Cena satysfakcji - Vivaldi
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Cena satysfakcji
A A A
Frank Mauer mógł być z siebie dumny. Jeszcze trzy lata temu szczytem jego marzeń było odziedziczenie po ojcu małego zakładu szewskiego na obrzeżach Królewca. Od rana do zmierzchu praca, ból pleców, obmierzłe gęby i zapach kleju. Wieczorem szynk, kabaret, kufle zimnego piwa. Potem twardy sen i powrót do pracy. Zamknięty krąg, w którym tkwiłby do śmierci. Jednak nie - on, Fritz Wilhelm Mauer był stworzony do większych rzeczy. Pewnego dnia zabrał kilka gratów, trochę pieniędzy i wsiadł na statek płynący do Nowego Świata. Nie znał ludzi, języka i obyczajów. A mimo to udało się! Nauczył się tego wszystkiego, zmienił imię na Frank, wzniósł się ponad swój stan i uzyskał to, co wielu jego przyjaciół mogło podziwiać tylko u innych: piękny mundur. Mundur konduktora kolei na trasie Waszyngton - San Francisko. Amerykanie niekiedy patrzyli na niego dziwnie, kiedy z wypiętą piersią przechodził między przedziałami. Durnie... nie rozumieją, co to znaczy pruska duma. Duma mundurowego. Przesłał kiedyś swojej matce zdjęcie swego "skarbu". Kochana starowina odpisała, jak to z ojcem płakali ze szczęścia nad sukcesem syna. Dlatego też Fritz o każdej porze dbał, aby nie przynieść wstydu mundurowi. Zawsze dokładnie polerował złocone guziki, starannie prasował kołnierzyk i pastował buty. Ale przede wszystkim był bezlitosny dla tych, którzy łamali regulamin kolei.
Z uczuciem radości obserwował, jak pasażerowie pocą się, starając się odnaleźć bilet, którego nie posiadali. Cieszył go widok jadących na gapę, którzy nie zważając na prędkość, wyskakiwali przez okna, gdy tylko Mauer wchodził do przedziału. Ale przecież to była jego praca. Jego obowiązek jako konduktora kolei na trasie Waszyngton - San Francisko.

Frank kończył właśnie obchód, gdy w przedostatnim wagonie dostrzegł młodą dziewczynkę, śpiącą w jednym z przedziałów. Dziecko nie mogło mieć więcej niż trzynaście lat i wyglądało strasznie: włosy zatłuszczone i posklejane, twarz brudna, łokcie poobcierane, pełne strupów a ubrania trudno byłoby użyć nawet w charakterze szmaty do podłogi. Dziewczynka spała, wtulona w sporej wielkości walizkę, której właściciel najwidoczniej odszedł na moment. Mauer spojrzał groźnie na śpiącą. Widywał już takich pasażerów: wdrapywali się pod wagony, gdy pociąg ruszał a potem niepostrzeżenie wślizgiwali się do środka, by spać, jeść lub okradać porządnych ludzi. Przebrzydłe szkodniki...
Szturchnął lekko dziecko; mała otworzyła oczy zaskoczona i spojrzała rozespanym wzrokiem na kontrolera.
- Dosyć tego leniuchowania! - Powiedział ostro. - Kim jesteś i czyja to walizka?
Dziewczynka dość szybko oprzytomniała, jednak nie powiedziała nic, tylko skuliła się, obejmując rękami kolana.
- A, więc nie chcesz mówić? Bilety do kontroli proszę!
- On ma. - Rzekła cichutko, wskazując ostatni wagon. - On tam poszedł, ale zaraz wróci...
- Jasne, on zaraz wróci... Już ja znam te wasze sztuczki, małe diabły. Chodź tu!
Fritz chwycił dziewczynkę za rękę, starając się zaciągnąć ją do pierwszego wagonu, przeznaczonego dla kontrolerów. Przetrzymałby ją tam i na najbliższej stacji oddał szeryfowi, żeby wymierzył sprawiedliwość. Mała tymczasem rozpaczliwie starała się wyrwać z uścisku Fritza, płacząc, kopiąc siedzenia i krzycząc w niebogłosy. Mauer kątem oka zauważył, że reszta pasażerów - zazwyczaj starająca się pomóc bachorom - tym razem była nad wyraz cicha i rzadko przypatrywała się całemu temu zamieszaniu. Prusak uśmiechnął się do siebie. Tak właśnie powinno być - wszyscy muszą odczuwać respekt przed władzą.
Nagle jednak Frank usłyszał szczęk i wyprostował się; spoglądał prosto w lufę czterdziestki piątki. Postawny mężczyzna, trzymający broń, wpatrywał się w kontrolera zza grubych gogli, celując w głowę biednego Mauera.
- Co ty robisz? - Zapytał mężczyzna, a głos miał tak ponury, że Fritzowi dreszcz przeszedł po plecach. - Gdzie ją ciągniesz?
- Ja... ja... jestem kontrolerem... - Frank starał się nie jąkać, ale kiepsko mu to wychodziło - ja... ona nie ma biletu, więc chciałem...
- Ona jedzie ze mną. - Odpowiedział nieznajomy, chowając colta. - Tu są bilety. A teraz won.
Prusak ukłonił się pospiesznie i popędził do wagonu konduktorskiego nie oglądając się za siebie. Dopiero tam się uspokoił i uzmysłowił sobie, że ze strachu narobił w spodnie i ubabrał swój wspaniały mundur.

***
- Jestem głodna.
Lustmord zatrzymał się i spojrzał na dziewczynkę. Ta odwzajemniła się, wlepiając w rewolwerowca załzawione spojrzenie.
- Co?
- Jestem głodna. Chcę coś zjeść. - Victoria złapała się za brzuch. - Ty nigdy nie jesz?
- Nie. - Głos mężczyzny był głuchy i beznamiętny. - Tam jest hotel. Zamówimy pokój i jedzenie.
Dziewczynka pokiwała głową i ruszyła za swoim opiekunem.
Hotel nie był szczególnie wystawny, ale jak na warunki małego, zapyziałego miasteczka, zaskakiwał elegancją. Front pomalowano na niebiesko a okiennice na biało. W hallu położono miły dla oka, jasnozielony dywan a na ścianach całkiem niezłe portrety dam z wyższych sfer, może tylko trochę tłustawych. Meble i schody zdawały się być zbite z porządnego, trwałego drewna, całość zaś prezentowała obraz nadzwyczaj schludny.
Lustmord wszedł do środka i uderzył w dzwonek; przez dłuższą jednak chwilę nikt się nie pokazywał. Dopiero po trzecim uderzeniu z sąsiedniego pokoju doleciało gości głośne "Idę!" i ich oczom ukazała się młoda, niewysoka kobieta o jasnych blond, kręconych włosach. Ruchy miała szybkie, nieco nerwowe, krok sprężysty a uśmiech zdawał się nie schodzić z jej twarzy. Weszła do portierni, choć blat stołu sięgał jej niemal do piersi.
- W czym mogę służyć? - Zapytała śpiewnym głosem, wpatrując się w przybyłych.
- Pokój dla dwóch osób. - Powiedział Lustmord, kładąc na blacie zwitek banknotów. - I coś do jedzenia... W czymś problem?
Kobietka spoglądała z dołu na mężczyznę, co chwila przenosząc wzrok na młodą dziewczynę, stojącą za nim. Zrobiła kwaśną minę.
- Jeśli jesteś pan jednym z tych, co to młode panienki zgarnia z ulicy, a potem wynosi się zostawiając rankiem nieproszone prezenty, to lepiej od razu bierz tyłek i wynoś się stąd!
Lustmord wpatrywał się w kobietę bez żadnej reakcji.
- Co?
- To coś słyszał! Już miałam tu takich, co o łatwej zabawie myśleli, a potem zabierali się jak tylko słońce wzeszło! Tępe świnie! Myśleli, że jak dziewczynę z ulicy wezmą, to im wszystko wolno!
- Proszę pani. - Powiedziała nagle Victoria - To jest mój... brat.
- Brat?
- Tak, tylko że tata go kiedyś zostawił i przyszedł do mojej mamy. A teraz się mną opiekuje...
- Ładne mi opiekuje! - Prychnęła kobietka. - Popatrz na siebie dziecko! Włosy lepią się od brudu, ubranie wypada tylko spalić a te strupy są jak skorupa. Mój Boże! Wolę nie wiedzieć, w jakim stanie są twoje zęby... Proszę tu podpisać, co żywo. Tak panie... Victorze Collins. Proszę, to klucz do piątki. Idźcie do siebie a ja zaraz przygotuje co trzeba, żeby się zająć tą młodą damą.
- I coś do jedzenia, proszę Pani!
- I coś do jedzenia, naturalnie.

***
Lustmord rozejrzał się po mieście. Bravegrace niczym specjalnie nie różniło się od tysięcy niewielkich miasteczek, rozsianych po całej Ameryce. Kilkanaście domów, kościół, dwa hotele i saloon, kowal, kilku sprzedawców... nic nadzwyczajnego. Jedna tylko rzecz odróżniała je od innych...
Czterodniowe poszukiwania nie dały rezultatu. Ludzi, których chciał znaleźć, nie było w mieście, a żaden uczciwy człowiek nie miał zamiaru nic mówić, nawet po zapłacie. Lustmord skierował się więc do miejsca, gdzie spotkać mógł persony nieco mniej uczciwe...
Wszedł do baru. Lokal był wypełniony po brzegi. W rogu stało pianino, na którym stary murzyn grał skoczną melodię, a niezbyt urodziwa dziewczyna śpiewała miłosne piosenki. Kilkanaście twarzy, w większości brzydkich i odstręczających, zwróciło się w stronę przybysza. Podszedł do barmana i rzucił na stół banknot dziesięciodolarowy.
- Podwójne whisky. - Powiedział. - I informacje.
Dziewczyna przestała śpiewać i poszła do siebie, więc kowboje, pozbawieni możliwości klepania jej po tyłku, zwrócili się w stronę jedynej w tej chwili rozrywki - wysokiego mężczyzny w czarnej chuście na twarzy.
- A jakiego rodzaju informacji potrzebujesz, przyjacielu? - Zapytał barman, stawiając kieliszek na ladzie. - Jeśli szukasz dziewczyny do zabawy, z chęcią ci jakąś przedstawię...
- Nie chcę dziewczyny. - Victor wychylił kieliszek. - Chcę bandę Daltona.
Wąsaty właściciel saloonu, słysząc to, wszedł w głąb baru; zaszurały krzesła i kilku mężczyzn wstało z miejsc. Czarny pianista, widząc, co się dzieje, zabrał nuty i uciekł przez okno.
- A kim ty niby jesteś, cwaniaku, że ci się starego Daltona zachciewa? - jeden z kowbojów, z wyjątkowo szpetnymi strupami po ospie, podszedł do Lustmorda, trzymając w ręce pustą butelkę. - Może jestem jednym z jego bandy? Masz do niego interes?
- Owszem. - Victor odwrócił się i spojrzał na mężczyznę. - Gdzie on jest?
- Tam, gdzie go nie znajdziesz, śmieciu! - Krzyknął kowboj i zamierzył się butelką, celując w głowę. Jednak zamiast brzęku tłuczonego szkła posłyszeć dało się tylko trzask kości i krzyk, gdy Lustmord złamał rękę oprycha. Następnie chwycił go za ubranie i cisnął na ścianę niczym worek zboża.
- Gdzie znajdę Prestona Daltona i jego bandę? - Victor powtórzył pytanie, tym razem kierując je do oniemiałych klientów saloonu. - Zapłacę temu, kto wskaże mi miejsce...
- Ja wiem, proszę pana! Ja wiem!
Rewolwerowiec odwrócił się. Przy drzwiach wejściowych stał chudy, piegowaty chłopak o rudych włosach i wystających zębach. Miał wyjątkowo długie nogi, bo nogawki nie sięgały mu nawet do kostek. Wpatrywał się w Lustmorda z łobuzerskim wyrazem twarzy.
- Kim jesteś?
- Nazywam się John Hook i jestem synem kowala. Jeśli szuka pan bandy Daltona, to może pan być pewien, że będą jutro w samo południe na zrujnowanej farmie McTiennanów. Słowo honoru!
- Świetnie. - Lustmord podszedł do dzieciaka i podał mu rulonik banknotów. - Teraz powiedz mi, jak dostać się do tej farmy...

***
Już z daleka dosłyszała, że Victor wraca. Schody, choć solidne, trzeszczały niemiłosiernie pod jego stalowym ciałem. Wszedł do pokoju wśród skrzypienia desek i nie zwracając uwagi na dziewczynkę, podszedł do walizki. Victoria - odświeżona, w nowym, ładnym ubraniu i z obciętymi włosami, które ponownie odzyskały piękny, ciemnoblond kolor, przypatrywała się, jak mężczyzna wyciąga z walizy taśmę z nabojami i kilka lasek dynamitu. Lekko przestraszona patrzyła, jak Lustmord podwija rękaw i ładuje naboje do swego ramienia.
- Jesteś maszyną? - zapytała w końcu, choć pytanie to wydawało jej się przez chwilę wyjątkowo głupie.
- Tak, jestem.- Odpowiedział, nie podnosząc nawet głowy.
- I dlatego nie musisz jeść ani spać?
- Tak, dlatego.
- I gdy do ciebie strzelają, nie boli cię nic?
- Nie, nic nie boli.
- A czemu wziąłeś mnie ze sobą?
Victor wyprostował się i spojrzał na dziewczynkę. Wpatrywała się w niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, niczym młoda sarenka spoglądająca na myśliwego, który zaraz ją zastrzeli.
- Przypominasz mi kogoś. - Powiedział po chwili milczenia Lustmord. - Nie wiem kogo, ale pamiętam, że bardzo ją lubiłem. Biegała po mieście, rzucając kamieniami w okna i bijąc kijem stare kocury. Pamiętam... jakiś staruch chciał ją nastraszyć i wziął strzelbę. Ona się uśmiechnęła... coś się potem stało. Nie wiem co...
- I tylko dlatego mnie nie zabiłeś? - Victoria starała się, żeby jej głos zabrzmiał hardo, ale ściekające po jej policzkach łzy mówiły co innego. - I tylko dlatego?! Że ci kogoś przypominałam?!
Rewolwerowiec spojrzał na nią. Jej sylwetka odbijała się w szkle okularu.
- Tak. Właśnie dlatego.
- A co z tym, co mi mówiłeś tamtego dnia?! Że nauczysz mnie zabijać! Że gdy w końcu się zemścisz pozwolisz i mnie to zrobić!
- Nie pamiętam.

***
Stary Dalton, wbrew pozorom, nie zdobył sławy ani szacunku przez zuchwałe akty okrucieństwa, gwałty czy masowe morderstwa. Banda Prestona Daltona przypominała raczej dobrze prosperujące przedsiębiorstwo, pełne specjalistów: byli tu ludzie od prucia sejfów, ładunków wybuchowych, cichych morderstw i zwykli rewolwerowcy. Każdy napad był odpowiednio zaplanowany, dobrze przygotowany i wykonywany co do sekundy. Ofiary zawsze starano się zminimalizować, aby nie denerwować zbytnio zwykłych ludzi, zazwyczaj pozytywnie nastawionych do złodziei. Wyjątek stanowili tylko zdrajcy i ci, którzy chcieli stanąć między Prestonem a sejfem. Dla takich ludzi nie było litości, a tylko powolna i bolesna śmierć...
Także sam Dalton stanowił zaprzeczenie typowego zbira: nie był szpetnym zakapiorem, cuchnącym tequilą, ale szarmanckim mężczyzną w sile wieku, ubranym elegancko i wyjątkowo zadbanym, wysławiającym się z wdziękiem i elokwencją.
- A więc sądzisz, że ten człowiek jest mocny? - zapytał, pykając fajkę. - Myślisz, że może być niebezpieczny?
- Tak proszę pana, z pewnością jest silny! Bez problemu rzucił Willem Dursty o ścianę i nawet się nie zachwiał!
- I masz pewność, że mnie szuka?
- Tak proszę pana! Wyraźnie pytał o bandę Daltona, oferował nawet pieniądze!
- To ciekawe...Samotny rewolwerowiec szukający najsławniejszej bandy w stanie... Wiesz może, gdzie będzie?
- Jutro w samo południe ma czekać na was na starej farmie McTiennanów!
- Doskonale, chłopcze! - Preston uśmiechnął się i wyjął z kieszeni kilka banknotów. - Masz, należy ci się. I jeszcze raz przypomnij mi, jak się nazywasz?
- John, proszę pana. John Hook.

***
Victoria siedziała na werandzie i machała w powietrzu nogami. Lustmord wyszedł o świcie, zostawiając ją samą. Nie zareagował nawet na groźne fuknięcie pani Bloom, właścicielki hotelu, kiedy przynosiła dziewczynce śniadanie. Była to kobieta dość oschła i niemiła, ale wyjątkowo przedsiębiorcza; pieniądze powierzone na doprowadzenie wyglądu Victorii do porządku wydała umiejętnie, zmieniając brudną sierotę w małą piękność. Czasami nawet zastanawiała się, czy przypadkiem nie przesadziła, widząc grupki młodych chłopców śledzących dziewczynę, ale doszła do wniosku, że panienka Collins jest wystarczająco inteligentna, żeby poradzić sobie z problemem kilku obdartusów.
Tego dnia jednak pani Bloom była zmuszona jechać do innego miasteczka po sprawunki i zostawiła hotel pod opieką wyjątkowo niesympatycznego brata, więc Victoria mocno się nudziła, nie mając z kim porozmawiać.
- Cześć. - usłyszała nagle tuż obok. - Flądry nie ma?
Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła Johna Hooka. Poznała go jeszcze pierwszego dnia, kiedy z ciekawości zaglądał do zakładu balwierskiego, gdzie pani Bloom przyprowadziła młodą dziewczynkę na strzyżenie. Chłopak nie był zbyt ładny: miał zdecydowanie za długie nogi, wielkie dłonie, wystające zęby i rybie oczy, ale znał wiele ciekawych miejsc w miasteczku a przede wszystkim umiał zabawić Victorię wieloma zabawnymi historyjkami. Jedyne, czego u niego nie lubiła, to nawyk nazywania właścicielki hotelu głupią flądrą. To, że go nie lubiła i uważała za warchoła, to nie powód, żeby tak mówić!
- Nie ma. Powiedziała, że musi załatwić jakieś sprawy w sąsiednim miasteczku.
- Dobrze się składa. - John uśmiechnął się; z uśmiechem wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. - Bo by ci pewnie nie pozwoliła ze mną iść...
- Gdzie?
- U Pattisonów niedawno klacz urodziła pięknego źrebaka. Zastanawiałem się, czy nie chciałabyś zobaczyć...
- Oczywiście, że bym chciała!
- W takim razie chodź! Zaprowadzę cię!

***
Słońce prażyło niemożebnie, ale Lustmord niewiele się tym przejmował. Zgodnie ze słowami chłopaka, po kilku godzinach marszu jego oczom ukazała się sporej wielkości farma. Na pierwszy rzut oka było widać, że od dawna nikt na niej nie gospodarzył, ale nazywanie jej "zrujnowaną" było sporą przesadą. Choć ogrodzenie w wielu miejscach było zniszczone, a dach najbliższej stodoły zawalił się do środka, budynki mieszkalne nadal trzymały się wyjątkowo dobrze. Gdyby ktoś miał w sobie nieco samozaparcia i pieniędzy, bardzo szybko mógłby doprowadzić ranczo do porządku.
Victor przeszedł przez bramę i wstąpił na sporej wielkości placyk, skąd odchodziły dróżki do stodół, obory i zagród dla koni. Całkowicie odsłonięty, bez możliwości ukrycia się - idealne miejsce na pułapkę.
- Nie chciało mi się wierzyć, że naprawdę tu przyjdziesz. - Nagle z domu wyszedł Dalton, ćmiąc fajkę i spojrzał na samotnego rewolwerowca. - A jednak jesteś. Całkiem sam.
- Ty jesteś Preston Dalton?
- Owszem, to ja. Natomiast z chęcią dowiedziałbym się, jak zwą ciebie, przyjacielu.
- Trupy nie potrzebują przejmować się imionami.
- To prawda przyjacielu, to prawda...
Dalton podniósł rękę. W tej samej chwili dwa ukryte maximy zasypały Lustmorda gradem pocisków. Setki kul grzechotało o stalowy pancerz, rwąc na strzępy ubranie i wzburzając tumany kurzu. Obsługujący karabiny wściekle kręcili korbami, wsłuchując się w odgłos wystrzału. Dopiero kiedy na taśmach nie pozostał nawet jeden nabój, Dalton opuścił dłoń, dając znak do zaprzestania ostrzału i przeładunku, choć szczerze powiedziawszy, wątpił czy jest to koniecznie. Tuman pyłu utrzymywał się jeszcze przez chwilę, kiedy jednak opadł, Preston omal nie padł na kolana. Lustmord stał nadal. Prawdopodobnie nie przesunął się nawet o pół metra. Herszt ponownie dał znak do ostrzału, nim jednak jego ludzie zdążyli zareagować, stodoła, gdzie ukryty był jeden z maksimów, wyleciała w powietrze, wzniecając potężny pożar.
- To było dobre. - Victor zwrócił się do oniemiałego Daltona i ruszył w jego stronę. - Ale teraz moja kolej. Pokażę wam piekło.

***
Zagroda była niewielka, choć dość wysoka, niemal po brzegi wypełniona miękkim sianem. Victoria trochę się zdziwiła tym miejscem - jej rodzice bywali niekiedy u znajomego ranczera i pamiętała, że jego zagrody były zdecydowanie większe, a przede wszystkim głośniejsze. Stojąc na zewnątrz nie miało się wątpliwości, co do przeznaczenia budynku, tymczasem miejsce, do którego przyprowadził ją John było całkiem ciche; dziewczyna nasłuchiwała przez dłuższy czas, ale nie była w stanie usłyszeć nawet cichego rżenia. Na jej wątpliwości Hook odpowiadał, że klacz i źrebak po prostu śpią i jeśli będą cicho, pan Pattison nawet nie zauważy, że wśliznęli się do jego stodoły. Zresztą, dla bezpieczeństwa zamknął jeszcze drzwi.
Victoria ruszyła przodem, rozglądając się uważnie na boki, jednak z upływem czasu robiła się coraz bardziej podejrzliwa.
- Jesteś pewien, że to tu? - Zapytała w końcu, brnąc w sianie. - Ja nie widzę tu żadnego źrebaka.
- Ale za to jest jeden ogier...
Dziewczyna nagle poczuła, jak silne ręce chwytają ją w pasie i rzucają na ziemię; chciała krzyknąć, ale wielka dłoń Johna zakneblowała jej usta, podczas gdy drugą ręka chłopak starał się zerwać białą sukienkę. Wtedy też do Victorii dotarło, jaki cel od początku miał Hook, gdy zaczął się z nią spotykać. Zaczęła rozumieć wszystkie uwagi pani Bloom, komentarze chłopaka, łaskotki i prezenty w postaci słodyczy. Zobaczyła, że Lustmord jednak miał rację. Ten świat był zły.
- Nie wierć się tak. - John starał się opanować wierzgającą dziewczynę. - Zobaczysz, spodoba ci się. Wszystkim się podobało.
Czuła, jak ręka chłopaka zrywa materiał, jak dotyka jej ciała; ciepła ślina kapała na pierś. Łzy napłynęły dziewczynie do oczu. Z całych sił starała się zepchnąć z siebie Hooka, ale był większy i silniejszy, a ona coraz słabsza. I kiedy wreszcie miała już całkiem się poddać, uderzyła nogą prosto w męskość Johna. Chłopak zapiszczał jak mysz, której ucięto ogon i potoczył się na bok, Victoria zaś, starając się okryć strzępami sukienki, rzuciła się w kierunku drzwi.
Te jednak były zamknięte.
Spojrzała z przerażeniem na Hooka, który powoli podnosił się z ziemi. W przypływie rozpaczy chwyciła za linę, zwisająca z przęsła i wspięła się na górę, raniąc ręce o nieheblowane drewno. Kiedy jednak, będąc już na górze, spojrzała w dół, strach jeszcze potężniej zacisnął palce na jej gardle. W głowie jej zawirowało. Wpiła swoje małe paznokcie w belkę, z całych sił starając się nie spaść.
- Ha! Mam cię, dziwko! - krzyknął chłopak, chwytając Victorię za kostkę; korzystając z jej strachu, wspiął się szybko na belkę. - Teraz mi nie uciekniesz!
Jednak przeliczył się; dziewczyna, zaskoczona atakiem, straciła równowagę i runęła w dół, wprost na siano, pociągając za sobą swojego oprawcę. Zdążyła wydać tylko krótki, zduszony krzyk, kiedy upadła na kupę siana. Kostka i nadgarstek zapulsowały bólem, odbierając jej na chwilę oddech. Spojrzała w bok i krzyknęła z przerażenia.
Obok niej leżał John, a z jego brzucha wystawały trzy żelazne zęby.
Widły. Pozostawione w sianie widły. Nabił się na nie, spadając.
Victoria niemal nieżywa ze strachu patrzyła, jak ze zdziwieniem w oczach Hook dotyka metalu, pociera palcami własną krew i pytającym wzrokiem patrzy w jej stronę, nieświadomy jeszcze tego, że umiera.
Mimo bólu, rzuciła się do ucieczki, jednak nie była w stanie stanąć na nogach; pot spływał gęsto po jej twarzy, dłonie krwawiły obficie.
To jest zły sen - pomyślała. - To tylko zły sen. To nie dzieje się naprawdę... Zaraz przyjdzie mama, pogłaska mnie po głowie, ucałuje i powie, że jestem głuptasem. Zaśmieje się i przyniesie małego Fido, żeby dotrzymał mi towarzystwa. Potem da mi szklankę świeżego mleka, żebym już się nie bała i ukołysze do snu. Tak, mama zaraz przyjdzie. Potem da smaczne śniadanie, zjemy razem z tatą i Tomem, a potem pobawię się z Mindy i Kelly, bo Kelly ma moją lalkę, którą muszę odzyskać. To ładna lalka, ma niebieskie oczka i czerwoną sukienkę. A potem pojedziemy do miasta i potańczymy, a mama powie, żebym się nie bała, bo to tylko sen, bo tego nie ma, bo to tylko sen...
- To nie jest sen.
Victoria odwróciła się, przestraszona. Tuż za nią stał Lustmord w potarganych łachach, ściskając w ręce rewolwer.
- To nie jest sen. - Powiedział, wyciągając broń w jej stronę. - Dobij go.
Spojrzała w szkła okularu, nie dostrzegła tam jednak nic, poza pustką i chłodem stalowego mechanizmu. Wzięła colta i dygoczącymi rekami wycelowała w chłopaka. Łzy ciekły jej po policzkach.
- To jest sen, tylko sen... - powiedziała cicho i wystrzeliła.
Broń upadła na ziemię a dziewczynka - potykając się i przewracając - wybiegła ze stodoły przez zniszczone drzwi, głośno szlochając. Lustmord podniósł z ziemi rewolwer i spojrzał na martwe już ciało chłopaka, leżące w kałuży krwi.
- Mądra dziewczynka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Vivaldi · dnia 17.07.2009 11:10 · Czytań: 823 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Komentarze
Usunięty dnia 17.07.2009 16:24
Wierzę, że nie oczekujesz oceny,lecz przeczytania całej historii. Przeczytałem. Sporo włozyłeś w jej stworzenie wysiłku.
Ps. Podoba mi się ta forma i przepraszam, ale o innych walorach musiałbym napisać z wysiłkiem.
Jack the Nipper dnia 17.07.2009 22:44 Ocena: Dobre
Cytat:
gęby i zapach kleju. Wieczorem szynk i kufle zimnego piwa. Twardy sen i


3 x "i"

Cytat:
pasażerowie pocą się, starając się odnaleźć bilet, którego nie posiadali. Cieszył go widok pasażerów


2 x pasażer

Cytat:
był szczególnie wystawny, ale jak na warunki małego, zapyziałego miasteczka, był


2 x był

Cytat:
Wole nie wiedzieć


Wolę

Cytat:
Tak... panie, Victorze Collins.


tu bym sugerował: Tak, panie... Victorze Collins.

Cytat:
poszukiwania nie dały rezultatu. Ludzi, których poszukiwał,


poszukiwania - poszukiwał

Cytat:
ładnym ubraniu i z obciętymi włosami, które ponownie odzyskały ładny


2 x ładny

Cytat:
było litości, a tylko powolna i bolesna śmierć...
Także sam Dalton był zaprzeczeniem typowego zbira: nie był


było - był - był

Cytat:
jej ciała; jego ciepła ślina kapała na pierś. Łzy napłynęły jej


jej - jego - jej

Taka uwaga - szkoda, ze Frankowi Mauerowi nie pozostały w mowie jakies naleciałości z języka niemieckiego, mogloby to ubarwić postać.
A druga - skad Lustmord się wziąl we właściwiej stodole we właściwym czasie. Trochę to zyczeniowe.

Dobry fragment, czekam na ciag dalszy.
Samuel Niemirowski dnia 19.07.2009 02:23 Ocena: Dobre
Cytat:
Amerykanie niekiedy patrzyli na niego dziwnie, kiedy z wypiętą piersią przechodził między przedziałami. Durnie... nie rozumieją, co to znaczy pruska duma.


Oj... Weimar to nie Prusy. Wystarczyłoby zmienić na Królewiec albo chociaż Gdańsk, a jakoś by to historycznie wyglądało. Oczywiście, może i polityznie należał Weimar do państwa pruskiego w roku toczenia się akcji opowiadania, ale kulturowo to nie Prusy jednak. Z Prus to ja jestem! :D

Frank może być co najwyżej Turyńczykiem.

Cytat:
Dopiero tam się uspokoił i uzmysłowił sobie, że ze strachu narobił w spodnie i ubabrał swój wspaniały mundur.


Nie wiem, czy potrzebna taka humorystyczna wstawka, w tekście, który zaczął się bardzo realistycznie i poważnie.

Cytat:
jasnozielony dywan a na ścianach całkiem niezłe portrety dam z wyższych sfer, może tylko trochę tłustawych


Zaraz! Zaraz! To północna Ameryka i to część Jankeska, Północ. Jakie wyższe sfery?!


Cytat:
Dziewczyna przestała śpiewać i poszła do siebie, więc kowboje, pozbawieni możliwości klepania jej po tyłku, zwrócili się w stronę jedynej w tej chwili rozrywki - wysokiego mężczyzny w czarnej chuście na twarzy.


Skąd Dziki Zachód między Waszyngotem a Nowym Jorkiem?

Cytat:
Dalton podniósł rękę. W tej samej chwili dwa ukryte maximy zasypały Lustmorda gradem pocisków. Setki kul grzechotało o stalowy pancerz, rwąc na strzępy ubranie i wzburzając tumany kurzu. Obsługujący karabiny wściekle kręcili korbami, wsłuchując się w odgłos wystrzału.


Karabiny maszynowe? W XIX-wieku?!

Tak poza tym to gratuluję, bo się sporo napisałeś.

Uwagi:

- trzymać się poważnego stylu, stronić od aronii, aluzji i amureski

- więcej opisów

- i żeby to jakoś kulturowo-hsitorycznie współgrało

Dobry.
Vivaldi dnia 20.07.2009 11:02
Dzięki za wszelkie uwagi ;]
Co do uwag Samuela... cóż, tutaj widze, że popełniłem błędy ;] W przypadku owego pociągu, wedle mego zamysłu akcja działaby się później, ale widzę, że niespecjalnie to określiłem... Cóż, do poprawki.
Natomiast, co do karabinu maszynowego to jednak będe stał przy swoim - ckm Maxima skonstruowano w 1883, więc co najwyżej przesunąłem to o kilka lat. A że nie jest to "typowy" western, to sądzę, że jest ok.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty