Koktajl - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » Koktajl
A A A
Kolejne opowiadanie z tomu "Mury Carcassonne".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.


Po otrzymaniu z Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki promesy na zakup zagranicznych środków płatniczych, istniało duże prawdopodobieństwo dostania paszportu. Promesę odebrałem, ale moje podanie, a następnie odwołanie zostało negatywnie załatwione. Wiedziałem, że bezprawnie szykanowano mnie pięcioletnim "wyrokiem".
Coroczne starania każdorazowo kończyło odmowne pismo z Biura Paszportowego MSW w Warszawie, oparte na podstawie artykułu 4, ustęp 2, punkt 5, ustawy z dnia 17 czerwca 1959r.
Miałem nieugiętą wolę wyjechania na zachód. Ograniczenie tej możliwości wywołało gigantyczną, wprost maniakalną, chęć przeciwstawienia się i osiągnięcia celu za wszelką cenę. Nosiłem się z zamiarem, w ostatecznym wypadku, ucieczki przez zieloną granicę. Planowałem nawet skok z Batorego w miejscu, gdzie przecinał się szlak szwedzkich promów płynących do Ystad.

Mój pęd do życia i zarabiania w "lepszym świecie" wypływał z szerokiego trendu. Podobne kombinowało wielu kolegów i znajomych nie tylko z Katowic.
Gierek rozpuścił społeczeństwo - rozdał niemało. Jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, jaka przepaść dzieliła nas nadal od mercedesów, burdeli i w ogóle od kapitalizmu.
W czasie towarzyskich spotkań wszystkich dręczył podobny problem: za co i jak się ustawić. Badylarstwo wychodziło z mody, ale jakaś hodowla - barany albo pieczarki, jakieś usługi - czyszczenie dywanów albo mycie samochodów, jakiś sklepik, jakaś kwiaciarnia, smażalnia, gofry, rurki... Wszystko jedno co, byle nie męczyć się za państwowe pieniądze.


Na hojność dyrektora nie mogłem narzekać. Podobnie jak wszyscy w biurze dostawałem częste przeszeregowania.
Moja sytuacja materialna, również dzięki Irenie, uległa stabilizacji. Zwróciła się znowu o pomoc do sądu, w celu zmuszenia mnie do płacenia alimentów w wysokości przekraczającej moją pensję. Tym razem jednak decyzja wymiaru sprawiedliwości mnie zadowoliła. Zajęcie wynagrodzenia, o którym zawiadomił mnie komornik, tylko z pozoru wyglądało dramatycznie. Zgodnie z prawem, wszczęta egzekucja miała swoje dobre strony: dłużnikowi pozostawiano środki zabezpieczające jego, ustawowo ustalone, potrzeby życiowe.


Kontakty z dziećmi sprowadzały się do przypadkowości.
Gdy je spostrzegałem, wracające ze szkoły lub idące do sklepu, zjeżdżałem pospiesznie windą, aby choć przez chwile móc z nimi porozmawiać. Odczuwałem z przykrością, że nasze spotkania traciły akcenty serdeczności. Dostrzegałem coraz większy wpływ nastawiania ich przez matkę.
Rozpuszczano je bezprzykładnie. Im już, na przykład, nie smakowała zupka babci Włodzi - jeździły na pizzę do miasta. Wyskakiwały do baru na coca-colę, miały pieniądze, demonstrowały niezależność. Ich matka, oczywiście w opinii ogółu, robiła co mogła, aby "biednym sierotom" wynagrodzić nieszczęście. Dwoiła się i troiła między szpitalem, a przychodnią. Potem doszła jeszcze Spółdzielnia Inwalidów. Nic dziwnego, że na sprawy domowe nie miała zupełnie czasu.
Posiadanie samochodu pomijała milczeniem - "Co tam taki trabant!", ale drewniany domek, parcela pod trochę solidniejszy – nie spłynęły z nieba za sprawą czarodziejskiej różdżki - na to musiała "zapracować". W oficjalnej wersji te wszystkie "luksusy" zawdzięczała Robertowi, który sprzedał ojcowiznę w Warszowicach. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że pieniądze te, równowartość paru mórg, otrzymał, pupilek rodziny, jej brat Zbyszek.

Któż mógłby dostać w pierwszej kolejności skierowanie do prewentorium w Rabce, jak nie trójka biednych dzieci, wychowywanych przez samotną kobietę.
Umiejętność przekonywania bliźnich odnośnie trudnej, wprost na granicy głodu i choroby sytuacji rodzinnej, stanowiła wrodzony dar Ireny. Mnie potrafiła również zmiękczać, choć dzięki intuicji Aliny zdarzało się to coraz rzadziej: Juli przyznano prewentorium w późniejszym terminie i jak stwierdziła Irena: "Nie ma nikogo, kto mógłby ją odwieźć".
Przypomniane mi, w tym konkretnym przypadku, ojcowskie obowiązki, wykorzystałem do celów osobistych. Po zawiezieniu dziecka do Rabki, spędziłem z Aliną parę uroczych dni między Bukowiną Tatrzańską, a Kasprowym Wierchem.

Biuro się rozbudowywało, zajmowało coraz więcej mieszkań. Powstawały nowe zespoły. Różne branże rozrzucone zostały po całym bloku. Do instalatorów na przykład należało zjeżdżać na czwarte piętro, do drogowców na dziewiąte. Archiwum na dwunastym, kosztorysy na trzecim, maszynistki na piątym, i tak dalej.
W związku z reorganizacją znalazłem się na szóstym piętrze. Kierownikiem zespołu został pewien starszy projektant ściągnięty specjalnie z Rzeszowa. Odizolowani zostaliśmy korytarzami i piętrami od głównego nurtu, jaki stanowiła dyrekcja i architekci. W tych warunkach rodziła się tak zażyła atmosfera, że co niektórzy koledzy, zapominając o obowiązkach domowych, ingerowali dogłębnie w końcową fazę projektu dokonywanego przez ponętne kreślarki. Ja, na szczęście zaspokojony całkowicie wdziękiem Aliny, nie miałem podobnych problemów.
Kulturalny poziom, tworzony w rodzinnej atmosferze, podtrzymywały krążące między piętrami najnowsze wydania świerszczyków. Specjalne seminaria, organizowane w architektonicznych pracowniach, wytwarzały podniosły nastrój w czasie oglądania na ekranie filmowym przenikających się kształtów à la Corbusier, widzianych w różnych perspektywach i w zmiennej amplitudzie.
Niezapomnianym spektaklem stała się słuchana, niestety tylko z taśmy magnetofonowej, XIII-ta Księga Fredry, recytowana przez nowo kreowanego, filmowego Kmicica.

Nasz klub filmowy również przeżywał boom.
Długo błąkaliśmy się po różnych świetlicach lub pomieszczeniach zastępczych, aż w końcu prezes Chorzowskiej Spółdzielni przydzielił nam niezależny i obszerny lokal. Wiele prac adaptacyjnych wykonanych zostało systemem gospodarczym. Powstały: duża sala projekcyjna, laboratorium, sanitariaty, pomieszczenie na sprzęt i archiwum. Wszystko pachniało świeżością i nadzieją.
W naszej działalności nie ograniczaliśmy się wyłącznie do taśmy filmowej. Niezmiennie po oficjalnych, piątkowych zajęciach, rozpoczynał się turniej skata. W zasadzie, część członków przychodziła do klubu głównie w tym celu. Graliśmy na pieniądze, ale nie hazardowo - chodziło raczej o rozrywkę na profesjonalnym poziomie. Wyskok na róg do "Baśki" i przynoszenie pięciolitrowej kolby jasnego piwa prosto z beczki, nie należało do rzadkości. W wyjątkowych sytuacjach, uchwałą zarządu, przeznaczaliśmy nadwyżkę składkowych pieniędzy na coś mocniejszego.
Sala widowiskowa, szczególnie w okresie karnawału, zamieniana była na balową. Do tradycji należał sylwester i dzień patronki żony prezesa. Nasze zabawy cieszyły się taką popularnością, że z czasem musieliśmy ustalić limit zapraszanych gości spoza klubu.

Należałem do klubowej elity, mogłem więc wykorzystać laboratorium filmowe do prywatnych potrzeb. Choć, w pierwszej kolejności, po zamieszkaniu w siemianowickim mieszkaniu zamieniłem kuchnię na ciemnię, to jednak Alina miała ochotę czasami coś popichcić. Nie przywiązywałem dużej wagi do posiłków, jednakże z czasem musiałem ściągnąć czarną folię z okien. Gdybym jednak nie miał klubowych możliwości, dalej jadałbym jajecznicę smażoną w oliwkowym świetle ciemni.
Najbardziej żałowałem rozstania z "Opemusem". Samo zdobycie tego czeskiego powiększalnika stanowiło prawdziwy wyczyn, nie mówiąc już o jego cenie. Na ten zakup przeznaczyłem, leżącą w szufladzie, ślubną obrączkę. Nabyła ją Krysia. Nie wiem czym się kierowała: sentymentem rodzinnym, bądź umiłowaniem do złota.
Robiłem dużo zdjęć. Zdarzały się czasami fuchy, ale główną działalność skoncentrowałem na portrecie i akcie Aliny.

W klubie rosła młoda kadra. Powstawały dobre filmy, paru kolegów zajęło się z sukcesem animacją. Służyłem radą i krytyką, lecz od dłuższego czasu sam nic nie nakręciłem.
Postanowiłem udowodnić, że nie jestem tylko dobrym teoretykiem.
Pierwszy pomysł, erotyczny obraz, w którym oczarowanie obnażonymi kształtami Aliny połączyć chciałem z jej mistrzowską umiejętnością wykonywania makijażu, nie doszedł do skutku. Po próbnych zdjęciach nie uzyskałem zgody od niedoszłej gwiazdy na publiczną projekcję tego, co mnie tak zachwycało.
W danej sytuacji zdecydowałem się na ożywienie szkła. Cóż właśnie, jak nie szkło, wiązało się w pierwszej kolejności z erotyzmem. Film miał nosić dwuznaczny tytuł: "Koktajl".
Ułożyłem scenariusz, w którym dwaj bohaterowie, wędrując przez bujne, alkoholowe życie, pomimo równych szans, dochodzili do różnych celów, różnymi drogami. W beztroskim z pozoru, animowanym obrazie, umieścić chciałem głębszą myśl: Prawie wszyscy pili, lecz istniała zasadnicza różnica - jedni dzięki temu się staczali, a inni osiągali szczyty.
W ciągu paru dni powstał scenopis. Pomijałem go jednak w trakcie kręcenia, często ulegając nastrojowi chwili. Zorganizowanie akcesoriów nie zabrało dużo czasu. Najbardziej pracochłonne stały się obliczenia do wykonania przenikania. W reżyserskich zamierzeniach, płynne przejście dwóch obrazów w finałowej scenie tworzyło nieodzowny element filmu, a kamera, jaką dysponowałem, czy dysponować mogłem, nie potrafiła automatycznie tego wykonać.

Dwie koktajlówki, jako para bohaterów, poruszały się między statystami utworzonymi z dziesiątków różnorodnych kieliszków. Akcja rozgrywała się w otoczeniu butelek po piwie i różnych innych alkoholach. Zapałki, nieskończona ilość zapałek, stanowiły podstawowy elementem scenograficzny. W czasie kręcenia, właśnie na skutek spontaniczności, uzupełniać musiałem ich zapas.
Dziwnie więc patrzyła na mnie sprzedawczyni z pobliskiego sklepu spożywczego, gdy parokrotnie, w krótkich odstępach czasu, zjawiałem się po dwa piwa i dziesięć paczek zapałek.

Nieprzerwanie, przez wszystkie popołudnia w ciągu dwóch tygodni, pozostawałem na planie filmowym. Przy przesuwaniu o parę milimetrów moich bohaterów, wykonywałem tysiące ruchów i tyle samo pojedynczych zdjęć.
Niecierpliwie czekałem na wywołanie taśmy. W laboratorium, bojąc się aby jakiś błąd nie zmarnował wielodniowego wysiłku, poprosiłem Alinę o kontrolowanie każdego mojego ruchu z ułożonym w tym celu harmonogramem.
Wynik okazał się zgodny z zamierzeniem: szczytowy punkt, w którym jedna z koktajlówek przeistoczyć się miała na szczycie góry we wspaniały kielich, a druga, zmieniona w musztardówkę, zawisnąć jak wisielec, na flaszce z denaturatem, wypadł bezbłędnie. Montaż i nagranie dźwięku stanowiło już błahostkę.
Film podobał się, zdobył jednak, w czasie przeglądu klubowego, tylko czwarte miejsce. Nie miałem wątpliwości, że w przyszłości dalej zajdzie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 11.07.2009 09:36 · Czytań: 866 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 10
Komentarze
Wanda Szczypiorska dnia 11.07.2009 09:56 Ocena: Bardzo dobre
Żeby wyskoczyć z Batorego trzeba było mieć paszport. To tak na początek. Zobaczymy, co będzie dalej. A dalej ciekawy pamiętnik. Inne odcinki tegoż chyba też. Tym bardziej, że autor pamięta te same realia co ja, a więc plus minus rówieśnik. (Powiększalnik Opemus stoi w mojej łazience i nie mam dość energii by go wyrzucić).
wyrrostek dnia 11.07.2009 16:51
dzięki droga Wando - jak pamiętasz tamte czasy to na pokłady różnych statków, w tym również Batorego, można było wejść bez paszportu - nie próbowałem, ale wiem, że były takie przypadki.:D Pozdrawiam.
Wanda Szczypiorska dnia 11.07.2009 17:27 Ocena: Bardzo dobre
Być może. Na Batorym nie byłam, chociaż mieszkałam w Gdyni.
Zaraz sie zabiorę do porzednich kawałków. Taki bezpretensjonalny sposób pisania bardzo mi odpowiada.
wyrrostek dnia 11.07.2009 17:50
pozdrawiam Gdynię, bardzo bliskie mi miasto ;)
Miladora dnia 12.07.2009 18:12 Ocena: Świetne!
Witaj, kochany - już mi brakowało tych opowieści... :D
Czyli zaczynamy następny taniec? Tym razem chyba nie będzie długi, sądzę, z tego co wiem po pierwszym czytaniu... ;)
- zostało negatywnie załatwiane. - załatwione
- wprost maniakalną chęć, przeciwstawienia - przestaw przecinek na - wprost maniakalną(,) chęć przeciwstawienia...
- rozdał nie mało. - niemało (dopracowałabym to trochę stylistycznie, to zdanie)
- przepaść dzieliła nas nadal od mercedesów, burdeli i w ogóle do kapitalizmu. - od kapitalizmu
- W czasie towarzyskich spotkań, wszystkich - bez przecinka
- byłe nie męczyć się - byle (literówka)
- Podobnie jak wszyscy w biurze(; sugeruję usunąć)
- płacenia alimentów, w - bez przecinka
- Tym razem jednak, decyzja wymiaru - bez przecinka
- wszczęta egzekucja, miała swoje - bez przecinka
- traciły elementy serdeczności. - może "akcenty serdeczności"?
- wpływ ustawiania ich przez matkę. - może "nastawiania"?
- Im już, na przykład(,) nie smakowała
- między szpitalem(,) a przychodnią.
- Nic dziwnego(,) że(bez,) na sprawy domowe
- Umiejętność przekonywania bliźnich, odnośnie trudnej - bez przecinka
- głodu i choroby, sytuacji rodzinnej - bez przecinka
- choć dzięki intuicji Aliny, zdarzało się to - bez przecinka
- kto mógłby ją odwieść". - odwieść można kogoś od jakiegoś zamiaru, odwożenie kogoś to "odwieźć"
- Po zawiezieniu dziecka do Rabki(,) spędziłem z Aliną parę uroczych dni(bez,) między Bukowin(ą) Tatrzańsk(ą)(,) a Kasprowym Wierchem.
- niektórzy koledzy(,) zapominając o obowiązkach
- fazę projektu, dokonywanego przez - bez przecinka
- Ja(,) na szczęście zaspokojony całkowicie
- piątkowych zajęciach(,) rozpoczynał się
- cześć członków przychodziła - część
- w pięciolitrowej kolbie jasnego piwa prosto z beczki, - sugeruję przynoszenie pięciolitrowej kolby jasnego piwa - prościej, jaśniej
- ubawy cieszyły się - zabawy
- ochotę czasami (coś) popichcić.
- stanowiło olbrzymi wyczyn, - może prawdziwy wyczyn?
- Kupiła ja Krysia. - ją, i sugeruję "nabyła" bo słowo "zakup" było wcześniej
- sentymentem rodzinnym(,) bądź
- W danej sytuacji, zdecydowałem się - bez przecinka
- w trakcie kręcenia(,) często
- w finałowej scenie, tworzyło nieodzowny - bez przecinka
- poruszały się (bez w) między statystami
- Dziwnie się patrzyła na mnie sprzedawczyni - zamiast "się" sugeruję "więc"
- W laboratorium, bojąc się aby przez jakiś błąd nie zmarnował wielodniowego wysiłku, poprosiłem Alinę aby - sugeruję "aby jakiś błąd nie zmarnował.... poprosiłem Alinę o kontrolowanie każdego mojego ruchu...
- góry w wspaniały kielich - we wspaniały kielich
- zawisnąć powinna, jak wisielec, na - usuń "powinna" (zawisnąć jak wisielec na)
Większość, to takie kosmetyczne poprawki, ale lubię tak tańczyć z Tobą, więc je wyławiałam... ;)
Z coraz większą swobodą i płynnością operujesz słowami. Płynne są także przejścia od jednego wątku do następnego.
Tekst - takie świadectwo czyjegoś życia i zmagań, nadal jest ciekawy i wciągający. I ma się wrażenie uczestniczenia w nim - czyli jest plastyczny i przemawiający do wyobraźni.
Posługujesz się żywym słowem, kochany, i cieszy mnie to po prostu... :D
Świetny dla Ciebie, a mały minusik tylko dlatego, żeby Cię za bardzo nie rozpieszczać, a nadal dopingować do dobrego pisania.
oczywiście ocena z buziakiem i uśmiechem :D
Miladora dnia 12.07.2009 18:18 Ocena: Świetne!
O, jasne z modrym - miał być krótki taniec! :bigeek:
Czyżbym się aż tak zapomniała? :D
wyrrostek dnia 12.07.2009 21:35
Jak Cię nie uwielbiać droga Miladorko! :) Po tylu kłodach-przecinkach nadal płyniesz na wysokich obcasach z wdziękiem omijając nierówności. Dzięki za ten taniec, jak zresztą za wszystkie inne. Głęboki ukłon - całuję Twoją dłoń Madame. ;)
Miladora dnia 13.07.2009 01:26 Ocena: Świetne!
Wyrrostek napisał:
Cytat:
Głęboki ukłon - całuję Twoją dłoń Madame. smiley

Kochany, na litość, przecież jest mnóstwo ludzi, którzy jeszcze pamiętają tę piosenkę i to, że następna linijka brzmi - "Śniąc, że to usta twe..." :lol:
No ale jak się gniewać na takiego mężczyznę, prawda Kobiety? :D
ginger dnia 13.07.2009 10:11 Ocena: Bardzo dobre
Nareszcie rozwód! Uff... :D
Muszę przeczytać to, czego nie czytałam, bo mam dziurę... :uhoh:
Ale bardzo mi się podoba powrót do Twojego pisania. Jest wspaniałe - realistyczne, wciągające, czarujące. Ode mnie wielka piątka :D
wyrrostek dnia 13.07.2009 10:47
Miladorko, pewnie ludzie pamiętają, ale ważniejsze żeby czuli ;)
dzięki Imbirku, a już myślałem, że coś jest nie tak :D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty