Czas lęku / rozdział 1 - batofator
Dla użytkownika » Piekło » Czas lęku / rozdział 1
A A A

CZAS LĘKU




Myślisz, że wiesz czym jest strach?
Przekonaj się...






PROLOG

Rok 1996, Tolpoke, Nebraska, USA

Tego roku mieliśmy cholernie gorące lato. Po południu przy każdym domu w powietrze wzbijał się zapach pieczonego na grillu mięsa. U Dowleanów taka sytuacja miała miejsce codziennie. Ale co miał robić Steve, skoro wylali go za to, że był za gruby? Zajął się tym, co wychodziło mu najlepiej, czyli jedzeniem. Gdyby ktoś wykręcił mi taki numer, bez wahania wybiłbym mu zęby.
No więc ludzie odpalali swoje grille i ruszali w bój. Około godziny dwudziestej na całej ulicy waliło pieczonym mięsem. No, był tylko jeden wyjątek r11; panna z dzieckiem. Alice Bunch zawsze była dziwna, tak przynajmniej powiedziałaby wam większość mieszkańców miasta. Każdy znał nauczycielkę z jedynej szkoły w Tolpoke.
Jednak nie o tym jest historia, którą mam zamiar wam opowiedzieć, chociaż będzie tu coś o Alice Bunch. Ale nie będzie to kłótnia na temat jakiegoś pechowego steku, który wylądował na twarzy przechodnia. Nie, tego lata w Tolpoke wydarzyło się coś znacznie poważniejszego. Wszystko zaczęło się, gdy... Z resztą sami zobaczcie.






ROZDZIAŁ I

1

Max Bunch zaczynał sprzątać swój pokój. To fakt, nieźle nabałaganił tego wieczora, ale to nie był jeszcze powód, aby to on miał wszystko posprzątać. Miał mnóstwo kolegów w swoim wieku, którzy nie musieli robić porządków w pokojach, bo robili to za nich rodzice. A mama nawet mu nie pomogła. Pisała tylko coś czerwonym długopisem po i tak już pogryzdanych kartkach. Max nie rozumiał tego, ale też wcale nie próbował się nad tym zastanawiać. Mama wyraźnie zabroniła mu dotykania tych kartek, więc chłopiec nie chciał już więcej wiedzieć.
Chował teraz ołowiane żołnierzyki do puszki po krakersach. Puszka była duża, ale odpowiednia dla jego licznej armii, z którą uporał się w ciągu kilku minut. Następnie stanął twarzą w twarz z groźnym rywalem. Po całym pokoju porozrzucał mnóstwo drewnianych klocków. Leżały dosłownie wszędzie. Już chciał się za nie zabrać, gdy coś usłyszał.
To było jak drapanie, nie, bardziej chrupanie. Takie odgłosy wydawał Mr Ozzie, gdy jadł kromkę suchego chleba. Max błyskawicznie odwrócił się w kierunku drzwi. Jednak królik siedział w klatce i nic nie robił. Zmieniło się to, gdy w pokoju zrobiło się jakoś mroczno. Zupełnie jakby ktoś zasłonił żarówkę ręką. Tylko, że nic nie zasłaniało lampki.
Kolejna rzecz, której Max nie rozumiał.
Chciał schować wreszcie klocki, ale znów coś mu przerwało. Mr Ozzie zaczął dziwnie się zachowywać, rzucał się po klatce i jakby warczał. Chłopiec stwierdził, że jego ulubieniec po prostu się wygłupia, ale to trwało już zbyt długo. Gdy spojrzał w oczy królika, był pewien, że ten jest przerażony! W pewnym momencie wszystko się skończyło, nie było już strasznej mroczności, a Mr Ozzie leżał na boku i drżał.
-Mamo! Chodź tu, proszę!
To była normalna reakcja sześciolatka na sytuację, w której traci kontrole nad tym, co się dzieje.
W drzwiach stanęła piękna szatynka. Miała około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i piękne błękitne oczy. Max wiedział, że jego mama podoba się innym. Ale nie wiedział dlaczego ci sami ludzie dziwnie o niej myśleli. Kiedyś ją o to spytał, ale ona tylko wpatrywała się w niego, jakby widziała ducha.
-Co się... Max, dlaczego nie sprzątasz?
-Ułożyłem żołnierzyki i chciałem poukładać klocki, ale Mr Ozzie...
Przerwał, Alice Bunch podeszła do klatki, otworzyła ją i wyjęła z niej czarno-białego królika.
-Max, otwierałeś klatkę?
-Nie, ja...
Nie wytrzymał, zaczął płakać.
-Żywe zwierzę to nie miś, którym można rzucać po kątach. Nie wiem co tu się stało, ale Mr Ozzie nie żyje, chociaż prosiłam cię, abyś nie otwierał klatki jak będziesz sam. Następnego zwierzaka dostaniesz nie prędzej niż jak skończysz dziesięć lat. A przez tydzień masz szlaban, wykorzystaj go na porządki.

2

Kolejny dzień był jeszcze bardziej gorący. Więc dlaczego Alice Bunch sprawdzała jakieś prace? Po prostu prowadziła skrócony kurs dla dorosłych, który miał skończyć się wraz z wakacjami.
O 11:53 szeryf Rick Terrence wyjechał z Tolpoke drogą prowadzącą na wschód. Chciał sprawdzić trasę do Grand Island. Klimatyzacja działała na całą parę (dzięki Bogu). Był gotów do drogi. Co nie znaczyło, że chciał spotkać jakiegoś świra, który wiezie w furgonetce poćwiartowaną rodzinę. Musiał przyznać, że nie było aż tak źle. Trzy mile od miasteczka natknął się na czerwonego forda mondeo, z którego dobiegała ogłuszająca muzyka. Jeśli to, czego słuchał ten facet można nazwać muzyką. Dla Ricka były to nagrane na kasetę pierdnięcia świni. To tyle jeśli chodzi o muzykę techno w ujęciu szeryfa z Tolpoke.
Ford zjechał na pobocze i zatrzymał się, ale kierowca nie wysiadł z samochodu.
Rick Terrence ruszył w stronę mondeo i zatrzymał się przy drzwiach od strony kierowcy. W środku siedział wysoki brunet, który miał około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i trzydzieści lat. Na sobie miał wytarte na udach jeansy i białą koszulkę z logiem NBA.
-Dzień dobry, szeryf Rick Terrence. Proszę o pana dokumenty.
Tamten otworzył schowek i wyjął z niego dokumenty. Policjant stwierdził, że powinien być ostrożniejszy. Przecież gościu mógł mieć spluwę! Ale na szczęście nie miał. Rickowi nie podobała się wizja powolnego umierania w niewyobrażalnym upale trzy mile od najbliższego miasta. Sprawdził dokumenty.
-Frank Stone urodziny trzynastego maja tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku w Nowym Jorku, tam też zamieszkały.
-To ja. r11;zgodził się mężczyzna.
-Jedzie pan przez Tolpoke?
Genialne pytanie! Ta drogą trzeba było przejechać przez Tolpoke. A może Frank Stone nie miał go zobaczyć, bo było ono widoczne tylko dla jego mieszkańców.
-Przez co? Przepraszam za tępotę, ale jestem w tej okolicy pierwszy raz.
-Nie szkodzi. Tolpoke to małe miasteczko trzy mile na Zachód stąd. Za tamtym wzgórzem będzie widoczne. Zatrzymuje się pan u nas może?
-Możliwe, postanowiłem zatrzymać się w pierwszym ciekawym miejscu po Grand Island.
-Tolpoke ciekawe? Zmieni pan zdanie. A tak w ogóle to dokąd pan jedzie?
-Do Sacramento w Kalifornii.
-Bez obrazy, ale mieszkając w Nowym Jorku wybrałbym samolot.
-Ja w normalnych okolicznościach tez bym tak zrobił, ale rozstałem się z żoną. Do bagażnika wrzuciłem trochę niezbędnych rzeczy i zacząłem nowe życie.
-No to już nie przeszkadzam. Zatrzymałem pana, bo po prostu muszę coś robić, a że jest pan pierwszą osobą, którą dziś tu widzę...
-Rozumiem.
-No to... do widzenia.
-Do widzenia, życzę miłego dnia.
-I ja też.
Czerwony ford mondeo zniknął za wzgórzem, a szeryf Terrence ruszył dalej na Wschód. Po drodze zastanawiał się nad tym, co powiedział mu Frank Stone.
Zaczął nowe życie?
Stwierdził, że albo jest kanciarzem, albo bardzo inteligentnym gościem.

3

Tym czasem w Tolpoke, przy ulicy Dębowej 14 Max Bunch wyglądał przez okno. Patrzył na sąsiednie podwórka, gdzie inne dzieciaki w jego wieku i trochę starsze już od ponad godziny korzystały z pięknej pogody. A on odbywał swoją karę. Nie był zły na mamę, chociaż ta ukarała go niesłusznie. Ale skąd mogła o tym wiedzieć?
A skąd Max wiedział, że jutro będzie miał wypadek?
Śniło mu się to w nocy. Często miał dziwne sny, które spełniały się po kilku dniach.
-Max!
To May r11; opiekunka Maxa. Miała w tedy osimnaście lat i okulary, w których jej oczy były wielkie jak piłki baseballowe.
-Słucham?!
-Chodź tu na chwilę!
-Nie mogę! Mama mi zabroniła!
-Ale teraz jej nie ma! Nic jej nie powiem!
-No bo nie zejdę!
Na chwilę zapadła cisza, lecz Max szybko ją przerwał.
-May, kto to jest gnojek?!
Opiekunka zjawiła się na górze w mgnieniu oka. W porównaniu do matki chłopca była okropnie brzydka. Na jej twarzy rozmaite emocje toczyły walkę o to, która ma być najwyraźniejsza. Chyba wygrało przerażenie.
-Co... skąd ty wiesz?
-Jak powiedziałem, że nie zejdę, to ty powiedziałaś: rto siedź tam gnojku jedenr1;.
-Ja nie powiedziałam tego na głos, skąd o tym wiesz?
-Słyszałem.
-Tylko tak pomyślałam, skąd o tym wiesz?
-Słyszałem.
-Nie kłam! Bo powiem mamie!
-SŁYSZAŁEM! IDŹ STĄD, NIE LUBIE CIĘ!
Krzyk chłopca był ogłuszający, ale nie aż tak, żeby miała od tego pęknąć szyba w oknie. Z półek zaczęły spadać zabawki, kwiat, który stał na parapecie wylądował na podjeździe, gdzie w wolnym od pracy dniu stałby żółty chevrolet jego mamy.
Max przestał krzyczeć.

4

Frank Stone dojechał do Tolpoke o 12:13. Było to typowe małe amerykańskie miasteczko, gdzie prawie wszyscy się znali. Przy głównej ulicy po obu stronach obsadzonej drzewami (tylko skąd w środkowej Nebrasce tyle drzew? Nie mówiąc już o alei) stały małe domki jednorodzinne, szkoła, budynek rady miasta, posterunek policji, kościół i dwa sklepy.
Ford zatrzymał się przed posterunkiem, ale minęła chwila, zanim wysiadł z niego jego kierowca.
Ruszył w stronę wejścia, do którego prowadziło kilka niskich, szerokich schodów. Chciał wejść do środka, ale...
-Hej, no dajcie spokój. r11;odezwał się zaskoczony.
Czyżby szeryf Rick Terrence był jedynym policjantem w tym mieście?
Frank wrócił do samochodu, ale nie wsiadł do środka. Jego uwagę przykuła drewniana tablica z ogłoszeniami. Podszedł do niej i zaczął czytać wszystko, co było na niej wywieszone. Jednak nie znalazł tam nic prócz tego, że: Elen From zmarła przed dwoma dniami, a jej rodzina prosi o modlitwęr1;, oraz tego, że: rSam Skizz chce sprzedać samochódr1;.
Stwierdził, że jeśli szuka informacji o mieście, to najlepiej będzie wpaść do sklepu. Wsiadł do forda i ruszył nim w kierunku małego, białego budynku.
Parking był mały, najwyżej na dwadzieścia samochodów, ale większy nie był potrzebny. Frank ruszył w stronę sklepu. Chociaż było dopiero po dwunastej, słońce już nieźle piekło. Na ławce przed wejściem siedział starszy mężczyzna, który próbował pokonać upał pijąc zimne piwo.
Stone wszedł do środka, było tam przyjemnie chłodno (być może klimatyzacja była jednym z niezawodnych sposobów na ściągnięcie klientów w upalny dzień). Podszedł do lady, za którą stał ogromny facet z długimi włosami spiętymi z tyłu głowy.
-Podać coś? r11;spytał niskim głosem.
Frank spojrzał w kierunku półek z alkoholem. Tak bardzo go kusiło, mimo to powstrzymał się. Wbił wzrok w oczy sprzedawcy i odezwał się:
-Nie, dziękuję. Chciałem tylko zapytać, czy jest tu jakiś hotel?
Olbrzym spojrzał na Franka z rozbawieniem, po czym ryknął śmiechem. Gdy się opanował, odrzekł:
-Przepraszam, ale nie potrafię sobie wyobrazić, aby w Tolpoke kiedykolwiek miał stanąć hotel. Z resztą na takim zadupiu i tak byłby niepotrzebny.
-No to przepraszam za kłopot i...
-Chwileczkę, hotelu nie ma, ale przy Lincoln Street można wynająć pokój. Z pewnością znajdzie pan ten dom.
-A Lincoln Street gdzie jest?
-Pojedzie pan główną ulicą i za posterunkiem skręci w lewo.
-Dzięki, do widzenia.
-Na razie.

5

O 14:03 szeryf Rick Terrence dojechał do Tolpoke. W tym samym czasie Alice Bunch wracała do domu. Idąc wzdłuż Tolpoke Street stwierdziła, że człowiek, który posadził tam drzewa powinien być święty. Chociaż zastanawiające było to, jakim cudem te drzewa nie uschły, o parku już nie mówiąc.
Alice była ubrana odpowiednio do pogody, jaka tego dnia panowała w Tolpoke. Cienka, bawełniana bluzeczka podkreślająca ładne piersi, niebieska spódnica w kwiaty sięgająca kolan, buty n wysokim obcasie i delikatny makijaż sprawiały, że wyglądała o kilka lat młodziej. Jednak o wygląd dbała tylko ze względu na siebie, chciała być atrakcyjna, aby lepiej się czuć. Nie zależało jej na tym, aby podobać się mężczyznom z Tolpoke, ponieważ wiedziała, że nigdy nie zwiąże się z żadnym z nich. A co do samopoczucia, czy mogło ono być dobre, skoro jest się traktowanym tak, jak ona? Wtedy nie pomaga nawet ponadprzeciętna uroda. Ciągnęło się to od incydentu w szkole, miała wtedy piętnaście lat. Z początku wiedziały o tym tylko osoby z klasy, lecz po czasie wszystko rozniosło się na szkołę i całe miasto. Wyjazd na studia niczego nie zmienił, no tylko to, że Alice stała się zupełnie inną osobą. Najważniejsze było w tym nowe nastawienie do ludzi i ich postawy wobec niej. Krótko mówiąc olała wszystko prócz pracy i Maxa.
Idąc w zamyśleniu dotarła do Rosevelt Street. Skręciła w prawo i natknęła się na tego gnojka od Loverów. Ian miał czternaście lat, rude włosy i był niesamowicie odrażający. Zawsze coś zwisało mu z nosa, na spodniach miał plamy od namiętnie uprawianego samogwałtu. Jego ojciec nie żył, a matka nie mogła sobie z nim poradzić. Głównie dlatego Ian nie robił sobie nic z innych ludzi i obrażał kogo popadnie. Więc dlaczego miałby odpuścić Alice? To byłoby nielogiczne!
-Dzień dobry panno Bunch. r11;odezwał się Ian.
-Dzień dobry.
-Ładna pogoda, prawda? Może o zmroku pójdziemy do parku?
-Licz się ze słowami.
-No co? Przecież lubi pani dawać dupy komu popadnie. Max też już panią miał?
-Zamknij się ty...
-No skończ.
Alice już nic nie powiedziała, ruszyła dalej.
-Suka. r11;podsumował Ian.
Słyszała to, ale postanowiła zignorować Lovera. Miała już wolne i cieszyła się z tego. Nic nie było w stanie zepsuć jej humoru, przynajmniej na razie.
Wzdłuż Rosevelt Street nie było już tak przyjemnie. To, czy rosły tam drzewa zależało tylko od ludzi mieszkających przy tej ulicy. Po obu jej stronach stały domy jednorodzinne, które były początkiem miłego i spokojnego osiedla.
Alice bardzo lubiła tę okolicę, ponieważ jej mieszkańcy byli w miarę życzliwie nastawieni do nauczycielki. A dokładniej mówiąc nie wtykali nosów w nie swoje sprawy. Tak więc z ich strony miała spokój. Oczywiście zdarzały się wyjątki, gdy dziwnie jej się przypatrywano lub wytykano palcem. Ale ogólnie Rosevelt Street była w porządku.
Wreszcie doszła do swojego domu. Już na samym początku poczuła, że coś jest nie tak. Zaraz potem zobaczyła stłuczoną doniczkę, która leżała na środku podjazdu. Miała szczęście, że rano wstawiła samochód do garażu.
Weszła do domu, była trochę podenerwowana, ale nie dała tego po sobie poznać.
-May, wróciłam!
Cisza.
-May?!
Ruszyła schodami na piętro. Bała się o Maxa, miała niepokojące wrażenie, że stało się coś złego. Cisza panująca w domu napełniała ją coraz większa obawą. Była już u szczytu schodów, skręciła w lewo i powoli poszła w kierunku pokoju syna.
Drzwi były otwarte na oścież, okno tak samo. Alice dostrzegła May. Dziewczyna leżała rozciągnięta na dywanie. Nie miała żadnych ran, ale była bardzo blada i nieprzytomna. Nauczycielka podeszła do niej i otwarta dłonią lekko uderzyła ja w policzek. May zamrugała i spojrzała na nią. Odwróciła się w kierunku łóżka Maxa i krzyknęła z przerażeniem.
-Uspokój się! Co się tu stało?
-O... on jest nawiedzony.
-Co ty wygadujesz?
Alice spojrzała w kierunku Maxa, który siedział między łóżkiem a ścianą. Głowę zakrył rękami i płakał. Matka podeszła do niego, usiadła na łóżku i położyła rękę na jego ramieniu.
-Max?
Odezwała się prawie tak cicho, że prawie sama tego nie słyszała. Mimo to Max uniósł głowę i spojrzał na nią. Chłopiec w przeciwieństwie do jego opiekunki miał czerwoną twarz, po jego policzkach ciekły łzy, a pod okiem miał ślad po uderzeniu otwartą dłonią.
-Ja nie chciałem mamo, to ona pierwsza mnie uderzyła.
-A ty co zrobiłeś?
-Nie wiem pomyślałem sobie, że jej nie lubię, a ona nagle uniosła się w powietrzu, pod sam sufit i spadła. Widziałem, że się nie rusza i przestraszyłem się, myślałem, że zmarła.
-Nie wolno tak mówić Max. Dlaczego go uderzyłaś? I co on wygaduje z tym lataniem?
-On nie kłamie, naprawdę uniosłam się w powietrzu. A uderzyłam go, bo krzyczał.
-Dlaczego?
May milczała.
-Max, dlaczego krzyczałeś?
-Bo ona nazwała mnie gnojkiem, a potem nie chciała uwierzyć, że to słyszałem.
Alice spojrzała na May. Była wyraźnie zaskoczona postawą tej dobrze wychowanej dziewczyny.
-Przykro mi May, ale muszę cię zwolnić. Uderzyłaś mojego syna, którym miałaś się opiekować, jesteś wulgarna w jego obecności. Nie pozwolę aby Max miał kontakt z takimi osobami.
May odezwała się po chwili milczenia.
-Do widzenia.
-Do widzenia May.
Jednak zanim dziewczyna wyszła z pokoju, zatrzymała się w progu i odwróciła.
-Panno Bunch?
-Słucham.
-On czytał w moich myślach. Słyszał to, co o nim pomyślałam.
May wyszła z domu przy ulicy Dębowej czternaście, a Alice Bunch wpatrywała się z niedowierzaniem w swojego synka.

6

Frank Stone siedział w wynajętym przed dwoma godzinami pokoju. Właściciel domu był prawdziwym zdziercą. W Nowym Jorku można było spędzić trzy noce za tę samą cenę, którą w Tolpoke płaciło się za jedną noc. Ale na swoje szczęście wziął ze sobą wszystkie swoje oszczędności, o których jego była żona nie wiedziała. Więc mógł sobie pozwolić na pobyt tutaj.
Mimo wszystko musiał przyznać, że pokoje były warte swoich cen. Pod dużym oknem stało ładne dwuosobowe łóżko, na środku okrągły stół, a na nim wazon pełen świeżych kwiatów. Na prawo od drzwi ustawiono dużą szafę na ubrania, a po drugiej stronie komodę. Przy łóżku z jednej strony stał stolik nocny, a z drugiej biurko i dwa krzesła. Na biurku panował nienaganny porządek. Ściany pokoju pomalowane były na pomarańczowo, wisiało na nich dużo zdjęć, które jak domyślił się Frank przedstawiały Tolpoke. Musiał przyznać, że trafił do całkiem ładnego miasteczka.
W tym momencie siedział nad kartką papieru i zastanawiał się co napisać. Po chwili namysłu sięgnął po długopis i zaczął bazgrolić. W końcu był kiedy lekarzem i mógł (a nawet musiał) pisać niewyraźnie.


17 lipca 1996

Dojechałem do Tolpoke w Nebrasce. Już przed miastem wpadłem na jakiegoś gliniarza, który zatrzymał mnie, bo się nudził. Po krótkiej rozmowie ruszyłem dalej...
...gdy wreszcie zaparkowałem przed domem, w którym wynajmuje się pokoje, wysiadłem z samochodu. Zapukałem do drzwi i musiałem poczekać chwilę aż otworzył mi szybko starzejący się mężczyzna z kępą siwych włosów i siecią zmarszczek na twarzy. Po krótkiej rozmowie wynająłem niesamowicie drogi pokój, w którym teraz siedzę i zapisuję kolejne kartki tego pamiętnika...

7

-Nic mu nie będzie. Jest tylko przestraszony, ale to mu przejdzie. Niedługo znów zacznie się odzywać. r11;stwierdził John Groves.
Był jedynym lekarzem w Tolpoke. Miał już swoje lata, niedawno stuknęła mu sześćdziesiątka. Mimo to trzymał się bardzo dobrze, wyglądał zdrowo i silnie. Nosił okulary, które miały strasznie grube oprawki i były dla niego tym, czym kitara dla Erato. John Groves należał do grupy mieszkańców miasta, których nazywano ASAMI. Były to osoby o największym dochodzie i podobnym szacunku w całym mieście. Wystarczyło jednak spojrzeć na Jamesa Evansa, który był burmistrzem Tolpoke i zasranym pijakiem. Posiedzenia rady miasta były zwykłymi turniejami gry w pokera przy alkoholu.
Jednak nie doprowadzenie Tolpoke do upadku było w tym momencie najważniejsze.
-Panno Bunch, moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy?
-Tak, oczywiście.
Alice i doktor zeszli na parter do gustownie urządzonego salonu.
-Słucham pana. r11;odezwała się Alice.
-Wiem, że to może nie należeć do moich obowiązków, ale wolałbym wiedzieć. Max może mieć jakieś lęki, problemy na tle nerwowym. Chciałbym wiedzieć czego mógł się przestraszyć. Czy pani może wymierza mu kary fizyczne?
-Doktorze Groves, nigdy nie uderzyłabym Maxa. Kiedy byłam dzieckiem, nikt mnie nie bił, więc ja nie mam zamiaru bić syna. Max powiedział mi czego się przestraszył, ale nie wiem czy powinnam panu to powiedzieć. Już bez tego uchodzę za dziwaczkę.
-Bez obaw, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. A poza tym nie wszyscy są tacy...
-Okrutni?
-Powiedzmy.
-No dobrze, ale to zabrzmi jak kompletne brednie. May Verne r11; opiekunka Maxa powiedziała mi, że ten czytał w jej myślach. Gdy May go uderzyła, ten podobno siłą woli uniósł ją w powietrzu.
-Jest pani pewna?
-Mówię to, co usłyszałam. Niekoniecznie muszę w to wierzyć.
-A wierzy pani?
-Nie wiem, czasami Max zachowuje się tak, tak, jakby naprawdę potrafił czytać w myślach.
-Mam kilka książek na ten temat. Poszperam w nich trochę, a jak coś znajdę, to dam pani znać.
-Dziękuję doktorze Groves.
-Nie ma za co. Skoro jestem jedynym lekarzem w mieście, to muszę interesować się wszystkim.
-Mimo to jeszcze raz dziękuję.
-Do widzenia panno Bunch.
-Do widzenia.

8

O godzinie 23:17 Julie Mascollo i Gina Groves wracały z pubu przy Tolpoke Street do domu doktora Grovesa przy Park Street, gdzie miały nocować. Były właśnie naprzeciw domu, w którym Frank Stone wynajął pokój.
-Julie, nie chce mi się iść tak daleko. r11;odezwała się osiemnastoletnia Gina.
Była niewysoką blondynką z włosami sięgającymi do łopatek.
-Ja też nie chcę łazić, ale co zrobić?
Julie była o dwa lata starsza, miała rude włosy spięte w kok z tyłu głowy.
-Chodźmy przez park.
-Spadaj, nigdy tam nie pójdę po zmierzchu.
-Dziś będzie wyjątek. r11;upierała się Gina i pociągnęła przyjaciółkę za sobą.
-No dobra, ale jak coś mi się stanie, to przez ciebie smarkulo.
-A co miałoby ci się stać w Tolpoke?
-Boję się gwałcicieli.
-Jeszcze żadnego nie widziałaś.
-Dlatego się boję. Z resztą pan Evans wygląda na takiego.
Gina wybuchła śmiechem. Z trudem utrzymywała równowagę. Tym bardziej, że była już po, kilku drinkach.
-Chyba leci na mrówki, bo są wystarczająco słabe!
-Albo na kaloryfer! r11;wrzasnęła Julie.
-Cicho, bo usłyszy i przybiegnie.
-Z największą erekcją w historii wszechświata! Jedenaście centymetrów!
-Zamknij się ty stara krowo!
-A ty co gówniaro?!
Usiadły na krawężniku i zaczęły się śmiać. Łzy płynęły im po, policzkach, a one nie mogły przestać. W końcu opanowały się. Spojrzały na siebie i ruszyły w kierunku parku. Znalazły kolejny powód by wyzwać burmistrza Evansa, mianowicie brak oświetlenia przy głównej alei (nie mówiąc już o pozostałych). Wysokie drzewa o wielkich koronach całkowicie zasłaniały księżyc, przez co w parku było niewyobrażalnie ciemno. Z trudem dostrzegały ławki i śmietniki stojące tuż przy alei. Mimo to nie miały zamiaru cofnąć się. Były już za bardzo wstawione by nadkładać drogi.
Zniekształcone przez ciemność drzewa nieźle igrały z ich wyobraźnią, napawając je coraz większą obawą. Jednak nie potrafiły jej uzasadnić. Żadna z nich nie wierzyła w to, że w Tolpoke może być gwałciciel. Mimo to były coraz bardziej zdenerwowane.
-Słyszałaś? r11;spytała szeptem Gina.
-Co? Tu nic nie ma. r11;odparła przerażona Julie.
Po jej słowach Gina wrzasnęła na całe gardło, a gdy zobaczyła minę Julie, wybuchła śmiechem.
-Ty głupia ściero! Chcesz żebym dostała zawału?! Zabiję cię jak stąd wyjdziemy!
-To się pospiesz, bo nie jesteśmy nawet w połowie drogi.
Julie chciała odpowiedzieć, ale usłyszała szelest liści (mimo iż w ogóle nie było wiatru). Jednak zrobiło się chłodno i jakby ciemno. Cos wzbiło się w powietrze, przy okazji robiąc mnóstwo hałasu. Obie dziewczyny dostały gęsiej skórki.
-To tylko sowa. r11;odezwała się Julie.
-Od sów się zaczyna. Spadajmy stąd.
-Gina?
-Co?
-Nie mogę się ruszyć.
-Co ty pi...- nie zdążyła skończyć. Zamiast tego wrzasnęła z przerażenia.
Julie miała twarz pokaleczoną w kilku miejscach. Ran ciągle przybywało, a najgorsze było to, że otwierały się same. Nagle Julie zaczęła krzyczeć jak opętana. Gina nie miała pojęcia jakim cudem struny głosowe jej przyjaciółki to wytrzymały. Po chwili zrozumiała skąd wziął się ten wrzask. Zobaczyła, że Julie ma krew między nogami, która przesiąkała przez spodnie i tworzyła kałużę na ziemi. To, co miała w sobie było z pewnością zbyt duże i rozrywało ją powoli, lecz bardzo boleśnie.
-Uciekaj. r11;ostatkiem sił nakazała Julie. W jej oczach było tyle cierpienia, że ciałem Giny wstrząsnęły dreszcze, ale posłuchała.
Gdy była jakieś dwadzieścia metrów od tamtego miejsca, usłyszała kolejny krzyk przyjaciółki. Po kolejnych dziesięciu metrach wyczuła, że coś ją goni. Wyraźnie słyszała głośne sapanie. Bała się odwrócić, ale zrobiła to. Nie mogła się powstrzymać. To, co zobaczyła spowodowało, że stanęła jak wryta.
W ciągu kilku sekund, które dzieliły ją od śmierci przypomniała sobie dwie rzeczy. Pierwszą z nich były słowa Julie: No dobra, ale jak coś mi się stanie, to przez ciebie smarkulo. Po jej policzkach pociekły łzy, ale tym razem nie od śmiechu.
Drugą rzeczą były koszmary z dzieciństwa. Często śniło jej się, że biegnie przez las i gonią ją trzy wielkie, białe psy z czerwonymi ślepiami i pianą na pyskach. Jednak nigdy nie wiedziała jak kończy się sen, bo zawsze budziła się z krzykiem. Teraz jednak była pewna, że pozna koniec koszmaru. W jej stronę biegły trzy wielkie, białe psy z czerwonymi ślepiami i pianą na pyskach. Gina zaczęła płakać jeszcze mocniej.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
batofator · dnia 17.07.2009 11:09 · Czytań: 657 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
batofator dnia 22.07.2009 08:21
Jeszcze taka mała prośba, o której zapomniałem w opisie. Wstawcie czasami jakiś komentarz, w końcu po to jest piekło, prawda?
Harry dnia 22.07.2009 11:02 Ocena: Dobre
Witam. Ogólnie nawet mi się podobało. To co mi się podoba to język jakim operujesz w tekscie.
Pozdro
ps. nie będę wytykac błędów-kilka jest
:yes:
batofator dnia 22.07.2009 14:56
Dzięki. Fajnie, że pierwszy komentarz jest pozytywny. A co do błędów, to jednak bym prosił o ich wskazanie, w końcu m.in. po to jest piekło, prawda? :)
pozdrawiam
Sceptymucha dnia 10.11.2009 16:51 Ocena: Dobre
Ogólnie fajne, ale...
Na przykład to:
-Nie wiem, czasami Max zachowuje się tak, tak, jakby naprawdę potrafił czytać w myślach.
-Mam kilka książek na ten temat. Poszperam w nich trochę, a jak coś znajdę, to dam pani znać.
Lekarz mający w domu książki o czytaniu w myślach i nie traktujący tego jak nic niezwykłego na amerykańskim zadupiu jest dla mnie nie do pojęcia.
Nie do końca załapałem stan obu dziewczyn- pijane, nie pijane, ale pewnie lepiej by brzmiało napisanie tego od początku, nie w środku rozmowy.
Literówka to " Z resztą".
Pozdrawiam
batofator dnia 03.01.2010 12:24
muszę Ci przyznac rację z tym lekarzem. A co do dziewczyn, to pijane, gdzie jest coś, co wskazywałoby inaczej?
Dzięki za poinformowanie o błędach, na pewno z tego skorzystam.
Pozdrawiam
marcowy zajac dnia 24.01.2010 18:26 Ocena: Dobre
Witam:) Może od razu powiem, że opowiadanie całkiem mi się podoba, nieźle budujesz narrację, a nie każdy to potrafi (coś pewnie o tym wiem, ech...). Język też właściwie znośny, tylko w dwóch miejscach coś mi nie zagrało.
"Około godziny dwudziestej na całej ulicy waliło pieczonym mięsem" - ja wiem, że każdy używa takich kolokwializmów, jakie mu pasują, ale myślę, że lepiej byłoby zastąpić czymś to "waliło":p
no i była jeszcze "straszna mroczność", tu już moje całkiem subiektywne odczucie, ale "mrocznośc" zupełnie mi nie pasuje...
Kilka literówek ("w tedy" ), ale ogólnie fajne:)
batofator dnia 25.01.2010 11:23
Może to wynika z tego, że narrator ma sprawiac wrażenie osoby stojącej z boku, ma byc zwykłym mieszkańcem, który używa takich a nie innych słów. Stąd to "waliło" :). A "mrocznośc" to faktycznie dziwnie brzmi, ale to są myśli kilkuletniego chłopca, który może miec problem ze znalezieniem innego określenia (albo też moje pójście na łatwiznę...). Dzięki za komentarz, cieszę się, że się podobało.

pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty