz?
-Cudownie - uśmiechnąłem się niepewnie. Nagle pożałowałem swojego wybuchu. Nie dlatego, że skłamałem, że nie miałem na to ochoty - przestraszyłem się konsekwencji. Joy miała rację - należeliśmy do innych światów. Jak miałem je pogodzić?
Jęknęła i objęła się ramionami, jak zawsze, kiedy coś ją bolało. Zmarszczyłem brwi. Czyżbym ją zranił? W następnej chwili podciągnęła kolana pod siebie i odwróciła się do mnie. Po jej twarzy błąkał się dziwny, wyzywający uśmiech. Jakby na coś czekała. Na co?
Opuszkami palców przesunęła po mojej szczęce, powędrowała do skroni i wplotła się między włosy. Pierwszy pocałunek był niepewny, delikatny. Zrozumiałem - czekała, żebym ją odepchnął. Żebym udowodnił, że to było kłamstwo.
Przycisnąłem ją do siebie mocniej. Drżąc, teraz ona mnie całowała. Nie mogłem pozwolić jej przejąć inicjatywę. Kiedy oddałem pocałunek, wycofała się.
-Zwariowałeś - powiedziała. Z trudem stłumiłem uśmiech. Zdałem jej egzamin, dowiodłem prawdy swoich słów, co mogło tylko utrudnić nam życie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 03.07.2009 09:40 · Czytań: 636 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: