Drzewa za oknem, takie same, jak wczoraj. Zupełnie identyczne. Siedzi tak, myśli identycznie. Od lat, dwa klony zza okna, na przemian rodzą i wypluwają liście. Każdy liść wygląda, jak klon sąsiada. Tysiące więc klonów za oknem, nie dwa. Każdy przypomina mu o innym wydarzeniu. O spotkaniu z matką, o zajęciach, jedzeniu, o wieczorze z dziewczyną. Nie odróżnia ich jednak. Tak, jak nie odróżnia tych wielkich wydarzeń. Zlały mu się w pamięci w zieloną masę. Klonowy syrop, który na jesień zbrązowieje, po czym znowu zaczyna gnić. Depresyjnie. W całym tym, jeszcze zielonym, syropie zdarzało się kilka grudek czekolady. Wysokoenergetycznych chwil, z których jedną wygenerował w pamięci i postanowił ją powielić. Mieć swojego własnego klona. Wstał więc z krzesła i odszedł na dwa kroki od okna. Strach załomotał w jego źrenicach. Odwrócił się, szarpnął za klamkę i otworzył okno. Na obu, rodzących identyczne potomstwo drzewach, siedziały jakieś ptaki. Darły dzioby niemiłosiernie, jednak dla niego, było to wspaniałą odskocznią, od obserwacji głuchych i niemych batalionów listowia. Słuchał więc namiętnie, aż do zmęczenia zmysłów.
Skrzydlaci śpiewacy, którym daleko było do ostatnich kastratów, a jeszcze dalej do wielkich tenorów, czekały na chwilę sławy. Całymi godzinami, podzielone na grupy, obserwowały okna w bloku stojącym na przeciwko ich drzewa. Oddział Siódmy, już od trzech kanapek i niemiłosiernie słodkiej herbaty, skupiony był na oknie, przy którym siedział zmęczony życiem, smutny człowiek. On byłby podatną publiką. Tak. Dowódca armii śpiewaków będzie dumny z Oddziału Siódmego. Zbyt długo ich gardła były bezczynne, puste, bezdźwięczne. Nie potrafiły już żyć z samego skubania nasion, które mieszając się w ich wnętrznościach w białawo - szarą masę, lądowały ostatecznie na zaparkowanych poniżej samochodach. Jednak klęska. Wstał i odszedł. Oddział Siódmy pogrążył się w żałobie, jednak nie na długo, gdyż owy smutny człowiek wrócił. Otworzył okno. Oddział dał znak reszcie. Śpiewali najdonośniej w całej okolicy, to była ich ostatnia szansa. Śpiewali, wkładając w powykrzywiane nuty, ostatnie resztki sił. Skupiły się, dźwięcznie malując samochody.
Ludzie to podłe istoty. Zasiedlają nowe połacie ziemi, panoszą się po obcych im dawniej terenach, przesiedlając wcześniejszych władców tych cudnych włości. Nie obchodzą ich sentymenty, czy więzy korzenne - człowiekowi spodoba się coś w Azji, musi to mieć w Europie. Dziś. Na wczoraj. I to nazewnictwo. W każdym pieprzonym zakątku świata, którego człowiek nie powinien poznać, który nie powinien gościć tak zacnych przybyszy, tak cudnych niewolników, inaczej się do nich człowiek zwraca. Jakim prawem nadają królom, tak błahe, tak wulgarne i tak upokarzające imiona? Dyskusjom dwóch klonów, brutalnie przesiedlonych, siłą wkopanych w osiedlową zieleń, nie było końca. Szumem liści oznajmiały sobie wszystkie gorzkie myśli, skrzypieniem nawietrznym przedrzeźniały donośne istoty z nożami, ryjące znaki, z gwoźdźmi. Dumni władcy zieleni dość mieli takiego traktowania. Nie ich wola nadała im imiona, nie ich wola kazała im paradować przed oknami blokowiska. Zbyt długo czekali na zmianę sytuacji. Na wojny, choroby na koniec ludzkości. Drzewa są cierpliwe. Potrafią znieść dużo. Czekać. Lecz wszystko ma swoje granice. Coś w nich pękło i nie była to stara gałąź, przeciążona hałaśliwymi dziobami na chudych nóżkach. Teraz jest ich chwila. Czas odwetu. Pora pokazać majestat. Niech klękają pod ciężarem władzy.
Jeszcze nigdy, tak źle zapowiadający się dzień, nie był aż tak piękny. Stara Jadwiga, imienniczka Umatki Uboskującej Polaków, wychodząc z łóżka, stłukła szklankę z wodą na nocne zgagi i przewróciła miskę, przeznaczoną na ich konsekwencję. Niestety - z zawartością. Za godzinę miała przyjść jej córka z "jedynym, najukochańszym wnusiem". Na starych kolanach więc Jadwiga czyściła dywan z wymiocin, ocierając poranny pot śmierdzącą ręką. Kąpiel potrzebna jej była, a czasu coraz mniej. Gdy córka, po dziesięciominutowym spóźnieniu, pojawiła się u drzwi, ze słodkim, dziecięcym uśmiechem poniżej pasa, stara Jadwiga w mig postanowiła ten uśmiech sklonować, przykleić do swojej, osamotnionej samobójczą śmiercią męża, pomarszczonej twarzy. Uwierzyć w niego i żyć nim. Pożegnała się z córką, przygotowała maleństwu śniadanie, z trudem panując nad odruchem wymiotnym, towarzyszącym widokowi zawartości lodówki, której fragment zniknął wczoraj wieczorem i pojawił się rankiem na ścierce. Po śniadaniu poszła z wnuczkiem na spacer. To jest jej czas. Zaimponuje sobie, wnusiowi. Przeczeka, aż zniknie ten nieznośny odór. Ptaszki tak ładnie ćwierkają, słońce świeci, drzewa zielone, a w mieszkaniu wciąż unosi się smród rzygowin. Piękne, stare lata.
Śpiew Oddziału Siódmego przypomniał mu o latach szkolnych, o wieczornych powrotach do domu. O siniakach, wyzwiskach, o plwocinie. Jej śliskości, smrodzie, smaku. Dzieciństwo jego miało brzmieć, jak śpiew ptaków. Radośnie, szybko i chaotycznie. Jednak jego dźwięki były inne. Brzmiało jak okrzyki szaleńca, czekającego na krzesło. Głośne, wytrwale czekające na wybawienie. Miało ciężar bielizny wypełnionej fekaliami. Im więcej krwi na skórze, im więcej łez, zastąpionych później kolejną krwią, tym kał był cięższy, gęstszy i bardziej smrodliwy. Miast standardowego dzieciństwa, otrzymał od losu obóz w domu starców, w którym sanitariusze zabierają ci rentę i upokarzają na każdym kroku. Teraz przeżywa dzieciństwo. Chciałby pytać wciąż "dlaczego?", "po co?", "czemu?", lecz nie ma kogo. Żyje sam, na dwóch pokojach z kuchnią. Na kuchni z oknem. Na parapecie. To jest jego dzień. Jego szansa na znalezienie odpowiedzi. Na wszystkie pytania. Jego matka najwyżej krzyknie, ale znad chmur wiele nie zdziała.
Widok, jak z obrazka. Piękne, dostojne drzewa, drzemiące spokojnie na kanapie ze starej Jadwigi i jej wnuka, ptasia armia, która poderwawszy się do lotu, poczęstowała samochody, razem z drzewami kanapowymi, salwą ziaren przetrawionych i mężczyzna, który dopiero teraz dojrzał do tego, by być dzieckiem. By latać.
Cieć, wychodząc na podwórze i widząc to wszystko, zastanawiał się tylko, kto to całe gówno posprząta.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
botaurus · dnia 15.07.2009 09:33 · Czytań: 1113 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: