Bułgaria - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » Bułgaria
A A A
Kolejne opowiadanie z tomu "Mury Carcassonne".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.


Babcia Ola zdawała sobie sprawę z nieubłagalnie zbliżającego się kresu życia. Stan jej zdrowia systematycznie ulegał pogorszeniu. Ciało odmawiało posłuszeństwa, jednak w zapadniętych oczodołach przygaszone źrenice potrafiły nadal głęboko spojrzeć.

Rodzice podchodzili do mojego związku z Aliną dosyć lekko. Bez jednoznacznych wypowiedzi w tej sprawie, czułem ich nastawienie: "Przygodna znajoma, pochodząca z robotniczej rodziny, a do tego bez wyższego wykształcenia". Podejrzewam, że nawet nie otrzymała statusu mojej przyjaciółki; prawdopodobnie zaszufladkowali ją jako chwilową kochankę.
Babcia Ola inaczej postrzegała mój związek i dzięki temu cała rodzina zmieniła nastawienie. Jej zdanie potraktowano jak testamentowe życzenie: "Nie wiadomo czy Andrzej nie spędzi całego życia z tą dziewczyną. Bądźcie dla niej dobrzy, uważajcie aby nie doznała od was krzywdy".
Do Nysy na Święta Bożego Narodzenia pojechałem w zasadzie głównie po to, aby pożegnać się z babcią. Miała jeszcze tyle sił i woli by, usiąść przy stole wigilijnym.
Nikogo bliskiego nie straciłem do tej pory. Bezradnie patrzyłem na gasnące życie. Nie istniała żadna siła mogąca zmienić bieg rzeczy.
Babcia traktowała wiarę zawsze jako osobistą sprawę. Nie opowiadała nigdy o niebie i przyszłym życiu. Wcześniej widywałem ją z różańcem, teraz modliła się prosząc jedynie o szybki koniec.
Mama nie mogła pogodzić się z myślą o rozstaniu, niemniej błagała również Boga, wykończona psychicznie i fizycznie wielomiesięczną pielęgnacją chorej, o zakończenie cierpień.


Czy człowiek, w obliczu śmierci, może mieć ukryte zamiary? Jeżeli nie, dlaczego nie miałbym uwierzyć babci w to, co powiedziała o Alinie. Bałem się jednak tak daleko wybiegać myślami...: "Mogę z nią zostać do końca życia"... Wiedziałem, że mnie kocha i chce być ze mną. Ale ja... Nie... Nawet słowa babci nie potrafiły sprowokować mnie do odważnego spojrzenia - do spojrzenia pozbawionego małżeńskich kompleksów.

W wyniku kolejnej rozbudowy biura znalazłem się w nowym zespole, którego szef dbał wyjątkowo o rodzinną atmosferę. Ta umiejętność pomogła mu w poderwaniu Anieli - świeżo "upieczonej" architektki.
Nasz boss umiał okazywać wszystkim bezpośredniość, i nie robił tego na pokaz. Zaproponował mi, po pewnym czasie, udział w nowo powstającym przedsiębiorstwie, gdzieś na wschodzie Polski, którym kierował jego brat. Pisemnie, w sposób oficjalny, zadeklarowałem gotowość.
W celu nawiązania bliższych stosunków, zaprosił mnie do Rzeszowa, gdzie w wąskim gronie, czyli w towarzystwie naszych dziewczyn, bawić mieliśmy się w sylwestrową noc.
Lubiłem jeździć autem. Z Aliną spędzałem prawie każdy weekend w samochodzie. Maluszek zużywał niecałe pięć litrów na 100 kilometrów, a i tak koszty wycieczek solidarnie dzieliliśmy na dwoje.
Skorzystałem z zaproszenia. Bardziej od sylwestrowej zabawy podniecała mnie sama droga do Rzeszowa. Przy okazji postanowiłem wstąpić do Łańcuta. Za Krakowem wpadliśmy w potężną zamieć. Maluszek dzielnie poruszał się w śnieżnych koleinach jednak nie obyło się to bez dużej straty czasu.
Szef czekał na nas z niecierpliwością. Przywiozłem dwie półlitrówki i pech chciał, że śpiesząc się na salę balową jedna mi wypadła, a jej zawartość błyskawicznie połknął śnieg ulicy. Nie miałem czasu na szukanie sklepu monopolowego, a nie wiedziałem, że zabawę organizowało jakieś stowarzyszenie inżynierów, które zadecydowało o zakazie sprzedaży alkoholu w bufecie.
Nigdy w życiu nie witałem Nowego Roku w stanie, można powiedzieć, zupełnej trzeźwości. W sumie nie przeszkadzało to mi zupełnie. Alina miała cudowną kreację, delektowałem się jej wdziękami i myślą o dmuchanym materacu, w mieszkaniu szefa.
Czekało mnie jednak rozczarowanie.
Moja dziewczyna pierwszy raz wykazywała niezadowolenie i o seksie mogłem zapomnieć. Nie wiedziałem, podobnie jak w piosence Rosiewicza: "...Wypiła za mało czy zjadła za dużo?", co się stało? Niemniej pierwszy raz dotarło do mnie, że Alina może robić fochy.

Mieszkanie na ulicy Kordeckiego pozostawało niezamieszkane. Nikt nie miał koncepcji, co zrobić z nim w wypadku śmierci babci. Zaproponowałem, aby na stałe zameldować w nim Alinę.
Pojechałem specjalnie w tym celu do Nysy. Nie wiedziałem jak prowadzić rozmowę – wniosek powinien podpisać główny lokator. Babcia zrozumiała wszystko bez słów. Nie chciała nawet słuchać wyjaśnień.
W miesiąc po zameldowaniu Aliny, odbył się pogrzeb babci Oli. Całą rodzinę okryła czerń smutku.
Skończył się jednocześnie dramat ciągłego oczekiwania na nieuniknioną śmierć bliskiej osoby.


Ulica Kordeckiego pozostanie na zawsze związana z babcią Olą. Po pewnym czasie jej stare mieszkanie zaczęło nabierać świeżego wyglądu. Alina zaplanowała wszystko skrupulatnie i postanowiła zainwestować w swoje przyszłe "gniazdko" niemałe oszczędności.
W pierwszej kolejności podłogę i okna pokrył błyszczący lakier. Cześć starych gratów, nieprzydatnych i bezwartościowych, wylądowała na śmietniku. O wygląd ścian babcia zawsze dbała, nie trzeba było więc ich na nowo malować.
W pokoju stanęły: dwa fotele, szeroki tapczan, rozkładany stolik i meblościanka. Mieszkanie nabrało natychmiast innego charakteru.

Te wszystkie meble dzielnie przetransportował na swoim dachu, bezpośrednio z "Rozdzienia", nasz maluszek. Najcięższym okazał się masywny, okolicznościowy stolik. Blacha uginała się, ale wytrzymała, czego nie dało się powiedzieć o filcowej podklejce. Opadła i musiałem czekać aż do lata, na ponowne przyklejenie jej butaprenem.


Cała rodzina wybierała się na wakacje do Bułgarii. Wszyscy chcieli parę beztroskich tygodni spędzić w pewnej, słonecznej pogodzie.
Dotyczyło to również mnie i Aliny. Po ostatnim zimnym i mało szczęśliwym wypoczynku nad polskim morzem, marzyliśmy o rozgrzanym piasku i suchym namiocie. Zdecydowałem się więc urlop spędzić wspólnie ze wszystkimi.
Z pewnych przyczyn nie mogliśmy jednak wyjechać jednocześnie. Umówiłem się na znanym wszystkim, campingu "Nestinarka".

W stronę Zakopanego wyruszyliśmy jak zwykle w piątek bezpośrednio po pracy. Nie znałem Tatr od strony czeskiej, chciałem je zobaczyć, chociażby zza szyby samochodu. Niestety, na przejściu w Łysej Polanie, czekaliśmy ponad pięć godzin, dzięki czemu, po przekroczeniu granicy, w światłach samochodowych reflektorów widziałem jedynie przydrożne słupki.
Ponadto padało i zrobiło się zimno. Bez zatrzymywania maluszka przejechałem całą Czechosłowację. Na Węgrzech za Miszkolcem, tuż przed świtaniem, miałem dosyć jazdy. Z desperacją rozpocząłem poszukiwanie jakiegoś miejsca, umożliwiającego parę godzin snu. Mokra trawa i liczne kałuże nie zachęcały do postoju. Wjechałem w polną drogę. Polanka pod lasem nadawała się idealnie na krótki wypoczynek. Zacząłem rozbijać namiot. Alina poszła w "krzaczki". Wróciła pospiesznie krzycząc przerażona: "Pszczoły, masa pszczół... uciekajmy!".
Dopiero wtedy, zobaczyłem w szarzyźnie poranka dziesiątki uli.
Po paru kilometrach, przy kolejnej próbie znalezienia noclegu, wąska droga kończyła swój bieg na gliniance. Było mi już wszystko jedno. Zasypiałem przy rozbijaniu namiotu. Po nadmuchaniu materaca padłem jak kłoda.
Śniło mi się błogie ciepło. Miękkość falujących piersi Aliny wtapiała się w napięte oczekiwanie. Okrągłość bioder wypełniała, bez reszty, cały namiot. Szybowałem długo w objęciach namiętności, poddając się coraz gwałtowniej podmuchom miłości. Głęboko przeniknęła mnie, swoim gorącem, błyskawica rozkoszy. Straciłem przytomność.

Nieznośny upał nie pozwalał na dalszy sen. Poczułem zapach jajecznicy. Dochodziła dwunasta. Alina kokieteryjnie obserwowała mnie wyczołgującego się spod namiotu.

- Nie masz chyba zamiaru spędzić nad tym stawkiem całych wakacji.
- Daj spokój, jeszcze nie doszedłem do siebie.
- Nic dziwnego, jak tak rozrabiałeś.
- Rozrabiałeś...? Krzyczałem przez sen?
- Nie wygłupiaj się. Było wspaniale. Dawno tak mnie nie kochałeś, choć prawdę powiedziawszy myślałam, że natychmiast zaśniesz.


Przejazd przez Rumunię trwał dwa dni.
W Konstancy zatrzymaliśmy się na krótko.
Mangalia natomiast, to niezapomniane wspomnienia Aliny, jakich doznała w czasie orbisowskiej wycieczki, przed paroma laty.
Dotarliśmy do hotelu, w którym przez dwa tygodnie czuła się goszczona, prawie jak królowa. Jej romantyczne wspomnienia doprowadziły nas na plażę. Rozleniwienie, wywołane ostrymi promieniami słońca, trwało do wieczora.
W odróżnieniu od sytuacji z hotelem, na camping nie mogliśmy trafić.
Jedyny, do którego udało mi się dotrzeć po długim błądzeniu, nie dysponował wolnymi miejscami. Zdesperowany, rozbiłem namiot na betonowej drodze. O wbiciu śledzi nawet nie myślałem, z precyzją natomiast najechałem kołami maluszka na linki, stabilizując w ten sposób konstrukcję namiotu. Dumny z pomysłu udokumentowałem to wydarzenia slajdami.

Na granicy rumuńsko - bułgarskiej oczekiwał nas parokilometrowy korek, który na szczęście niespodziewanie szybko uległ rozładowaniu. Dzięki temu, obiad mogliśmy zjeść w miejscu, gdzie kąpiąc się przed laty w szampańskim nastroju pozwoliłem by, skałki pozostawiły ślady na moim brzuchu.
Za Rusałką zainteresowali nas ludzie niosący skrzynki z olbrzymimi brzoskwiniami. Zatrzymałem się przy kolejnym straganie. Do malucha wyładowanego po brzegi, nie dało się nic więcej wepchnąć. Widok dojrzałych owoców zmobilizował mnie jednak do przepakowania tyłu. W pierwszej chwili zaszokowała nas niska cena. Dopiero po skosztowaniu okazało się, jakie zdobyliśmy wspaniałości. Aksamitne kule słońca o odurzającym aromacie wypełniały łakome usta, niedającą się przełknąć ilością nektaru. Pochłonięty łakomstwem, wtopiony w jego słodycz, nie wierzyłem, bym kiedyś w przyszłości mógł zjeść coś smaczniejszego.

Alina umówiła się w Warnie z koleżanką z biura. Nadaremnie, przez dwie godziny, czekaliśmy na nią przy fontannie. Może to była nasza wina; spotkać mieliśmy się wczesnym popołudniem. W każdym razie odpoczynek nam się przydał, a ponieważ zrobiło się późno, zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy.

Następnego dnia spędzamy długie godziny w Neseberze. Zachwycają nas resztki średniowiecznych murów, atmosfera rozpadających się cerkwi, stare, drewniane domy o niepowtarzalnej architekturze i smak świeżo uwędzonych rybek kupionych w porcie, których znowu z łakomstwa zjadamy za dużo.

Na camping Nestinarka przyjeżdżamy wieczorem. Straszną frajdę sprawia fakt, gdy jest się oczekiwanym, a co dopiero, gdy po dniu pełnym wrażeń, zarezerwowano miejsce na namiot i przygotowano wystawną kolację. Do późnych godzin nocnych trwało przywitalne przyjęcie, zawdzięczające podniosłą temperaturę również "słonecznemu brzegowi".

Zosia ze Stefanem, odpowiedzialni za dwójkę małych dzieci, pomarzyć tylko mogli o wycieczkach na dziewicze skałki. Rodzice również nie mieli ochoty szukać ustronnych miejsc, aby bezwstydnie obnażać swoje ciała. Z kolei brat Stefana, Karol, całkowicie unikał słońca, chroniąc sparzone miejsca grubą warstwą kremu. W tej sytuacji postanowiłem z Aliną nie wyłamywać się i spędzać czas w rodzinnym gronie.
Camping trzaskał w szwach. Tym razem miałem więcej czasu na obserwację życia setek ludzi zgromadzonych na łonie natury. Żałowałem, że nie wziąłem kamery filmowej. Powtarzająca się każdego rana sytuacja zasługiwała na rejestrację.
Beczkowóz wielokrotnie musiał wywozić zawartość przepełnionego szamba. Za każdym razem przejeżdżając z nieszczelnym, czy też niedomkniętym zaworem, pozostawiał za sobą wyraźny ślad. Turyści, na widok tej zapachowej atrakcji, uciekali w pospiechu na boki. W naszym obozie padało hasło: "Uwaga! Zbliża się żywe, świeże gówno". Oczywiście, po paru minutach, słońce zacierało ślady, reszty dokonywały gołe stopy campingowiczów. Wszyscy ze zrozumieniem przyjmowali taką konieczność, nie przywiązując do niej specjalnej wagi. Liczyło się słonce, woda i swoboda.

Po dwóch tygodniach, gdy zostaliśmy sami, zrobiło się smutno i pusto. Nasz namiot stanął osierocony na środku placu. Ucichł wesoły gwar obozowiska. Pocieszenia szukaliśmy na odległych skałkach. Atmosfera wspólnie spędzanych wakacji bezpowrotnie znikła. Nawet pliska miała inny smak.
Postanowiliśmy uciec od powstałej samotności.
Łzy wypełniły oczy Aliny w czasie nabierania źródlanej wody na dalszą drogę. Pomimo tego, że planowaliśmy zwiedzenie paru atrakcyjnych miejsc, nie mogła powstrzymać żalu z powodu kończącego się urlopu.

Nasyceni słoną wodą pozostawiliśmy wybrzeże, kierując się w głąb kraju. Chciałem, zgodnie z zakorzenionym zwyczajem, zobaczyć jak najwięcej. Przejeżdżaliśmy przez niekończące się tereny plantacji pomidorów i brzoskwiń. Z dala od morza panował potężny upał. Znosiliśmy go dzielnie, a maluszek również spisywał się fantastycznie.

Wjeżdżamy do Żeravna - malowniczego skansenu położonego w górach.
Po kamienistej drodze wolno kroczy osiołek, objuczony chrustem.
Kontrast wydekoltowanej sukienki Aliny wzniecił niepokój. Wśród ciszy, nieporuszonego latami czasu, uniósł się pył zgorszenia.

Po dwóch godzinach jazdy otoczył nas, w bułgarskim Krakowie, inny świat. Veliko Tarnovo - tłum turystów rozdeptywał ruiny zamku pamiętające czasy dawnej wspaniałości.

I znowu po paru kilometrach wprowadziła nas w zadumę cisza, ukrytego w górach, monastyru Preobrażeńskiego.
Czarna postać popa, wolno idącego pergolą przystrojoną dojrzałymi owocami winorośli, wtapiała się w barwną paletę ściennych fresków. Sylwetka kota, podążającego tą samą drogą, nadała scenie symboliczny charakter.

W huśtawce wrażeń wjechaliśmy na przełęcz Szipka. Z daleka majaczył pomnik postawiony wojskom rosyjskim, ku czci zwycięstwa odniesionego nad Turcją. Pokonaliśmy dziesiątki stopni wspinając się na szczyt, aby uczestniczyć w obchodach setnej rocznicy triumfu. Teleobiektyw mojego aparatu fotograficznego wydał się śmiesznie kruchy w zestawieniu z wiekowymi armatami, upamiętniającymi dzień chwały.
W dole, ukryte w zieleni lasu, w świetle zachodzącego słońca, błyszczały złote kopuły. Po zjechaniu z przełęczy, sił nam wystarczyło tylko na zwiedzenie malowniczej cerkwi.
W Kazanlak nie musiałem rozbijać namiotu. Do dyspozycji turystów oddano osiedle małych bungalowów. Dzięki temu, wczesnym rankiem następnego dnia ruszyliśmy do Sofii wypoczęci.
Odsłoniętą w centrum miasta nekropolię w dziwny sposób zdominowała smukłość pobliskiego minaretu. Osobliwy nastrój wywołały wyślizgane kamienie placu dookoła bazyliki Św. Zofii i odgłos toczących się po nich kół samochodowych. Nie zachwyciło nas przemierzanie ulic i placów ruchliwej metropolii. Postanowiliśmy uciec w święte miejsce, leżące w górach Riła.
Nie znaleźliśmy jednak spokoju za murami tysiącletniego monastyru. Zespół sakralnych obiektów o wspaniałej architekturze, ozdobionej bajecznie kolorowymi freskami, zalewała rzeka ciekawskich. Wielojęzyczny tłum uniemożliwiał wejście do cerkwi. W tych warunkach, jedynie bogata wyobraźnia stworzyć mogłaby zadumę i obraz mnichów, przemierzających w ciszy drewniane krużganki. Subtelność zabytkowej budowli, otoczonej monumentem masywu skalnego, ginęła w nerwowym bełkocie połączonym z hałasem migawek.

Górski strumyk przecinał pole namiotowe oddalone o paręset metrów od monastyru. Setki turystów, mocząc w nim zmęczone stopy, z zachwytem dzieliło się ostatnimi wrażeniami. Mało kto spodziewał się jaką atrakcję zgotuje nadchodząca noc.
Po północy, gdy słupek rtęci spadł do zera, ludzie zaczęli rozniecać ogniska. Nikt nie przygotował się na taki skok temperatury.
Zawiódł najbardziej skuteczny sposób rozgrzewki, jakim są pieszczoty, a po tym zrobiło się jeszcze zimniej. "Słoneczny brzeg" nie dał również wystarczających efektów. Resztę więc nocy spędziliśmy na niecodziennej dyskotece tańcząc do taktu płomieni strzelających w roziskrzone gwiazdami niebo.

W Belogradĉyk spotykamy ostatnią na terenie Bułgarii turystyczną atrakcję. Olbrzymie rzeźby skalne stworzone przed milionami lat przez masy przepływającej wody, nadały bezludnej okolicy nadprzyrodzony charakter. Ta inscenizacja sił przyrody przeraziła Alinę. Bez wątpienia, poprzednia, nieprzespana noc i skwar bijący od kamiennych ścian, pogłębiły jej niepewność. Usiadła w cieniu, a ja wspiąłem się na pobliski blok skalny. Przede mną rozpościerał się widok imponującej armii masywnych figur, przypominających kształtami ludzkie i zwierzęce postacie zastygłe w bezruchu z rozkazu czarownika. Wyobraźnia przeniosła mnie w godzinę duchów, kiedy to w poświacie księżyca kuriozalne cienie rozprzestrzeniać mogły dodatkową grozę.
Zachwycony widokiem, zamiast paru zaplanowanych zdjęć, wypstrykałem cały film.
Delektowałem się małą ilością turystów, choć nie rozumiałem tego spokoju. Belogradĉyk należało zaliczyć do najwspanialszych pomników przyrody, a tak mało ludzi o nim wiedziało.
Postanowiłem pozostać na noc w tej bajkowej scenerii. Na pustym polu namiotowym nie czuliśmy się jednak najlepiej. Na szczęście kamienni rycerze strzegli nas skutecznie aż do świtu.
Chyba pod wpływem przeżytych wrażeń, zapomniałem zatankować benzynę. Dzięki temu, oszczędzając paliwo, przez ponad trzydzieści kilometrów zjeżdżałem z każdej górki na wyłączonym silniku. W końcu, bez dodatkowych emocji, dojechałem do Vidin.

Po przekroczeniu rumuńskiej granicy, z niecierpliwością oczekiwałem na widok Żelaznych Wrót Dunaju. Z okien samochodu, olbrzymia tama wydała się nam za mało ciekawa, aby szukać odpowiedniego miejsca na postój.
Po parędziesięciu kilometrach dotarłem do Băile Herkulane. Nie poddaliśmy się jednak kuracji "świętymi wodami Herkulesa" tak jak to robili, przed wiekami, rzymscy patrycjusze. Wystarczył nam warkocz czosnku kupiony od rumuńskiej wieśniaczki. Niemniej kurort zrobił na nas duże wrażenie, a szczególnie jego malownicze położenie wśród gór.

W Budapeszcie zatrzymaliśmy się tylko na jeden dzień. Na przepełnionym campingu pozwolono nam jedynie przenocować. Oczywiście, gdybym chciał zapłacić za pokój 230 lei, z dłuższym pozostaniem nie mielibyśmy problemów. Kończyły się jednak nasze finansowe możliwości. Poza tym, po bułgarskich upałach, gdy temperatura spadła poniżej dziesięciu stopni, szczękaliśmy zębami.

Ostatnia noc, spędzona na campingu Calovo w Czechosłowacji, jeszcze bardziej zmroziła wakacyjną atmosferę. Padało. Niewyspani i trzęsący się z zimna ruszyliśmy do domu.
Serdeczne powitanie w Nysie poprawiło nasze nastroje. Po dniu odpoczynku powróciliśmy do katowickiej rzeczywistości.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 17.07.2009 11:10 · Czytań: 776 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 5
Komentarze
Miladora dnia 18.07.2009 13:00 Ocena: Świetne!
Witaj, Kochany - czuję się zaproszona do następnego tańca... :D
- jednak zza zapadniętych oczodołów, przygaśnięte źrenice potrafiły nadal głęboko spojrzeć. - trochę bym zmieniła to zdanie - w zapadniętych oczodołach przygaszone źrenice potrafiły...
- Niewiadomo czy Andrzej - nie wiadomo (to co innego niż niewiadomy)
- Miała jeszcze tyle sił i woli by(,) usiąść
- Ale ja...Nie... Nawet - spację dodaj - Ale ja... Nie... Nawet
- wypoczynku, nad polskim morzem - bez przecinka
- dzięki czemu(,) po przekroczeniu granicy(,) w światłach
- Nic dziwnego(,) jak tak rozrabiałeś. ;)
- wspomnienia, doprowadziły nas - bez przecinka
- udało mi się dotrzeć, po długim błądzeniu - bez przecinka
- Zdesperowany(,) rozbiłem namiot
- kąpiąc się w szampańskim nastroju, skałki pozostawiły ślady na moim brzuchu. - trochę niezręczne to zdanie (może -
gdzie kąpiąc się przed laty w szampańskim nastroju pozwoliłem, by skałki zostawiły ślad... ?)
- łakome usta(,) niedającą się przełknąć
- nie wierzyłem(,) abym kiedyś w przyszłości mógł zjeść coś smaczniejszego. - dałabym "bym"
- długie godziny w Nesebyrze. - Neseber, a więc w Neseberze
- Zosia ze Stefanem(,) odpowiedzialni za dwójkę małych dzieci(,) pomarzyć
- nie mięli ochoty - mieli
- obnażać swoje ciało. - ciała
- Stefana, Karol(,) całkowicie unikał słońca(,) chroniąc sparzone
- Wszyscy ze zrozumieniem przyjmowali konieczną okoliczność, nie przywiązując do niej specjalnej wagi. Liczyło się słonce, woda - słońce, podkreśliłam niezręczne sformułowanie - może "taką konieczność"?
- paru atrakcyjnych miejsc(,) nie mogła
- pozostawiliśmy wybrzeże(,) kierując się w głąb kraju.
- Po dwóch godzinach jazdy, otoczył nas, w bułgarskim Krakowie, inny świat. - chyba jednak bez tego pierwszego przecinka
- I znowu za parę kilometrów wprowadziła - po paru kilometrach
- wolno idącego pergolą, przystrojoną dojrzałymi - bez przecinka
- tysiącletniego monastyry. - monastyru
- przemierzających w ciszy po drewnianych krużgankach. - przemierzających w ciszy drewniane krużganki.
- przepływającej wody(,) nadały bezludnej
- masywnych figur(,) przypominających
- przeżytych wrażeń(,) zapomniałem
- W Budapeszcie zatrzymaliśmy się tylko na dzień. - tylko na jeden dzień? bo to niejasne
Drogi Partnerze w tańcu - odnoszę wrażenie, że Twoją prozę i twój styl byłabym już w stanie rozpoznać nawet z zamkniętymi oczami... ;) Jest specyficzna i dobrze, że opowiadasz własnym, żywym i barwnym językiem. Bardzo dobrze wychodzą Ci wszelkie opisy przyrody, zabytków, krajobrazów - dodajesz im tę nutkę nostalgicznej jakby zadumy, która sprawia, że widzi się je bez przeszkód w wyobraźni.
Z przyjemnością tańczę więc z Tobą każdy taniec - Monsieur W. :D
I jedynie z jakiegoś przyzwyczajenia, by nie dać spocząć Ci na laurach, zostawiam świetne z przekornym minuskiem i rekompensującym (mam nadzieję) go buziakiem... :D
Uśmiech masz cały czas... ;)
PS. zapraszam na swoje imieniny w wierszu "chwile, czyli noc imieninowa" (wiesz, że czasem mi się zdarzają... i wiersze i imieniny, hihi...)
wyrrostek dnia 18.07.2009 21:02
Droga Miladorko, podziwiam Twoją wrażliwość i lekkość z jaką wychwytujesz wszystkie moje niezręczności. :)
Dziękuję za taniec i choć spóźniłem się na imieniny, mam czelność poprosić Cię do następnego. :D;):D
bassooner dnia 19.07.2009 22:49 Ocena: Dobre
nie wiem po co w sumie dałeś ten pierwszy (świetny) fragment o babci, bo nie pasuje do reszty o wakacjach, a raczej na osobną, bardzo dobrą historię.

Bułgaria mnie trochę przynudziła, bo dużo opisów, a mało akcji i przygód.
Usunięty dnia 20.07.2009 01:36 Ocena: Dobre
Czekam na ciąg dalszy SAGI, aczkolwiek trochę mi się już dłuży podczas czytania.
wyrrostek dnia 20.07.2009 17:50
bassooner, Zadysta,
dzięki za uwagi i za odwiedziny - zapraszam do następnych
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty